Saloon Aiolyt przesiąkał magią, której wesołe łaskotanie czuła ostatnio dwadzieścia dziewięć lat temu – wśród spiczastych, kamiennych wież Karii, nieustannie czuwającej nad krainą nocy i w dłoniach matki, troskliwie obejmujących młodą, owiniętą w delikatne, łyskające materie, księżniczkę. Jej przyjemny chłód przemykał przez skórę niczym leciutki powiew wiatru, iskierki magicznej energii wdzierały się do żył, do krwi i mamiły łagodnie umysł, zupełnie jak pojedynczy kieliszek dobrego wina, czy – dość często suszone przez czarownicę – korzenie kozłka. Jedyna w swoim rodzaju i nieprzypominająca niczego, z czym Yuliya miała jakąkolwiek styczność na obcym, lecz wystarczająco ze sztuką magiczną zapoznanym, odłamku.
Znała niejednego czarodzieja w stolicy, wyczuwała niewielkie pokłady magii w mijanych na ulicy jednostkach, a dawniej, pośród ośnieżonych, medwejskich szczytów chwytała się każdego pierwiastka nieujarzmionej, wiszącej w powietrzu energii, dochodzącej nieraz z otaczających gęste zastępy cieni, czy nieodkrytych, wyżłobionych w kamieniu jam. Lecz mimo to, mimo tak wielu lat z dala od domu, żadna nie przypominała właśnie jej – przesiąkniętej mocą księżyca, zawieszonej gdzieś w czasie, zapisującej każde, drobne wspomnienie i każdy miniony żywot. Przynajmniej dopóki znajome ciarki nie znalazły swej drogi na odkryte czarownicy ramiona, mamiąc jej umysł, przyciągając do siebie i uwodząc niczym wprawiony kochanek, informując o swej obecności i źródle, z którego dobiegały.
Miejsce to, choć wystarczająco tajemnicze, postawione na poczynionych przez dziką magię gruzowiskach, nie było jednak jedyną niewiadomą wiążącą się z tak znajomym dla Yuliyi uczuciem. Aiolyt – odnalezione wśród owych ruin, wrzucone do pędzącego nieustannie świata bez jakiejkolwiek namiastki przeszłości, teraz sprawnie zarządzające swym niewielkim lokalikiem i poszukujące ostatnich odłamków budującej jenu żywot układanki. Ono było kluczem. Prawdziwym źródłem wylewającej się z saloonu energii, przejawem wytęsknionego przez Yuliyę domu. I mimo iż księżycowa księżniczka nie rozumiała do końca, dlaczego niepozwalająca zapomnieć magia – ta, która wydawała się nie mieć żadnych tajemnic, która nie faworyzowała i która pozwalała zajrzeć w każde, nigdy w czasie niezagubione wspomnienie – postanowiła zamknąć się na jakiekolwiek próby wyciągnięcia przez Aiolyt odpowiedzi, Zirkalov nie miała zamiaru szybko odpuścić swym wizytom w tajemniczej karczmie. Nie, kiedy Aiolyt i otaczająca jenu osobę aura mogły okazać się w życiu czarownicy ostatnią, zagubioną iskierką karyjskiej magii, do której być może nigdy nie przyjdzie jej już powrócić.
Początkowo w saloonie zjawiała się sporadycznie. Nauczona życia w odosobnieniu, z dala od pędu miasta i oceniających spojrzeń jego mieszkańców, nie potrafiła znaleźć w sobie wystarczających pokładów odwagi, by częściej zahaczać o prowadzony przez Aiolyt lokalik. Z biegiem czasu jednak, zauważywszy, że niebieskowłosy odmieniec nigdy nie potraktował Yuliyi gorzej niż kogokolwiek z reszty swej klienteli (mimo iż sama Zirkalov za nic miała sobie panujące w mieście standardy i, przemierzając szare ulice w starych, obdartych sukniach, przyciągała spojrzenia niemal wszystkich, mijanych przechodniów), saloon zaczęła odwiedzać regularnie. Aż w końcu, po kilku swych wizytach i ciepłych, posyłanych w jej stronę uśmiechach Aiolyt, cichy głosik w Yuliyi głowie zaczął podpowiadać księżniczce, że być może, po tak długim czasie osamotnienia, udało jej się wreszcie znaleźć upragnioną od dawna przyjaźń.
Temat unoszącej się w saloonie magii nawinął się dość naturalnie – przynajmniej na tyle, na ile Zirkalov była w stanie opanować narastającą w niej ciekawość, a o ową kwestię zapytać w odpowiednim dla nich obu czasie. Aiolyt, choć początkowo odpowiadające na pytania czarownicy z lekkim niepokojem oraz umiarem, usłyszawszy historię Yuliyi oraz słowa o odległej, przesiąkniętej podobną siłą krainie, otworzyło się wystarczająco, by niebieskowłosa księżniczka zaoferowała swoją pomoc w odnalezieniu odpowiedzi na nurtujące no pytania. Razem, wspólnymi siłami, spróbować mieli ujarzmić unoszącą się w lokaliku magię – zagonić ją w kozi róg, uwięzić pod swym spojrzeniem i doszukiwać. Grzebać, prosić, badać i wymuszać. Cokolwiek, by przeszłość Aiolyt przestała być dłużej nurtującą jeno jestestwo tajemnicą.
Yuliya wolnym krokiem przekroczyła próg niewielkiej sypialni i rozejrzała się dookoła, zatrzymując spojrzenie swych turkusowych tęczówek na stojącym zaraz obok Aiolyt – z założonymi rękoma, uciekającym wzrokiem od swej nowej, osobliwej towarzyszki. Czuła bijące od nieno zakłopotanie. Malujące się w dwukolorowych oczkach onieśmielenie nie uciekło jej uwadze, blednąca skóra twarzy również. Szybko zrozumiała, że musiała zostać jednym z nielicznych gości, których owo mieszkanie kiedykolwiek przyjmowało; a że sama rzadko kiedy pozwalała sobie znaleźć się w cudzych progach, Zirkalov śmiało mogła stwierdzić, iż jej pierś porusza równie silny przestrach, co ten Aiolyt. Mimo to, mimo nieprzyjemnego dreszczu, który przebiegł właśnie wzdłuż wystających kosteczek jej kręgosłupa, zmusiła się na nieśmiały uśmiech, tym jednym gestem próbując przekonać odmieńca (oraz samą siebie), że nie ma się czego obawiać.
— Spokojnie — odparła krótko, kierując się w stronę łóżka. Pakunek ze swoimi rzeczami rzuciła pod nocny stolik, a sama, bez wcześniejszego zapytania, usadowiła się na miękkim materacu, klepiąc miejsce obok siebie i zachęcając Aiolyt, by podeszło nieco bliżej. Odmieniec zbliżył się nieśmiało, zajmując ostatecznie miejsce przy boku czarownicy. — To nasza pierwsza próba, dlatego zaczniemy od czegoś łatwego. Co prawda nigdy wcześniej nie próbowałam zajrzeć do przeszłości. Nie jestem nawet pewna, czy normalnie byłabym w stanie. Wiem jednak, jak działa ta magia. Wiem, jak wiele pamięta i jak wiele widzi. Teraz tylko, skoro sama nigdy nie pozwoliła ci poznać całej prawdy, musimy przekonać ją, by nieco się przed nami otworzyła.
Yuliya osunęła się w głąb łóżka, odwróciła plecy i nie odrywając spojrzenia od Aiolyt, ułożyła głowę na błękitnej poduszce, po chwili wyciągając w jeno stronę swą szczupłą, niebieską dłoń.
— Jeśli złapiesz mnie za rękę, powinnam być w stanie pokazać ci wszystko to, co sama będę widzieć. Nic więcej nie musisz robić, całą resztą zajmę się ja. Muszę tylko zasnąć. — Powieki opadły delikatnie na oczy księżniczki, jednak to nie powstrzymało jej przed dalszym tłumaczeniem tego, co miało się zaraz wydarzyć. — Większość wizji przyszłości przychodzi do mnie we śnie. Szczególnie te… ważne, znaczące. Dlatego mam nadzieję, że tak samo będzie ze wszystkim tym, czego nie pamiętasz, a czego próbujemy się dowiedzieć. Tak też powinno być po prostu łatwiej. Przynajmniej dla mnie.
Niewielki uśmiech wstąpił na twarz Yuliyi, jedna z powiek uniosła się, zerkając na siedzące obok Aiolyt.
— Masz może jakieś pytania?
Aiolyt westchnęło, uciekło spojrzeniem w głąb pokoju. Yuliya nie naciskała. Mieli czas, dużo czasu. Czasu, który Aiolyt mogło w spokoju poświęcić na przyswojenie wszystkiego, czego dowiedziało się właśnie od tajemniczej czarownicy.
— Nie. Chyba… Chyba wszystko rozumiem — mruknęło po chwili ciszy, dając Yuliyi znać, iż mogą zaczynać.
Zirkalov kiwnęła głową.
— Dobrze. Nie puszczaj tylko mojej dłoni — przypomniała, biorąc głęboki wdech i pozwalając swemu ciało na chwilę wytchnienia, umysłowi na krótszą chwilę bez pojedynczej myśli. — Wszystko będzie w porządku. Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz