14 lutego 2025

Od Annikki – Walentynki
Kuolema on vain elämän toinen puoli

Było coś takiego w szpitalach, co nie do końca dało się opisać, a jednak każdy to czuł. Aurę niepewności, strachu, czy za drzwiami czeka pomoc, czy wyrok. Zmęczenie przybijające do plastikowych krzesełek członków rodziny, którzy nie potrafili zmrużyć oka przez myśli uciekające w stronę bliskich leżących na stołach operacyjnych. Nadzieję pchająca do przodu osoby na ostatniej prostej ku wyzdrowieniu.
Pogodzenie z losem.
Oddział onkologii pachniał bardzo sterylnie, a malunki barwnych wzgórz i uśmiechającego się słońca próbowały odrobinę polepszyć nastrój panujący przy salach dziecięcych. Annikki minęła je, kiwając głową pielęgniarkom i zerkając kątem oka przez niewielkie okienka w drzwiach. Sama w pewnym momencie stała się przypadkiem małą, kolorową atrakcją, gdy podrygujące za nią skrzydła przykuły uwagę pacjentów i chude, blade twarzyczki wychynęły ciekawsko ze swoich pokoi. Nie odwracając się, wróżka demonstracyjnie zamachała skrzydłami, rozłożyła je szeroko na boki i zniknęła za zakrętem jak ten miły sen, odprowadzana cichymi westchnieniami zachwytu.
Znalazła recepcję dla części dla dorosłych, stamtąd kobieta z zielonymi łuskami na policzkach i wyrozumiałym uśmiechem poprowadziła ją do sali numer dziesięć. Recepcjonistka zapukała, nim Annikki dostała szansę ją zatrzymać. Palce ścisnęły mocniej pasek torby. Chciała dać sobie tę chwilę na przygotowanie się na to, co czekało na nią za drzwiami. Dopóki szła korytarzami, realność tego spotkania nie wydawała się aż tak namacalna. Choroba, smutek, paląca tęsknota za tym, co wciąż nie zostało utracone – wszystko to uderzyło w nią na nowo, napierając całym swym ciężarem na kruche żebra. Czy jakakolwiek ilość czasu mogłaby jej pomóc się przed tym obronić?
— Annikki!
Ten głos dochodzący ze środka, niepokonany, żywy, pełen zapału, jakby właśnie nowy tekst powstawał na ekranie służbowego laptopa, był równocześnie falą chłodu i ulgi na nią spływającą. Annikki weszła cicho do pomieszczenia.
Pojedyncze, szpitalne łóżko nie wydawało się tak straszne, gdy przy poduszce siedziało stadko przeróżnych zwierzątek, głównie piesków i dzikich kotów, jak gepardów czy lwów o bujnych grzywach, a zapach leków przeganiała nieco słodka woń fioletowych hortensji ustawionych na parapecie okna. Na kołdrze położono kocyk z nadrukiem trudnego do oczytania, kaligraficznego pisma, wychudzone ramiona pacjentki okrywał żółty kardigan, wokół głowy zawiązano chustę z wyszczerzonymi mordkami łaciatych kotków. Ofelia wyglądała jak w tym pierwszym dniu, kiedy się spotkały w biurze gazety – tryskająca energią i chęcią pomocy, widziała problem do rozwiązania, zanim dotarło to do kogokolwiek innego, po czym na główkę wskakiwała w wir pracy. Miesiące spędzone na traceniu sił przez ciężką chemioterapię niespodziewanie odeszły, pozwalając pogodnej duszy zaczerpnąć parę ostatnich, głębokich oddechów. Przerwali leczenie w zeszłym tygodniu, jeśli Annikki się dobrze orientowała.
— Jak się czujesz? — zapytała, porzucając prędko myśl o siedzeniu na krzesełku. Podeszła bezpośrednio do Ofelii, usiadła przy niej na łóżku, dostając od kobiety szeroki uśmiech, błyszczący od krótkich kłów.
— Okaz zdrowia, nie widać? — parsknęła Ofelia, rozkładając ręce jak do prezentacji samej siebie. Lecz Annikki, będąc Annikki, przekrzywiła jedynie głowę, uśmiechnęła się słabo. Ona widziała głównie zapadłe policzki, szkliste oczy, widziała kościste dłonie i spierzchnięte wargi. Ofelia ścisnęła ją pokrzepiająco za ramię, choć to chyba ćma powinna ją pocieszać. — Naprawdę, dzisiaj jest bardzo dobrze. No ale mów, co takiego dla mnie masz.
Gazeta. Racja. Przecież nie przyszła do Ofelii, by dołować siebie i ją zarazem. Palce wróżki wsunęły się do niewielkiej torby spoczywającej przy biodrze, wyciągnęły najnowsze wydanie The Stellair Times. Pojawiło się na rynku kilka dni temu, dokładnie w walentynki. Podała je Ofelii bez słowa, pozwalając, by kobieta sama odnalazła w spisie znajomy tytuł, niecierpliwie przekartkowała kilkanaście stron, rwąc je nieco u góry. Karykaturalna twarz znanego byłego polityka otwierała cały artykuł, a pod zdaniami wstępu widniało nazwisko: Annikki Hagluinyendë.
— Wydali! — zawołała Ofelia, prawie podskakując na łóżku. Odwróciła gazetę przodem do ćmy, jakby to ona chwaliła się jej, nie an odwrót. — Wydali! Przeczytaj mi! — zapiszczała prawie z radości, wciskając świeże wydanie z powrotem w dłonie Annikki.
Wpierw czytała trochę niepewnie, dużo odchrząkując, zawieszając się na trudnych słowach, które przecież sama napisała. Lecz wahanie, czy właśnie tak powinny minąć im te chwile, odeszło wraz ze śmiechem Ofelii i jej niewybrednymi opiniami na temat starych dziadów i zgorzkniałych bab siedzących w brudnych interesach, które ograbiały przeciętnych obywateli i napychały kieszenie tych stojących wyżej. Choć nigdy Annikki nie wychodziło dobrze czytanie na głos, Ofelia zasłuchiwała się w słowa artykułu, dodając od siebie jakieś drobne uwagi, parskając i wspominając próby dobrania się do dokumentu tajnego łamanego przez poufne. Tekst, trudny do przyswojenia przez zawiłe wytłumaczenia trybików pracujących w maszynie przekrętowej Caspera Ibrahimovića, wywoływał uśmiech na bladej twarzy, a Annikki nie zauważyła od razu, jak Ofelia zapada się głębiej w materac, coraz rzadziej wchodzi w jej słowo, im bliżej końca artykułu były. Werwa, z jaką kobieta ją przywitała, stopniała w zastraszającym tempie.
Kończący akapit pękł nieco, usta zadrżały.
— Brawo, Annikki — szepnęła Ofelia, przekręcając głowę na poduszce. Annikki wyszła naprzeciw kościstym palcom, zamknęła je w swoich dłoniach, przykryła gazetą. — Udało ci się.
— Bez ciebie nie dałabym rady — powiedziała, choć przyszłość próbowała wedrzeć się między litery. Bez ciebie nie dam rady.
Ostatnim razem, kiedy tak się bała, wyjeżdżała z domu rodziców, goniąc za światłami stolicy.
— Może. — Ofelia wzruszyła ramionami, rozbawienie poruszyło kącikami ust. Nigdy nie przyznawała się do pomocy, którą wykonywała, zbywając podziękowania machnięciem ręki, chowając się w cień osoby sukcesu, w którym nie było jej ani trochę zimno. Annikki poczuła, jak ramię kobiety drży, starając się chwycić ćmową dłoń w silnym uścisku. — Ale wszystko, czego potrzebowałaś, by to napisać, już miałaś w sobie. Korzystaj z tego dalej.
Ofelia poruszyła ciężej powiekami. Annikki zagryzła wargę, bezwolnie łapiąc w nadgarstku koleżankę, desperacko.
— Przepraszam cię, ale chyba nie mam siły więcej rozmawiać — odparła słabo Ofelia, przymykając oczy. — Musisz wrócić do mnie… z kolejnymi twoimi artykułami.
— Oczywiście — szepnęła Annikki z najszerszym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć, gładząc powolnymi ruchami papierową skórę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz