— Stary, musisz mi pomóc.
Takie słowa najczęściej wypowiadał Merlin, jakie więc było zdziwienie młodego czarodzieja, gdy padły z ust Hawthorna. Zazwyczaj pogodny i wyluzowany, podchodzący do świata ze zdrową dozą „co ma być, to będzie” i „różdżką machnij, a resztę zostaw magii”, teraz siedział cały spięty, i to wcale nie dlatego, że już za pięć minut mieli mieć sprawdzian z transmutacji. Merlin wpatrzył się w niego uważnie.
— Iść z tobą do pielęgniarki? Wyglądasz, jakbyś potrzebował węgla…
— Nie, kurde, to nie tak — Hawthorn zmarszczył brwi, machnął dłonią. Nachylił się mocniej w stronę Merlina. — Bo jest taka sprawa… Wiesz, niedługo walentynki.
— Termin oddania projektu na alchemię.
Po ostatnich przebojach z wodą księżycową Merlin nie tylko zapisywał terminy w kalendarzu, ale autentycznie się ich uczył i zapamiętywał. Stres związany z cudowaniem z odświeżaczem powietrza i ceramiczną umywalką w ich szkolnym kibelku postarzył go chyba o dekadę i chłopak nie zamierzał czegoś takiego więcej powtarzać. Przynajmniej nie w tym semestrze.
— Nie chodzi o alchemię.
— To o co chodzi?
Hawthorn czasem wylatywał z jakimiś przedziwnymi problemami i pomysłami, Merlin zaś miał wiecznie problem z przewidzeniem, o co może mu tym razem chodzić. Jego kolega, choć natura nie poskąpiła mu szarych komórek, a mózg potrafił dużo przyswoić i łączyć ze sobą bardzo odległe fakty, dostał od losu potężnego nerfa w postaci zamiłowania do teorii spiskowych. Wynikała z tego konieczność spędzania długich godzin w dziwnych zakamarkach internetu, przez co z pracami domowymi i przygotowaniem do sprawdzianów było u Hawthorna różnie.
— No bo em… Słuchaj, bo ja zaprosiłem na walentynki Lucianę.
— Chyba cię pogięło — odparł od razu Merlin.
W umyśle od razu pojawiły się flashbacki z jego własnej randki z dziewczyną, kiedy to przybrał iluzję wyglądu krasza Luciany, czyli Souela, następnie zaś robił wszystko, co w jego mocy, by randka okazała się kompletną katastrofą i zniechęciła dziewczynę do genashiego, odwiodła ją od pomysłów na stalkowanie obu młodzieńców. O ile wcześniej Luciana była mu obojętna, o tyle teraz, po tym incydencie, Merlin omijał dziewczynę szerokim łukiem i krzywił się na sam dźwięk jej głosu.
— No powiedzmy, że taki trochę no… Ryzykowny.
— Mało powiedziane.
Hawth szturchnął go w ramię.
— Dobra, stary, nie kop leżącego, tylko bądź kumplem i pomóż, co?
— No mogę coś spróbować… — mruknął bez przekonania Merlin. — Tylko weź mi w końcu powiedz, o co konkretnie chodzi. Pożyczyć ci Falkora, czy coś?
— Okej, super, właśnie o to mi chodziło! — Uśmiech rozjaśnił twarz Hawthorna. — Znaczy, nie że pożyczać Falkora, tylko z całą tą sytuacją… — Chłopak westchnął, klepnął dłonią udo, przeszedł do meritum. — No więc, eee… bo był taki konkurs w La Perle Noire, że można było wygrać darmową, romantyczną wyżerkę dla dwojga, co nie?
Merlin nigdy nie słyszał o La Perle Noire, ale brzmiało jak zaporowo drogie miejsce, do którego nie można wejść ze smokiem.
— No dobra. I co z tym?
— No i wygrałem…
— No to dobrze?
— …i zaprosiłem Lucianę…
— No to niedobrze.
— …i ona się zgodziła…
— No to najgorzej.
— …ale wczoraj odwołała.
— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — podsumował go Merlin. — To jakiej ty w ogóle pomocy potrzebujesz?
— No bo w zasadach tego konkursu było takim drobnym druczkiem napisane…
— Oho.
— …że żeby dostać wyżerkę za darmo to trzeba być we dwoje.
— Nie wystarczy jeść za dwoje? — Merlin przechylił głowę. — Dasz radę, stary, widziałem cię na festiwalu pizzy.
— No właśnie nie można. I jak się za późno zrezygnuje, to pokrywasz koszty kolacji ze swojej kieszeni.
— O cholibka — wymsknęło się czarodziejowi. — Słuchaj, ja bym ci pomógł, ale u mnie to tak różnie z hajsem…
Hawthorn machnął dłonią.
— Nie o hajs mi chodzi, tylko no, o taki trochę inny rodzaj pomocy — powiedział, westchnął, spojrzał z mocą na Merlina. — Merlin?
— Co?
— Pójdziesz ze mną na randkę?
Garniak cisnął go pod pachą, ale to było nic w porównaniu do zachowania jego sióstr. Merlin po raz kolejny wywrócił oczami, usiłując zawiązać ten krawat, stał przed lustrem w salonie, przyjąwszy twardą postawę ignorowania wszystkich słownych zaczepek. Wychodziło różnie, śmiechy wciąż dźwięczały mu w uszach, a miny jego sióstr, gdy wyciągnęły w końcu z niego plany walentynkowe, miały chyba śnić mu się po nocach.
Urania klepnęła go w bark, Merlin za mocno pociągnął materiał, krawat zmarszczył się nieładnie.
— Ej!
— Dzięki, młody — Urania wyszczerzyła się do lustra. — Wygrałam dwadzieścia funtów.
— Za co? — burknął Merlin, usiłując rozwiązać krawat, znów spróbować swoich sił z jego zawiązaniem.
— Za Hawthorna — Siostra złapała go za ramię, odwróciła do siebie, zajęła się tym nieszczęsnym krawatem. — Mel i Kaliope uważały, że na walentynki pójdziesz z Souelem, dla odmiany Klio i Erato uważały, że zabierzesz Song Ana. Ale ja wiedziałam, że stara miłość nie rdzewieje i pozostaniesz wierny Hawthornowi.
Merlina zatkało.
— Zakładałyście się o to?!
— Pewnie! — Materiał zaszeleścił, śmignął mu przed nosem. — Nasz mały braciszek w końcu dorasta!
— Ja wcale nie…!
— Nie wierć się, daj mi ten krawat zawiązać. — Pacnęła go po rękach. — W każdym razie – Terpsychora mówi, że lepiej by ci było z kimś ogarniętym, jak Guinevere albo Souel, ale ja uważam, że w życiu trzeba mieć trochę radości, a Hawthorn jest taki śmieszny.
— Ja nie idę z nim na żadną randkę!
— Daj spokój, Merlin, pamiętam cię jeszcze, jak próbowałeś zjeść kulki z błota, więc nie musisz się niczego przede mną wstydzić. Nawet swoich romantycznych wyborów.
Krawat w końcu dał się zawiązać, Urania wygładziła jeszcze chusteczkę w butonierce i przemocą poprawiła koszulę, żeby nie wyłaziła ze spodni.
— Patrz, jak ładnie wyglądasz. Prawdziwy dżentelmen!
— Weź, kurde…
— Hawthorn tam normalnie padnie.
Merlin westchnął cierpiętniczo.
— Oby nie ze śmiechu.
Sam nie poznał Hawthorna. Chłopak też odstawił się adekwatnie do sytuacji, nawet przylizał te wiecznie nieuczesane kudły. Spotkali się o osiemnastej pod La Perle Noire, przez moment po prostu mierzyli wzrokiem.
— Merlin, to ty?
— No ja, kurna, już bez jaj — Merlin zmierzył wzrokiem bukiet róż przyniesiony przez Hawthorna. — Po co ci kwiaty?
— Dla ciebie są.
Chłopak zaniemówił na chwilę.
— Ale po co mi kwiaty?
— Stary, nie wiem, kupiłem na wszelki wypadek, żeby było widać, że no, jesteśmy parą, i że kwalifikujemy się na darmowe żarcie.
To powiedziawszy wyciągnął bukiet w stronę Merlina.
— Masz. — Zrobił lekką pauzę, zastanowił się. — Nie jesteś przecież uczulony.
— No nie — odparł Merlin, biorąc od niego kwiaty, zastanawiając się, kiedy ostatnio ktoś mu dał jakikolwiek bukiet. Skinął w stronę restauracji. — Idziemy jeść?
— Pewnie — Hawthorn uśmiechnął się szeroko. — Umieram z głodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz