Piątka chłopaków stała przed wejściem do dość dużego, wielopiętrowego budynku, mierząc go wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry. W niemal tym samym czasie przenieśli spojrzenia na widniejący nad oszklonymi drzwiami napis, chwilę mu się przyglądali. Adam zerknął na trzymaną w rękach mapę, Daniel cyknął fotkę swoim aparatem cyfrowym. Edward liczył palcem piętra, Raimund przyglądał się wchodzącym i wychodzącym osobom. Stojący pośrodku grupki Benjamin zaś skakał oczami między napisem na budynku a tym w spoczywającej między palcami wizytówce.
One Step Entertainment.
Po powrocie do domu Benjamin długo dumał nad tą całą sytuacją. Co chwilę spoglądał na wizytówkę, obmyślał wszystko. Gdyby mógł, już dawno pognałby do budynku firmy, ba, nawet by nie wsiadał do pociągu. Nie powinien jednak postępować pochopnie. Główny powód: matka. Już był z nią skłócony, ale nie chciał jeszcze bardziej pogarszać relacji. Gdyby zaraz po powrocie z Brasselau powiedział jej, że idzie w świat zadebiutować, z pewnością do reszty by się załamała. A Benja nie zamierzał być bezdusznym synem.
Oczywiście, z drugiej strony nie było opcji, że będzie czekał, nie wiadomo, ile. Taka okazja pojawiała się na tyle rzadko, że musiał ją wykorzystać. One Step Ent. była wielką firmą, pod nią z pewnością szybko się wybije, w kilka miesięcy zdobędzie mnóstwo fanów. Jak dobrze pójdzie, to zarobi te tak bardzo cenione przez rodziców pieniądze i udowodni im, że wie, jak postępować w życiu. Tak, mimo wszystko musiał coś zrobić.
W sierpniu wreszcie zadzwonił na podany numer. Usłyszał po drugiej stronie znajomy głos kobiety, która wtedy go zaczepiła; gdy powiedział, że chciałby się spotkać, tamta bardzo się ucieszyła, mówiąc, że tak długo czekała, aż zaczęła się martwić, że chłopak się nie odezwie. Wspólnie ustalili dogodną datę spotkania, jasnowidz dostał jeszcze adres budynku wytwórni. Pierwszy etap zakończony.
A teraz pora na drugi.
— Dobra, wchodzimy, nie? — rzucił Adam.
Reszta w zgodzie przytaknęła głowami.
Przyjaciele jednogłośnie stwierdzili, że będą towarzyszyć Benjaminowi. Muzyk nie mówił rodzicom o wypadzie do Brasselau, ponieważ (w przypadku pomyślnego spotkania) zamierzał postawić ich przed faktem dokonanym. Dlatego właśnie paczka uznała, że razem z nim pojadą dla wsparcia mentalnego. I Benja szczerze im za to dziękował, ponieważ bez nich chyba zjadłby go stres. Nawet jeśli starał się po sobie tego nie pokazywać, mocno przeżywał to wszystko. Ach, musiał się postarać, by niczego nie zepsuć, inaczej nici będą z debiutu pod One Step.
Popchali duże, oszklone drzwi, weszli do środka. Od razu zastał ich wielki hol z wysoko zawieszonym sufitem. Białe ściany zdobiły duże zdjęcia tutejszych celebrytów, po lewej znajdowała się recepcja, po prawej przejście do kawiarni. Całkiem sporo ludzi kręciło się w środku, wszyscy jednak wyglądali na zwykłych pracowników. Nie zbiło to jednak zachwytu chłopaków, podziwiających wszystko jak turyści (którymi poniekąd byli).
Benjamin przyglądał się obecnym tu osobom, dopóki nie wymienił się spojrzeniem z pewną kobietą. Od razu ją rozpoznał i ze wzajemnością, ponieważ na jego widok pracownica uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w stronę licealistów.
— O, już jesteś! — powiedziała, gdy była blisko.
Grupka chłopaków przywitała się z nią kulturalnie. Tamta objęła każdego po kolei wzrokiem, potem znów skupiła uwagę na Benjaminie.
— Dyrektor czeka na ciebie w swoim biurze — oznajmiła.
Wtem Benjamin uniósł brwi.
— Dyrektor?
— Ach, bo po naszym telefonie powiedziałam o wszystkim dyrektorowi — pospieszyła z tłumaczeniem. — Gdy pokazałam mu filmik z twojego ulicznego występu, który nagrałam wtedy, był zachwycony twoimi zdolnościami do tego stopnia, że chciał osobiście z tobą porozmawiać.
Słysząc to, jasnowidz zamrugał parę razy. Odwrócił głowę, spojrzał na swoich przyjaciół, którzy niemal skakali z zaskoczenia. Powrócił wzrokiem na kobietę.
Sam dyrektor chciał się z nim spotkać? To znaczy, wiedział, że wcześniej czy później go pozna, ale żeby aż tak wcześnie? Musiał mu rzeczywiście bardzo zaimponować.
Popatrzył na podłogę, uśmiechnął się nieśmiało pod nosem. Dyrektor go docenił. Ha, docenił go! Dyrektor, który opiekował się tak sławnymi gwiazdami, jak Zack Willis! Teraz Benja był na sto procent pewien, że kariera muzyczna była mu wręcz pisana! O tak, osiągnie wielki sukces! Będzie mógł podzielić się swoją muzyką z całym oficjalnie znanym światem!
— Będziemy trzymać kciuki — oznajmił Raimund.
— No, ja myślę! — zażartował jasnowidz.
Machając reszcie na odchodnym, podążył za kobietą, poprawiając na ramionach pokrowiec. Wsiedli razem do windy, wjechali na najwyższe piętro. Gdy tylko wyszli na korytarz, Benjamin podszedł do najbliższego okna, by zobaczyć widoki. Wow, znajdowali się dość wysoko! Stąd widział dachy większości budynków, na tej wysokości ptaki latały! Ach, on sam również chciałby się tak przelecieć nad miastem. Gdyby tylko mógł rozwinąć prawdziwe skrzydła...
Wreszcie został zaprowadzony pod odpowiednie drzwi. Pracownica kazała mu czekać, udała się do innego pomieszczenia, gdzie poprosiła sekretarkę o powiadomienie dyrektora o ich przybyciu. Po chwili Benjamin mógł już wchodzić. Dostając kciuki w górę od kobiety, niepewnie zapukał do drzwi, a po otrzymaniu pozwolenia nacisnął na klamkę. Przekroczył wolno próg, mimowolnie wykonał lekki ukłon.
Dyrektor uprzejmie się z nim przywitał (przedstawił się jako Gabriel Prinsen), posadził na kanapie przed swoim biurkiem. Był niezbyt wysoki, z krótkimi, schludnie zaczesanymi do tyłu włosami, ubrany w elegancki, brązowy garnitur. Pierwsze zmarszczki i powoli ujawniająca się siwizna nadawały twarzy poważnego wyglądu, spojrzenie jednak miał ciepłe. Sam również wypowiadał się przyjaźnie. Nawet zaproponował coś do picia, lecz chłopak grzecznie podziękował.
Spotkanie zaczęło się od słów mężczyzny, że widział nagranie z występu i bardzo mu się podobało. Spojrzał porozumiewawczo na obecny przy licealiście pokrowiec z gitarą, powiedział, że chciałby usłyszeć muzykę na żywo. Benjamin pospiesznie rozpakował instrument, sprawdził, czy aby na pewno był nastrojony. Z początku trochę się stresował, lecz gdy pomyślał o swoich przyjaciołach czekających w holu, udało mu się zebrać odwagę.
Grał i śpiewał przez dobre kilka minut, co pewien czas zerkając w stronę dyrektora. Czekał, aż tamten powie, że już wystarczy, jednak do tego nie doszło. Mężczyzna odsłuchał całą autorską piosenkę, wyglądając przy tym na bardzo zamyślonego. Gdy chłopak wreszcie skończył, uciszył ostatni akord, następnie posłał dyrektorowi wyczekujące spojrzenie.
— Pięknie, cudownie! — zawołał mężczyzna, bijąc brawa. — Na żywo brzmisz jeszcze lepiej!
— Dziękuję. — Skinął nieśmiało głową, wyprostował plecy.
— Naprawdę masz ogromny talent. Nie tylko bardzo profesjonalnie grasz, ale też świetnie modulujesz swój głos! To rzadki widok, ktoś tak młody o takich umiejętnościach!
— Dziękuję — powtórzył, na moment przygryzając dolną wargę, aby w ten sposób powstrzymać szeroki uśmiech.
Wow, początek poszedł mu świetnie! Och, Benja, spokojnie, spokojnie! Musiał zachować regularny oddech. Pierwszy raz grał przed kimś, kto się prawdziwie znał na muzyce. Otrzymanie takiej pochwały równało się z zielonym światłem na drodze piosenkarza!
Dalsza część spotkania przebiegała równie dobrze. Jasnowidz streścił, skąd jest i ile ma lat, powiedział też, czym się zajmują jego rodzice. Dyrektor spytał, jak długo chłopak gra i śpiewa, czy chodzi na jakieś kursy; okazał spory podziw, gdy usłyszał, że Benjamin uczył się sam, w zasadzie odkąd skończył cztery lata. Prinsen pochwalił determinację, na boku dorzucił, że kiedy Zack Willis zawitał do wytwórni, to też dobrze śpiewał, ale już nie potrafił grać na żadnym instrumencie, więc skoro on osiągnął wielki sukces, to przed Benjaminem drzwi stały otworem.
— Wiesz, dlaczego nazwałem swoją wytwórnię One Step? — zapytał wtem.
— Ponieważ wystarczy tutaj jeden krok, by zabłysnąć — odpowiedział bez zająknięcia się Benja.
— Dokładnie. — Pstryknął palcami. — Widzę, że się orientujesz.
— Oczywiście, w końcu od dawna interesuję się muzyką.
Posłał mężczyźnie profesjonalny uśmiech, tamten odwzajemnił gest.
— Bardzo dobrze. U nas właśnie tak jest: wystarczy jeden krok. Dlatego jeśli chcesz, możemy jeszcze dzisiaj uścisnąć dłonie i rozpocząć przygotowania do twojego wielkiego debiutu! Zobaczysz, z twoim talentem muzycznym i opieką mojej wytwórni osiągniesz ogromny sukces!
— Na pewno tak będzie. — Przytaknął, gdy nagle kąciki ust nieco opadły. — Niestety...
Poprawił swoją pozycję na kanapie, nieco zesztywniały od dłuższego siedzenia prosto z dłońmi na kolanach. Spuścił głowę, usta przemieniły się w wąską kreskę.
Dyrektor zmierzył go wzrokiem z góry na dół, uniósł jedną brew.
— W czym problem?
— Jak wspomniałem wcześniej, niedługo zaczynam klasę maturalną... — zaczął niepewnie chłopak.
— I musisz zdać maturę — dokończył za niego.
— Tak. Moja mama nie pozwoli mi zadebiutować przed maturą. — W zasadzie to w ogóle mu nie pozwalała, ale debiut przed maturą to już w ogóle wywołałby wojnę domową. — Przepraszam, że teraz przyszedłem, a tak naprawdę nie będę mógł od razu podpisać umowy.
Miał nadzieję, że to nie spowoduje żadnych problemów. Chciał szybko skorzystać z możliwości spotkania w One Step, ale zdawał sobie sprawę z warunku, który musiał wyciągnąć na wierzch w trakcie rozmowy. Matka już teraz była obrażona o plany na przyszłość, a gdyby Benjamin powiedział jej, że chce zadebiutować jeszcze przed maturą, już całkiem zrujnowałby między nimi relację – do tego stopnia, że chyba nawet ojciec by się od niego odwrócił.
— Nie, rozumiem, o co ci chodzi i podzielam zdanie twojej matki.
Podniósł głowę, spojrzał na dyrektora. Mężczyzna usiadł wygodniej w swoim fotelu, podparł ręką podbródek w wyraźnej zadumie. Z dobrą chwilę tak siedział, nie odzywając się słowem, skutecznie zużywając benjaminowe zasoby cierpliwości. Jasnowidz aż w pewnym momencie rozważał zajrzenie do przyszłości, ale wtedy usłyszał:
— Mam pewien pomysł. — Prinsen się wyprostował. — Dosyć nowatorski, ale myślę, że będzie odpowiadał zarówno tobie, jak i mnie.
Benja patrzył na niego z wyczekiwaniem w swych zielono-brązowych oczach.
Przyjaciele siedzieli w kawiarni, próbując podawanej tu kawy. Starali się prowadzić normalną konwersację na różne tematy, jednak zawsze wracali do ich grupowego muzyka. Czas mijał, oni zaczynali się niecierpliwić.
— Nie sądzicie, że to coś długo trwa? — zapytał Edward, prawa noga od paru minut nie przestawała podskakiwać pod stołem.
— To znaczy, że są nim zainteresowani — powiedział spokojnym tonem Raimund. — Czyli dobrze.
Daniel westchnął ciężko, przechylił do góry dnem kubek, próbując wyłapać do ust ostatnie krople kawy. Wtem wyprostował się, popatrzył w stronę wind, słysząc coś, czego reszta nie była w stanie usłyszeć. Kilka sekund nasłuchiwał, gdy nagle podskoczył na siedzeniu, informując resztę:
— Idzie, idzie!
Cała czwórka zerwała się na równe nogi, spojrzała na wyjście. Chwilę tak czekali, aż wreszcie ujrzeli znajomą sylwetkę. Nie mogąc dłużej czekać, jednocześnie podbiegli do chłopaka, zaczęli jeden przez drugiego wypytywać o spotkanie.
Benjamin popatrzył po nich wszystkich, uśmiechnął się szeroko. Cofnął się o dwa kroki, trzasnął najbardziej „coolerską” pozę, jaką znał.
— Zostałem uczniem, ŁAAAAA! — Nie potrafił powstrzymać entuzjazmu, więc z ust wyrwał się krzyk.
— AAAAA! — zawtórowała mu głośno reszta.
Wpadli sobie w objęcia, chwilę tak skakali w kółku, zwracając tym na siebie uwagę innych.
— Chwila, uczniem? — Adam pierwszy przerwał celebrację, zaraz do niego dołączyła reszta. — Co to znaczy? — Zmrużył lekko jedno oko.
— To znaczy, że do matury będę tak jakby uczniem w firmie, a potem rozpocznę przygotowania do debiutu — odpowiedział od razu Benjamin.
— Debiut? — Oczy Daniela błysnęły. — Czyli nasz Benja zadebiutuje?
— TAK!
Wszyscy ponownie wydali z siebie triumfalny krzyk, unosząc wysoko do góry ręce. Edward złapał Benjamina w objęcia i, choć był niższy o pół głowy, dzięki regularnym treningom, a także wrodzonej tężyźnie bez problemu dźwignął go z podłogi. Benny wyraźnie się zaskoczył, na moment stracił tchu, prosząc o postawienie go na ziemi. Gdy z powrotem dotykał stopami kafelek, zaczął się w pełni cieszyć razem z chłopakami. Całą piątką skakali w kółku, kompletnie ignorując spojrzenia obcych.
Kiedy wreszcie opuścili budynek wytwórni, Benjamin dokładnie wytłumaczył im, na czym polegała podpisana umowa. Dyrektor Prinsen wpadł na pomysł, by zrobić coś w stylu pół etatu – chłopak będzie przychodził regularnie do wytwórni, żeby się kształtować w zakresie muzycznym do czasu, aż napisze maturę. Po tym będzie można rozpocząć oficjalne przygotowania do debiutu. Jasnowidz wiedział, że to miało stanowić dla One Step swego rodzaju zabezpieczenie przed ucieczką przyszłego piosenkarza do innej wytwórni, ale nie przeszkadzało mu to. Sam już postanowił oddać się w ich ręce, ponieważ to było dobre miejsce, a w dodatku nie tak daleko od domu. Plus taki trening z pewnością mu się przyda, dowie się tego i owego o pracy muzyka od tej strony firmowej.
— Dostałem nawet okres próbny na ten miesiąc i zamierzam go w pełni wykorzystać — oznajmił.
Żeby od razu go nie wiązać w wytwórni, dostał właśnie okres próbny, po którym już tak ostatecznie określi, czy zostanie, czy zrezygnuje. Wyszło to akurat z inicjatywy dyrektora.
— Takie jeżdżenie będzie dużo kosztować — zauważył wtem Adam.
— Wytwórnia pokryje koszty. — Machnął niezgrabnie ręką.
— A zakwaterowanie? — dopytał Edward.
— To już nie.
— Nie szkodzi, możesz w razie czego nocować u mojego wujka — wtrącił się Daniel. — Wszyscy dołożą wszelkich starań, żebyś zadebiutował.
Reszta przyjaciół przytaknęła w zgodzie. Benjamin popatrzył po nich, uśmiechnął się szeroko, choć lewy kącik nieco się obniżył.
Ta, wszyscy...
— Co zrobiłeś?!
Matka niemal zerwała się z kanapy, na którą wcześniej została posadzona razem z ojcem. Wyprostowała się do pionu, spojrzała na stojącego przed nią syna, nie ukrywając szoku... ani stopniowo zalewającej twarz złości.
Benjamin stał pewnie siebie, w prawej ręce trzymał umowę, pokazując jej treść rodzicom, lewą zaś podpierał się na biodrze. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wykonał nieco głębszy wdech.
— Jak już raz powiedziałem, podpisałem umowę z One Step Entertainment — powtórzył swoje słowa sprzed kilku minut.
Gdy tylko wrócił wieczorem do domu, postanowił zebrać swoją rodzinę, aby podzielić się z nimi dużym ogłoszeniem. Choćby chciał, nie dałby rady ukrywać przed nimi prawdy, zwłaszcza że miał przez cały sierpień co parę dni jeździć do budynku wytwórni, a od września w każdą sobotę. Nie było opcji, że zostanie to zignorowane, rodzice dowiedzieliby się o wszystkim wcześniej czy później, dlatego uznał, że najlepiej będzie od razu powiedzieć.
I tak jak przewidział, reakcje były mocno mieszane.
Ojciec się ucieszył. W oczach pojawił się błysk, usta uformowały uśmiech, zaś dłonie zaczęły wędrować do wspólnego spotkania w oklaskach – przed tym ostatnim powstrzymał się ze względu na swoją żonę. Kiedy na nią spojrzał, emocje częściowo opadły.
Matka Benjamina zareagowała zgoła inaczej. Przez pierwszą minutę nie wydawała się wierzyć w to, co słyszała, lecz gdy syn wyciągnął na wierzch umowę i zaczął tłumaczyć dokładnie, jak jego początek w wytwórni będzie wyglądał, z każdym słowem robiła się coraz bledsza.
W końcu nie wytrzymała.
— Daj mi to.
Nim chłopak cokolwiek zrobił, kobieta wstała i wyrwała mu z ręki kartkę. Zajrzała do niej, zaczęła błądzić wzrokiem po tekście. W pewnym momencie zamarła, zastygła w bezruchu niczym rzeźba, a Benjamin wiedział, co wywołało taki odruch.
Pierwszą oznaką, że matka przestała być posągiem, były drżące dłonie.
— W przypadku zerwania umowy przed wyżej podanym terminem — czytała — strona, która się tego dopuściła, zobowiązana będzie zapłacić odszkodowanie w wysokości... — głos utknął jej w gardle. — Benjamin, coś ty podpisał?
— Dobrze, mamo — zaczął ją uspokajać — ja wiem, jak to brzmi, ale dokumenty zawsze tak poważnie wszystko opisują...
— A jak inaczej można opisać, że jeśli przerwiesz kurs, będziesz musiał im zapłacić dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów?!
Słysząc kwotę, ojciec wybałuszył oczy. Popatrzył na syna, sam niemal wstał.
— Benny, tak tu napisano? — Palcem wskazał umowę.
— Tak, ale ja nie będę niczego płacił. — Chłopak skrzyżował ręce na piersi. — Mówiłem wam, że dopnę swego i zadebiutuję! Tu chodzi o to, że zapłacę, jeśli odejdę przed debiutem. Po nim będę tylko zarabiał!
Był w stu, nie, dwustu procentach pewien, że mu się uda! W końcu był Benjaminem Johnsonem, najbardziej utalentowanym jasnowidzem w całym tym świecie! Da radę!
Kobieta dalej spoglądała na umowę, czegoś jeszcze szukała w tekście. I najwidoczniej znalazła, ponieważ szepnęła do siebie coś pod nosem (między innymi ze słowami „okres próbny”), a sekundę później z zaciśniętymi mocno ustami rozerwała kartkę na pół.
— Kochanie? — rzucił zmartwiony ojciec, wyciągnął rękę w jej stronę.
Nie zareagowała, tylko dalej rwała papier na coraz to mniejsze skrawki, aż wreszcie zgniotła wszystko w rękach i rzuciła na podłogę. Popatrzyła na syna, z oczu bił czysty chłód, taki, którego jeszcze nikt z rodziny nie widział.
Benjamin jednak nie wydawał się być przejęty ani miną rodzicielki, ani potarganą umową. Zerknął przelotnie na strzępki, wzruszył nonszalancko ramionami.
— Przewidziałem, że to zrobisz, dlatego pokazałem tylko kopię — powiedział spokojnie.
Oj, te słowa bardzo się nie spodobały matce.
— Masz natychmiast z tego zrezygnować — wycedziła.
— Nie. — Skrzyżował ręce na piersi.
— Ty nic nie rozumiesz. Później będzie za późno, a my nie mamy takich pieniędzy, by pokryć to odszkodowanie choćby w połowie! Albo ty, albo my popadniemy w długi!
— Mamo, to ty nic nie rozumiesz.
Zbliżył się do niej, stanął oddalony zaledwie dwa kroki. Spojrzał z góry na niższą kobietę, sprawiając w ten sposób, że na salon opadła ciężka, nieprzyjemna aura.
— Powiedziałem już to. Zadebiutuję. Koniec. Kropka.
— Benjamin! — warknęła.
— Proszę, mamo! — odbił tym samym tonem.
Patrzyli sobie w oczy, oddychali ciężko, jak gdyby gotowi skoczyć sobie do gardeł. Benjamin cały czas spoglądał na matkę z góry, nie tylko dlatego, że był od niej wyższy, ale też chciał jej pokazać. Pokazać, że nie był już dzieckiem. Że dorósł. Że nie był tym małym Bennym, słuchającym się rodziców w każdej kwestii. Odnalazł swoją prawdziwą pasję; w żadnym z poprzednich wcieleń nie czuł się tak przywiązany do ścieżki zawodowej, którą sobie obrał, co teraz. Marzył, wręcz pragnął zostać muzykiem, podzielić się z innymi swoimi utworami, historią, być może w ten sposób poprawiać humor, pomagać, wspierać w trudnych chwilach. I nic ani nikt mu w tym nie przeszkodzi. Nikt. Nawet jego własna rodzina. Nie pierwsza i nie ostatnia swoją drogą.
Ojciec spoglądał na nich z kanapy, aż w końcu sam nie wytrzymał. Wstał, ostrożnie podszedł do dwójki, próbując położyć dłonie na ich ramionach.
— Może oboje się uspokójcie i porozmawiajmy o tym przy... — zaczął.
— Lepiej zdecyduj, Victor, po czyjej jesteś stronie — przerwała mu kobieta.
Zabrał ręce, przygryzł dolną wargę. Po spojrzeniu pokazał, że był zraniony.
— Och, po waszej! — jęknął. — Jestem po stronie was obu!
— Czyli po żadnej — matka z synem odpowiedzieli w tym samym czasie.
Dwójka wymieniła się spojrzeniami, jak jeden mąż odwróciła głowy. Benjamin wyminął kobietę, żwawym krokiem udał się na górę do swojego pokoju. Matka zrobiła podobnie, z tym że zniknęła w sypialni na dole. Ojciec pozostał sam w salonie.
Mężczyzna stał tak przez dobrą chwilę, błądząc wzrokiem po domu. Wykonał głęboki wdech, poprawił na nosie okulary, a potem przejechał palcami po włosach. Wreszcie schylił się i zaczął zbierać z dywanu strzępki kartki. Podniósł któryś z kolei kawałek, zerknął na słowo „debiut”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz