Świat stanął w płomieniach. Nikt nie był już po ich stronie. Nikt. Ziya siedział na parapecie jednego ze swoich okien, jedna para rąk trzymająca jego kolana. Oczy miał skupione na ludziach, płaczących o sprawiedliwość. Jedyne co słyszał to były odgłosy tych zwierząt, niczym zarzynane świnie, które błagały o szybszą śmierć. Żałosne. "Ziya." Głos jego brata wyrwał go z przemyśleń. Demon westchnął i powstał, podchodząc bliżej. Jak miał na imię jego brat? Nie pamiętał. A przecież on powinien pamiętać wszystko. "Oczywiście, że ja. Kto inny? Wszyscy jesteście bezużyteczni." Ziya westchnął, zerkając za okno raz jeszcze. "Musi istnieć lepsze rozwiązanie. -----, przechodzimy przez to przynajmniej raz na kilka lat. Umysły tych stworzeń nie są przystosowane do-" "Gdyby obchodziło nas twoje zdanie, to byśmy o nie poprosili." Ziya zmrużył oczy na zimną reakcję -----. Poczuł jak jego futro jeży się na sam ton jego brata - co on sobie w ogóle myślał? Wszystko w ich życiu zależało od jego współpracy i fakt, że zgodził się na ich towarzystwo... "Nie chcesz toczyć ze mną tej walki, Yaya." Demon przed nim westchnął, kładąc dłoń na ramieniu Ziyi. Młodszy demon spojrzał w dół. Dlaczego nie chciał toczyć tej bitwy? Przecież on może każdego pokonać... prawda?
"Nie wiem czy to wszystko jest tego warte, -----. To jest za dużo jak na nas. Wystarczyło nam by miasto. Nie potrzebujemy..." "Jesteśmy demonami, Yaya." Jego brat przesunął dłoń niżej, delikatnie chwytając ręce Ziyi. "I spotka nas albo to, albo-" -ciemność. Wspomnienia przenikające przed oczyma niczym wiatr przez liście. Świat, który istnieje. Świat, którego nie ma. Pustka wokół niego była jak koc, którego nie mógł zdjąć. Ciasny, ciepły, usypiający koc.
Kobieta, która go nosiła nigdy więcej go nie dotknęła nagą skórą. Czuł jej kontakt tylko przez rękawiczki… chyba, że to nie była już ona? Nie, to był ktoś inny. Jej syn. Nie. Prawnuk. Nie. Ktoś kto już od dawna nie miał jej krwi.
Ile lat już minęło? Czy te wspomnienia, które widział należą do niego czy do któregoś z żyć, które okradł? Kim był ten demon?
Powinien to...
Ciepło Słońca na jego skórze było już tylko snem, który dawno zapomniał. Ktoś wołał jego imię. Ktoś na niego krzyczał. Ktoś go błagał o litość.
Ziya. Ziya. Ziya-
I niczym tsunami, nagle świat pojawił się przed nim, wypełniając każdy zmysł czymś innym. Światło na niebie, śmiejące się z jego losu. Śmieci wokół niego dławiły swym zapachem, a przed nim… człowiek. Człowiek, tak? Dziwny kolor włosów. Czemu taki? Fioletowy. Hm.
Nikolai Alieva. Czarodziej. Ordynarny kłamca, ale być może…
“Ugh, proszę nie wystawiaj mnie na jakiejś zakurzonej wystawie.” Ziya westchnął, jego głos słyszalny tylko przez Nikolaia. Otworzył obie pary swoich oczu, zerkając dookoła. Fuj.
“Nie wierzę, że podniósł mnie ktoś kto potyka się o własne stopy… ale niech będzie. Poza tym, często tak grzebiesz w śmieciach? Pewnie tak, nie wiem po co pytam. Ludzie są dziwni. Hej, który mamy rok? Znaczy, oczywiście, że ja wiem, ale wasze umysły są pełne tylu limitów…”
Oczy Ziyi skupiły się na Kokosie. Jakie małe proste zwierzę. Szkoda, że było mądrzejsze niż jego właściciel.
“No? Człowiek? Idziemy, już, już. Zimno mi.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz