17 stycznia 2025

Od Aiolyt – Nowy Rok

Przez cały dzień prószył śnieg. Aiolyt musiało już trzy razy odśnieżać dróżkę do Saloonu, inaczej nikt by się do niego nie dostał. Nie były to wysokie zaspy, ale na tyle śliskie, by sam właściciel lokalu wyrżnął orła. Gości przybywało. Najwidoczniej nie tylko Aiolyt nie miało z kim zbytnio spędzić czasu w wigilie Nowego Roku. Kompana na siłę również nie szukało, najchętniej zaszyłoby się we własnym łóżku i przespało magiczną godzinę, która zmieni wszystko, a w jeno życiu nic. Będzie jedynie bardzo skonfundowane, gdy przejdzie do odbierania towaru i pierwsze co zobaczy, to liczbę dwadzieścia pięć na kartonach.
Aiolyt nie było zawsze tak negatywnie nastawione na wszelkiego rodzaju imprezy, bardzo lubiło wychodzić i obserwować z dala zabawy, spędzać noce w tawernie i przyglądać się, co robią ludzie, gdy mają przy sobie przyjaciół. Dlatego dzisiaj, mimo ogólnej niechęci, wyjdzie i spędzi czas z innymi mieszkańcami. I rzuci to cholerne zaklęcie, choćby miało później przez miesiąc nie otwierać Saloonu i nie przyjmować listonosza z rachunkami.
— Będzie super Aiolyt, będzie super. — Mruknęło do siebie pod nosem, dodając sobie otuchy. Na same warsztaty wyjdzie wcześniej, koło siedemnastej. Musi zamknąć wcześniej lokal, straci trochę pieniędzy, pewnie byłoby dużo chętnych na Nowy Rok przy kuflu piwa, ale musiało tym razem wyjść i sprawić sobie radość. Ucieszyło się niezmiernie, że będą odbywały się te krótkie lekcje ze światełkami. Mimo magii, którą miało w sobie, absolutnie nie wiedziało, jak rzucić tak prostym zaklęciem. Musi być łatwe, skoro tyle ludzi chce wziąć w tym udział.

Gdy wybiła godzina piąta, Aiolyt zamknęło drzwi tawerny na dwa zamki i w radosnych podskokach ruszyło w stronę miasta. Nie zdążyło pożałować swojej decyzji, ponieważ konsekwencje dopadły je szybciej. Nagle przestało czuć ziemię. Nim do jeno dotarło, co się stało, już dawno leżało, mocno ubijając sobie łokcie. Syknęło z bólu.
— Na miłość boską… — Warknęło, kierując swoje słowa do lodowego podłoża. Trzeba kulturalnie. Na spokojnie. W głębi duszy chciało jednak wykrzyczeć najgorsze przekleństwa, jakie usłyszało od pijanych gości.
Podniosło się bardzo powoli, nie obyło się bez stęknięć z bólu. Ruszyło ponownie, przeklinając Aiolyt z przeszłości, że nie posypało ścieżki tą cholerną solą. Ubrane w najcieplejszy płaszcz, wysokie skarpetki i rękawiczki bez palców, by móc wszystko dotknąć, ostrożnie stawiało kroki na ścieżce. Nogi nie plątały się już na drodze głównej do rynku, gdzie znajdował się cel krótkiego spaceru.
Główny plac był cudnie ozdobiony. Sklepy były ubrane w kolorowe lampki, na witrynach widniały życzenia noworoczne i sporadyczne zaproszenia na wspólne picie szampana. Delikatnie z boku, nie na samym środku, stało kilku ubranych bardziej oficjalnie mieszkańców, którzy w idealnej harmonii pokazywali jak rzucić zaklęcie. Takich małych grupek było sporo, rozsiani byli po całym placu i prawdopodobnie w innych częściach miasta, gdzie tylko było miejsce. Ale ci oficjalni, wysłani z “góry” stali tutaj, w samym sercu miasta, dając wskazówki zainteresowanym, by wesoło spędzić Nowy Rok.
Aiolyt stwierdziło, że ma jeszcze dużo czasu. Zdecydowało się na oglądanie zdobionych lamp ulicznych. Wisiały na paru z nich jeszcze świąteczne ozdoby, ale większość była przyozdobiona w perłowe konfetti i coś na kształt małych łez. Jeszcze jakieś gwiazdki, księżyce, słońca. Odmieniec nie wiedział, czego innego się spodziewać. Nie dało rady wymyślić nic w motywie końca roku. Szampan? Nie wiem, czy władze byłyby takie chętne na promowanie alkoholizacji. Ale jedno było pewne, był to mimo wszystko symbol tego święta. Chociaż! Światełka! Wypuszczane specjalnie na tę okazję przez obywateli. Tylko jak to zaprezentować na lampach.
Ruszyło dalej, kręcąc głową na swoje rozmyślania. Jakby co najmniej miało zgłosić się na ochotnika w projektowaniu ozdób.

O dwudziestej trzeciej Aiolyt ustawiło się w dosyć sporej grupce ludzi. Ogarnął je lekki stres, było dosyć duszno, jak na minusową temperaturę. “Na spokojnie… To tylko większy tłum. W takim będziesz stało do około pierwszej” pomyślało, by trochę się uspokoić. W sumie nie wiedziało ile dokładnie zosatnie.
— No już, już! Uwaga! Proszę o uwagę! — Krzyknęła jedna z prowadzących warsztaty. — Najpierw zasady bezpieczeństwa. Nie martwcie się, są one krótkie. Zaklęciem celujemy w górę, nie naszego sąsiada! I pod żadnym pozorem nie można w nie ingerować swoimi ulepszeniami! Nasi medycy nie potrzebują dodatkowej pracy na Nowy Rok.
Wyjaśnione zostało krok po kroku jak puścić magiczne światełka w niebo. Faktycznie nie było to bardzo skomplikowane, Aiolyt nie musiało powtarzać ruchów, zrozumiało za pierwszym razem. Odeszło więc na bok, oczekując na wyczekiwaną godzinę. Zauważyło na początku tłumu kogoś z mikrofonem oraz jakąś drugą postać z kamerą. Absolutnie nie. Od razu zaczęło odsuwać się jak najdalej, by nie paść ofiarą pytań o postanowienia noworoczne. Na szczęście została złapana jakaś inna ofiara.
Zaczęło się odliczanie. Osobliwość zaczęło przygotowywać zaklęcie i swoje życzenie. Nie było pewne, czy tak się robi, ale w aktualnej sytuacji, brzmiało to rozsądnie. Zresztą kto nu zabroni? Chciało, by kolejny rok był lepszy niż poprzedni. Było to jedyne, co wymyśliło przez cały dzień. Niczego jenu nie brakowało, miało dom, pracę, jedzenie. Hm, chyba wszystko, czego potrzeba w życiu? Chociaż…
— … Trzy! Dwa! Jeden! Szczęśliwego Nowego Roku! — Rozległ się radosny okrzyk. Wraz z nim w górę poszybowały światełka, każde w innym kolorze, jedne jaśniejsze od drugiego. Całe niebo zaświeciło się od zaklęć, migotało i pulsowało. Był to najpiękniejszy widok w całym jeno życiu. Nigdy nie widziało tyle pięknych barw i świateł.
— Znaleźć jakiegoś przyjaciela. — Mruknęło do siebie Aiolyt i również rzuciło zaklęcie. Światełko wyleciało wysoko w górę i rozprysnęło się na malutkie części. Wszyscy świętowali. Parę osób zaczęło śpiewać, przytulać się, inni rzucili się w ramiona najbliższych i zaczęli płakać. Bogowie tylko wiedzieli, czy z radości, czy smutku.
Aiolyt uśmiechnęło się do siebie i omijając zręcznie ludzi, by nikomu nie nadepnąć na stopę czy go nie popchnąć, ruszyło w drogę powrotną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz