14 lutego 2025

Od Dantego – Walentynki
You were an unexpected surprise (I) [AU]

Służba na początku dnia tłoczyła się pod jego drzwiami, chcąc jak najszybciej uporać się z pocztą walentynkową, trwając w błogiej nieświadomości tego, ile kursów będzie musiał jeszcze każdy z doręczycieli wykonać do komnaty paladyna. Potem przybywali pojedynczo, nauczywszy się, że podanie wpierw miejsca, z którego miłosny liścik pochodził, zmniejszało ryzyko ujrzenia wyszczerzonych gniewnie kłów. Oczywiście, jeśli pochodzenie liścika w jakiś niewyjaśniony sposób zadowalało paladyna. Zaś im bliżej było południa, tym częściej kucharze zakładali się o to, kto ze służby przybiegnie ze strachem w oczach i nowiną, że sztylet sir Dantego przebił drzwi komnaty centymetry od jego twarzy.
Sir Dante nie był okrutnym mężczyzną, nie czerpał przyjemność z podobnych zabaw. Wszelkie wybuchy jego złości miały swój powód, choć nie zawsze znany czy zrozumiały.
— Gdzie — burknął pod nosem syren, strącając butem świeżo ułożoną górę liścików ze swojego biurka — on jest?
Skrzyżował nogi w kostkach, odchylił głowę za oparcie krzesła, rzucając w pustą przestrzeń komnaty niewybredne przekleństwa wyrażające jego frustrację. Wokół – coś jak smoczy skarb, góry papieru wręcz płonące od żarliwych wyznań i kwiecistych opisów uwielbienia dla paladyńskich mięśni. Liściki, raczej nieotwarte, zalegały pod krzesłem, przewalały się w stosach przy biurku, z łatwością mogłyby Dantego pogrzebać we własnym łóżku, gdyby ktoś zechciał go w ten sposób unieruchomić. Czym jednak była ta smocza kolekcja adoracji, jeśli nie morzem kłamstw i krótkotrwałych westchnień, które kiedyś, w innym życiu, skutecznie łechtały jego ego, teraz zwyczajnie doprowadzały do zgrzytania zębami? Prawdziwe złoto, słowa jego Miłości, wciąż nie dotarły do niego i Dante bał się, że niedługo para pójdzie mu z nozdrzy jak tej spalonej pochodni.
Dobrze bawiąca się szlachta, to mało knująca szlachta, więc zorganizowanie poczty walentynkowej na zamku z okazji zbliżającego się święta miłości, by pobudzić nieco spragnione plotek języki, rozpalić co poniektóre relacje, wydało się atrakcją w sam raz dla dworaków, jak i co odważniejszej służby. Książę naturalnie wykreślony był z zabawy, nie przystoi bowiem następcy tronu w ten sposób szukać romansów, lecz Dante dobrze wiedział, co jego władca sądzi o wszelkich zakazach na niego nakładanych i ani przez chwilę nie wątpił, że przyjdzie mu dostać w dłonie liścik, którego pochodzenie rozpozna do razu. Wrzucenie listu w kufer przy książęcych komnatach było zbyt oczywiste, przy jego również, więc może do tego w południowej galerii…
Pukanie. Więcej liścików. Dante zerwał się, burknięciem zaszczycił służącego i z trzaskiem zamknął drzwi. Nim dotarł do biurka, koperty już leciały na boki, odrzucone po szybkiej ocenie.
Dłonie zamarły, dokopawszy się do ostatniego liścisku leżącego pod całą resztą.
Wreszcie.
Pismo było obce, proste, może tak proste, że prawie sztuczne. Papier pachniał lawendą. Kąciki ust uniosły się lekko, uniosły się jeszcze wyżej, gdy oczy natrafiły na rysunek słońca w rogu papieru, słońca pozbawionego znaczenia dla osób nieznających ozdobników na listach wysyłanych przez księcia do oddanego paladyna. Ostry jak brzytwa sztylet błyskawicznie rozerwał kopertę, niewielka kartka rozwinęła się w dłoniach.

Czas staje w miejscu, gdy jesteś obok, zatrzymany we wskazówkach starego zegara.
Biblioteka. Rząd 13, regał 27. „Królestwo za ciebie” pióra A. Leberhausa.
Korona bez władzy nad mym sercem. Niech pozostanie ślepa na to uczucie.

Kolejna służka próbowała dobić się do komnaty paladyna, informując go o nowej srebrnej tacy wypełnionej anonimowymi wyznaniami o uwielbieniu i oczekującej jego uwagi, lecz skąd miała ona wiedzieć, że w pomieszczeniu nie było już nikogo, kto mógłby jej odpowiedzieć. Tajne przejście z cichym kliknięciem zamknęło się za złotą falą loków, z mieczem przy biodrze i byle jaką koszulą zarzuconą na ramiona Dante ruszył po sznurku rozwiniętym dla niego przez księcia.


Gwardziści ze skinieniem głowy minęli książęcego paladyna, nie interesując się w najmniejszym stopniu, czemuż mężczyzna stoi przy tych starych drzwiach małego pokoju dla służby. W końcu był to obrońca samego księcia, kto wie, jak zawiłymi ścieżkami się kierował, by zadbać o bezpieczeństwo następcy trony, a poza tym te słodkie słowa wypisane na różowych liścikach, pozornie dobrze schowanych między dłonią a drzewcem halabardy, były dużo bardziej zajmujące. Dante z uśmiechem odczekał, aż gwardziści znikną za rogiem, nasłuchał, czy na pewno odeszli, a następnie barkiem walnął w drzwi. Teraz, jak tak o tym myślał, to w kopercie dostał jakiś klucz, ale ta została w komnacie, on zaś nie miał cierpliwości, by po nią wracać.
Zawiasy jęknęły, daremny stawiając opór syreniej sile, uległy pod gwałtownym rozkazem paladyna. Wnętrze rozjaśniały promienie wpadające przez jedno małe okienko. Dante przymknął za sobą drzwi, na twarzy błąkał się uśmiech. Pamiętał, gdy namówił Bashara do schowania się przed doradcami, żeby przełożyli radę na kiedy indziej i trafili do tego pomieszczenia, dysząc od nagłego biegu i śmiejąc się do siebie. Znaleźli na zakurzonych półkach zegar, tarcza jego osadzona była w ładnej, złotej ramie, lecz skomplikowany mechanizm zatrzymał się dawno. Ktoś jednak niedawno poruszył martwymi wskazówkami, ustawił je na godzinę dwunastą, a flakon, który stał nad zegarem, przypominał kryształ wyrzeźbiony z granatowego, nocnego nieba.
Złota burza przekrzywiła się lekko, paladyn z niemałym zaciekawieniem sięgnął flakonu, odkorował go. Intensywność lawendy i słodycz wanilii wyciągnęły z jego piersi westchnienie, wywołały cichy śmiech. Chwycił mocno flakon, w zgrabnym obrocie skierował się do drzwi…
I prawie zderzył przy nich z nikim innym, jak księciem Basharem, następcą tronu i swoim największym skarbem.
Książę przystanął w samą porę, spojrzenia się spotkały, nieznana poddanym psota zatańczyła w rubinie.
— Odnoszę wrażenie, że mój paladyn jest czymś niezwykle zaaferowany dzisiaj.
Dante nie mógł powstrzymać zabójczego półuśmiechu. Coś błysnęło w błękitnych oczach, iskra niepokorności. Paladyn zerknął szybko w lewo, w prawo. Pusto. Nie wahał się. Ujął twarz księcia i złożył na jego ustach głęboki pocałunek, uśmiechając się szerzej na dłoń dotykającą jego dłoni, na palce chwytające złote loki i westchnienie ogrzewające syrenie wargi.
— Odszyfrowałem pierwszą część — szepnął, niechętnie odrywając się od Bashara, czyniąc bolesny krok z dala od niego. — Zanim się obejrzysz, będę miał całość.
Książę ruszył korytarzem, z którego paladyn przybył, Dante skierował się w drugą stronę. Ich dłonie wciąż trwały złączone, za nadgarstki, zaraz za końce palców. Do ostatniej chwili.
— Szukaj, moje Słońce — odparł książę, puszczając go wreszcie, a ten smutek w rubinie spowodowany jedną z wielu rozłąk przygasł, gdy ekscytacja późniejszym spotkaniem rozgrzewała serce.
Dante uśmiechnął się do niego, po czym odwrócił i pobiegł.


Książkę znalazł łatwo. Jej oprawiony w zieloną skórę grzbiet wysunięto uprzednio, zachęcająco, a i strony otworzyły się same we właściwym miejscu, zaznaczonym wysuszonym kwiatem czerwonego goździku. „Światło każdego dnia z tej samej strony wlewa się przez okna mej komnaty, lecz wschód określam po twym uśmiechu, przynoszącym mi najwięcej jasności i ciepła o poranku” mówił zaznaczony cytat, a słowo „wschód” dodatkowo podkreślono. Dante opuścił bibliotekę, przyciskając książkę mocno do piersi.
Ostatnią wskazówkę rozwiązywał najdłużej, nie rozumiejąc znaczenia króla w tym kontekście. Przechadzał się po części ogrodów upodobanych sobie przez króla, po myśliwskiej zbrojowni całej poświęconej sprzętowi władcy, aż dotarł przypadkiem do korytarza z portretami królów i dojrzał za ramą najpóźniej zawieszonego na ścianie dzieła niewielkie zawiniątko z papieru. Zgarnął prędko znalezisko, nie oglądając się za siebie.
W środku czekała para błękitnych kolczyków, dwie kropelki odpowiadające barwie syrenim oczom, a na kartce wypisano bardzo konkretną datą. Więcej Dantemu do rozszyfrowania kodu potrzebne nie było.


Poruszał się cicho, choć nie starał się zakraść. Może podroczyć trochę tę wyprostowaną sylwetkę siedzącą w fotelu z niskim oparciem, czytającą książkę przy świetle pojedynczej świecy. Książę wiedział, od której strony paladyn nadejdzie, ustawił się specjalnie plecami do niego. Grzechem by było nie skorzystać z danej mu okazji.
Zamek drzemał spokojnie, nieświadomy lekkiego uśmiechu księcia, nieświadomy uczucia, z jakim patrzył mroźny błękit na niego.
— O północy. — Silne, kochliwe dłonie wsunęły się na książęce ramiona. Bashar rozluźnił się pod znajomym dotykiem, pozwolił syreniemu głosowi, brzmiącemu tuż przy uchu, otulić go niczym aksamitna pościel. — We wschodnim skrzydle. — Nos musnął czarne kosmyki, usta wtuliły się w książęcą skroń. — W salonie, w którym tańczyliśmy z dala od uczty wyprawionej z okazji urodzin króla.
Delikatne palce wyciągnęły się do jego policzka, a on nie omieszkał ich ucałować, nim przesunęły się wyżej, musnęły kolczyk z akwamarynem.
— Doskonale ci poszło — zamruczał książę, wstając na równe nogi, gdy syren płynnie poderwał go z fotela, obrócił ku sobie. Rubin błyszczał satysfakcją nawet w ciemnym pomieszczeniu.
— Chyba rozsądnym jest oczekiwać nagrody po tak owocnym polowaniu — odezwał się Dante, ukazując kieł w niepokornym półuśmiechu, przyciągając mocniej do siebie Bashara.
— Nigdy bym cię takowej nie pozbawił — odpowiedział półgłosem książę, bezbłędnie znajdując jego wargi własnymi.
Dante zatracił się w pocałunku, przepadł w miękkiej pieszczocie, słysząc gdzieś bardzo daleko szuranie ruchomej części regału z książkami po podłodze, czując ciężki chłód kamienia i ogarniający go półmrok, w który wiodły usta księcia wyginające się w zadowolonym uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz