03 stycznia 2025

Od Cheoryeona – Track 9: B-dur (4/X)

— Nie zostaniesz muzykiem.
Widelec zastygł w bezruchu, fragment nabranej surówki spadł z powrotem na talerz. Benjamin podniósł wzrok na siedzącą po drugiej stronie stołu matkę, w spokoju krojącą swój kawałek kotleta mielonego.
— Nie, zostanę muzykiem — odpowiednio zaakcentował swoją wypowiedź.
— Nie, nie zostaniesz.
Zamrugał parę razy, odłożył sztuciec na talerz. Usiadł prosto, uniósł brew.
To był zwyczajny obiad, dzień jak co dzień. On opowiadał rodzicom przy stole o tym, jak przebiegł apel. Ojciec niezwykle się ucieszył, gdy usłyszał, że jego syn sam wkroczył na scenę i zaśpiewał całą piosenkę. Od dłuższego już czasu powtarzał mu, by zebrał w sobie odwagę na pokazanie wszystkim w pełni swoich muzycznych zdolności. Aż przerwał jedzenie, by zaklaskać, żywo mu pogratulować. Matka zaś... cóż, była zupełnym przeciwieństwem. Niby słuchała uważnie, ale nie reagowała w ten sam sposób, co ojciec. Po prostu jadła w ciszy, momentami przytakując... do chwili, w której chłopak powiedział to samo, co nauczycielce wosu. Po raz pierwszy na poważnie przy rodzicach.
— Czemu mam niby nie zostać? — zapytał, wciąż nie rozumiejąc sytuacji.
— Bo ci nie pozwalam — słowa te były suche w ustach matki, drażniące jak papier ścierny.
Benjamin otworzył szerzej oczy, prawie oniemiał. Przeniósł wzrok na ojca, tamten popatrzył na niego, lecz nic nie powiedział, nawet się nie poruszył. Powrócił uwagą do matki.
— Podasz mi trzy powody dlaczego?
Kobieta wyraźnie westchnęła. Włożyła odkrojony wcześniej kawałek mięsa do ust, chwilę żuła. Dopiero gdy przełknęła, odpowiedziała:
— Wystarczy jeden: to zbyt ryzykowna ścieżka.
Ryzykowna?
— Co rozumiesz przez „ryzykowna”? — Przechylił głowę delikatnie na bok.
Ponowne westchnięcie.
— Naprawdę muszę ci to tłumaczyć?
— Tak, bo nie rozumiem, co masz na myśli.
Naprawdę nie pojmował, dlaczego matka była temu przeciwna. Z chęcią słuchała jego muzyki, nawet jeśli nie komentowała jej otwarcie, to nigdy nie kazała mu przestać ani nic. Sama zwykle włączała radio, gdy szykowała obiad, sprzątała czy chociażby odpoczywała. Mówiła, że nie przepada za całkowitą ciszą. Lubiła się chwalić rodzinie i koleżankom, jakiego utalentowanego muzycznie miała syna. Więc dlaczego? Dlaczego się nie zgadzała?
— To proste. — Wróciła do nabierania jedzenia na widelec. — W normalnej pracy masz stałą pensję, stałe warunki, możesz swobodnie gospodarować wolnym czasem. Jako piosenkarz cały twój zarobek zależy od tego, czy ludzie będą cię słuchać. Możesz w jednym miesiącu dostać dużą wypłatę, a w następnym żadną, bo wytwórnia za mało na tobie zarobiła. Właśnie, zacznijmy od tego, że ktoś musi wpierw cię zrekrutować. Bez tego nigdzie nie zajdziesz.
Miała rację. Nie kłamała. Tak to właśnie działało. Ale Benja nie był głupi, wiedział o tym wszystkim. Był jasnowidzem, do jasnej, oczywiście, że nie zamierzał nigdzie iść w ciemno! Specjalnie szukał informacji o funkcjonowaniu wytwórni muzycznych, życiu typowej gwiazdy. W dodatku sam potrafił zaglądać do przyszłości, więc mógł się na wszystko przygotować! A zresztą, on był po ośmiu reinkarnacjach, teraz prowadził dziewiąte wcielenie, miał zdecydowanie większą życiową wiedzę od swoich rodziców razem wziętych!
Wykonał nieco głębszy wdech, spojrzał na matkę, która wciąż nie podniosła na niego swojego wzroku.
— To właśnie wiem — rzekł spokojnym, acz jednocześnie zdecydowanym tonem. — Zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda kariera muzyczna. Ale też wierzę w swoje umiejętności. Nie, ja wiem to. Wiem, że dobrze mi pójdzie.
— Skąd? Przewidujesz przyszłość?
Benjamin zamknął usta, przygryzł dolną wargę.
Bardzo go korciło, żeby przytaknąć, lecz ostatecznie tego nie zrobił. To nie tak, że w tym momencie rodzice by mu uwierzyli. A jeśli udowodniłby swoje zdolności, wywołałby tylko niepotrzebny szok. Nie, nie powie.
Matka skorzystała z okazji, że chłopak milczał, bowiem postanowiła dalej mówić:
— Benjamin. — Dopiero w tym momencie przestała wpatrywać się w talerz, a spojrzała na chłopaka. — Doceniam, że masz kreatywne zainteresowania, ale nie wszystkim jest pisana kariera muzyka. Spójrz na swojego ojca. — Mężczyzna skrzywił się, ale nadal nic nie powiedział. — Tak długo grał w barach, klubach, na ulicy, a nikt nie docenił go wystarczająco. Teraz ma nie najgorszą pracę tylko dlatego, że mój ojciec, a twój dziadek załatwił mu posadę we Phrotesie.
Jej mąż cicho westchnął, spuścił głowę. Widać było, że wspomnienie o nim wzbudziło w środku pewne emocje. 
Z kolei Benjamin przewrócił oczami.
Nigdy nie przypuszczał, że ta rozmowa okaże się taka trudna. Dotychczas nie było żadnych problemów. Gdy tłumaczył, że nie pójdzie do klasy o żadnym profilu, tylko ogólnej, ponieważ (przy jego dobrych ocenach w każdej dziedzinie) dawała większe pole wyboru, matka zgodziła się bez jakichkolwiek obiekcji. Po prostu mu zaufała. Czemu więc nie mogła tego zrobić i tym razem? Czemu nie mogła mu zaufać? Bo ojcu się nie udało? Kiedy to nie oznaczało, że syn miał podzielić ten sam los!
— Poleganie jedynie na szczęściu i pasji nigdzie cię nie zaprowadzi w tym świecie — kontynuowała matka. — Musisz pójść na konkretne studia, jeśli nie chcesz później wykonywać ciężkiej pracy.
— Czyli pójdę na studia muzyczne.
Odłożył sztućce, skrzyżował ręce na piersi.
Kobieta znów na niego popatrzyła, tym razem z chłodem bijącym z oczu. Ojciec uniósł brwi, chwilę błądził wzrokiem między ich dwójką. Otworzył usta, by coś powiedzieć do żony, niestety tamta go wyprzedziła:
— Powiedziałam — zabrzmiała twardo. — Musisz zrozumieć, że...
— Nie — przerwał jej Benja. — Teraz to ty musisz zrozumieć mnie. — Wskazał siebie otwartą dłonią. — Doceniam, że się martwisz o moją przyszłość, ale ja ją znam. Potrafię przygotować się na przeszkody, w bezpieczny sposób je pokonać, żeby następnie osiągnąć cel. Zadebiutuję, zdobędę szczyt sławy i pokażę, że się nie myliłem.
— Czyli mówisz, że to ja się mylę? — Zmarszczyła brwi.
— Tak.
Nie pozwolę ci zadebiutować.
— Nie potrzebuję żadnego twojego pozwolenia!
— Benjamin!
— Nie będę się ciebie słuchać!
Wstał gwałtownie od stołu, odsunięte nogami krzesło prawie się przewróciło. Szybkim krokiem poszedł do przedsionka, zerwał z wieszaka swoją kurtkę. Zarzucił ją niedbale na siebie, podniósł oparty o ścianę pokrowiec z gitarą. Założywszy go na plecy, zaczął ubierać buty.
Widząc, co robi, matka odskoczyła od stołu i pognała za nim. Ojciec szybko dołączył do niej, rodzice w chwilę znaleźli się przy wychodzącym już z domu chłopaku. Kobieta chwilę się kłóciła z synem, mężczyzna próbował delikatnie ich uspokoić, ostatecznie jednak nie powstrzymali Benjamina przed wyjściem. Jasnowidz trzasnął furtką, następnie poszedł w tylko sobie znanym kierunku.
To nie miało tak przebiegać. Nie w ten sposób. Wydawało mu się, że rodzice inaczej zareagują. Przecież był pewny siebie! Wiedział, co miał robić, żeby dobrze mu poszło! Dlaczego matka nie potrafiła tego zrozumieć? Nigdy nie był głupi, miał bardzo dobre oceny, wszyscy wokół mówili, że potrafił zachowywać się i wypowiadać dojrzale jak na swój wiek! Co zatem sprawiło, że to wszystko się tak popsuło?
Nie mógł pójść teraz do matki i ją przepraszać na kolanach. To by znaczyło, że się poddał, że zamierza się jej posłuchać.
Nie, on planował postawić na swoim. Zadebiutuje. Zdobędzie masę fanów. Wszyscy będą go znali, uwielbiali. Zarobi kupę kasy.
Wtedy to ona będzie go przepraszać.
Od tamtego wieczoru relacja z rodzicielką się pogorszyła. Ucierpiały na tym Yule, ucierpiał Nowy Rok, ferie, urodziny Benjamina, dzień matki. Nie kłócili się dużo, jednak trwali w zimnej relacji. Matka zaczęła unikać syna, gdy ten grał na gitarze, a on przestał ćwiczyć swoje umiejętności w salonie i ogrodzie, robił to tylko w swoim pokoju. Nie rozmawiali o muzyce. Patrząc na to wszystko, ojciec próbował ich jakoś pogodzić i nawet mu to nieźle szło, dopóki przypadkiem nie wyciągnął na wierzch tematu studiów, a Benja stanowczo powiedział, że jego plany się nie zmieniły. Co prawda, nie pokłócili się znowu, ale matka nie wypowiedziała żadnych miłych słów.
— Zobaczysz, będziesz tego żałował.
Kontratak cisnął się na język, a mimo to jasnowidz nie odpowiedział wtedy.
Sam nie miał już sił na kłótnie. Nic one nie dawały. I tak postawi na swoim, choćby rodzina się go wyrzekła. Nie mógł tak zmarnować tych wszystkich lat, które poświęcał na kształtowanie swoich umiejętności muzycznych. Tak dobrze mu szło, czuł, że to będzie najlepsza ścieżka spośród wszystkich jego wcieleń. Nic go nie powstrzyma.
Niemniej jednak raniły go słowa matki. Nawet jej samo nastawienie. Z jednej strony nie chciał okazywać wobec niej skruchy. A z drugiej nie chciał całkiem się odseparować. Niestety nie potrafił podjąć decyzji, aż ostatecznie sucha relacja między dwójką przeszła do porządku dziennego.
Przynajmniej miał przy sobie przyjaciół. Wszyscy go wspierali, powtarzali, że w końcu się ułoży, że nie powinien mimo wszystko rezygnować z marzeń.
— Co wy na to, żebyśmy w lipcu pojechali do Brasselau? — zaproponował któregoś dnia Daniel.
Czwórka chłopaków podniosła wzrok znad swoich lodów, posłała blondynowi pytające spojrzenia.
— Do Brasselau? — spytał Edward, unosząc jedną brew.
— Tak. — Tamten przytaknął. — To będą nasze ostatnie wakacje przed maturą, więc myślę, że powinniśmy je upamiętnić. Mój wujek ma domek na obrzeżach i powiedział, że mogę przyjechać z przyjaciółmi. Plus musimy uczcić to, że Raimund jest teraz oficjalnym członkiem naszej paczki.
Usłyszawszy to, rogaty chłopak złapał między palce zwisającą z szyi na łańcuszku, spłaszczoną monetę, taką samą jak te u reszty.
— A, i drugi plus — kontynuował Daniel — to wyrwanie Benjamina z tej dziury, jaką jest Strumnik i zabranie go do prawdziwego, dużego miasta.
Teraz wszyscy przenieśli wzrok na jasnowidza. Benny popatrzył po nich, zamrugał parę razy.
Czyli o to chodziło.
Nie dało się ukryć, że przez ostatni czas był mniej żywiołowy niż dotychczas. Tak jak wcześniej bardzo się ekscytował, gdy tematem konwersacji stawała się muzyka, tak teraz niewiele się w tej kwestii odzywał. Nawet częściej przygrywał na gitarze te smutniejsze kawałki aniżeli weselsze. Grał pozytywniejsze utwory tylko, gdy chłopaki go prosili o coś od Zacka Willisa, którego wszyscy słuchali, Daniel ze szczególnością.
Wyjazd do dużego miasta na parę dni. Nie był pewien, czy rodzice będą zadowoleni. To znaczy, ojciec z pewnością się ucieszy, ale matka już nie...
A tam, co go obchodziła opinia matki? Obiecał, że postawi na swoim, a ponadto był już pełnoletni, urodziny miał w marcu, więc prawnie mógł sam zadecydować o tym, co będzie robił przez wakacje.
Odczekali zatem, aż ostatni miesiąc nauki w tym roku szkolnym dobiegnie końca i zaraz na początku lipca zorganizowali wyjazd. Pojechali sami pociągiem, potem wspólnymi siłami odnaleźli dobry tramwaj, choć z początku wsieli do złego; po trudach dotarli w końcu do domu wujka Daniela. Mężczyzna ciepło ich przyjął, ugościł domową pizzą i zimnymi napojami. Kolejne kilka dni paczka przyjaciół spędziła na szlajaniu się po wielkim mieście, poznawaniu go, zwiedzaniu. Zobaczyli dużo, spróbowali dobrego jedzenia, nawet tego z różnych zakątków świata. Wieczorami siedzieli z wujkiem na ogrodzie i urządzali przy grillu karaoke z muzycznym podkładem w formie gitary Benny'ego. Wszyscy byli zadowoleni, zwłaszcza gdy widzieli, że Benjamin również dobrze się bawi.
A potem już trzeba było wracać.
Ten tydzień bardzo szybko im minął. Nie chcieli opuszczać Brasselau, ale uprzejmie odmówili, gdy wujek powiedział, że mogą zostać na dłużej. Adam miał iść na pół etatu do sklepu, zaś Benja nie chciał aż tak długo przebywać poza domem, bo choć był skłócony z matką, nie zamierzał jej jeszcze bardziej martwić. Pożegnali się z mężczyzną, zapewnili, że trafią bezpiecznie na dworzec.
— Nie, nie, nie, nie, nie, nie!
Daniel biegł najszybciej jak mógł, duża torba nieustannie zsuwała mu się z ramienia, więc ciągle ją poprawiał. Nie udało mu się jednak niczego osiągnąć – pociąg nie zatrzymał się, tylko przyspieszył; zgrabnie wyjechał z dworca i ruszył w drogę.
Blondyn wreszcie przestał biec. Przystanął, oparł się rękami na kolanach, ciężko dysząc. Patrzył na odjeżdżający pojazd, uderzył pięścią o udo.
Chwilę później przy nim była reszta, każdy zdyszany, zmęczony biegiem z przystanku tramwajowego. Mieli tak ogromnego pecha, że przez cisnący się tłum nie zdołali wyjść z tramwaju na czas, przez co musieli wyskoczyć w kolejnym miejscu. Jeszcze sam tramwaj był opóźniony. Nie mieli szans.
Sprawdzili, kiedy odjeżdża następny pociąg. Ku zniesmaczeniu musieli czekać ponad godzinę. Postanowili pójść do sklepu kupić coś do picia, a następnie udali się na najbliższy plac, by posiedzieć. Pogoda dopisywała, było przyjemnie, nie trzeba było się martwić żarem z nieba.
— Bogowie, ale nuda! — jęknął Edward. — Mogłem jednak spakować jakiś komiks.
— Mówiłem, żebyśmy wcześniej pojechali — upomniał ich Adam, poprawiając na nosie okulary. — Teraz musimy czekać.
— Dobra, już się nie wymądrzaj tak, mądralo — burknął Daniel.
— Przynajmniej to nie ostatni — rzucił krótko Raimund.
Cała piątka w tym samym czasie westchnęła, zgarbili się nieco, siedząc rzędem na murku. Benjamin pociągnął kolejny łyk wody; chwilę tak siedział z otwartą butelką, aż w końcu ją zakręcił i rzucił do torby. Sięgnął po pokrowiec, zaczął wyciągać gitarę. Mieli ponad godzinę czekania, więc mógł chociaż umilić trochę czas grą. Oczywiście, od razu został poproszony o coś od Zacka Willisa, bez słowa spełnił prośby Daniela.
Z początku tylko grał, później dorzucił też śpiew. Przeskakiwał między różnymi kawałkami różnych artystów, skupiony na muzyce do tego stopnia, że nie zauważył, kiedy jego przyjaciele przestali być jedynymi słuchaczami. Podniósł głowę znad ziemi, ujrzał stale powiększającą się grupę otaczających go osób. Zgrabnie zakończył utwór, usłyszał brawa. Nieśmiało się ukłonił, gdy nagle ktoś spytał, czy zagra piosenkę pewnej artystki. Kojarząc piosenkarkę, przytaknął, ułożył palce w nowy akord.
Śpiewał o pół tonu niżej, nie bał się jednak zawyżyć swojego głosu, tym samym zaskakując prowizoryczną widownię, niespodziewającą się po jego naturalnie niskiej barwie tak wysokich dźwięków. Widać było, że z każdym kolejnym utworem nabierał więcej pewności siebie, że już przestawał grać z nudów, a zaczynał tworzyć swój własny uliczny koncert. Ludzie słuchali, niektórzy kiwali głowami do rytmu, inni cicho podśpiewywali, ktoś nawet wyciągnął małą kamerę i zaczął nagrywać. Przyjaciele specjalnie odsunęli się na bok, żeby oddać „scenę” w pełni Benjaminowi.
Gitara wydobyła z siebie ostatni dźwięk, melodia stopniowo ucichła razem z głosem. Jasnowidz zastygł w bezruchu, po placu rozeszła się kolejna fala oklasków i gwizdów. Sprawdził godzinę w zegarku, zobaczył, że powinni już się zbierać. Spojrzał porozumiewawczo na chłopaków, cała piątka zaczęła się zbierać. Benja jeszcze po raz ostatni ukłonił się, podziękował zebranym za słuchanie. Schował gitarę do pokrowca, który następnie zarzucił na plecy.
— Przepraszam — usłyszał.
Odwrócił się, spojrzał na kilka dziewczyn, które poprosiły go o wspólne zdjęcie. Zaskoczył się nieźle, tego nie ukrywał, ale się zgodził. Przywołał na twarz ładny uśmiech, pokazał palcami znak V do obiektywu. Po cyknięciu kilku fotek odprowadził nieznajome kawałek wzrokiem, po czym podniósł swoją torbę.
— Czy ja również mogę zająć chwilę?
Wyprostował się, popatrzył na stosunkowo młodo wyglądającą kobietę. Zlustrował ją wzrokiem, uniósł nieco brwi. Nie trzymała w rękach aparatu, więc chyba nie przyszła po zdjęcie. Może w takim razie chodziło o autograf? Nie, nie miała kartki ani długopisu. Ta, autograf, jak gdyby był kimś sławnym...
— Tak, słucham — odpowiedział uprzejmie.
— Naprawdę ładnie śpiewasz i grasz — zaczęła nieznajoma, sięgając do swojej torebki — a tak się składa, że jestem łowczynią talentów z One Step Entertainment...
Usłyszawszy nazwę, Daniel wybałuszył oczy.
Kobieta wyciągnęła wizytówkę, podała ją Benjaminowi. Tamten od razu na nią popatrzył. Rzeczywiście, było napisane to, co powiedziała.
One Step Entertainment. Jedna z największych wytwórni w Novendii, jeśli nie całej Auranthii. Pod jej opieką znajdowało się wielu sławnych muzyków, w tym znany przez wszystkich Zack Willis. Chwila, ktoś z One Step Ent. podszedł do niego? Niego? Czyżby...?
— Czy nie rozważałeś czasem kariery muzycznej?
Słysząc pytanie, popatrzył na kobietę, otworzył szeroko oczy.
Kwadrans później siedział już z przyjaciółmi w odjeżdżającym pociągu. Nie wyglądał przez okno, jak to zwykł robić, a wgapiony był w trzymaną między palcami wizytówkę.
— One Step Ent. to serio potężna wytwórnia — zaczął Raimund.
— Dokładnie! — zawtórował mu Daniel. — Benja, to jak dar od bogów! Nie możesz pozwolić, by taka okazja przeszła koło nosa!
— Myślę, że to znak — powiedział Adam. — Powinieneś skontaktować się z nimi.
— Tak, jak najszybciej do tego! — zawołał Edward, ściskając w dłoniach pusty woreczek.
Wcześniej Benjamin podziękował nieznajomej za podejście do niego, ale powiedział, że musi się zastanowić. Kobieta nie naciskała; wręcz z ciepłym uśmiechem na twarzy rzekła, że ważnych decyzji nie wolno nagle podejmować, ale będzie cierpliwie czekać na telefon. Będzie czekać. Na niego. Aż się zgłosi.
Obrócił w palcach wizytówkę, zmierzył wzrokiem dane kontaktowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz