14 stycznia 2025

Od Tristana – Jaki Nowy Rok, taki cały rok (I)

Agencja rządowa nigdy nie spuszczała swojego czujnego oka ze spraw Novendii, gotowa niezależnie od pory oraz dnia dokonać przełomu w sprawie i schwytać tego, który uważał się za mądrzejszego, wyjętego spod prawa geniusza o umiejętnościach do wywinięcia się z każdego problemu, przechytrzenia dyszącej mu w kark sprawiedliwości. Wraz z mijającymi latami i rosnącym doświadczeniem w terenie Tristan nauczył się, że wielu ściganych przez Biuro przestępców mało odróżniało od świątecznych balowiczów, co dostali dodatkowy dzień wolny i nagle nadmiar wolnego czasu uderzył im jak woda sodowa do głowy. Oba typy był zwyczajnie głupie, wierząc w swoje święte przekonanie, że nic im nie grozi.
Druga godzina po północy w ciszy mijała na zegarku, ostatnia cyferka w dacie już się zmieniła, a jedyną uwagę, którą Tristan zamierzał jej poświęcić, to przez najbliższe dwa tygodnie wyklinanie głupiego kalendarza przy notorycznych pomyłkach w datowaniu raportów. Westchnął, skreślił coś w notatkach po przeczytaniu raz jeszcze transkrypcji przesłuchania podejrzanego o morderstwo, postukał końcem długopisu w otwartą teczkę. Nikt go na nocnym dyżurze nie denerwował przypominaniem, że za nadgodziny szef mu nie zapłaci, Marhalt i Ceartas z niespotykaną dla ich dwójki kulturą szczypali się gdzieś z tyłu jego głowy, prawie go nie rozpraszając, a jednak cały czas miał problemy ze skupieniem. Pojedyncze fajerwerki wciąż słyszane za oknem doprowadzały mężczyznę do szału, bo wolał skupiać się na agresji niż lęku, i cholerny segregator, który przestawiał nie tak dawno temu, znowu go denerwował swoim ustawieniem.
Co jeszcze?
Służbowy telefon zadzwonił. Tristan zaklął.
— Agent Tristan Fragarach? — zapytał ktoś po drugiej strony. Nieco spięty, zmęczony głos, ale należący do kogoś wciąż myślącego klarownie o tej godzinie. Centrum powiadamiania ratunkowego.
— Czego? — burknął, mimowolnie skupiając wzrok na tym przeklętym segregatorze. Stał źle, stał bardzo źle. Tristan miał wrażenie, że ten widok dosłownie wydrapuje mu oczy i wwierca się brutalnie w mózg. Długopis zaczął szybciej stukać o teczkę.
— Jest pan wpisany w dyżur policyjny… — odezwał się mężczyzna z centrali, niezrażony.
— Do rzeczy.
— Ogólne zgłoszenie przyszło. Pożar samochodu, ratownicy są już na miejscu i kazali przekazać, że domyślają się, że nietrzeźwy sprawca podpalił go wybuchem jakieś silnej petardy.
Nagle zaschło mu w ustach, zapiszczało w lewym uchu. Ten segregator zaraz złamie półkę, pomyślał, a mi serce wyskoczy przez gardło. Kilka kolejnych słów mężczyzny zdołało dotrzeć do niego, nim jakiś zbłąkany imprezowicz nie wystrzelił w okolicy kilku fajerwerków, a huk w uszach Tristana spotęgował się do piorunującej eksplozji.
— Z tego co mi wyjątkowo wiadomo, ze wszystkich obecnych na dyżurze to pan ma największe doświadczenie z materiałami wybuchowymi i pirotechnicznymi…
Tylko zaciskające się boleśnie gardło powstrzymało go przed parsknięciem pustym śmiechem, kiwnięciem głową i wyrzuceniem mężczyźnie, jak doskonałe jego dwie amputowane nogi, poparzone biodro, nadszarpnięte ucho i niedosłuch w nim mają doświadczenie z wybuchami. Jak świetnie jego zmysły pamiętaj zapach spalonego mięsa, oderwanych kończyn, krwi mieszającej się z drapiącymi drogi oddechowe oparami, skruszonego kamienia i pyłu ze ścian opadającego mu na twarz jak popiół po erupcji wulkanu. Jak zabił niejeden raz w przeciągu ostatnich lat, lecz tylko tamte śmierci go prześladują.
Dzwonienie nasilało się, jakby zaraz miało rozerwać bębenek w prawym uchu, tym sprawniejszym, dokończyć to, czego nie udało się zniszczyć osiem lat temu. Segregator z niego kpił, mężczyzna coś mówił w słuchawce, lecz równie dobrze mógł znajdować się dla agenta pod ziemią.
Tristan wstał, a dźwięk jego kroków rozchodził się echem jak kręgi na wodzie. Przestawił wreszcie segregator w bok, zaczerpnął głęboki wdech, jak po wyłonieniu się z morza popiołów.
— Panie Fragarach? — Huk i dzwonienie zniknęły, Tristan usłyszał ponownie gościa z centrali. Przestawił jeszcze jeden segregator. I kolejny. Zmienił ich cały układ, który ustawiał jeszcze przed północą. — Może pan tam pojechać?
— Tak, już ruszam — mruknął, rozłączając się prędko po dostaniu adresu.
Oparł się plecami o ścianę, drżącą dłonią przeczesując włosy.


— Coś mu jest?
Dwóch ratowników medycznych kręciło się przy obcym mężczyźnie, poprawiając mu na ramionach koc termiczny i upewniając się o braku uszkodzeń ciała. Gość nieobecnym wzrokiem wodził po zapełnionej pojazdami służbowymi posesji swojego domu, z zaciekawieniem oglądając mrugające światełka straży pożarnej i ginący płomień podpalonego samochodu pod gaśnicami. Nie tylko alkohol grał tu rolę.
— Jakimś cudem nie — odpowiedział jeden z ratowników na pytanie Tristana — tylko nietrzeźwy i…
— Super — rzucił agent. Bez ceregieli szarpnięciem za ramię postawił sprawcę na nogi, wywinął mu ręce do tyłu i zakuł w kajdanki, prowadząc do swojego samochodu . — Idziemy.
Medycy spojrzeli po sobie, ale żaden nie zareagował, nie czując powodu do kłótni z tą nienawiścią, która płonęła w oczach Tristana.
— Ale prosz pana, ja niż taiego… — odezwał się mężczyzna, kiwając się na boki. Agent znów szarpnął, wzmocnił chwyt na łokciu typa. I tak praktycznie wlókł go do pojazdu.
— Stul pysk — warknął przez zaciśnięte zęby, otwierając szeroko tylne drzwi i pakując faceta na odgrodzony od przodu tył. Ten mruknął coś niezrozumiałego, a Tristan wymierzył mu policzek, po czym złapał go mocno za szczękę jedną dłonią, zmuszając gościa do spojrzenia na niego. Rozbiegany od nietrzeźwości wzrok stał się na chwilę bardzo uważny. — Poczekasz sobie teraz w samochodzie, a jak ktoś ze strażaków albo medyków poinformuje mnie, że próbowałeś spierdolić albo cokolwiek innego odjebać, to bez mrugnięcia okiem zapiszę w raporcie, że zatrzymany w czasie transportu obił sobie mordę sam poprzez walenie nią w drzwi. Dotarło?
Mężczyzna pokiwał energicznie głową. Tristan pchnął go na resztę siedzeń i zamknął samochód.
Za rogiem budynku, w lekko uchylonych drzwiach stała kobieta, przyglądając się niepewnie kończącym gaszenie pożaru strażakom. Obgryzała nerwowo paznokcie i mamrotała coś do siebie. Siostra sprawcy, już zdążyła zamienić z agentem kilka słów chwilę po jego przyjeździe. Dobrze, że całe zajście przy samochodzie było poza zasięgiem jej wzroku.
— Co z nim będzie? — zapytała, wlepiając szeroko otwarte oczy w Tristana.
— Pani brat, według moich domysłów, odpalał petardy klasy F4, które są zakazane w Novendii nawet dla osób z uprawnieniami pirotechnicznymi. — Agent pobłądził spojrzeniem na wypaloną ziemię przy samochodzie, gdzie uderzyła petarda. Tylko szczęście głupiego uchroniło gościa przed straceniem ręki przez ręczne zapalanie czegoś takiego i rzucanie tym. I może jeszcze jakaś ponadprzeciętna siła. — Czeka go zatrzymanie, przesłuchanie, żeby dowiedzieć się, jak petardy znalazły się w jego posiadaniu, potem grzywna albo do trzech lat więzienia.
Kobieta pobladła wyraźnie, pokręciła niedowierzająco głową.
— Ale on na pewno nie chciał wyrządzić żadnej krzywdy…
Tristan powstrzymał się przed wytykaniem jej, ile przestępców nie chciało wyrządzić żadnej krzywdy. Był na to zwyczajnie zbyt zmęczony.
— To jedyna w tym momencie okoliczność łagodząca dla niego, że nikomu nic się nie stało — odpowiedział zamiast tego. — Muszę jednak przeszukać dom i skonfiskować pozostałe nielegalne materiały, jeśli coś zostało.
— O-oczywiście — powiedziała cicho, robiąc więcej miejsca w przejściu. — Joachim trzymał w piwnicy petardy i inne takie zabawki, w kanciapie dziadka. Dziadek też lubił takie rzeczy wybuchowe majstrować różne, chociaż on to…
— Pójdę z panem.
Agent odwrócił się ze swoim drugim najbardziej zgorzkniałym wyrazem twarzy, marszcząc brwi i wykrzywiając usta na przypadkową propozycję. Zawahał się, widząc przed sobą szeroką klatę schowaną pod ochronnym strojem strażaka. Uniósł głowę wyżej. I wyżej. Aż wreszcie natrafił spojrzeniem na gąszcz rudej brody i łagodne, żółte jak słoneczniki oczy. Ogarnęła go jakaś dziwna niechęć, niepokój, którego nie potrafił wyjaśnić. Marhalt, oczywiście, milczał jak grób, nie mając nic mądrego do powiedzenia o wielkoludzie.
— Um… nie? — burknął Tristan. Drugi mężczyzna nie wydawał się jakkolwiek poruszony jego nastawieniem.
— Jak ma coś wybuchnąć jeszcze… — zaczął łagodnie.
Tristan spiął się w sobie, zareagował bardzo szybko.
— Nic nie wybuchnie.
— …to lepiej, żeby przy mnie wybuchło.
Zastanawiał się nad ciągnięciem dyskusji, lecz ponownie zmierzył wzrokiem wielkoluda i uznał, że nie do końca warto było marnować czas i opierać się gościowi, który mógłby robić za taran. Tristan westchnął ciężko, machnął ręką, przestępując próg domu.
— Jeden pierdolony pies. Miejmy to z głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz