18 lutego 2025

Od Song Ana do Merlina

Song An miał to do siebie, że dość często się gubił. Szczególnie ostatnio, gdy został wrzucony w chaos miejskich ulic. Wszystkie budynki, skrzyżowania, alejki wyglądały niemal identycznie. Wcześniej żył na dość ograniczonej przestrzeni. Górski szczyt obejmował naprawdę niewiele lokacji: świątynie, szopę, gorące źródło i kilka drzew rosnących wokół tego wszystkiego. Tam akurat Song An musiałby chyba bardzo się postarać, aby zgubić drogę (w końcu, ścieżka była tylko jedna).
W momencie, w którym Merlin też przyznał, że nie zna kierunku, w którym mają się teraz udać, boski sługa zmarszczył brwi i zaczął zastanawiać się nad rozwiązaniem ich aktualnego problemu. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, co mogliby zrobić w zaistniałej sytuacji oprócz kręcenia się po okolicy i nawoływania o pomoc. Niestety nikt nie odpowiadał.
No, oprócz tego dziwacznego głosu. Song An podskoczył i zaczął doszukiwać się źródła dźwięku. Jednak obok niego stał tylko Merlin i Śmieciarz, który mówić niestety nie potrafił. Chyba że właśnie się nauczył? Z tą myślą boski sługa zerknął na swojego szopa. Ten jednak drapał się za uchem, kompletnie niezainteresowany tym, co dzieje się wokół.
Głos okazał się być bardzo pretensjonalny. Zarzucał im rzeczy, których młodzieńcy wcale nie zrobili! Powtarzał tylko, że kłamią, oszukują i jedyne, co robią, to zaśmiecają las! A było to kompletną nieprawdą! Song An wraz z Merlinem przybyli tutaj tylko i wyłącznie po to, aby posprzątać cały ten bałagan, którzy zostawili tutaj inni ludzie! Sami byli całkowicie niewinni!
Jednak za najgorsze w tym wszystkim Song An uznawał to, że nawet nie widzieli staruszka, który opowiadał o nich tak niemądre rzeczy. Słyszeli tylko jego wredne pomruki.
Boskiemu słudze sytuacja ta naprawdę się nie podobała. Nigdy nie zrobiłby czegoś tak haniebnego, jak zaśmiecanie lasu! Przyszedł tutaj, aby pomóc, a ktoś tak bezpodstawnie go osądzał! Co, gdyby jego mistrz to słyszał!
Myśląc o swoim nauczycielu, Song An mimowolnie spojrzał w górę, jakby poszukiwał go gdzieś hen, wysoko. Wtedy też dojrzał coś, czego nigdy w życiu nie spodziewał się zobaczyć! W pierwszej chwili nie potrafił nawet oderwać od tego wzroku, ale gdy tylko otrząsnął się z pierwszego szoku, szturchnął Merlina.
Sosna, która rosła na Gromie była ogromna i wiekowa. Rosła tam od wielu, wielu lat. Song An pamiętał, jak była zasadzona przez mistrza, stąd bez problemu mógł stwierdzić, że liczyła ona sobie co najmniej pół milenium.
Stare, ogromne drzewa więc nie powinny go zaskoczyć. Jednak to, w które wpatrywał się teraz z Merlinem, było naprawdę niezwykłe! Miało oczy! Najprawdziwsze oczy! Na konarze kasztanowca malowała się także twarz! Aktualnie pozostawała ona całkiem zmarszczona, jakby niezadowolona z powodu stojących pod drzewem dwóch młodzieńców.
— Przepraszam, czy jest pan drzewem? — zapytał Song An. Słowa z jego ust padły szybciej, niż w ogóle zdążył o tym pomyśleć. Dalej stał z poderwaną do góry głową i otwartymi z zaskoczenia ustami. Merlin, równie osłupiony, zajmował miejsce u jego boku. Jedynie Śmieciarz zdawał się być tym wszystkim niewzruszony. Siedział u nóg boskiego sługi, myjąc sobie pyszczek.
— Oczywiście, że jestem drzewem! — odburknął niechętnie kasztanowiec. — I bardzo nie podoba mi się to, że dalej się tutaj kręcicie! Zabierzcie te swoje śmieci i znikajcie mi z oczu!
Song An i Merlin wymienili się spojrzeniem. Nawet jeśli chcieliby stąd odejść, nie mieli najmniejszego pojęcia, gdzie właściwie powinni się udać. Kręcili się w kółko już od dłuższego czasu, a na ich nieszczęście noc nadchodziła już wielkimi krokami. Zaraz zrobi się ciemno i wtedy już na pewno nie odnajdą odpowiedniej drogi szybko! Będą błąkać się po lesie aż do białego rana!
Boski sługa zadarł głowę i spojrzał na drzewo. Oczy kasztanowca pewnie obejmowały cały las. Bez problemu byłby w stanie dostrzec, gdzie ten gęsty busz się kończy lub przynajmniej zauważyć, gdzie znajdują się pozostali wolontariusze. Nie zapowiadało się jednak, że drzewo miałoby najmniejszą ochotę podać im pomocną gałązkę.
— Musimy go jakoś przekonać — szepnął mu na ucho Merlin. Pewnie też pomyślał dokładnie o tym samym, co Song An. Młody czarodziej nie spuszczał wzroku z drewnianej twarzy.
— Nie mam pojęcia, jak go namówimy do pomocy! — jęknął ze smutkiem Song An. — Nawet nie chce słuchać naszych wyjaśnień! Pewnie korniki wyjadły mu zdrowy rozsądek!
Boski sługa upewnił się, że drzewo go nie słyszało. Na szczęście pozostawało niewzruszone, nieprzerwanie mrucząc coś niezrozumiałego pod swoim drewnianym nosem.
— Powinniśmy jednak chociaż spróbować — powiedział Merlin, nie tracąc optymizmu. — Może jakoś go namówimy.
Song An uśmiechnął się szeroko. Porozmawiali z kasztanowcem tylko raz. Nie mogli tak łatwo się poddać.
— Panie drzewo! — zawołał boski sługa najgłośniej, jak potrafił, aby mieć pewność, że zostanie usłyszany. Kasztanowiec zwrócił na nich spojrzenie swoich jasnych oczu.
— Dlaczego ciągle tu jesteście?! — zapytało wrogo drzewo. — Powiedziałem, żebyście sobie poszli! Wy i wasze śmieci!
— Ale to nie nasze śmieci! — powiedział z naciskiem Song An. — Mówiliśmy, że tylko je sprzątamy!
— Ktoś inny je tutaj zostawił! — pociągnął dalej Merlin. — My naprawdę chcieliśmy tylko pomóc!
Drzewo nie wyglądało na przekonane nawet trochę. Znaczy się, ciężko stwierdzić, jak wygląda przekonane drzewo, ale po krzywej minie kasztanowca, Song An szybko domyślił się, że z ich planu nici. Drewniany staruszek pozostawał nieugięty.
— Odejdźcie! — rozkazał kasztanowiec. — Nie chcę słuchać dłużej tych bzdur!
Song An westchnął cicho. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez liście i gałęzie. Jeśli zaraz czegoś nie wymyślą, czeka ich nocny spacer po lesie!
— Musimy podejść do tego inaczej — stwierdził boski sługa, marszcząc brwi. — Skoro nie chce nas słuchać, niech zobaczy nasze dobre intencje.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał Merlin.
Song An wskazał ręką pobliskie krzaki. Wśród gałązek lśniły nylonowe papierki. Odbijały one blask zachodzącego słońca.
— Szukaliśmy drogi powrotnej, więc nie zwróciliśmy uwagi na to, że tutaj też zdążył ktoś naśmiecić — zauważył Song An. — Jeśli drzewo zobaczy, że naprawdę sprzątamy, może powie nam, jak wyjść z lasu?
Boski sługa nie potrafił wymyślić niczego innego. Przyszli tutaj posprzątać, więc dalej mogli się tym zajmować. Przynajmniej dopóki lasu nie spowije mrok nocy. Wtedy już na pewno niczego nie zobaczą: ani śmieci, ani odpowiedniej drogi. Znaczy się, mogli po prostu iść przed siebie z nadzieją, że w końcu gdzieś wyjdą, ale to rozwiązanie było raczej ostatecznością. Song An miał nadzieję, że drzewo doceni ich pomoc przy utrzymywaniu porządku w lesie. Musiało się tylko przekonać o tym na własne oczy.
Nie trącając ani chwili, boski sługa kucnął i zaczął wybierać papierki spośród gałęzi. Czas działał na ich niekorzyść, więc powinni się pospieszyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz