19 lutego 2025

Od Seymoura do Virgila

TW: gore mention
— Ze wszystkich miejsc, które mogłeś znaleźć, wybrałeś na kryjówkę właśnie to — powiedział Seymour, podchodząc bliżej, za jedyne światło mając blask własnych tatuaży.
Vi prychnął, przestąpił łapami, ale wyciągnął w jego stronę łeb, gdy tylko Seymour uniósł ramiona.
— To na dobrą sprawę magazyn — wyjaśnił były czarodziej, zaczynając od wygłaskania puchatych uszu, sięgając też i głowy, drapiąc lekko między oczami. Zjeżony grzbiet nieco przyklapł. — To tutaj ojciec schował większość golemów, których teraz nie używamy.
To powiedziawszy, Seymour sięgnął w stronę zalegającej w pokoju ciemności, magia odnalazła kotary, przesunęła je, wpuszczając do środka światło.
Sala nadawałaby się na balową, z tą swoją rozległą przestrzenią i skrytymi pod prześcieradłami kryształowymi żyrandolami. Kinkiety tuż przy lustrach, niemożebnie wysokie okna wychodzące idealnie na ogród, do tego gładka, drewniana posadzka, ułożona starannie z jasnego drewna – to zdecydowanie nie był jeden z tych kameralnych, przytulnych salonów, gdzie można było przysiąść z książką, lampką wina czy filiżanką herbaty, i porozmawiać o najnowszych trendach w metalurgii z równie zafascynowanymi tematem czarodziejami. Nie, to pomieszczenie służyło wyłącznie zabawie, i to takiej zamierzonej na naprawdę wiele osób. Służyło do przyjmowania gości, szerszej integracji i pokazaniu, że Thornhaven wcale nie jest tak groźne i niedostępne, jak to się mogło wydawać z zewnątrz.
Znamienne, że właśnie to pomieszczenie ojciec postanowił przerobić na magazyn.
— Jarvis.
Może tylko się wydawało, że w poleceniu było więcej chłodu, niż zazwyczaj.
— Tak, paniczu Silverthorn?
— Poślij Siri po zmianę ubrań dla panicza Moerisa.
— Jak sobie panicz życzy.
Uwaga Jarvisa przepłynęła gdzieś w inne miejsce posiadłości, Seymour zaś postąpił te parę kroków w głąb sali. Mężczyzna w zamyśleniu wyciągnął dłoń, przesunął nią po prześcieradle, pod zesztywniałym od upływu czasu materiałem wyczuwając chłód zaklętego metalu. Pamiętał, jak wśród golemów szukał sobie przyjaciela i jak bezowocne były jego starania. Wspomnienie przypominało starego siniaka – takiego, który niby już nie bolał, znikał z ciała i na dobrą sprawę nie pamiętało się już o nim, lecz wystarczyło niefortunnie przycisnąć, by ból wrócił ze zdwojoną mocą, a na skórze znów wykwitł ciemniejszy ślad. Seymour westchnął, zamyślił się. A potem złapał mocniej prześcieradło.
— Chodź. Obejrzysz sobie te golemy z bliska, to nie będziesz się tak stresował.
Vi zamruczał, zabrzmiało to trochę jak protest, ale niezbyt stanowczy. A potem trącił Seymoura nosem – w geście tym było to samo ciepło, co wtedy, gdy Vi ściskał jego dłoń, gdy wodził opuszkami po tatuażach na piersi, albo wtulał się w niego całym ciałem. Lekki uśmiech wypłynął na twarz muzyka. Mógł mówić różne rzeczy, mógł wzruszać ramionami i żartować, udawać, że to czy tamto go nie ruszało, lecz Vi za dobrze znał jego serce i te pozornie luźne wzruszenia ramionami mówiły mu więcej, niż gdyby Seymour produkował się przez pół wieczora.
Prześcieradło opadło odsłaniając metalowy twór o trudnym do opisania kształcie. Dziwnie wygięty tułów opisywały uśpione, pociemniałe ze starości runy, a kryształ zasilający, wygaszony i pusty, wyglądał niczym dziura w korpusie istoty. Ramiona w formie łukowatych wysięgników, zaopatrzone były w więcej zgięć i stawów, niż jakakolwiek naturalna kończyna, zaś po nogach próżno było szukać śladu. Golem poruszał się na potrójnych kółkach, pozwalających mu nie tylko mknąć szybko i bezszelestnie wśród ciągnących się korytarzy posiadłości, ale również gładko pokonywać liczne schody.
— Jak ty się nazywasz — mruknął Seymour, szukając plakietki. W końcu znalazł. — O, to Gerty, jeden z golemów sprzątających. Jest ich sporo, posiadłość jest, cóż, duża, więc jest dużo sprzątania. Jak jest po kim sprzątać.
Szafir zalśnił lekko, prześcieradło wróciło na swoje miejsce, Gerty nawet nie drgnął.
— Tu jest coś ciekawszego. To jeden z golemów-ogrodników, trochę starszej generacji, ale dobrze zaprojektowany. Pamiętam, jak ojciec mi na jego przykładzie tłumaczył, jak optymalizować zasięg ruchu golema względem wykonywanej przez niego pracy.
Prześcieradło poleciało na podłogę, wzbijając lekki obłoczek kurzu. Vi kichnął, lecz nie cofnął się, nawet gdy spod prześcieradła wychynął golem składający się głównie z ostrzy i sekatorów, zdolnych poradzić sobie z każdą ilością krnąbrnej zieleni, lecz dla niewprawnego oka wyglądający raczej niczym ostatni boss z bardzo krwawego horroru.
— I jak sprawić, żeby golem nie zrobił krzywdy człowiekowi — dodał Seymour.
Vi położył uszy.
— Nie martw się, one tego nigdy nie zrobią specjalnie, Vi, nie mają tyle… One po prostu nie są inteligentne. Nie są zdolne do uczuć. Ale zawsze może zdarzyć się wypadek – coś może nawalić, człowiek może być w pobliżu i wtedy nietrudno o tragedię.
Drzwi uchyliły się niemal bezszelestnie, zaklekotało metalicznie, Siri pojawiła się ze zmianą ubrań dla panicza Moerisa. Starannie złożone rzeczy spoczęły na jakimś kredensie, Vi zaraz podreptał w tamtą stronę, a po puchatym, czarnym ogonie pozostało tylko wspomnienie i nieco kłębków sierści. Lekki szelest materiału, odgłos suwaka, Seymour kontynuował swą wypowiedź.
— Wiesz, to jak z maszynami w fabryce. Jak włożysz rękę pod piłę tarczową, to nie masz ręki, jeśli nikt nie opracował żadnych zabezpieczeń…
— Pamiętam te filmiki z parówkami, które mi kiedyś pokazywałeś — odezwał się Vi, wciągając skarpetkę.
Filmiki na AllTube okazały się bardzo pouczające, gdy wyposażony w okulary ochronne operator testował zabezpieczenia maszyny, dodając do ciętej deski imitującą ludzki palec parówkę i patrząc, jak gwałtownie zatrzymuje się piła, jeśli zabezpieczenia są dobrze skalibrowane. Seymour pamiętał, że ojciec też starał się mu wpoić, dlaczego golema nie można nawet aktywować, nim wszystko nie będzie na swoim miejscu, lecz on nie używał do tego filmików (może to i lepiej?), ale opowieści, w których to nie biedne parówki latały pod sufit, tylko prawdziwe kawałki ciała. Wpajanie było skuteczne, małemu Seymourowi momentalnie robiło się niedobrze.
— Nasze golemy też tak mają. Zastygają, kiedy tylko człowiek znajdzie się zbyt blisko. Dlatego Siri i Cortana nie podają ci rzeczy do ręki, tylko kładą je na stoliku. Gdybyś spróbował którejś dotknąć, po prostu się zablokuje.
Tymczasem Siri na powrót zniknęła za drzwiami, mężczyźni zaś przeszli parę kroków dalej, Seymour odsłonił kolejnego golema. A potem kolejnego i jeszcze następnego. Wszystkie metalowe, kanciaste, niestworzone do przytulania, do rozmawiania albo robienia czegokolwiek, co nie było w ich zaprogramowanym protokole.
— To jest Spot — Seymour odsłonił kolejnego golema, tym razem niewielkiego, przypominającego kuferek na patykowatych nogach. — Golem szukający. Po prostu mówisz mu, czego potrzebujesz, a on biega po posiadłości, znajduje to i ci przynosi. Chciałem go obudzić, żeby aportował piłeczkę, ale ojciec się oczywiście nie zgodził.
Vi podszedł bliżej, w zamyśleniu wyciągnął dłoń, przesunął opuszkami po metalowym wieku.
— Wszystkie są bardzo… użyteczne. I dużo potrafią — odezwał się w końcu wilkołak. — Czy twój tata nie myślał kiedyś, żeby stworzyć golema, który… Z którym będzie można po prostu o czymś porozmawiać? Żeby zamiast sprzątania, potrafił coś takiego rozrywkowego?
— Pewnie, da się takie golemy stworzyć, nie jest to niemożliwe. — Seymour zrobił niewielką pauzę. — Tylko mamy taką niepisaną zasadę.
— Jaką? — Vi przechylił lekko głowę.
— Nie tworzyć golemów, które za mocno będą przypominały człowieka. Tak z wyglądu, jak i z zachowania. Ojciec mówił, że nietrudno wtedy za bardzo przywiązać się do swojego tworu, a to niezdrowe. Golem ma być tym, czym jest – narzędziem ułatwiającym życie, stworzonym do tego, żeby zająć się pracą, której człowiekowi nie chce się wykonywać.
Seymour przystanął pośród okrytych prześcieradłami figur.
— Mówił, że narzędzia są po to, żeby ich używać, a ludzie po to, żeby o nich dbać. Nigdy na odwrót.
Samo sedno powodu, dla którego „jebać lampkę”, „jebać płyty” i wszystko inne, ale w torbie zawsze były zapasowe ubrania, a w szczotkach dało się przebierać według pory roku, ujęty w jednym zdaniu, powiedzianym kiedyś dziecku przez kogoś, kto był wtedy najważniejszy w życiu.
— To dlatego nie chciał budzić dla ciebie golemów — odezwał się cicho Vi, gdy sprawa nabrała nagle nowego wydźwięku. — Wcale nie chodziło o to, że nie miał dość mocy magicznej, żeby je utrzymać.
Seymour zamilkł, skinął głową niepewnie, gdy myśl, w końcu ubrana w słowa, zmieniła się w wyjaśnienie, rzuciła nowe światło na postępowanie jego ojca.
— Szkoda tylko, że za dzieciaka tego w ogóle nie rozumiałem. A on mi nic nie tłumaczył.


Wspólne posiłki przypominały taniec na polu minowym. Seymour siedział na swoim miejscu, zjeżony jak szczotka, Cedric zdawał się cudownie obojętny na nastrój syna, Nico i Vi zaś starali się podtrzymać spokojną i neutralną konwersację, licząc na to, że temperatura w końcu opadnie i Seymour nie będzie groził wybuchem w każdej chwili.
Co było lepsze, na ostudzenie temperatury, niż przewietrzenie tej blond czupryny, a jak lepiej się wietrzyć, niż latając na miotle?
— Nie widziałeś jeszcze wszystkich naszych mioteł — powiedział w pewnym momencie Nicolas, sięgnąwszy po chleb z koszyka. — Pogoda ma być dzisiaj ładna, może chciałbyś się wybrać na małą przejażdżkę?
— W sumie… W sumie moglibyśmy. Seymour?
Vi zerknął na muzyka, ten zamyślił się, skinął głową.
— Możemy coś wybrać z garażu.
I w ten sposób poranne zajęcia zostały ustalone.
„Garaż”, rzecz jasna, nie był garażem, lecz starym budynkiem mieszczącym ongiś stajnie, a gdy liczba mieszkańców rezydencji się zmniejszyła, rumaki zaś przestały być jednym z najpowszechniejszych środków transportu, stajnia opustoszała, by w końcu zmienić się w dom dla licznych mioteł tworzonych przez trójkę Silverthornów. Różnili się oni upodobaniami pod względem tego, co też wychodziło spod ich dłoni w Kuźni, różnili się charakterem, zamiłowaniem do poszczególnych rodzajów muzyki, preferencjami kulinarnymi i właściwie wszystkim, może prócz barwy włosów i oczu, lecz gdy przychodziło do mioteł, nawet Seymour potrafił odłożyć na bok swą awersję do magii, pochylić się nad drewnianymi witkami czy metalowymi obejmami.
Starodawny budynek intensywnie przerabiano i już tylko regularnie ustawione wsporniki pozostały ostatnim wspomnieniem po wypełniających kiedyś stajnię boksach. Teraz ściany zajmowały haki i uchwyty, były jakieś pasy i półki, trochę szafek i innych elementów – wszystko to, by pomieścić każdą wersję magicznego środka transportu, którą tylko dało się wymyślić.
— O, to jest ten prototyp miotły sportowej, którą ojciec projektował dla reprezentacji w Quidditcha — powiedział Seymour, ściągając z uchwytu gładką, smukłą, idealnie opływową miotłę, która wręcz wyglądała na stworzoną do zawrotnych prędkości. — W końcu zrobił chyba z pięć wersji, bo na dobrą sprawę na każdej pozycji potrzebujesz trochę czego innego, a i gracze mają różne preferencje i…
— Zanudzisz nam zaraz Virgila — wtrącił mu się Nico.
— Wcale się nie nudzę — zapewnił ich od razu wilkołak, na co Nico parsknął śmiechem.
— To są wszystko fajne miotły, ale myślę, że mam takie, które bardziej by cię zainteresowały, Vi.
— Niby jakie? — burknął Seymour, odkładając prototyp Błyskawicy.
— Te zrobione przez ciebie — uśmiech Nico się poszerzył — za dzieciaka.
— Zrobiłeś miotłę jako dziecko? — W głosie Vi dało się słyszeć podziw.
— Jakbym miał wybór. — Seymour wzruszył ramionami, zwrócił się do Nicholasa. — Ojciec jej nie wyjebał?
— Tata nie wyrzucił żadnego z twoich dzieł.
A potem szli już w stronę tyłu stajni, mijając po drodze nowsze miotły, większe i bardziej okazałe, niektóre zdobione lśniącym metalem, artystycznie wygięte i subtelnie rzeźbione, wyposażone w siedziska doskonałe do dalekich wojaży, inne smukłe, o niemal agresywnie poprowadzonej linii, stworzone do prucia powietrza z nadnaturalną prędkością. I jeszcze inne, które zdawały się ciężkie, masywne, niczym wojenne tarany, zdolne przedrzeć się przez każdą pogodę i ponieść ze sobą każdą ilość bagażu.
— O, tu jest.
Nicholas ściągnął z haków coś, co równie dobrze mogło być zupełnie zwyczajną miotłą, taką niemagiczną, służącą do zamiatania liści i piachu. Krótka, nie za duża, miała cienki kij o profilu nieprzypominającym niczego, na co do tej pory Virgil zdążył się napatrzeć, a witki sterczały lekko, gdy brakowało stabilnie trzymających je obejm.
— No nie wierzę — mruknął Seymour, przejmując od Nicholasa swoją starą miotłę.
Nostalgia ukuła gdzieś w serce, bo może nie pamiętał dokładnie pracy nad miotłą, ale pamiętał uczucia, jakie temu towarzyszyły. Chciał być taki, jak tata – powoływać do życia zaklęte cudowności, mieć swoją własną, niesamowitą miotłę, niczym się nie przejmować i nie denerwować (bo wiecznie obojętna twarz ojca i jego chłodny ton robiły z niego człowieka, który wyglądał, jakby miał wszystko pod kontrolą), i latać sobie, gdzie mu się tylko podobało. Z tych wszystkich pragnień ostało się tylko to ostatnie, bo Seymour porzucił marzenia o artefaktach, a nieokazywania emocji (poza gniewem) szybko się oduczał. Mężczyzna poczuł, jak Vi łapie go gdzieś za koszulkę.
— Zrobiłeś fajną miotłę — powiedział, wyciągając dłoń do drewna.
— Proszę cię — Seymour wzruszył ramionami. — Wyciąga może trzydzieści na godzinę i trzaśnie jak wykałaczka, jeśli spróbujesz na niej latać. Udźwig ma, co, jakieś pięćdziesiąt kilo? Chyba nie więcej.
— Akurat na dzieciaka z tornistrem, plus bezpieczny zapas — odparł Nicholas, zerknął bystro na brata. — Pamiętasz jej parametry.
— Mniej więcej.
— Naprawdę latałeś na niej do szkoły? Sam?
— Pewnie. — Seymour obrócił miotłę w dłoni, posłał w nią nieco magii. Drewno zalśniło szafirową łuną, miotła zbudziła się, zastygła, lewitując tuż nad ziemią, akurat tak, by wygodnie wsiadł na nią rezolutny siedmiolatek. — Ojciec postanowił w końcu posłać nas do normalnej szkoły, a nie wynajmować nauczycieli, czy coś podobnego.
— Potem i tak uczył nas w domu. Z historii i novendyjskiego mogliśmy przynosić jakiekolwiek oceny, ale jak przychodziło do fizyki albo metalurgii, to nauczyciel mógł nam budy czyścić — dodał Nicholas, nim zwrócił się do Seymoura. — W sumie nie zastanawiało cię to? Tata mógł kogoś nająć, a posłał nas do szkoły w małym mieście.
Muzyk wzruszył ramionami.
— Nie chciał, żebyśmy mu zalegali tyle w rezydencji, albo żaden nauczyciel nie mógł z nim wytrzymać.
— Seymour? — odezwał się nagle Vi. — A myślałeś o tym, że on po prostu chciał dla was normalnego dzieciństwa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz