Sierpień minął Benjaminowi dość szybko. Przez ten czas dużo jeździł do Brasselau, żeby przekonać się na własne oczy, jak wyglądała praca w One Step Entertainment. Został oprowadzony po wytwórni, pokazano mu sporo pomieszczeń. Szczególnie zainteresował się studiem nagrań. Wypytał obecnego tam producenta o wiele różnych rzeczy związanych z tworzeniem muzyki, porobił w notesie szybkie notatki. Czasami pozwalano mu oglądać pracę innych. A najbardziej cieszył się z tego, że udało mu się osobiście poznać kilka gwiazd, w tym sławną piosenkarkę Paulę i, oczywiście, Zacka Willisa. Oboje byli bardzo mili, u tego drugiego wyprosił autograf na płycie. Zamierzał ją później dać Danielowi.
Sytuacja w domu niestety się nie poprawiała. Ojciec pytał, jak tam szkolenie – sam niewiele komentował, ale cieszył się, gdy słyszał, że synowi dobrze szło. Matka pozostała obrażona; prawie słowem się nie odzywała do swojego jedynego dziecka.
I ze wzajemnością.
Na początku Benjamin jeszcze próbował z nią jakkolwiek rozmawiać, ale widząc, że nie ma to sensu, postanowił się poddać. Miał jedynie nadzieję, że gdy wreszcie zadebiutuje i się wybije, rodzicielka zrozumie, że dobrze postąpił.
W końcu zaczął się wrzesień, a wraz z nim nowy rok szkolny. Po szkole szybko rozeszły się wieści, że Benjamin zamierzał zadebiutować po maturze. Praktycznie wszyscy uczniowie, a nawet nauczyciele, mocno mu kibicowali. Gdy zaś wyszło na jaw, że regularnie zagląda do One Step, zaraz otoczyły go osoby z prośbami o autografy od poszczególnych artystów. Benja z uśmiechem się zgodził, zebrał pokaźny stos albumów, ale zaznaczył, że nie załatwi wszystkiego naraz. Nie chciał tak dręczyć innych muzyków.
Gdy tylko zakończył się okres próbny i chłopak ostatecznie oznajmił, że zamierza dalej rozwijać się w wytwórni, został zaskoczony przez dyrektora, który przydzielił mu jego własne studio. Pomieszczenie było malutkie, niemal klaustrofobiczne, ale dało się pomieścić biurko, krzesło, gitarę, a nawet keyboard (nie miał swojego, ale na oko uznał, że znalazłoby się miejsce na jeden). Dzięki temu, zamiast kręcić się po budynku, mógł siedzieć w swoim gniazdku i tam oddawać się muzyce.
Czas mijał, jasnowidz stale się szkolił. Po dłuższej konsultacji z jednym z producentów udało mu się doszlifować melodie kilku piosenek, które dawno temu napisał. Co prawda, na razie brał udział tylko jeden instrument, ale gdzieś w notatniku już miał spisane nuty do klawiszy, a nawet perkusji (tutaj pomógł mu Raimund). Teraz wystarczyło tylko podzielić utworami z dyrektorem.
— I jak, Prinsen odsłuchał? — spytał Raimund któregoś dnia na przerwie.
— Jeszcze nie. — Pokręcił głową Benja. — Teraz trwają przygotowania do wydarzeń związanych z końcem roku, plus promocje nowego albumu Pauli, więc dyrektor jest zasypany robotą. Ale po Nowym Roku zaprezentuję mu utwory i poproszę o opinię.
Wiedział, że nie był na ten moment priorytetem, dlatego nie zamierzał niepotrzebnie się pchać. Zresztą nigdzie mu się nie spieszyło. I tak mógł na poważnie przykładać się do debiutu dopiero po maturze. Teraz jedynie chciał udowodnić, że nie siedział w wytwórni na darmo i coś robił. Za pracowitość z pewnością zostanie pochwalony.
— Synu Johna, synu Petera, o czym rozmawiamy?
Oboje podnieśli głowy, spojrzeli na dosiadającego się do nich z drugiej strony ławki Daniela.
— Synu Roberta, jak tam spotkanie samorządu? — rzucił odrobinę zaczepnie Benja, wykrzywiając usta w zawadiackim uśmieszku.
Odkąd trójka chłopaków zaprzyjaźniła się ze sobą, zauważyli, że wszyscy w nazwisku mają końcówkę „-son”. Benjamin Johnson, David Robertson, Raimund Peterson – to śmieszne zrządzenie losu sprawiło, że postanowili nazwać swoją grupkę The Sons. Dla wczucia się w sytuację okazjonalnie mówili do siebie per „synu”.
— Nudy na pudy — jęknął blondyn, ciężko wzdychając.
— Świetna zabawa jako zastępca przewodniczącego, widzę — rzucił Raimund, unosząc jedną brew.
— Dobra, cichaj, liczą się punkty i prestiż.
Nikt z przyjaciół nie przypuszczał, że w liceum Daniel wystartuje w wyborach na zastępcę przewodniczącego. Zapytany o powód oficjalnie odpowiadał, że chciał pomóc w rozwoju klasy – tak naprawdę zależało mu jedynie na punktach. W sumie to poszedłby po tytuł przewodniczącego, ale z drugiej strony nie chciało mu się tyle robić koło tego, więc zadowolił się samym zastępcą.
Blondyn popatrzył na Benjamina, nachylił się nieco w jego stronę.
— Właśnie, masz może mój plakat? — zapytał.
W odpowiedzi tamten prychnął. Odwrócił się, sięgnął od pokrowca, z którego wyciągnął papierowy rulon. Podał go Danielowi, tamten od razu rozwinął, ukazując w ten sposób zdjęcie Zacka Willisa z autografem. Brązowe oczy błysnęły.
— Ach, już go widzę na ścianie w swoim pokoju! — Uśmiechnął się szeroko.
— Znajdzie się tam jeszcze miejsce? — powiedział wymownie Raimund.
— No, ba! Dla Zacka zawsze znajdę miejsce! — Zwinął plakat, przytulił do piersi. — Dzięki Benja, jesteś epicki!
Jasnowidz pokiwał głową, wtem skrzyżował ręce na piersi.
— W takim tempie to zabraknie miejsca na moje plakaty. — Wydął usta w udawanym zniesmaczeniu.
— A twoich to nie będę wieszał — odparł Daniel. — Wystarczy, że na żywo codziennie muszę patrzeć na twój niepotrzebnie przystojny ryj.
— Jeszcze będziesz je wieszał, zobaczysz! — Pogroził mu palcem. — Ołtarzyk mi postawisz!
Tak naprawdę nie wymagał od przyjaciół, by wieszali na ścianach jego plakaty czy jakkolwiek pokazywali, że go słuchają. Nawet nie musieli w przyszłości kupować żadnego albumu. W zasadzie to i tak załatwi im darmowe kopie. W końcu to byli przyjaciele.
Wciąż skłócony z matką trochę przecierpiał Yule, ale za to Sylwester spędził z paczką u Daniela. Dzięki temu nim się obejrzał, styczeń już leciał na pełnych obrotach, a końcoworoczna zawierucha w One Step wreszcie dobiegła końca. Mógł ruszyć z tym, co planował od dłuższego czasu.
— Och, wybacz, Benny, ale obecnie mam sporo do zrobienia.
Benjamin zamrugał, otworzył nieco szerzej oczy.
— A kiedy znajdzie pan chwilę? — zapytał trochę niepewnie.
— Niestety nie w tym tygodniu. — Dyrektor pokręcił głową.
— Rozumiem.
Mężczyzna poklepał go po ramieniu, następnie ruszył korytarzem w swoją stronę. Benjamin został sam, wolnym ruchem rąk poprawił ramiączka pokrowca.
To było już któreś podejście. Kilka razy pytał dyrektora o odsłuchanie jego muzyki i za każdym razem spotkał się z odmową. Myślał, że się uda, niestety okazało się, że i w styczniu było sporo roboty. Czyżby praca na szczycie wytwórni wyglądała inaczej, niż zakładał? To znaczy, domyślał się, że to z pewnością nie było siedzenie na tronie i tylko patrzenie na poddanych. Nie spodziewał się jednak, że dyrektor może mieć aż tak napięty grafik. Ale dobra, nie mógł się poddawać. Pójdzie do niego znowu w przyszłym miesiącu.
Kolejny miesiąc również nie przyniósł owoców.
Ilekroć odwiedzał gabinet dyrektora, mężczyzna był czymś zajęty. Tu jakiś muzyk miał wystąpić w filmie, tam inny brał udział w reklamie, jeszcze jakieś inne współprace, eventy, wszystko. Nie było miejsca na Benjamina. On jednak nadal się nie poddawał.
— Mam dla ciebie niespodziankę, Benny — usłyszał któregoś dnia.
Wstał od biurka, popatrzył z wyczekiwaniem na dyrektora, który zawitał do jego studia.
— Przyszedł pan odsłuchać moje utwory?
Zaczął sięgać ręką po gitarę, lecz zastygł w bezruchu, gdy tylko Prinsen odpowiedział:
— Nie, ale od dzisiaj będziesz miał swojego własnego menedżera!
Chłopak wyprostował się, posłał mu pytające spojrzenie. Dokładnie w tym momencie do pomieszczenia zajrzał młodo wyglądający mężczyzna o krótkich włosach w kolorze ciemnym blond, jasnej cerze i czerwonych oczach. Popatrzył na Benjamina, uśmiechnął się ciepło. Wyciągając rękę, przedstawił się jako Tommy Han.
— Tommy to twój menedżer — zaczął tłumaczyć dyrektor. — To znaczy, tak oficjalnie zostanie nim, jak już zaczniesz przygotowywać się do debiutu. Do tego czasu będzie pełnił rolę swego rodzaju opiekuna. Od teraz do niego możesz kierować wszelakie sprawy.
Benjamin popatrzył na dyrektora, minimalnie zmrużył jedno oko.
Aha, czyli o to chodziło.
Dyrektor miał już go dość. Cóż, nic dziwnego, skoro chłopak niemal nawiedzał mężczyznę. Szczerze mówiąc, można było to uznać za natarczywość. Benjamin niestety nie potrafił się powstrzymać. Nie pokazując swojej pracy, czuł się w wytwórni bezużyteczny. Obawiał się tych, którzy pomyślą sobie, że nic nie robi, tylko się włóczy po budynku. Chciał udowodnić, że było inaczej. Że choć pomysł Prinsena był nowatorski, to nie głupi.
Ale chyba powinien zwolnić.
Czas dalej mijał. Śnieg całkiem zniknął, pojawiła się zieleń świadcząca o nadejściu wiosny. W szkole szło mu dobrze, sytuacja w domu nie uległa zmianom. W wytwórni zaprzyjaźnił się ze swoim menedżerem. Fakt, był na początku sceptycznie do tego nastawiony, bowiem myślał tylko o tym, że w ten sposób dyrektor chciał mieć chłopaka z głowy, ale Tommy okazał się być bardzo przyjacielski. Blondyn nie miał tyle do roboty koło Benjamina, a mimo to często zaglądał do niego. Tłumacząc się, odpowiadał:
— Każdy fan chce możliwie jak najczęściej widzieć swojego idola.
— Tommy, jesteś moim menedżerem — przypomniał mu Benja, nastrajając gitarę.
— Oraz fanem. — Posłał mu porozumiewawczy uśmiech.
Chłopak podniósł głowę, wymienili się spojrzeniami. W studio przez chwilę panowała cisza.
— Pamiętaj, że musisz się ustawić w kolejce za moimi przyjaciółmi po autograf wielkiego BenJohna! — Oparł się plecami o oparcie krzesła, uśmiechnął się z nutą dumy.
Tommy szybko wyłapał odpowiedni kontekst. Otworzył szerzej oczy, nie ukrywając zaskoczenia oraz niemałego podekscytowania.
— BenJohn? Już ustaliłeś swój pseudonim artystyczny?
— Taje! — Pstryknął palcami.
Już od dawna Benjamin mówił, że do debiutu potrzebny mu będzie jakiś pseudonim. Nie chciał być znany jako po prostu Benjamin, ponieważ w Medwii był już piosenkarz Beniamin i obawiał się, że ludzie będą ich mylić ze sobą. Potrzebował zatem ksywki, która pozwoli innym wyróżnić go z tłumu, nadać jego muzyce jakąś pieczątkę. Dość intensywnie nad tym dumał, aż w końcu po wielu innych opcjach pojawiła się ta jedna.
BenJohn.
— Super brzmi, prawda? — powiedział jasnowidz. — Łączy moje imię i nazwisko. Również jest podobne do mojej ksywki, Benja, oraz Ben Choi.
— Kto to Ben Choi? — Tommy uniósł brew.
— Nieważne. — Wzruszył ramionami.
Benjamin nie przyznawał się do tego otwarcie, ale lubił towarzystwo Tommy'ego. Tak szczerze był on najbliższą mu osobą w całej wytwórni. Cieszył się, że miał kogoś, na kim mógł polegać, kto go tu wesprze, wysłucha i tak dalej. Taka współpraca mu odpowiadała; miał nadzieję, że Tommy będzie jego menedżerem możliwie jak najdłużej.
Ach, żeby nie było, z dyrektorem nadal walczył. Rzadziej, ale wciąż go nawiedzał, wyłapywał na korytarzu.
Szkoda tylko, że bez skutku.
Najbardziej go zabolało, gdy Prinsen od niego uciekł, ale zatrzymał się, kiedy podszedł do niego Zack Willis. Dwójka stała z dobrą chwilę, o czymś rozmawiając, a później dyrektor zaprowadził muzyka do swojego biura. Benjamin zdawał sobie sprawę, że Zack był już dawno po debiucie, do tego cieszył się ogromną sławą, więc każdy zawsze znajdzie dla niego czas, ale mimo to poczuł się trochę pominięty. I nie ukrywał, że wtedy bycie uczniem strasznie mu się dłużyło.
Przyjaciele regularnie wypytywali, jak mu szło. On za każdym razem odpowiadał pysznym tonem, że przy tempie jego rozwoju zadebiutuje dzień po maturze. Czy naprawdę w to wierzył?
Cóż, na pewno wierzył w umowę, którą podpisał z dyrektorem.
— Hej.
Przystanął, podniósł głowę znad notatnika, w którym zapisywał wyjętą z wizji melodię, aby ujrzeć zatrzymującego się przed nim...
Chwila, Zacka Willisa? Tego Zacka Willisa? Zack Willis przywitał się z nim? Na korytarzu? I jeszcze się zatrzymał? Czyżby chciał porozmawiać?
Otworzył szeroko oczy.
Co się stało?
Dotychczas znał się z nim tak tylko z widzenia. Gdy mijali się w budynku firmy, to Benja zawsze się witał, a Zack z kultury odpowiadał, też kilka razy chłopak poprosił go o podpisanie płyt czy plakatów, ale nic ponadto. Nie spędzali ze sobą czasu, nawet minut; w stołówce jasnowidz zawsze siadał z dala od wszystkich celebrytów (Willis i tak tam rzadko zaglądał, ale mniejsza). Nie było absolutnie żadnego powodu, by zamienili ze sobą przynajmniej kilka zdań. Dlaczego zatem teraz sławny piosenkarz go zaczepił?
Niewiele niższy mężczyzna popatrzył na licealistę, uśmiechnął się lekko.
— Benjamin, tak?
Benjamin uniósł obie brwi. Zapamiętał jego imię? Zack Willis zapamiętał jego imię? Fakt, dyrektor z pewnością parę razy wypowiedział je przy Zacku, poza tym Benja raz się przedstawił, ale zapamiętanie nie było wcale wymagane.
Ach!
— Tak! — odparł z błyskiem w oczach.
— Słyszałem, że chciałbyś usłyszeć ode mnie radę — zaczął piosenkarz.
ŻE CO?! SKĄD ON TO WIEDZIAŁ?! To prawda, że Benny chciał bardzo usłyszeć rad od doświadczonych muzyków, ale nikomu o tym nie mówił! Dobra, może raz wspomniał Tommy'emu... TOMMY TO ZROBIŁ?!
Musiał oddychać, zachować spokój, huf, huf. Nie mógł tu i teraz oszaleć. Ale ach, to było jak spełnienie marzeń! Dobrze, że miał przy sobie notatnik, od razu wszystko zapisze!
— Oczywiście! — Żywo przytaknął. — Jest to wręcz moim marzeniem, żeby dowiedzieć się czegoś od tak cudownej gwiazdy muzycznej.
— Ach, już mi nie schlebiaj tak. — Machnął niezgrabnie ręką, cicho się zaśmiał. — Dobra, jako doświadczony muzyk mam idealną radę.
Benjamin patrzył na niego z wyczekiwaniem, ołówek i notatnik przygotowane do spisania inspirujących słów. Patrząc na zapowiedź, z pewnością to nie będzie nic w stylu, że powinien ciężko pracować albo wierzyć w swoje umiejętności. To wcale nie tak, że już to robił. Pracował ciężko, wierzył w siebie. Nawet zaczął częściej zaglądać do przyszłości, by wyciągnąć stamtąd odpowiednie informacje. Po jednym takim dłuższym czytaniu rozbolała go głowa, ale nie zamierzał się poddać!
Rysik ołówka już spoczywał na kartce, gotowy do zapisania pierwszych liter. Chłopak nie patrzył do notatnika, z emanującym fascynacją uśmiechem skupiony był w pełni na postaci Zacka Willisa.
— Zrezygnuj — usłyszał.
— Mhm. — Zaczął pisać, gdy nagle przerwał w połowie słowa. — Słucham? — Zamrugał, uniósł wyżej brwi.
— Zrezygnuj — powtórzył Zack. — Odejdź z firmy.
Co?
— Mam odejść?
Przechylił głowę lekko na bok, kąciki ust powoli zaczęły opadać. Ołówek został oddalony od kartki.
— Tak.
Pewność w głosie Willisa była wręcz niepokojąca dla Benjamina. Miał... zrezygnować? To była ta rada od doświadczonego muzyka? Rezygnacja z marzeń?
— Nie mam pojęcia, dlaczego dyrektor podpisał z tobą tę całą umowę — ciągnął dalej piosenkarz — ale popełnił błąd. Nie jesteś jeszcze gotowy.
Auć. Zabolało.
Nie tego się spodziewał. Zack Willis był wielkim piosenkarzem, sławnym w całej Auranthii. Bilety na jego koncerty szybko się wyprzedawały, miliony osób kupowały płyty i kasety. Utwory na okrągło leciały w radiu. Z wieloma markami miał podpisane współprace, jego twarz pojawiała się zatem w telewizji, na plakatach, bilbordach, wszędzie. Wszyscy go rozpoznawali bez problemu. Benjamin regularnie widywał fanów czatujących pod drzwiami wytwórni w oczekiwaniu na wyjście Zacka Willisa. Żeby osiągnąć coś takiego, trzeba być kimś, nie tylko w kwestii muzyki, lecz również osoby. Piosenkarz musiał pokazać się jako ktoś porządny, o wspaniałej osobowości, miłości do fanów.
Ktoś tak wybitny kazał Benjaminowi odejść.
— Nie, myślę, że dam radę — zaczął spokojnie jasnowidz. — Szybko się wszystkiego uczę i łatwo się przystosowuję do zmieniającego się otoczenia...
— To samo powiedziałeś dyrektorowi? — przerwał mu Zack, krzyżując ręce na piersi.
— Nie, to znaczy...
— Nie, nie rozumiesz mnie. — Skrzyżował ręce na piersi. — Wiem, jaki rodzaj umowy podpisaliście i właśnie w tym tkwi problem. Rozejrzyj się. Czy dyrektor poświęca ci odpowiednią ilość czasu?
— Cóż, obecnie jest bardzo zajęty...
— Interesujące, bo dla mnie zawsze znajdzie chwilę, choćby był w środku ważnego spotkania.
Choć niższy, Zack spojrzał na chłopaka jak gdyby z góry. Benjamin przygryzł na moment dolną wargę, trzymające wciąż przybory dłonie opadły wzdłuż ciała.
— Ale to dlatego, że jesteś już sławny i w ogóle... — próbował dalej tłumaczyć.
— Ja tak, a ty nie i to się nie zmieni.
W tym momencie Benja zamarł.
Miał wrażenie, że zaraz całkiem zgłupieje.
— Co?
— Benny, świat muzyki to nie obiad u rodziny, podczas którego siedzisz i tylko czekasz, aż rodzice nałożą ci na talerz — powiedział pobłażliwie. — Tutaj nie tylko sam sobie musisz nałożyć, ale też ugotować. To, że jesteś w wytwórni jako uczeń, nie znaczy, że cały twój debiut zostanie za ciebie przygotowany. Musisz się wykazać, a skoro dyrektor nie poświęca ci uwagi, to nic nie robisz.
Jasnowidz zmrużył do połowy jedno oko, posłał mężczyźnie pytające spojrzenie. Nic nie robił? Nic? On regularnie prosił dyrektora, by wreszcie odsłuchał jego demo! W każdą sobotę przyjeżdżał do wytwórni i siedział w studio, cały dzień zajęty muzyką! Godzinami tworzy coś nowego, zapomina nawet o posiłkach, sprawdza odległą przyszłość, aż go głowa zacznie boleć! Robi to wszystko tylko dlatego, bo ujrzał w wizji, że mu się powiedzie! Niemożliwe więc, że nic nie robił!
Wsunął mały notatnik wraz z ołówkiem do kieszeni jeansów, wykonał głębszy wdech.
— Wydaje mi się, że lepiej znam swoją sytuację — powiedział poważnym, dojrzałym tonem, sam również skrzyżował ręce na piersi. — Fakt, dyrektor nie ma na mnie czasu, ale to tylko do momentu, aż w końcu odsłucha moich demo i przekona się, jaką muzykę tworzę. I gdybym rzeczywiście nie miał nic osiągnąć, to bym nie dostał już teraz swojego menedżera, mam rację? — Uniósł wymownie pod fragmentem falowanej grzywki jedną brew.
Ku jego zaskoczeniu, Zack nie okazał nawet grama skruchy, a zamiast tego parsknął krótkim śmiechem. Przestąpił z nogi na nogę, uśmiechnął się złośliwie.
— Menedżer? — Udał, że wyciera łzę z oka. — To żaden menedżer. Jestem pewien, że Prinsen przydzielił go tobie jedynie po to, żebyś w ten sposób nie zawracał mu dupy, tylko kierował sprawy do kogoś innego.
Słysząc te słowa, Benja zacisnął usta w wąską kreskę. Jak na złość Zack miał trochę racji – Tommy stał się menedżerem Benjamina między innymi po to, by chłopak nie ścigał tyle dyrektora, a zaczął kierować sprawy do kogoś, kto już w odpowiednim czasie przekaże je dalej.
W środku się gotował, było też po części to widać na zewnątrz, lecz milczał, co od razu wykorzystał piosenkarz. Mężczyzna podszedł bliżej, stanął tuż obok chłopaka. Położył dłoń na jego barku, poklepał lekko.
— Nie wszyscy nadają się do stania na scenie — rzekł zniżonym tonem — a ty jesteś jedną z tych osób. Dlatego skorzystaj z okazji, że twój idol daje ci personalnie dobrą radę i odejdź, nim dyrektor sam ciebie wyrzuci.
To powiedziawszy, zabrał rękę i poszedł w swoją stronę.
Benjamin w ciszy wrócił do swojego studia. Minął każdego pracownika ze spuszczoną głową, nie przywitał się z nikim, jak to zwykł robić. Nie wymienił się nawet spojrzeniem z Paulą, na którą zawsze z takim muzycznym uwielbieniem spoglądał. Starsza kobieta zauważyła zmianę w zachowaniu młodzieńca, jednak nie zaczepiła go.
Wszedł do pomieszczenia, trzasnął za sobą drzwiami. Zdjął z pleców pokrowiec, mało ostrożnie położył go na podłodze.
— Zasrany drań — warknął pod nosem.
Wyciągnął notatnik i ołówek, rzucił nimi na biurko; pierwszy zatrzymał się w miarę zgrabnie, drugi niestety przeturlał się przez blat i spadł pod ścianę.
— Też mi rada, gówno, a nie! Osiągnął sukces i teraz się uważa za nie wiadomo jak wielkiego boga! Gdyby wiedział, z kim rozmawia! Zepsuty debil, jego muzyka totalnie nie pasuje do prawdziwej osobowości! O ile to jest jego muzyka!
Kopnął butem krzesło, acz szybko je złapał, nim się zdołało przewrócić. Ostatecznie usiadł na nim, westchnął ciężko.
O co chodziło Zackowi? Czemu? Po prostu czemu coś takiego mu powiedział? Co Benja mu zrobił? On tylko zajmował się swoimi sprawami! Willis nie mógł go postrzegać jako konkurencję, przecież jasnowidz niczego konkretnego nie zaprezentował! Tkwił w miejscu niczym zamknięty w piwnicy, jak gdyby potrzebował czasu na dojrzewanie! On chciał tylko się wykazać, a jak Prinsen go ciągle ignorował, to nic dziwnego, że inni myśleli, że się tylko obijał.
Prychnął na całe studio, założył nogę na nogę.
Rezygnacja. REZYGNACJA! Chyba Zackowi w dupie się poprzewracało! Nie było opcji, że zrezygnuje! Już w wieku czterech lat (w tym wcieleniu) wiedział, kim zostanie i nie zamierzał tego zmieniać! Zadebiutuje, postanowione!
Zresztą, to nie tak, że mógł odejść. Nie na tym etapie. Jeśli zerwie umowę, będzie zobowiązany zapłacić odszkodowanie, a kwota nie należała do takiej, którą można było znaleźć na chodniku. Rodzice w żaden sposób go nie wesprą, choćby chcieli (niemożliwe, matka go nienawidziła). Losu na loterię nie miał po co kupować, bo loteria była zakłamana i nigdy nie działała, nawet dla jasnowidza. Co najwyżej dałby radę wziąć kredyt, ale ach, ile by to spłacał? Co, jak przez lata wszystko podrożeje, włącznie z kredytami?
Nie, nie zrezygnuje. Nie podda się, nigdy, przenigdy! Jeśli Zackowi tak bardzo zależało na pozbyciu się go, to musiał zabić, nic innego nie zadziała! Benjamin był jednak nie do zbicia! Zadebiutuje, ba, do tego tak się wybije, że osiągnie jeszcze większy sukces niż ten złamas!
Zanurkował pod biurko, wygrzebał ołówek. Wychylając się, uderzył głową o blat, lecz nie powstrzymało go to przed złapaniem za notatnik i otwarciem na stronie, na której wcześniej skończył. Przyłożył rysik do kartki, skupił w sobie swoją moc. Zamknął oczy, a gdy po chwili je otworzył, wzrokiem zaczął błądzić przez nieuchwytne dla innych wizje.
Oj, Zack mu jeszcze pozazdrości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz