TW: trochę krwi?? przemoc??? nwm
Zahra niezbyt lubiła, kiedy nią rządzono. Od zawsze uważała siebie za osobę całkowicie niezależną – na ustawione przez przełożonego zmiany patrzyła z przymrużeniem oka, obietnicę posprzątania kuchni po wybuchu mikrofali (wcale nie jej wina! Tylko tego głupiego widelca, który jakimś cudem wskoczył do miski) przekładała z dnia na dzień, tygodnia na tydzień, aż kuchnia magicznie sama się posprzątała. Nawet harmonogram jej streamów był bardziej na oko, niż stabilny i godny zaufania. Ale nawet stworzenia tak samowystarczalne, jak Zahra, miały swoje wyjątki.
Dlatego, jak tylko zauważyła, że dzwoni do niej nikt inny, jak Octavia, Zahra wyskoczyła z łóżka, omal nie zrzucając Buzdygana, który zwinął się w kłębek przy jej stopie.
– Tak – zdążyła jedynie wykrzyknąć, zanim przyjaciółka się rozłączyła. No cóż, to musiało być coś naprawdę ważnego, skoro musiała tak szybko przerwać rozmowę.
Gideon złapał Zahrę za ogon, gdy próbowała czmychnąć przez salon, jak najszybciej mogła. W końcu Octavia mówiła, że to bardzo ważne! Współlokator leżał rozwalony na kanapie, z pudełkiem czekoladek, które ściskał, jakby były miękką poduszką. Prawie zgniótł je w pół. Zahra nawet nie chciała myśleć o stanie czekoladek, pewnie zmieniły się w jedną wielką papkę.
– Jest maraton horrorów w tej melinie, co się kinem nazywa. Tej przecznicę dalej. Myślałem, że może… ej, gdzie czmychasz?
– Do Octavii – rzuciła Zahra i od razu pożałowała, że nie znalazła jakiejś dobrej wymówki, bo Gideon nagle poderwał się z kanapy z zaciekawionym spojrzeniem.
– Hm. W Walentynki?
Aa. To wyjaśnia te czekoladki. I lecące w tle romansidło. Zahra wzruszyła ramionami.
– Powiedziała, że jestem dla niej potrzebna. Że to ważne.
Brwi Gideona podskoczyły tak wysoko, że zniknęły pod wielokolorową grzywką.
– Twoja przyjaciółka ciebie potrzebuje. W Walentynki – powiedział powoli, mieląc sylaby, a z każdą kolejną jego uśmiech stawał się coraz bardziej dziki. Zahra poczuła, jak pieką ją policzki, i trzepnęła współlokatora po ramieniu tak mocno, że aż się zatoczył. I plasknął tyłkiem na kanapę, wprost na te pudełko czekoladek.
– Jeny, dzień jak każdy inny! Wam ten… system we łbach poprzewracał! Konsum… konsumencjonizm! Specjalny dzień dla miłości, też mi coś! Miłować się można… w każdy dzień!
– Mhm – Gideon nie wyglądał na przekonanego.
– A jak cię ktoś zaprasza w Halloween, to chce cię zabić, czy coś?
– Nie no, nic nie mówię – elf wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic wrócił do oglądania filmu – ale…
– Ale… – Zahra tupnęła nogą, protezą kopnęła w kanapę. Ta, jak na złość, nie ruszyła się ani o centymetr – ale gówno, zjedz je równo! Daj mi spokój!
Gideon pożegnał ją obietnicą, że nakarmi Buzdygana, i życzył jej dobrej zabawy. Jakby to nie było oczywiste, że każda chwila spędzona z Octavią to dobra zabawa.
Octavia naprawdę postarała się z przystrojeniem kościoła. Przysłoniła okna kotarami, przez co nawy były skryte w ciepłym półmroku. No i ten ołtarz. Posprzątany, czysty. Z wielkim kręgiem wysypanym czarnym pudrem i świecami powtykanymi w każdy możliwy zakamarek. Cokolwiek jej przyjaciółka planowała, zapowiadało się zajebiście. W sumie Zahra zgodziłaby się zrobić nawet najnudniejszą rzecz u boku Octavii, bo nieważne było, co z nią robiła. Ważne, że było to z nią.
Jednak jak tylko Octavia wytłumaczyła swój plan, Zahra wiedziała, że te Walentynki nie będą ani trochę nudne. Jeszcze nigdy nie była składana w ofierze. Wydawało się to całkiem ciekawym pomysłem. Ha, Gideon na pewno jej zazdrości. Musi spędzać to święto sam, z roztopionymi czekoladkami, a Zahra będzie poświęcona, żeby Octavia mogła zabić tego głupiego boga!
Zahra usadowiła się na chłodnej posadzce, uważając, żeby trzepiący z ekscytacji ogon przypadkiem nie rozmazał misternie rozsypanego pentagramu.
– Zajebisty plan! Zabicie boga pewnie jest trudne, dobrze, że chcesz przećwiczyć! Czuję się zas.. zaszczu… zaszczycona, że mogę być ofiarą! – przysunęła się jeszcze bliżej do przyjaciółki – no i myślę, że jestem dobrą ofiarą, bo jak się nie uda, to przecież nie umrę! Albo coś.
W kościele zapadła cisza. Octavia zamrugała kilka razy, jakby obudziła się z transu.
– Co? Tak, yyy…masz rację.
Zahra wypięła pierś do przodu. Oczywiście, że miała rację! Przecież była super mądra. Położyła się pośrodku kręgu, jak nakazała przyjaciółka, podwijając ogon pod siebie, żeby tylko nie rozsypać soli.
Octavia wyglądała trochę jak jeden ze starych obrazów w muzeum, do którego wyciągnął ją kiedyś Gideon. W słabym świetle świec wszystko się nieco rozmazywało, ale Octavia i tak odstawała na tle kościoła, jakby ktoś obrysował ją grubym konturem. Zahra była tak skupiona na obserwacji przyjaciółki, że prawie nie zauważyła, jak Octavia złapała ją za policzek. Musiała zagryźć język, żeby nie podskoczyć w miejscu i przypadkiem rozmazać pentagramu. Dziękuję, że to dla mnie robisz. Duh, Zahra chciała powiedzieć. Wszystko dla ciebie zrobię! Nie musisz nawet prosić! Szczególnie, jak trzymasz mi tak rękę na policzku…
Zahra postanowiła powiedzieć to wszystko na głos, w końcu miała zaraz umrzeć, więc albo teraz, albo nigdy!, ale zanim otworzyła usta, Octavia zamachnęła się i wbiła nóż prosto w jej pierś.
Zahra kaszlnęła, czując, jak krew zbiera jej się w ustach. W sumie nawet nie bolało. Przymknęła oczy, gotowa, by w jej ciało wpłynął duch Walentego, czy coś. Nawet zatrzymała oddech, żeby mu pomóc. Ale minęła minuta, dwie… i nic się nie stało.
Octavia zmarszczyła brwi w poirytowanym grymasie, wyciągnęła nóż z piersi Zahry. Ostrze wysunęło się z mlaśnięciem.
– Głupia książka! – syknęła – zrobiłam wszystko, jak kazali!
– Może musisz jeszcze raz? – rzuciła chrapliwie Zahra. Faktycznie, trochę głupio, że nie podziałało. Ale może Zahra musiała faktycznie umrzeć chociaż na chwilę? Albo trzeba było przelać więcej krwi?
Zielone oczy Octavii błysnęły niebezpiecznie, i zamachnęła się znowu. Nóż wbił się między żebra Zahry z plaskiem. Przyjaciółka wyciągnęła go, i znowu wbiła. Pac, pac, pac. Chlust, krew rozbryznęła się pośród soli. Zahra, niestety, nadal czuła się całkiem trzeźwa i całkowicie nie-martwa.
Octavia wydała z siebie okrzyk, prawie wojenny, i z ogromnym rozmachem wbiła nóż. Na tyle głęboko, że wbił się w posadzkę z drugiej strony. Octavia, zdyszana, opadła na Zahrę. Chwilę tak leżały na sobie, Octavia wciąż trzymając zaciśnięte palce na rękojeści noża, mocno, jakby się tam zastały. Obie czekały na znak od boga, aż wreszcie łaskawie się pojawi. W pełni nieruchomo, jakby czas, świat, się zatrzymał. Minuta, dwie, nic. Zahra powoli zdjęła jej dłonie z broni.
– Sorki, że się nie udało. Chyba jestem słabą ofiarą.
Octavia podniosła się z pozycji, w której wisiało-leżała na Zahrze, potrząsnęła głową.
– Nie, to nie ty. To pewnie ta głupia książka. Ci śmiertelnicy pewnie źle opisali rytuał.
Jej głos jednak zaprzeczał jej udawanej nonszalancji. Ewidentnie była całą tą sytuacją poirytowana. Może i wściekła. W sumie Zahra też by była, gdyby sama wymyśliła taki plan, i by jej nie wypalił. Walenty pewnie patrzył na nich i grał im na nosie, czy jak mówią.
Zahra strzepała zakrzepłą krew i sól z koszulki, i wygramoliła się z kręgu. Octavia skryła się po drugiej stronie ołtarza, usiadła na posadzce, z głową schowaną w ramionach. Zahra opadła na ziemię tuż obok przyjaciółki, lekko trząchnęła jej ramię swoim, tak, że siedziały złączone bokami.
– Hej, nie martw się. Jest dużo innych głupich, drobnych świąt, których bogów możemy spróbować zabić. Jest dużo bogów.
Octavia kiwnęła powoli głową, ale nadal nie wyglądała na przekonaną. No tak, dzisiaj już nie zabiją żadnego boga. Ale mogą zrobić coś innego. Coś, co odwróci uwagę Octavii od nieudanego rytuału.
Zahra sunęła po podłodze tak, żeby być naprzeciwko przyjaciółki, zamiast obok niej.
– Hej. Słuchaj. Dowiedziałam się, że jest dzisiaj maraton… horrorów. Blisko mnie. Możemy pooglądać filmy i pośmiać się ze śmiesznych śmierci głupich ludzi.
Na to Octavia odzyskała nieco animuszu. Podniosła głowę z ramion, uśmiechnęła się pod nosem. Zahra podniosła dłoń, żeby odwzajemnić gest przyjaciółki z rytuału, kiedy to położyła jej rękę na policzku. Ale z jakiegoś głupiego powodu (to pewnie wina Gideona. To zawsze jego wina. Gadał głupoty i teraz Zahra zaczęła kwestionować swoją NORMALNĄ przyjaźń) spanikowała w ostatniej chwili, i zamiast położenia jej dłoni na policzku, poklepała jej kolano.
– Możemy też ukraść słodycze. I zająć cały rząd, żeby nikt nam głowy nie zawracał – Tym razem Zahra podała Octavii dłoń, by pomóc jej wstać. Nie, żeby Octavia potrzebowała jej pomocy. Ale po prostu chciała jej dać rękę. I tyle. Jej dłoń była mile chłodna, gładka i zimna jak porcelana – Może nawet całą salę.
Do oczu Octavii wrócił podekscytowany blask, błysnęły tak jak wtedy, kiedy otworzyła Zahrze drzwi kilka godzin wcześniej. Uśmiechnęła się.
– Całą salę.
I jak Zahra wybrała kanapę, a nie pojedyncze siedzenia dla nich, to już jej sprawa. Wcale nie po to, żeby dyskretnie położyć ramię na oparciu foteli kinowych, żeby pod palcami czuć chłodne ramię przyjaciółki. Zrobiła to tylko, żeby podkradać jej słodki popcorn. Zdecydowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz