04 stycznia 2025

Od Dantego – Dla Mojej Miłości

Dopiero bardzo długa, bardzo głęboka i poparta hojną zapłatą z pocałunków prośba dała radę zatrzymać Bashara w sypialni, gdy Dante zamierzał udać się do kuchni i przygotować dla niego śniadanie do łóżka. Tak nienaturalny był dla nich to stan, pozwolić jednemu buszować samotnie po mieszkaniu, a drugiemu wciąż leżeć, skoro obaj byli wypoczęci i obudzeni, spragnieni czułości zawartej w porannej rutynie, lecz tego szczególnego dnia poczyniony zostać musiał wyjątek. Dantemu bardzo na tym zależało, by Bashar spędził swoje urodziny iście po królewsku, traktowany tak, jak dawniej traktowało się tę najważniejszą osobę w państwie, a kim, jeśli nie najważniejszą właśnie personą, królem i panem, był pan doktor dla swego Najdroższego? Potem syren uśmiechał się z rozczuleniem, słysząc prychnięcia Bashara, jego przekręcanie się z boku na bok w pościeli, te dzielne próby dotrzymania danego słowa, choć tyle niewygody doświadczał on bez ukochanego.
Możliwie jak najszybciej Dante pojawił się w drzwiach z drewnianą tacą w dłoniach, roztaczając wokół aromat świeżej kawy, soku pomarańczowego, ciepłych bułek wyjętych z piekarnika, ozdobionych awokado i serem kozim. Jeszcze trochę jajecznicy przyprawionej na ostro, miseczka z pokrojonymi owocami i śniadanie było gotowe. Rubinowe spojrzenie śledziło syrena już w korytarzu, ciche westchnienie błogości wyrwało się ze smukłej piersi.
Dante przysiadł na skraju łóżka, krótkim, rozbawionym zerknięciem obrzucając skopaną pościel. Rozłożył drewniane nóżki, ustawił śniadanie nad udami Bashara. I spojrzał na niego, wciąż ze śladami snu na sobie, domowego i dalekiego od chłodnej powagi, którą znali inni. Pięknego. Uśmiechnęli się ciepło do siebie.
Dłoń sama wyciągnęła się ku swej Miłości, dotknęła wąskiej brody, gładkiego policzka, delikatnej skroni, rozkochując się na nowo w rysach znanych na pamięć. Przesunęła się po czarnych włosach, jedwabiście miękkich, po czole rozpieszczanym każdego dnia całusami, po nosie uwielbiającym to wgłębienie przy syreniej szyi. Bashar bezwiednie pochylił się nieco w przód, nadstawił do karesów, a Dante nie przestawał muskać go opuszkami, jakby sprawdzał realność tego obrazka i nie mógł się nadziwić, że wyłącznie on mógł go oglądać. Jakby z trudem pojmował koleje losu, które stworzyły go z myślą o dopasowaniu do tego wielkiego serca kogoś tak wspaniałego, zapierającego dech w piersi samym swym istnieniem. Lekarz ujął jego dużą dłoń, chciał ucałować palce, lecz Dante był szybszy, przyciągnął blady wierzch dłoni do swych warg, pieszczących z oddaniem i uczuciem skórę.
Był gotów zrobić dla niego wszystko, zanim jeszcze sam to w pełni pojął.
Rzucone wspólnie przez ich serca zaklęcie trzymało ich jeszcze długą chwilę złączonych spojrzeniami, dłońmi, uśmiechami, aż w końcu Bashar zainteresował się przygotowanym posiłkiem. Coś jednak specjalnego leżało na tacy, przykuło uwagę – złożona kartka ozdobiona na brzegach złotą winoroślą kryła się nieco pod szklanką z sokiem. Rubin błysnął zaintrygowaniem, zerknął na uśmiechniętego Dantego. On za to doskonale wiedział, że w środku kryło się pewne zaproszenie dla Rubinowego Pana i jego Rycerza Wodnych Lilii, że w szafie wisiały od kilku dni gotowe szlacheckie stroje.
Bashar przeleciał wzrokiem zawartość listu, uśmiechnął się szerzej.
— Czy pójdziesz ze mną na bal, moja Miłości? — zapytał Dante, w odpowiedzi dostając pocałunek, przez który zapomniał, na co miał być on zgodą.


Samochody wjeżdżały z równym szyku przez wysoką bramę, z pozłacanymi na samej górze kolcami, ozdobionymi misternymi wzorami bluszczowych liści, by nie wydawały się nadto surowe. Koła chrzęściły o żwir, wolno przesuwały się po wytyczonej drodze, przemyślnie poprowadzonej horyzontalnie przed główną budowlą, pozwalając gościom nacieszyć się widokiem, nim jeszcze dostali okazję wysiąść. Bashar zerkał na podłużną sadzawkę z fontannami, na oświetlone złotym światłem arkady strzegące głównego wejścia, na strzeliste dachy kryjące pod sobą bogate wnętrza, a Dante zerkał na niego, chłonąc każdy błysk zachwytu na ukochanym obliczu. Ścisnął trzymaną całą podróż dłoń mężczyzny.
— Czy zamek odpowiada gustom mojego pana?
Bal urządzono z myślą o dawnych wiekach, więc do uszytych dubletów doszła również, nieco demonstracyjna, maniera szlachecka, choć Dante wpierw dość luźno rzucił specjalnym mianem i dość szybko przekonał się, jak naturalnie pasuje ono do Bashara. Gdzieś zawsze z tyłu głowy lekarz przypominał mu osobę zdolną do zasiadania u szczytów władzy i kucia jej podobizny na monetach, nad wyraz szlachecką ze swoimi ostrymi rysami, spojrzeniem dumnym i stanowczym, z postawą, która – jeśli tylko zapragnęła to uczynić – gięła karki tłumów i kazała zrobić wystarczająco miejsca dla kroczącej osobistości. Lecz wypowiedzenie tego na głos było czymś zupełnie innym, a Dante, znalazłszy się pod bystrym, królewskim spojrzeniem, całkiem zadowolonym z tytułu, poczuł, jak jego własne kolana miękną, a serce pragnie paść przed ukochanym, złożyć na blade dłonie hołdy wierności i miłości.
Krnąbrny, niespokojny ocean, ten żywioł nieuchwytny żadnymi więzami, jednego miał pana.
Rubinowe oczy zwróciły się na syrena, zaiskrzyły w mroku wieczora hipnotyzująco. Dante wyszedł naprzeciw dłoni ujmującej go za podbródek, uśmiechnął się lekko przez gładzące go czule palce.
— Doskonalszy od niego jesteś wyłącznie ty — odpowiedział Bashara, głębią swego głosu wywołując przyjemny dreszcz, jak miłe fale omywający nagrzane barki.
Ich pojazd zajechał w okolice arkad, Dante polecił szoferowi zostać na swoim miejscu. Wysiadł, szybko skierował się na drugą stronę i otworzył drzwi Basharowi, usłużnie podając mu dłoń. Doktor chętnie z niej skorzystał, uśmiechnął się szerzej na to zaborcze przyciągnięcie go do syreniego boku. Modernistyczna karoca odjechała, a Dante poprowadził ich do wejścia za inną parą, już czując na plecach uwagę innych gości.
— Zazdroszczą, bo wiedzą, że to ja prowadzę za rękę króla balu — zamruczał słodko, pokonując razem z Basharem skromny dziedziniec.
Lekarz ścisnął go mocniej za ramię, zatrzymał, lecz zanim pytanie zdążyło paść, chwycił on błękitny kołnierzyk, pociągnął, pocałował ulubionego syrena z cudowną władczością.
— Oni też mają czego mi zazdrościć — powiedział, niezobowiązująco oplatając sobie na palcu złoty lok, przyglądając się z lekkim uśmiechem zamgleniu w mroźnobłękitnym spojrzeniu.
Płaszcze, karminowy oraz granatowy, spoczęły wraz z torbą – Dante pospiesznie wyciągnął z niej małe zawiniątko – w rękach lokaja, a inny zaanonsował odpowiednio ich przybycie.
Sala balowa stanęła otworem.
Dworska pani, przybrana w cynobrowe kotary rozwieszone między kolumnami z kamienia, odcinające się na tle mlecznobiałej sukni, którą tworzyły wysokie ściany, łączące się z sufitem kilkoma poziomami rzeźbionych zdobień z miedzi, złota, stali i mosiądzu – taką osobistość przypominało pomieszczenie. Księżną wyszykowaną na największe święto roku, nieszczędzącą na kryształowe żyrandole, stoliki nakryte haftowanymi obrusami oraz wypolerowaną zastawą czy scenę dla muzyków, usytuowaną po przeciwnej stronie sali i mieszczącą grupę skrzypków, pianistę, a także wiolonczelistę. Goście zasiadali właśnie na swoje miejsca, spoglądali w górę, pochłonięci słodkim widokiem malowanych amorków, ugodzonych ich strzałami rycerzy i tęsknie spoglądających ku nim władcom na zamkach.
Wkroczyli, a księżna balowa mogła tylko podwinąć suknię i się skłonić.
Bashar, z kruczą czernią włosów zaczesaną starannie do tyłu, ubrany w skromne, acz wystarczające ilości biżuterii, w szytym na miarę, królewskim dublecie oraz Dante, z czystym złotem spływającym falami na barki, trzymający lewę ramię skryte pod peleryną równie płynną i niebieską, co morska woda, obaj dumnie wyprostowani, wzbudzający uległość jednym, rubinowym spojrzeniem, roztapiający najzimniejsze serca jednym, zabójczym półuśmiechem. Nie było przesadą mówić, że czas stanął i ruszył, dopiero gdy postąpili oni wspólnie naprzód, sunąc tak gładko i zgrabnie przez mozaikową posadzkę, jakby czynili to nie pierwszy raz, a miejsce należało do nich.
Nikt nie miał równie pięknych strojów, uszytych z uczuciem przez zdolnego krawca. Z naturalną swobodą Bashar poruszał długimi, luźnymi, zabarwionymi na oberżynowy odcień rękawami krwistoczerwonego dubletu. Doskonale wiedział, jak eksponować złoty haft na piersi, heraldyczny kwiat lilii, Dante zaś nie odstawał w tym pokazie, urodzony, by zachwycać i zniewalać. Jego akwamarynowy dublet błyszczał akurat srebrem, przedstawiając dokładny obraz wodnych lilii.
W niedługim czasie wszystkie stoliki zapełniły się barwnymi niczym egzotyczne ptaki gośćmi, muzycy delikatnie przygrywali w tle, lokaje zajęli się roznoszeniem przystawek. Siedzieli sami, w małym oddaleniu od reszty, a jednak gdy wywiązała się między nimi rozmowa, milknąca jedynie na moment przełknięcia upieczonej kaczki, ta odległość wydała się wręcz przepaścią. Po tamtej stronie – sprawy nieważne, po ich magia – wieczoru i uczucie.
— Przyćmiewasz wszystkich, Kochanie — prawił bez ustanku komplementy Dante, łapiąc rękę Bashara, całując ją ponad nadgarstkiem.
— Schlebiasz mi — odrzekł lekarz, lekko zmrużonymi oczami przyglądając się poczynaniom syrenich warg.
— Jak mógłbym nie schlebiać takiemu pięknu? — Usta powędrowały wyżej. — Cudowi? — Musiał podwinąć rękaw, by musnąć skórę prawie przy łokciu. Bashar zaśmiał się rozkosznie, Dante uniósł niepokorny wzrok. — Pozwól, że dołożę ci jeszcze żurawiny.
— Cóż za oddany z ciebie rycerz.
— Twój jedyny.
Uczta trwała, lokaje przemykali między stolikami, zgarniali puste talerze, podsuwali desery. Wszyscy jednak, po zaspokojeniu głodu, wyglądali bardziej atrakcji niźli słodyczy. Skrzypki nie zawiodły oczekiwań. Niespodziewanie instrument przykuł uwagę głośnymi nutami, struny szarpnęły się, smyczek gwałtowne nadał tempo. Ci najodważniejsi goście wstali pierwsi, powędrowali przy akompaniamencie swych śmiechów na środek sali, złapali partnerów w taliach, za ramiona i rozpoczęli tańce prosto z królewskich dworów, obfitujące w obroty, złączone spojrzenia, szepty przeznaczone dla jednych tylko uszu.
— Panie mega serca — rzekł syren podniośle, lecz w mig krnąbrna natura przejęła stery, krawiec mrugnął zadziornie, z każdego słowa czyniąc obezwładniający zmysły, syreni pomruk — uczyć mi ten zaszczyt i zatańcz ze mną, bom gotów błagać cię i choćby na kolanach, byle tylko tegoż tańca doświadczyć.
Widział, jak Bashar rozważa propozycję. W końcu jednak doktor parsknął cicho pod nosem, pozwolił silnej dłoni poderwać go w górę, zabrać między tańczących.
Niskie obcasy czerwonych butów, wysokich aż pod samo kolano, z całą cholewą w klamerkach, stanęły w wyuczonej pozie na posadzce, te czarne i proste, wręcz wojskowo chłodne odpowiedziały tym samym. I przejęły przestrzeń, duże dłonie spoczęły na wąskiej talii, nieme pytanie błysnęło w oczach Bashara, lecz Dante był pewny, gotowy, nauczony przez najlepszego nauczyciela. Dobrze, odpowiedział mu gładkie palce układające się na syrenich ramionach, prowadź, Najdroższy.
Poprowadził. Burzliwie. Mocno. Żywiołowo.
Dante pognał, jak ta sztormowa fala wciągająca w swoje objęcia Bashara, a mężczyzna poddał się mu, wchodząc płynnie w każdy żarliwy obrót, znając ten żywioł i odnajdując się w nim doskonale. Kieł błysnął w półuśmiechu, kroki przyspieszyły jeszcze bardziej, lecz żadnej trudności im to nie sprawiało, by w coraz szybszym i szybszym rytmie wirować wokół siebie, szukać mocniejszych chwytów, wręcz ten stan, w odróżnieniu od rozdzielenia, był dla nich właściwy – stan szaleńczej pogoni za sobą, nienasyconej i wiecznie pragnącej siebie nawzajem. Mijali inne pary, jakby w ogóle ich nie widzieli, skupieni na swojej bliskości, dotyku, pędzie. Ktoś przystanął, ktoś inny westchnął, a Dante pochylał Basharem, na samej granicy stosowności zawisając ustami nad jego szyją. Przyciągany rozkochaną iskrą w rubinie skierował się wyżej.
Zawsze lubił atencję, tę lekką adrenalinę, którą bycie w centrum uwagi niosło za sobą, lecz wystarczył wątły cień ciepłego oddechu Bashara na jego ustach, by cały jego świat sprowadził się do dotyku ukochanych warg, a serce zabiło szybciej tylko przez ten delikatny uśmiech.
Stanęli, a szaleństwo wraz z nimi, wybrzmiało ostatnim pociągnięciem smyczka, dając im czas, by nacieszyć się pocałunkiem, w błądzących po ramionach i biodrach dłoniach opowiedzieć sobie o zachwycie gwałtownym walcem.
Instrumenty zagrały zaraz nową melodię, tym razem spokojniejszą. Ruchy muzyka spłynęły łagodnie na struny wiolonczeli, wolna muzyka przepłynęła między tańczącymi, kołysząc ciałami w rytm fal cichej zatoki. Pozostali na sali, korzystając z tej chwili wyciszenia. Dante trzymał wciąż mocno w swoich ramionach Bashara, lekarz zaś chętnie zapadł się w te objęcia, złożył głowę na silnym barku, pozwolił dużej dłoni zamknąć się na jego, a zgrabnym, wampirzym krokom wprowadzić ich w niespieszny taniec. Mroźny błękit zerknął w dół, na te błogo przymknięte powieki i ciepłe poliki. Syren nie puściłby go za żadne skarby.
Pod złotą burzą zaczęły kotłować się słowa, które od dłuższego czasu męczyły swoją niemożnością wyklarowania się.
Jego mocną stroną były czyny, te zdania mające przekazać najważniejsze wymykały się myślom, frustrowały, lecz dla Bashara nie zamierzał zawsze od nich uciekać, niektóre rzeczy zasługiwały na ubranie je właściwie w mowie. Dante odetchnął głębiej, spostrzegł nagle, że jego bezwolne napięcie, pochodzące prawie skądś z podświadomości, odeszło, ukojone dłonią gładzącą szerokie plecy.
— Bashar — szepnął miękko. Mężczyzna odegnał jego zmartwienie, nim sam zdał sobie z niego dobrze sprawę.
Kącik ukochanych ust powędrował wyżej. Bashar słuchał. To, co Dante próbował spisywać na kartce, by tego dnia ujrzało światło dzienne, zostało zapomniane. Za jedyny kierunkowskaz służyło mu własne serce.
— Życie to… — ścisnął mocniej wąską talię, pogładził materiał trzymany długo pod igłą — plątanina bardzo wielu nici rozpuszczonych ze szpulki przez różne osoby, szwów na bliznach, nakrywających się nawzajem materiałów, starających się stworzyć całość bądź coś zupełnie nowego. Kiedyś mnie to przerażało. To, od jak wielu z tych rzeczy jest… jest nasza własna tkanina zależna – jedno mocniejsze szarpnięcie od kogoś, kto miał być bliski i materiał się pruje. — Zgrabnie wyminął inną parę. Mówiło się coraz łatwiej. — Oderwanie się zbyt wcześnie od szyjącej nas maszyny i może już nigdy sami nie zaszyjemy w sobie tych kawałków. Chyba dlatego tak często podejmowałem pochopne decyzje bez przemyślenia konsekwencji, czując się zbyt przytłoczony nimi wszystkimi. — Ciepły uśmiech ozdobił usta, Dante potarł policzkiem o policzek Bashara. — Ale nawet gdybym zmienił podejście przy spotkaniu ciebie, to nic by mnie nie przygotowało na to, co twoje pojawienie się miało zrobić i wnieść do mojego życia pełnego poplątanych nici, dziur i nieumiejętnie przyszytych łatek.
Bashar poruszył się, uniósł głowę, odnalazł jego spojrzenie. Bliższe przylgnięcie do siebie nie wydawało się możliwe, a jednak – Dante miał wrażenie, że nie tylko słyszy, lecz również czuje bicie kochającego go serca, że czeka ono niecierpliwie na ciąg dalszy.
— I naprawdę chciałem słowami spróbować opisać, ile znaczy dla mnie to, że los postawił nas na tym świecie razem i pozwolił się spotkać, ale na to nie ma słów — wyznał. — Ale jest to, co czuję nieustannie do ciebie, coraz silniejsze, im dłużej jesteśmy razem. Jest to, co sprawia, że z trudem śpię, gdy nie dotarłeś jeszcze bezpiecznie do domu. Jest to, co wzbudza mój szacunek i podziw do ciebie, jak wspaniałym mężczyzną jesteś.
Palce wkradły się znajomym dotykiem na jego kark, pieszcząc skórę kochliwymi muśnięciami opuszków.
— Kocham cię i będę kochał już zawsze — powiedział, a mroźnobłękitne oczy błyszczały się mocniej od złotych kandelabrów.
Złączyli się czołami, przymknęli powieki. Usłyszał głębokie westchnienie, pełne miłości, lecz także uczuć, których nie do końca rozumiał, ale to ani trochę nie szkodziło. Były nieznane głębie w Basharze, które Dante przyjmował za część niego i nie potrzebował wszystkich wyjaśnień, by je kochać.
— Och, mój Dante.
Muzyka odpłynęła, odpłynęli pozostali goście, zostało uczucie, zbyt wielkie, by zmieścić się w tej małej przestrzeni, jaką była sala balowa. Dante pociągnął Bashara, jeszcze zabrał z ich stolika prezent, na który niedługo miała przyjść kolej, schował go pod peleryną, po czym oboje zniknęli w cichych korytarzach zamku. Niektórzy goście wykupili przywilej spania w jednej z komnat, nikt się zatem nie przejął ich dwójką chcącą wcześniej udać się na spoczynek. Syren jednak skręcił w nieco inną stronę, na schody, uciekając z zasięgu wzroku lokajów.
Szedł na wyczucie, szukając jakiegoś samotnego miejsca, z dala od kogokolwiek. Dotarli do części odgrodzonej nisko wiszącą, czerwoną liną, z tabliczką informującą o zakazie wstępu. Bariera powoływała się bardziej na rozsądek gości, niż faktycznie była w stanie kogoś zatrzymać. A już na pewno nie Dantego.
— Chcesz iść tędy? — zapytał Bashara, gdy syren zwinnie przechodził nad linką. Obrócił się, podał mężczyźnie dłoń, śląc mu swój zabójczy półuśmiech.
— Tylko, jeśli ty pójdziesz za mną.
Więcej nie trzeba było – lekarz parsknął serdecznym śmiechem, chwycił jego dłoń i ruszyli dalej, niskie obcasy stukające o posadzkę i rozbawione pomruki jedynymi śladami ich obecności.
Wreszcie Dante znalazł coś, co odpowiadało jego gustom – niewielki balkonik wychodzący na ogrody był szczęśliwie otwarty, a marmurowa ławeczka wcale nie wydawała się taka zimna i nieprzyjemna do siedzenia, gdy mieli siebie. Nawet nie zatęsknili za płaszczami, Dante posadził sobie Bashara na kolanach, pozwolił lekarzowi umościć się na nim, przytulić do piersi, a potem otoczył go jedną ręką i ciepłem.
Na pozbawionym chmur firmamencie księżyc pysznił się swoją bladością, gwiazdy zaś radośnie mu towarzyszyły, odbijając się w niewielkim jeziorze pośrodku ogrodów.
— Zobacz, jakie śliczne niebo. — Swobodną ciszę przerwał Bashar, lecz gdy nie dostał odpowiedzi, zerknął na syrena, zaraz uśmiechnął się, pokręcił głową. — Niebo, Dante.
On, oczywiście, podziwiał kogoś zupełnie innego.
— Wybacz, siedzisz nieco za blisko, by niebo mnie jakkolwiek interesowało — odparł, całując przelotnie lekarski nos. — Ale chyba już czas, żebyś dostał swój prezent.
— Bo wszystko wcześniej to było za mało?
— Za mało.
Kolejny uśmiech, słodki pocałunek, owinięty czerwonym papierem i wstążką pakunek znalazł się na kolanach Bashara, w charakterystycznym, niepozostawiającym złudzeń kształcie. Wstążka spadła im pod nogi, palce rozdarły delikatnie papier. Twarda oprawa wcale nie dziwiła, lecz jej wykonanie…
— Co to za wydanie? — zapytał doktor, marszcząc lekko brwi. Dante uśmiechał się coraz szerzej i szerzej.
— Jedyne takie.
Na materiałowej, szkarłatnej okładce wymalowano cienkim pędzelkiem abstrakcyjną podobiznę, tytuł zapisano starannie po senkawańsku, pod spodem mniejszymi literami widniała novendyjska nazwa. Zatracenie. Wszystko odręczne, pieczołowicie tworzone silnymi dłońmi, niezwykle wprawnymi w wykonywaniu drobnych detali. Bashar przekręcił książkę, przyjrzał się grzbietowi, którego nie zaklejono, by można było oglądać ozdobny wzór burgundowej nici trzymającej wszystkie strony razem.
— Dante, czy ty…
— Musiałem się trochę pouczyć, parę pierwszych prób poszło do kosza — powiedział syren, opierając brodę o smukłe ramię. Lekarz patrzył właśnie na pierwsze strony, gdzie podpis wydawcy, duży i zamaszysty, pełen zuchwałości i zadziorności, rozwiewał ostatnie wątpliwości. — Ale przecież nie mogłem dać ci niczego poniżej ideału, prawda? Pokurwiłem na te wszystkie strony tyle, że wreszcie ładnie się złożyły w całość.
Początek rozdziałów i większe przerwy w tekście opatrzone zostały prostymi rysunkami związanymi z fabułą, strony ponumerowano własnoręcznie, same zdania wydrukowano. W tej czcionce, którą Bashar ustawioną miał na czytniku.
Dante sięgnął ustami bladego policzka, gdy ukochany wciąż kartkował książkę, podziwiając włożoną w nią czas oraz serce.
— Wszystkie najlepszego, Bashar, Miłości moja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz