14 lutego 2025

Od Ignisa – Walentynki

Zimą dzieciaki więcej chorowały, parę lekcji fortepianu mu wypadło i Ignis dużo szybciej stanął przed wyborem między opłaceniem czynszu, sali do prób, kupnem fajek czy jedzenia, niż zakładał. Genashi westchnął nad nieubłaganym okrucieństwem matematyki, przetarł twarz dłonią, zaczął zastanawiać się nad tym, skąd skołować dodatkowe fundusze.
Na Yule obstawiał jedno uroczyste nabożeństwo, zagrał chyba cały psałterz, ale jak zachwycony kapłan najął go też na Nowy Rok, to powiedzmy, że Ignis popełnił pewien błąd taktyczny z poprzedzającą ten dzień imprezą, przybył w stanie wskazującym i jak jebnął z tych organów, to… Ale przynajmniej straży pożarnej nie trzeba było wzywać, choć świątynię miał już metaforycznie spaloną.
Na zewnątrz piździło złem, więc stanie na jakimś skwerku i granie też by nie wypaliło – Ignis czuł, że mu palce odmarzają w domu, w nocy, i to pomimo tego starego koca, który ostatnio znalazł. Trudno było wykręcić coś tak na teraz i na szybko, genashiemu powoli kończyły się pomysły.
— Kurwa — mruknął w przestrzeń, westchnął ciężko.
Była jeszcze jedna opcja – walentynki. Mógł obstawić jakiś klub, w każdym były tego dnia jakieś wieczorki i imprezy, wszyscy potrzebowali muzyków, a on akurat znał potężny repertuar romantycznych piosenek. Z gitarą na kolanach, z tym ciepłym głosem i niewygórowanymi wymaganiami, mógł łatwo znaleźć jakieś miejsce, pograć za te parę groszy. Tylko że to były walentynki, on zaś obiecał już komuś, że spędzą je razem.
Aimée poznał na rozpoczęciu roku, a potem okazało się, że mają niemal identyczną siatkę zajęć. Dziewczyna obdarzała świat roziskrzonym, ciepłym spojrzeniem, Ignis szybko nauczył się rozpoznawać jej pogodny śmiech, i nie wiedzieć kiedy zaczął z nadzieją wypatrywać tego krótkiego warkoczyka, podskakującego na ramionach, gdy ta biegła na kolejne zajęcia. Jakoś tak nietrudno było im pociągnąć rozmowę, Ignis zauważył, że wracając po zajęciach nadkłada trasy, że nawet deszcz mu tak nie przeszkadza, jeśli tylko Aimée się z nim śmieje. Trochę czasu mu zajęło zrozumienie, że to niezobowiązujące dotykanie ramienia, te rozbawione kuksańce w żebra i pochylanie się naprawdę mocno nad jego notatkami mają jakieś drugie dno, ale gdy już to dostrzegł, to niczym zakochany nastolatek, wpadł po same uszy.
Nie mógł jej zawieść.
— Ja pierdolę… — Tym razem ukrył twarz w dłoniach.
A potem wpadł na genialny pomysł. Przecież mógł połączyć jedno z drugim.


Klubokawiarnia była z tych spokojnych, lekko hipsterskich, skąpanych w przyjemnym półmroku, z meblami każdy z innego zestawu, ze ścianami z wytartej cegły, a jeśli to nie była cegła, to ściana kryła się za półką losowych książek, starych planszówek i trudnych do zidentyfikowania bibelotów. Nie do końca klimaty Ignisa, musiał mieć specyficzny nastrój na coś takiego, ale Aimée się podobało, a managerka zgodziła się na live w zamian za stolik dla niego i Aimée na potem, i parę pozycji z menu. Może wielkiego zarobku z tego nie było, ale walentynki miał ogarnięte, całość wyglądała dobrze.
Wysypała się jakaś laska, która miała rozpocząć wieczór, więc Ignis miał do obstawienia czas od szesnastej, a potem mógł posiedzieć z Aimée, mogli patrzeć sobie w oczy, trzymać się za ręce i wymieniać kubkami z aromatyczną herbatą, bo Aimée była tym typem dziewczyny, która koniecznie chciała spróbować wszystkiego. Zastąpić miał go potem jakiś skrzypek, na razie się nie pojawił, lecz genashi się tym nie przejmował. Czas był, on miał w ręku gitarę, dookoła widownię, a Aimée siedziała tam w rogu sali, akurat przy okrytej witrażowym kloszem lampce. Co mogło pójść nie tak?
Managerka go zapowiedziała, życzyła wszystkim klientom romantycznych walentynek, ludzie się ucieszyli, ci z bliższych stolików popatrzyli nawet, od niechcenia grzejąc dłonie kubkami z herbatą. Ignis zaś trącił struny, przechodząc w ten romantyczno-ciepły i spokojny nastrój, wybierając ze swego przepastnego repertuaru klasyczne, rozkołysane ballady.
„More Than Words” poszło jako pierwsze, potem „To Be With You”, trzeci utwór nieco skoczny, bo „Love is Easy” zawsze sprawiało, że ludzie kołysali się trochę na siedzeniach. Ignis zerknął po klientach klubokawiarni, serce wybrzmiało ciepłem, gdy dostrzegł jakiegoś chłopaka, jak jego usta układają się w słowa piosenki, jak jego partner śmieje się i rumieni, wychylając się na starym fotelu, by czułym gestem dotknąć ramienia. Genashi spodziewał się, że będzie raczej tłem dla rozmów i herbaty, ale nie – przyprószony magią głos ściągał uwagę, oczy zwracały się w jego stronę, a dłonie szukały tej drugiej, splatały się ciasno, gdy tlący się płomień pobudzał drzemiące w sercu uczucie.
Aimée siedziała przy ich stoliku, podwinąwszy nogi.
Pierwsze nuty „Nothing Else Matters” sprawiły, że przez salę przetoczył się lekki pomruk. Dobra, sztampowe, ale walentynki nie mogły się bez tego obejść. Ignis odnalazł wzrokiem Aimée, posłał jej lekki uśmiech.
Jeszcze parę utworów, genashi odważył się na jakąś własną kompozycję. Niby miał lecieć znanymi kawałkami, lecz doszedł do wniosku, że może jedna rzecz nie zaszkodzi. Ktoś trącił kogoś łokciem, muzyk dostrzegł uśmiechy, kiwanie głowami, po prostu czuł, że to jest to, że jego słowa trafiają w odpowiedni sposób.
Aimée przerzuciła nogi przez oparcie. Na stoliku pojawiła się kolejna herbata.
Znów wrócił do klasyki, „Love of My Life” zabrzmiało tak cudownie, gdy tło dla czułego głosu stanowiła jedynie gitara, a potem znów coś intensywniejszego i padło na „Kiss Me”. Spróbował znaleźć wzrokiem Aimée, lecz kobieta zajęła się akurat zdjętą z półki książką.
Mała przerwa na coś bardziej zamyślonego, przecież „November Rain” znali wszyscy, i znów powrót do czegoś lżejszego. „Banana Pancakes” i Ignis sam zrobił się nieco głodny. Parsknął śmiechem między utworami, gdy dostrzegł na jednym ze stolików zamówione właśnie naleśniki.
Gitara zaśpiewała kolejnymi akordami, Ignis wrzucił kolejną swoją własną kompozycję, a kelnerka przemykała tylko od stolika do stolika, niemal niewidzialna, gdy przynosiła ludziom ciastka i napoje. Ignis jakoś tak zapomniał, że miał go zmienić jakiś skrzypek, nie zwrócił uwagi na lekkie zamieszanie za skrytą z boku ladą, gdzie managerka niecierpliwym gestem kazała siedzieć mężczyźnie z futerałem, zerkając z uznaniem na kołyszącego się z gitarą Ignisa.
„Baby I'm Yours” też brzmiało super z samą gitarą, Ignis spróbował znaleźć wzrokiem Aimée, ale akurat kelnerka przeszła z gorącą czekoladą, zasłoniła mu pole widzenia. Zresztą, kobieta właśnie rozgrzebywała widelcem ciastko, podpierając dłonią podbródek.
— „Can't Help Falling in Love”? — spytał nagle jeden z siedzących najbliżej klientów.
Ignis wyszczerzył do niego zęby, utwór wybrzmiał niemal od razu, a para przy stoliku nuciła znaną melodię, gdy na blacie pojawiły się znikąd kolejne przekąski. „Just the Way You Are” zaśpiewali już razem, więcej głosów dołączyło, a potem Ignis jeszcze bardziej się rozkręcił, i okazało się, że „I Was Made For Lovin' You” całkiem spoko brzmi w wersji akustycznej.
Poleciało jeszcze parę życzeń, Ignis spełnił wszystkie, i ten walentynkowy wieczór, który klienci mieli spędzić na rozmowach, w całości zajęła muzyka, wypierając wszystko inne. Genashi nie zwrócił uwagi na to, jak lokal opuścił zagniewany mężczyzna z futerałem, ale to jeszcze można było mu wybaczyć. Zajął się przecież kolejnym utworem, jego głos wybijał się ponad chórek tworzony przez klientów, spojrzenia wszystkich kierowały się tylko na niego.
Nic dziwnego, że nie zauważył, że ten fotel przy witrażowej lampie był już dawno pusty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz