03 stycznia 2025

Od Bashara do Dantego

— Mówi się, że w umyśle każdego spotkanego człowieka znajduje się fragment wiedzy, którego nigdy nie posiądziesz i nie będziesz nawet wiedział, że tam jest — odparł Bashar w zamyśleniu.
— Nie chodzi mi o wiedzę, wiesz o tym.
Lekarz skinął głową.
W jego żywocie siłą rzeczy pojawiały się moment, właśnie takie, jak ten, gdy trwający u jego boku śmiertelnik zaczynał zbliżać się do tych elementów jest życia, które demon starannie kształtował, by wyglądały na prawdopodobne. Nie wszystko dało się upchnąć w stwierdzeniu „interesowałem się tym w liceum, takie hobby, to przypadkowa wiedza”, nie zawsze dało się też wytłumaczyć dziwne braki w doświadczeniach i wiedzy, zdawałoby się, wspólnych dla osób w jego kategorii wiekowej. Bashar takich doświadczeń tak naprawdę nie posiadał, nie decydując się na przeżywanie śmiertelnego dzieciństwa i udawanie dziecka, jakoś tak omijając rozmowy od serca przy ognisku, granie w kapsle na przerwie czy ucieczki przed złośliwym sąsiadem.
— Wiem, po prostu… — Bashar zamilkł, a nim Dante postanowił się wycofać ze swojej propozycji, odezwał się ponownie. — Wiesz, że miałem psa?
Jasne brwi podskoczyły, Dante obrócił się lekko, by na niego spojrzeć.
— Naprawdę? Kiedy?
— Kiedy poszedłem na studia.
Syren patrzył na niego przez chwilę w milczeniu.
— Wiesz, pasuje do ciebie, żeby mieć zwierzątko. Opowiedz mi o tym psie.
Bashar uśmiechnął się kątem ust.
— Wabił się Kapsel i przez większość swojego życia należał do mojego sąsiada, pana Woźniaka.
— Nie kojarzę go…
— Nic dziwnego. Zapił się jakieś… dobre parę lat przed tym, jak się poznaliśmy.
Syren mocniej otoczył go ramieniem.
— Przykro mi.
— Nie powinno. Był złym i podłym człowiekiem, okrutnym dla innych i przy tym bezkarnym.
Bashar wrócił wspomnieniami do tamtego czasu. O Woźniaku nikt nie miał do powiedzenia nic dobrego. Mężczyzna siedział na rencie z tytułu niezdolności do pracy, pobierał tyle zasiłków, ile się dało, a co mógł, to przepijał, urozmaicając sobie życie przypadkowymi awanturami.
— Ale oddał ci swojego psa.
— Nie oddał. Po prostu poszedłem i go zabrałem. Na dobrą sprawę go ukradłem, w biały dzień i przy świadkach.
— Co takiego? — wykrztusił Dante.
Bashar rzucił mu spojrzenie, można było spodziewać się w nim tego lekkiego uśmiechu, który pojawiał się za każdym razem, gdy Basharowi udało się wynegocjować coś dobrego u ordynatora, ale nie tym razem. Na jego dnie tlił się jakiś smutek.
— Widzisz, to nie jest tak, że urodziłem się w lekarskim kitlu, gotów do przywołania do porządku leniwych rezydentów lub pacjentów-lekkoduchów, mających za nic własne zdrowie i niestosujących się do moich zaleceń. Nie zawsze miałem w sobie tyle stanowczości i w kwestii Kapsla… Też długo mi jej zabrakło. — Bashar zrobił lekką pauzę. — Woźniak trzymał go na podwórku, przywiązanego do budy, na krótkim powrozie. Nie spuszczał go nigdy, nie wyprowadzał, od czasu do czasu rzucał mu jakieś jedzenie, ale na dobrą sprawę Kapsel nie miał własnej miski. Sąsiedzi czasem czymś go poratowali, ale poza tym… On nie miał nawet imienia, wyglądał jak brudny mop na sznurku.
— Tego chuja powinni za to wsadzić!
— Za to i za wiele innych rzeczy, ale wiesz, jak prawo funkcjonuje w naszej dzielnicy. — Westchnął. — W każdym razie – wiele razy, gdy szedłem czy wracałem ze szkoły, widziałem Kapsla, jak leży pod swoją budą, brudny, głodny i chory. Ale nigdy nie miałem odwagi, żeby coś z tym zrobić.
— Co się zmieniło?
Dusza w ciele.
— Sam nie wiem. Po prostu pewnego dnia wstałem, poszedłem, odciąłem powróz i zabrałem Kapsla.
— A ten złamas?
— Krzyczał za mną, ale był zbyt pijany, żeby coś więcej zrobić. — Bashar wzruszył ramionami. — Zabrałem Kapsla do weterynarza, powiedziałem, żeby go ratował, a ja zapłacę, jak tylko dostanę pierwsze stypendium.
— I zgodził się?
— Jakoś tak… udało mi się go przekonać — przyznał lekarz. — Kapsel spędził tydzień w lecznicy, a mi ze stypendium wystarczyło tylko na pierwszą ratę za to wszystko. Potem trzeba go było wszystkiego nauczyć. Reagowania na imię, bo go nie miał, przebywania w domu, bo nigdy w nim nie był, normalnego jedzenia, bo tego też mu nikt nie dawał, podobnie jak spacerów i zabawek.
Dante zaniemówił na chwilę.
— Bashar, to brzmi naprawdę…
Lekarz skinął głową.
— Wiem. Kapsel się bardzo szybko uczył. A ja niczego nie żałuję, nawet jeśli został z nami tylko cztery lata.
— Co się stało?
— Starość i wyniszczenie go dopadły. Ale póki był z nami, było dobrze. Polubił i mnie i matkę, matka polubiła jego, więcej wychodziła z domu… To był dobry czas.
Przez pewien czas milczeli.
— A co z tym palantem? Nigdy nie próbował odzyskać psa albo wyciąć jakiegoś numeru?
— Nie, nie próbował — Bashar zerknął na Dantego. — Widzisz, ludzie bali się Woźniaka, bo był pijakiem i chodziły słuchy, że miał jakąś przeszłość w półświatku, a po pijaku robił się nieobliczalny, nie wiadomo było, do czego był zdolny. Ja zaś, zabierając mu psa, tak po prostu, nie kryjąc się, pokazałem, że nie jest zdolny do niczego.
Dante uśmiechnął się do niego, ścisnął Bashara mocniej, usta odnalazły blady policzek.
— To od tego się zaczęło? Ten szacunek, którym ludzie cię darzą?
Bashar się zamyślił.
— Możliwe, że to był pierwszy krok. Od tamtego czasu Woźniak nie przesiadywał nawet na swoim ulubionym skwerku, nie wchodził ludziom w drogę i zaszył się z butelką w domu. — Mężczyzna postanowił zostawić w końcu ten temat, sam odwzajemnił pocałunek, podjął rozmowę. — A ty? Teraz twoja kolej.
— Na co? — spytał Dante, błądząc trochę wzrokiem po jego twarzy, zbiegając spojrzeniem ku wygiętym w lekki uśmiech wargom.
— Na podzielenie się czymś ze mną. Czymś czego o tobie jeszcze nie wiem.
Dante posłał mu swój zabójczy półuśmiech, coś rozbłysło w tych niezwykłych oczach.
— Nie opowiadałem ci jeszcze, że miałem kiedyś zwierzę.
— Inne, niż rybki.
— Mocno inne. Co prawda miałem ją tylko parę dni u siebie, ale — Dante uniósł palec dla emfazy — liczy się.
— Nie mówię, że nie. — Bashar parsknął śmiechem. — I jak wrażenia? Z posiadania czegoś mocno innego, niż rybki? I co to było za zwierzę?
— To była kotka, na dodatek ta, którą bardzo dobrze znasz.
— Szpilka?
— We własnej, puchatej osobie. To było na samym początku mojej pracy w zakładzie – Kuttner gdzieś wyjeżdżał, nie miał jej z kim zostawić i padło na mnie, najbardziej zaufanego członka zespołu.
— Na samym początku byłeś już najbardziej zaufanym członkiem zespołu? — spytał z rozbawieniem Bashar.
— Oczywiście. — Dante błysnął kłem w uśmiechu. — Ale wracając do Szpilki. Nigdy wcześniej nie miałem kota, ale tak pomyślałem wtedy, że dużo ludzi ma koty, to nie może być takie trudne.
— Chyba wiem, gdzie to zmierza… — mruknął Bashar. — Próbowała poczęstować się twoimi rybkami w akwarium?
— A żebyś wiedział — odparł syren. — Zamknąłem je, więc nie sięgała, ale widziałem w jej oczach, że chwila nieuwagi i moje akwarium zmieniłoby się w łowisko. Co nie przeszkadzało jej spróbować złowić inną, dużo większą rybę…
— Co takiego zrobiła?
— Miauczała, jak jej się nudziło albo jak jakieś drzwi były zamknięte, więc jak szedłem do wanny, to zostawiłem otwartą łazienkę. Weszła mi do tej łazienki, zobaczyła ogon i płetwy, i widać zamarzyła jej się przekąska z rekina, więc przysiadła na krawędzi, zamachnęła się łapą i… — Dante zrobił dramatyczną pauzę — …wleciała mi do wanny.
Bashar zaśmiał się, zaśmiał się i Dante, i przez pewien czas historia musiała poczekać, aż obaj się uspokoją, nabiorą oddechu.
— Całe mieszkanie miałem mokre od uciekającego kota, łazienka oczywiście zalana, jak oboje wyskoczyliśmy z tej wanny. Potem ludzie rzucali mi dziwne spojrzenia, jak tylko zobaczyli moje przedramiona, całe podrapane.
— Ale udało wam się jakoś dojść do porozumienia?
— W końcu tak — odparł Dante, uśmiech zabrzmiał w głosie. — Szpilka była dużo spokojniejsza, gdy pozwalałem jej ze sobą spać, ale w łóżku. Mruczała nawet. I uszyłem jej zabawkę – takiego jakiegoś misia ze ścinków materiałów. Doszyłem mu oczy i pamiętam, że Szpilka lubiła się bawić tymi guziczkami, więc nie wiem, czy jeszcze są tam, gdzie powinny być.
— Jesteś pewien, że Szpilka siedzi z tobą w zakładzie głównie dlatego, że pachniesz jej rybą? — spytał z uśmiechem Bashar.
— To jej oficjalne stanowisko.
Noc robiła się coraz późniejsza, płonące ognisko zaczęło niespiesznie się dopalać. Ogień gasł, ciepło i złociste światło przymierało, ustępując miejsca chłodnej barwie gwiazd i wznoszącego się księżyca. Powoli przychodził czas, by udać się z powrotem do schroniska, położyć i spróbować wyspać, nim o świcie przyjdzie im ponownie wyruszyć na szlak. Gitara wróciła na swoje miejsce, właściciel tylko skinął głową, też już udając się na spoczynek, robiąc ostatni obchód głównej izby, nim zamierzał zniknąć gdzieś na piętrze.
I oni już szli spać, Dante szedł pierwszy, mijając drewnianą ścianę obwieszoną starymi, blaknącymi już fotografiami, trzymając Bashara za rękę, gdy nagle lekarski nadgarstek zesztywniał, mężczyzna przystanął gwałtownie.
— Bashar?
Dante obrócił się, spojrzał ze zdziwieniem na swojego partnera.
Bashar stał, wpatrując się w jedną z fotografii, twarz skryła się w mroku, oczy spoglądały z jakimś nieokreślonym wyrazem, emocje trudno było odcyfrować.
— Coś się stało?
Dante podszedł bliżej, spojrzał na fotografię. Nie przedstawiała niczego szczególnego czy niepokojącego. Ot, grupa osób w kurtkach, z drewnianymi nartami, widok zdecydowanie należący do poprzedniej epoki. Samo zdjęcie było ziarniste, wyblakłe i pożółkłe, ledwie dało się rozpoznać twarze.
— Nie, nic takiego. Po prostu… Znam tego człowieka — przyznał po chwili Bashar, choć wzrok uciekał do dziecka, opatulonego w puchaty kaptur i szalik, w kurtce tak grubej, że krótkie ręce odstawały lekko od tułowia, a ukryte w wełnianych rękawiczkach dłonie zabawnie sterczały.
— Którego? — spytał Dante. — To zdjęcie ma chyba ze sto lat.
— Mniej — poprawił go bezrefleksyjnie Bashar. Potrząsnął głową, wracając myślami do teraźniejszości. — Ja… po prostu czytałem jego książkę.
— Jakiś twój wykładowca?
Bashar zaprzeczył.
— Wydaje mi się, że zmarł przed moimi narodzinami — powiedział, pozwalając niepewności zakraść się do tonu głosu. Te słowa były zarówno prawdą jak i kłamstwem, w zależności od tego, jak spojrzeć na sprawę.
— To musiała być serio zajebista książka, skoro tak dobrze go rozpoznałeś.
— Trudna — odparł po chwili, zostawiając w końcu zdjęcie, podążając w stronę drugiej izby. — Z kardiochirurgii.
— Tego też musiałeś się nauczyć?
— Jak wszyscy. To był ogólny podręcznik.
Przez próg przeszli w ciszy, podążając od lekkiego światła wciąż wypełniającego pomieszczenie, do kompletnej ciemności w pokoju sypialnym. Reakcja Bashara wykraczała poza zaskoczenie kogoś, kto po prostu rozpoznał dawno nieżyjącego, nigdy niespotkanego autora podręcznika na zdjęciu. Dante jeszcze podjął ostrożnie temat.
— Ale i tak niezłe szczęście, że zobaczyłeś to zdjęcie tutaj.
— Tak, masz rację.
Ułożyli się już w śpiworach. Reszta wędrowców w schronisku już pochrapywała, odpłynąwszy w stronę bezkresu snów. Bashar zaszył się w ich śpiworze, przysunął do Dantego, a w kompletnej ciemności ledwie było słychać jego szept.
— Miał… frustrującą historię — wyznał w końcu cicho.
— Co się stało?
— Był… świetnym chirurgiem. Naprawdę dobrym w swej dziedzinie. Dopóki nie otworzył się portal to Tenjitsu, to do niego należał tytuł człowieka, który pierwszy na świecie dokonał transplantacji serca.
— Ktoś stamtąd był pierwszy?
— Mhm — Bashar pokiwał głową. — Ale to nie to było frustrujące w jego życiu.
— O co w takim razie chodziło?
— O jego dłonie.
Na moment zapadło milczenie, gdy Bashar obracał w myślach słowa starając się przekazać to, co tak niedawno (z jego punktu widzenia) zdołało wyryć się w tym bazaltowym sercu. Demon nie bez przyczyny tak często sięgał w swych wyborach śmiertelnika po ludzi władzy, posiadających autorytet, dobrze sytuowanych, bądź takich, których nietrudno byłoby pchnąć na odpowiednie tory, doprowadzić wyżej i wyżej, by mogli decydować. Bezsilność była stanem, którego demon najbardziej nienawidził, a brak wpływu na wydarzenia, niemożność zmiany czegokolwiek bez względu na decyzje, była w jego oczach niesprawiedliwością, której nie tolerował. Bywali tacy, którzy ciężar decyzji lubili zepchnąć na innych i uwolnić się od ciążącej na sumieniu winy, gdyby decyzja okazała się błędna, przynosząca zgubę. Demon o wiele chętniej przyjąłby bolesne konsekwencje swych pomyłek, niż biernie przyglądał się wydarzeniom, choćby biegły swoim tempem.
— Dla chirurga dłonie są równie ważne, co dobry wzrok i sprawny umysł — podjął po chwili Bashar. — Któregokolwiek elementu zabraknie, można żegnać się ze skalpelem. U niego, tego kardiochirurga… dość szybko zaczęła postępować choroba, dłonie straciły pewność, zaczęły się skurcze, drgawki w najbardziej niespodziewanych momentach. To, co zazwyczaj przychodzi z posuniętym wiekiem, u niego zaczęło pojawiać się bardzo wcześnie, w okamgnieniu odsunęło go od stołu i pacjentów. Ten przeszczep serca był ostatnim jego większym dokonaniem. Potem zostały mu już tylko diagnozy i, cóż, pisanie podręczników, artykułów… Ale to nie to samo, co praca chirurga.
Poczuł, jak dłoń Dantego przesuwa się, miękko wplata w ciemne pasma, jakby instynktownie pragnąc odgonić ciemne myśli.
— Zastanawiałeś się, co by było, gdyby coś takiego zdarzyło się tobie?
— Zastanawiałem się.
Demon nie był przywiązany do swojej śmiertelnej powłoki w sposób tak ostateczny, jak śmiertelnicy. Jedynym, do czego się przywiązywał, byli, cóż, śmiertelnicy i jego relacje z nimi. Gdy skalpel przestał pewnie leżeć w dłoni, gdy kardiochirurg wiedział, że lekarstwa na przypadłość nie ma i jedynym, co mu pozostaje, to stopniowo tracić władzę w dłoniach, aż nawet podniesienie kubka z herbatą stanie się wyzwaniem, demon obiecał sobie, że zostanie tyle, ile będzie trzeba. Dłużej, niż by został, gdyby prowadził bardziej samotnicze życie. Finalnie okazało się, że dużo dłużej, niż w ogóle planował.
W tym wcieleniu postanowił nie mieć tego typu wątpliwości, nie męczyć się dłużej, niż to konieczne, lecz w tym wcieleniu postanowił również pozostać sam, nie mieć żadnej kotwicy ani portu, do którego chciałby wracać.
— I co wymyśliłeś? — spytał cicho Dante.
— Nic — odparł w końcu Bashar. — Są takie pytania, nad którymi można dumać, szukając odpowiedzi, ale ta przychodzi dopiero wtedy, gdy pytanie stanie się rzeczywistością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz