27 lutego 2025

Od Yonkiego do Song Ana

Yonki spojrzał na nowego kolegę, uśmiechnął się szeroko.
— Zostaw to mnie! — zawołał wesoło.
Samo rozpalenie ogniska było tutaj najmniejszym problemem. Udało im się nazbierać patyków, ułożyć w miarę odpowiedni stos, to teraz podpalenie tego stanowiło kawałek bułki! Zresztą, przecież mieli szybki dostęp do ognia, nie musieli sami go wzniecać.
Odwrócił się na pięcie, już miał iść w stronę głównego placu, lecz niespodziewanie został zatrzymany przez Song Ana. Zapytawszy go, o co chodzi, otrzymał odpowiedź, że nie mógł zabrać ognia ze świętego ogniska. No tak, racja. Ogień świętego ogniska był w sumie świętym ogniem, więc jeśli główny kapłan nie pozwolił im na pieczenie nad nim pianek, to miał na myśli, że w ogóle nie powinni tego robić, czy to nad tym ogniskiem, czy innym. Fakt, racja, prawda. Czyli musieli zdobyć jakikolwiek inny ogień.
To też nie było żadnym problemem!
Wrócił na swoje miejsce, przykucnął przed stosem patyków. Wystawił dłonie, zaczął je szybko pocierać o siebie.
Song An zmierzył go uważnie wzrokiem, uniósł nieco brwi. Nachylił się bardziej w jego stronę, długie, rozpuszczone włosy opadły kaskadami na patyki.
— Co robisz? — spytał z ciekawości.
— Próbuję tarciem wywołać iskrę! — odparł Bóg Chaosu.
— To ludzie tak mogą?
Dwójka wymieniła się spojrzeniami, białooki przerwał czynność.
— Magia. — Kontynuował pocieranie.
— Aaaaa, no tak! — Pokiwał głową. — Mój przyjaciel mówił, że magia pozwala na wieeeele rzeczy, ale nadal mnie to zaskakuje!
— Masz przyjaciela, który magiuje? — Białe źrenice błysnęły na moment mocniejszym światłem. — Musisz mnie z nim zapoznać!
— Z chęcią to zrobię! Jest super i ma fajnego smoka!
— Smoka?!
Smoki były super! Latały, więc można było się z nimi ścigać, a do tego zionęły ogniem! Jeszcze zawsze wyglądały tak ciekawie! Błoniaste skrzydła robiły wrażenie, czasem Yonki myślał sobie, że też by takie chciał. W sumie to nawet mógł zmienić wygląd swoich, ale na pewno nie zrobiłby tego na stałe, mimo wszystko pozostawał wierny piórom. Ach, i smoki miały super rogi, im więcej, tym lepiej! Bóg uwielbiał zwierzaki i osoby z rogami! Uwielbiał smoki! To były jego ulubione gady, zaraz obok krokodyli i szybkich żółwi!
Zamierzał coś powiedzieć, ale szybko zapomniał, bowiem w jego dłoniach wreszcie się pojawił płomień. Zarówno on, jak i blondyn okazali podekscytowanie. Bóg czym prędzej wsadził ręce między patyki; zabrał je, dopiero gdy ogień osiadł się na drewnie.
— Jupi, mamy nasze własne ognisko! — ucieszył się Song An, prostując plecy.
Yonki w odpowiedzi uśmiechnął się dumnie. Zawsze tak uważał, ale miał taką przydatną moc! Aerind to by nic nie mógł zrobić w takiej sytuacji ani nawet Sariok, a już zwłaszcza Mizmul! Fakt, Vultara bez problemu rozpaliłaby ognisko, ale ona się nie liczyła, była przecież Boginią Ognia. Nadal Yonki był najlepszy!
Popatrzył na Song Ana, wtem zerknął trochę niżej, bliżej jego torsu. Oczy z powrotem powędrowały na twarz.
— Song An — zaczął stoickim tonem.
— Hm? — Blondyn pospał mu pytające spojrzenie.
— Jesteś ognioodporny?
— Nie wiem, chyba nie, a co?
— Bo ci się włosy palą.
Song An zareagował od razu. Spuścił głowę, widząc palącą się końcówkę swoich długich kosmyków, czym prędzej rozpoczął próby ugaszenia ognia. Yonki przystąpił do pomocy, w końcu płomień odpuścił, a pozostały jedynie przypalone na czarno końce. Blondyn zmierzył je wzrokiem, na twarzy pojawił się widoczny smutek.
Mały bóg nie mógł patrzeć na nieszczęście nowego, acz naprawdę dobrego kolegi.
— Poczekaj, mogę to naprawić — oznajmił.
Pozwolił sobie pochwycić kosmyki i zamknąć zwęglony fragment między dłońmi. Skupił swoją moc, a po chwili zabrał ręce, ukazując z powrotem lśniący blond.
Widząc to, Song An wyraźnie się ucieszył. Złapał za włosy, przejechał po nich palcami.
— Dziękuję, Yonki, jesteś super! — zawołał.
— Do usług! — Białooki wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Lubił, gdy miał okazję pomóc innym! Jego element był bardzo chaotyczny, często wywoływał niespodziewane przez śmiertelników skutki, zdarzały się nawet sytuacje, kiedy moc sporo nabroiła, ale nie znaczyło to, że chaosem dało się tylko psuć. Yonki potrafił nim pomagać, naprawiać, nawet leczyć! Chaos był bardzo wszechstronny! Po prostu niektórzy nie do końca to rozumieli!
Ogień rozpalony, dwójka młodzieńców (chyba tylko z wyglądu i zachowania) cała oraz usadowiona na ziemi, więc mogli wreszcie się zabrać za najważniejsze, czyli pianki! Już wcześniej przygotowali dla siebie po kijku, Yonkiemu udało się znaleźć taki, który mógł dorównywać temu wcześniejszemu. Był nawet trochę dłuższy, więc nie musiał siedzieć blisko ogniska. Song An poinstruował go, co miał robić – wybrał jedną piankę, nabił ją na koniec patyka i nadstawił nad ogniem tak, by płomienie momentami muskały smakołyk. Bóg Chaosu poszedł w ślad kolegi, ze szczególną dokładnością powtórzył jego ruchy.
— Jak długo mamy tak je piec? — zapytał Yonki.
Słysząc to, blondyn podparł wolną ręką podbródek. Na chwilę się zamyślił, następnie odpowiedział:
— Aż powierzchnia będzie równomiernie przypieczona, według mnie wtedy najlepiej smakują. Właśnie, pamiętaj o regularnym obracaniu — dodał.
— Tak jest! — Zasalutował.
Oboje skupili wzrok na swoich piankach, przez kilka sekund siedzieli w ciszy.
— A można szybciej? — dopytał białooki.
— Czekanie też jest ważnym etapem.
— Ach, rozumiem.
No, dobrze, poczeka. Co prawda, nie był wielbicielem czekania, nawet mając do dyspozycji praktycznie całą wieczność, ale wytrzyma. Wierzył, że to właśnie sprawi, że pianki będą jeszcze lepiej smakować. Już się nie mógł doczekać, aż ich spróbuje! Na zimno były całkiem dobre, lecz ciepłe, do tego takie trochę rozpuszczone, pewnie będą smaczniejsze! W zasadzie wiele rzeczy lepiej smakowało na ciepło niż surowo: mięso, grzyby, makaron, ciasto i inne. Pianki zapewne należały właśnie do tej grupy.
— Och, właśnie, zapomniałem! — zdał sobie wtem sprawę Song An. — Musimy mieć też coś innego do siedzenia!
— Ziemia nie wystarcza? — Yonki przechylił głowę lekko w bok.
— To nie ta sama aura. — Skrzywił się lekko. — Zwykle się siada na krzesełkach albo pieńkach.
— Aaaaaa, no tak.
Pokiwał głową, popadł w zamyślenie. Racja, na takich wypadach śmiertelnicy mieli coś do siedzenia. Yonki nie rozumiał do końca, po co, w końcu na ziemi też można było usiąść, ale postanowił nie kwestionować tego. W sumie jeśli chodziło właśnie o aurę, to nie potrafił się kłócić. Aura zawsze była ważna!
Szybko oznajmił, że on się tym zajmie, lecz Song An zaproponował, że poszukają czegoś razem. Blondyn oparł swój kijek o jeden z raptem kilku kamieni, którymi otoczyli ognisko (chcieli to ładnie zrobić, ale zabrakło surowców), następnie wstał. Yonki obserwował go uważnie, jednocześnie powtarzając wszystkie jego ruchy. Gotowi do wypadu zaczęli się rozglądać po obozie. Niestety nie mogli znaleźć dwóch krzesełek, które mogli sobie pożyczyć. Ostatecznie udali się w głąb lasu.
Dwójka trzymała się blisko siebie, choć momentami nieco zwiększali między sobą odległość. Song An przy okazji zbierał patyki, na które natrafił stopami, mówiąc, że dorzuci się je do ognia, by płomienie szybko nie zgasły. Yonki w tym czasie bardziej się skupiał na znalezieniu dobrego siedziska. Rozglądał się dokładnie, dzięki mocy chaosu widział bardzo dobrze w ciemności, więc nie mogło mu umknąć nic.
A już zwłaszcza spory fragment pnia.
Otworzył szerzej oczy, źrenice błysnęły mocniejszą bielą. Podbiegł do pniaka, przyjrzał mu się dokładnie. Był dobrych rozmiarów, więc jak najbardziej się nadawał na siedzenie! Wystarczyło tylko go przyciąć od góry i podzielić na dwie równe części.
Wyciągnął rękę, przy dłoni zaczęły pojawiać się świecące na kolorowo drobinki, które szybko uformowały się w charakterystycznego kształtu, mieniący się wieloma barwami miecz, Rawagier. Bóg wymierzył boską bronią, jednym celnym machnięciem ściął górę pniaka, zaś kolejnymi dwoma odciął cały pieniek i podzielił na niemal równe połówki.
— Yonki? — usłyszał wtem. — Co się dzieje?
Odwrócił głowę, ujrzał błądzącego między drzewami Song Ana, który zapewne usłyszał hałas. Odesłał miecz, złapał pod pachę pieńki, wcześniej mocą zmniejszając im wagę, i pognał do chłopaka.
— Znalazłem to! — zawołał triumfalnie, pokazując mu swoją zdobycz.
Blondyn zmrużył oczy, przyjrzał się znalezisku.
— O, super! — odparł wesoło. — To chodź, wracajmy szybko, żeby nam się pianki nie przypaliły!
— Tak jest!
Szli szybkim krokiem przez las, Yonki trochę bardziej z przodu, bowiem to on lepiej pamiętał drogę powrotną. Szybko jednak kroki obu chłopaków się wyrównały, ponieważ oboje zaczęli dostrzegać przebijające się przez drzewa światło obozu. Przyspieszyli nieco, wyskoczyli zza krzaku.
Jak jeden mąż przystanęli, objęli wzrokiem to, co ujrzeli.
Tak, światło pochodziło z obozu, ale nie ich małego ogniska, a raczej rozprzestrzeniającego się po ziemi ognia, który już zdołał pochwycić...
— Pobliskie namioty nie powinny się palić, prawda? — zapytał niewinnie Yonki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz