26 lutego 2025

Od Merlina do Song Ana

Już zaczął się zastanawiać, czy gdyby zrobiło się ciemno i organizatorzy sprzątania lasu nie mogli doliczyć się uczestników, to czy ktoś jednak by po nich do tego lasu poszedł. Może zawiadomiliby jego rodziców, ci przyszliby z Falkorem, a Falkor, będąc co prawda smokiem ze skłonnościami do łobuzerstwa i śmieszków, poczułby się do odpowiedzialności, stanął na wysokości zadania i wytropił tego jednego gościa, który tak chętnie gotował dla niego jajka? Czy prosił o tak wiele?
Do żadnych konstruktywnych (albo i nie) wniosków nie dane mu było jednak dojść, bo oto wydarzyła się cała akcja z gadającym drzewem, Song An zaś podsunął pomysł, który jak najbardziej brzmiał sensownie. Znaczy, brzmiał sensownie, gdyby oni obaj byli bohaterami jakiejś opowieści, takiej pogodnej i raczej śmiesznej, niż strasznej, w której wszystko dobrze się kończy, a jeśli są jakieś problemy i trudności, to ustępują one przed siłą przyjaźni.
— Ja nie wiem, czy to tak łatwo pójdzie — powiedział ostrożnie Merlin, popatrując na wyraźnie poirytowany kasztanowiec.
— A co innego nam pozostało? — spytał trzeźwo Song An.
Faktycznie, niewiele innego dało się zrobić, to Merlin musiał przyznać. Mogli spróbować się dalej błąkać po lesie i usiłować znaleźć wyjście z niego, albo próbować znaleźć innych wolontariuszy, ale tego już próbowali i niespecjalnie im wyszło. Mogli też spróbować obłaskawić zaklęte drzewo i co prawda wydawało się to trudne do zrobienia, lecz nie niemożliwe, no i tego jeszcze nie próbowali. Może jednak to właśnie tędy była droga?
— Dobra, spróbujmy, może faktycznie coś do niego dotrze…
I co prawda ich worki były pełne śmieci, lecz wtedy Merlin przypomniał sobie, że w kieszeni miał jeszcze jedną rolkę worków… choć może nazwanie tego całą „rolką” było nieco na wyrost, bo w rolce zostały może jeszcze ze trzy czy cztery worki – to chyba dlatego Merlin je wziął, nie oddał organizatorom, tylko wpakował do tylnej kieszeni jeansów i po sekundzie zapomniał, bo worki mu nie ciążyły. Kto by pomyślał, że to typowe gapiostwo chłopaka ten jeden raz okaże się kluczowe dla sprawy?
Pełne worki zostawili starannie związane, Merlin obdzielił Song Ana jeszcze zapasowym, pustym workiem, a potem obaj udali się na spacer wokół mówiącego kasztanowca, by upolować jeszcze więcej śmieci. Drzewo prychało coś pod nosem, że to wszystko na pokaz i że on się nie da nabrać na takie kłamstwa, lecz oczy rośliny wodziły za nimi, a z każdym kolejnym podniesionym papierkiem, prychanie traciło na intensywności. Zakreślali coraz szersze kręgi wokół drzewa, gdy nagle uszu Merlina dobiegł jakiś dźwięk. Chłopak znieruchomiał z łapą do zbierania śmieci w ręku, odpuścił temu jednemu papierkowi.
— Słyszałeś to?
Song An przystanął, spojrzał w jego stronę, uniósł brew.
— Co takiego?
— No takie… — Merlin szukał przez chwilę dobrego określenia. — Jakby coś szeleściło?
— To nie liście?
Młody czarodziej potrząsnął głową.
— Nie, to nie szeleści jak liście. Bardziej jak jakieś plastikowe opakowanie. Falkor na takie rzeczy reaguje – zawsze leci, że może dostanie jakieś jedzenie.
Jasne brwi Song Ana ściągnęły się, młodzieniec się zamyślił.
— Poczekaj, ale skoro słyszymy szeleszczące papierki, a wokół są tylko drzewa, to może to inni ludzie szeleszczą? Może to wolontariusze, którzy gdzieś tu zbierają śmieci i jeśli byśmy ich znaleźli, zaprowadzą nas do wyjścia z lasu?
— To jest myśl! — powiedział Merlin, z nową werwą zabierając się do poszukiwań.
Prawda, że mieli udowodnić drzewu, że to nie oni śmiecą w lesie i że wielki kasztanowiec ma zupełnie błędne przekonanie o ich działaniach, lecz pora robiła się późna i najlepiej byłoby im po prostu wyjść już z lasu. Kasztanowca mogli przecież znaleźć też kiedy indziej – nie było tak, że stare drzewo gdziekolwiek się wybierało w najbliższym czasie.
I już, kiedy Merlinowi wydawało się, że oto czeka ich ratunek, los jak zwykle miał zupełnie inne plany.
Razem z Song Anem i wiernie podążającym z nimi Śmieciarzem, Merlin dotarł na jakąś niewielką polanę. Odgłos szeleszczenia stał się już naprawdę głośny, a na środku polany dało się dostrzec trzy sylwetki. Wszystkie one pochylały się nad workami, takimi samymi, które oni sami dostali, by sprzątnąć las, lecz sylwetkom daleko było do wolontariuszy.
— Ej, co jest? — spytał Merlin, ogłupiały, instynktownie chwytając Song Ana gdzieś w okolicy łokcia.
— Nie wiem. Ale chyba nic dobrego.
Śmieciarz wydał z siebie dźwięk przypominający ni to mruczenie, ni to głuchy warkot, a drobne łapki zacisnęły się na pobliskiej gałązce.
Trójka postaci na polanie buszowała właśnie wśród porozrywanych worków ze śmieciami, wyciągając z nich wszystko to, co jacyś wolontariusze pozbierali. W powietrzu latały pogniecione, plastikowe butelki, jakieś papierki i opakowania, pojawił się kawałek ubrania, oklapnięta piłka, gnijący seler i karton po jajkach. Tym ostatnim zainteresowała się jedna z postaci, przebiegając długimi palcami po przedziwnym kształcie, badając nieznaną sobie fakturę, w końcu starannie obwąchując karton.
— Wiesz, co to są za stworzenia? — spytał Song An. — Zdecydowanie nie wyglądają na śmiertelników.
Song An doskonale wiedział, jak wyglądają normalni śmiertelnicy, bo przecież sam był zupełnie normalnym śmiertelnikiem.
Merlin wpatrzył się w stworzenia, wodził chwilę wzrokiem za tymi patykowatymi, łuskowatymi kończynami, w końcu skinął głową. Tak, jak różnie szło mu z uczeniem się na sprawdziany z trudnych przedmiotów w rodzaju transmutacji albo alchemii, tak jeśli trzeba było uczyć się o magicznych istotach, które dało się spotkać tu i tam, Merlin odkrywał, że wiedza jakoś tak łatwo wpadała do głowy, a całość przypominała trochę czytanie podręcznika do jakiegoś RPG, a nie uczenie się na sprawdzian. Tylko ani jednego, ani drugiego, Merlin na dobrą sprawę nie spodziewał się spotkać w realu – trochę dziwne stwierdzenie, biorąc pod uwagę to, że Merlin miał przecież smoka, ale Merlin nigdy nie był mistrzem logicznego myślenia ani wyciągania sensownych wniosków.
— To koboldy — powiedział, sam dziwiąc się swoim słowom. — One najczęściej mieszkają pod ziemią. I nie wiedziałem, że spotkamy je tak blisko… Wszystkiego.
Stworzenia nie były agresywne, przynajmniej nie wtedy, gdy były w mniejszej grupie, i najczęściej charakteryzowała je ostrożna ciekawość. Do większych skupisk cywilizacji nie lubiły się zbliżać, preferując bardziej odosobnione miejsca, takie dające poczucie bezpieczeństwa, wolne od drapieżników, za to oferujące łatwe do zdobycia pożywienie.
Song An przypatrzył się stworzeniom.
— Wydaje się, jakby po prostu interesowały je śmieci.
— Chyba są dla nich egzotyczne — powiedział Merlin, oglądając, jak jeden z koboldów przymierza dziurawą piłkę niczym czapkę. — Ale to nie znaczy, że mogą sobie rozrzucać je po lesie.
— Myślisz, że to one rozrzucają śmieci po lesie? Że to nie tylko wina ludzi?
Merlin wzruszył ramionami.
— Nie wiem, może i jedno, i drugie. Ale może warto byłoby porozmawiać z koboldami, że jak już rozgrzebują śmieci, to mogłyby je odłożyć na miejsce. Znaczy się, do właściwego kontenera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz