14 lutego 2025

Od Isidoro – Walentynki

Gdy na Wydziale Mechatroniki gasły światła, budziła się nerdoza.
Stateczne stoły, przez cały dzień chłonące tajniki równań różniczkowych i całkowych, uległy skomplikowanym przemianom geologicznym, porzucając formę karnych rządków na rzecz rozrzuconych po sali wykładowej wysp – każda otoczona wianuszkiem niewygodnych krzeseł, których twarde oparcia wbijały się w łopatki ledwie kwadrans po rozpoczęciu wykładu. Ale kogo to teraz interesowało, skoro nikt nie zamierzał się o nie opierać, gdy potyczka nad planszą zmieniała się w pełnoprawną wojnę, a napięcie sięgało zenitu? Ludzie już kręcili się po sali, niektórzy rozkładali planszówki, inni wciąż wybierali pudełka, ktoś zainteresował się stołem z przekąskami, kto inny dał mu po łapach, że ma wytrzeć ręce, zanim pójdzie grać. Wszędzie przewijały się flanelowe koszule, niemodne okulary, źle ogolone twarze i niedbale związane włosy.
Sofya ogarnęła wzrokiem salę, jej spojrzenie momentalnie odnalazło to nie za duże, granatowe pudełko z komiksowym statkiem kosmicznym, kosmonautą i ufoludkiem. Nieraz obsmarkała się ze śmiechu nad Galaxy Truckerem, planszówka nigdy jej się nie nudziła i trudno było zliczyć, ile razy dziewczyna doleciała do linii mety na ostatnim kafelku pozostałym z jej statku kosmicznego. Sofya poczuła lekkie szturchnięcie w ramię, odwróciła się do koleżanki.
— Idziemy?
Nikolę poznała w liceum. Była z pozoru cicha i wycofana, ale to ona namówiła Sofyę, by opuścić ich maleńką, wiecznie zaśnieżoną mieścinę, przenieść się do Novendii i spróbować swoich sił z Politechniką Stellaire. Pamiętała, jak siedziały do nieludzkiej pory u niej, albo u Nikoli, jak maglowały nauczyciela fizyki, żeby wygrzebał dla nich kolejne zbiory zadań i traciły poczytalność na obwodach RLC, ale opłaciło się. Gdy sprawdzały listy rankingowe Politechniki, nazwiska Kovalevskaya1 i Tesla widniały w pierwszej dziesiątce.
Sofya uśmiechnęła się szerzej, skinęła głową, już zrobiła krok w stronę stołu z Galaxy Truckerem, gdy dostrzegła w tłumie kogoś jeszcze.
Thomas stał przy jednym ze stołów, pewnym ruchem dłoni wskazywał reszcie, gdzie rozłożyć talie kart i jak poskładać ze sobą elementy planszy. High Frontier rozsiadał się właśnie na największej wyspie stołów, zgarniając na swą orbitę samych najtwardszych zawodników, tytanów intelektualnych wydziału, tych, którzy w wolnym czasie pykali zadania z matematyki tak, jak zwykli ludzie pykali poziomy Candy Crusha. Nic dziwnego, że ten genialny Edison, stypendysta jakiegoś rządowego programu dla najwybitniejszych, zawiadywał całym przedsięwzięciem.
Sofya przestąpiła z nogi na nogę.
— Wiesz co, mam dzisiaj ochotę na wyzwanie — powiedziała, poprawiając rękaw flaneli. — Dawno nie grałyśmy w High Frontier. Co ty na to?
Coś błysnęło w oczach Nikoli, może smutek, może rozczarowanie, lecz dziewczyna zaraz powiodła wzrokiem w stronę stołu, skinęła głową odważnie.
— No to High Frontier. Marszczyłyśmy mózgi na robotyce, to zmarszczymy na planszówce.
— Nigdy dość marszczenia mózgu — odparła Sofya, ruszyła w stronę Edisona. — Hej, macie jeszcze wolne miejsca?
Thomas podniósł na nią wzrok, uśmiechnął się, wskazał krzesła.
— Pewnie. Grałyście już? — Dziewczyny skinęły głowami. — Super, to nie trzeba tłumaczyć zasad. Kończymy z rozkładaniem i zaczynamy.
Nikola usiadła, zerknęła na zegarek.
— Nie wyjdziemy do północy — mruknęła na tyle cicho, by usłyszała ją tylko Sofya. — A jutro rano starcie z CADem.
Sofya machnęła na to ręką, również zajmując miejsce. Dla niej to tylko lepiej. Miała dobre parę godzin na to, by wcielić w życie swój genialny plan – najpierw zniszczy Edisona na planszówkach, a potem zaprosi go na randkę. Jak inaczej poderwać największy, wydziałowy mózg, niż pokonać go na jego własnym polu?


Zadanie w CADzie nie było jakieś trudne, ale Sofyi szło beznadziejnie. Kompletna porażka, którą odniosła poprzedniego wieczoru, i to pomimo intensywnego wsparcia ze strony Nikoli, smakowała goryczą i nie pozwalała jej się na niczym skupić. Dziewczyna westchnęła, zerknęła w bok, wodząc wzrokiem wzdłuż rzędu komputerów.
Thomas siedział jakieś sześć stanowisk dalej i z tej odległości widziała tylko zarys CADa na jego monitorze, lecz nic więcej. Chłopak klikał zapamiętale, po chwili prowadząca podeszła do niego, zasłoniła sobą ekran, pokiwała z uznaniem głową i poszła dalej.
— Fifi, skup się — szepnęła Nikola. — Na którym podpunkcie jesteś?
— Trzecim?
— Pokaż mi to…
Sofya oddała mysz Nikoli, ta przesunęła się na krześle, ogarnęła wzrokiem rozgrzebany projekt, popatrzyła w ustawienia.
— Nie zdjęłaś więzów na kole zamachowym, patrz…
Sofya rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę odległego stanowiska, nim z pokonanym westchnieniem wróciła do tego nieszczęsnego projektu.


W życiu nie uczyła się tyle do laborek, ale tym razem na systemach wizyjnych mieli inne grupy i zamiast być z Bozonem i Fermionem, dostała Edisona. Nie mogła wyjść na głąba, zamierzała odpowiedzieć na wszystkie pytania, nim prowadzący zdąży je w ogóle zadać. Nauczyła się na pamięć przebiegu laborki, zgrillowała wszystkich znajomych, którzy wcześniej ją zdawali, zrobiła nawet wykopki wśród starszych roczników, żeby dowiedzieć się, czym może ich zagiąć prowadzący, i poczuła, że jest gotowa nie tylko uczestniczyć w tych laborkach, co wręcz je prowadzić.
— Thomasowi oko zbieleje — mruknęła, po raz kolejny przebiegając w myślach budowę wewnętrzną kamery termowizyjnej.
— Tylko nie daj się wmanewrować w robienie sprawka — odparła siedząca zaraz obok Nikola, popatrując na nią znad podręcznika do algebry. — Wszyscy mówią, że jest cholernie trudne.
— Daj spokój – Thomas może i ma ładne oczy, ale ja nie jestem taka głupia.


Sprawko ją prawie pokonało.
Jasne, laboratoria zdała śpiewająco, nie dała się zagiąć na wejściówce, a potem sprawnie ogarniali te kamery i Thomasowi faktycznie oko zbielało, bo nawet parę razy powiedział, że świetnie jej idzie i czy rozważa pójście potem w systemy wizyjne. Pogadali trochę o technologii rozpoznawania twarzy, rozmowa fajnie się kręciła, dopóki prowadzący nie przyszedł popatrzeć im na ręce i podokręcać jakieś śrubki. Te parę godzin nad sprzętem minęło jak z bicza strzelił, Sofya czuła się normalnie jak Maria Skłodowska-Curie, pracująca w laboratorium razem ze swym mężem, a Thomas uśmiechał się do niej, sprawnie zapisywał wyniki i ustawiał kamerę według instrukcji ze skryptu.
I co prawda Sofya nie była głupia, ładne oczy Thomasa na nią nie działały, ale gdy chłopak dodatkowo zatrzepotał rzęsami i podrzucił jeszcze parę komplementów, Sofya powiedziała „pewnie, żaden problem”, nim Nikola zdążyła złapać ją za ramię i przypomnieć, że jest do oddania praca z napędów, a ona jest z nią nadal w proszku.


Przed następnymi planszówkami obejrzała chyba wszystkie filmiki na AllTube i przekopała się przez najbardziej niszowe artykuły na temat strategii w High Frontier. Nikola odpytywała ją potem z teorii sterowania, lecz Sofya myślała tylko o tym, jak wykorzystać szlaki handlowe i strategiczną kolonizację kolejnych planet, by zwyczajnie zadusić konkurencję, monopolizując w całości wydobycie surowców. Była pewna, że jeśli usiądzie do High Frontier z Thomasem, chłop będzie wcinał księżycowy pył.
Dlatego też gdy okazało się, że właściciel High Frontier się rozchorował, nie przyniósł swojej planszówki i na stole wylądował Eclipse, zamiast księżycowego pyłu, Thomas radośnie wcinał żelki.


Zima była ciężkim czasem dla studentów. Niby było trochę przerwy i oderwania myśli od nauki, gdy przychodziło Yule, lecz zaraz potem trzeba było wrócić do kieratu, szykować się na bezlitosną sesję. Studenci rozliczali się z ostatnich projektów, kto potrzebował, próbował podciągnąć jakoś ocenę, zaświecić prowadzącemu oczami, że te parę punktów w górę naprawdę wiele by mu dało. Sofya próbowała przygotować sobie jakiś plan nauki, kiedy co powtórzyć i które zadania ponownie przerobić, żeby z każdym sesyjnym potworem rozprawić się z wiedźmińską skutecznością, lecz myśli nie chciały się ułożyć, dziewczyna kartkowała kalendarz, zerkała bez przekonania w sylabus i materiał na egzamin, wzdychała, a długopis wisiał bezczynnie nad kartkami. Nikola obserwowała ją od dłuższego czasu, w końcu się odezwała:
— O czym myślisz?
— Nie wiem — mruknęła Sofya, odłożyła długopis, od niechcenia poturlała nim po blacie. — Jestem debilką.
— Mówi laska, która jako jedyna nie boi się algebry.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
— Zachowuję się jak nastolatka z tych wszystkich idiotycznych seriali. Odwalam szajs za szajsem dla kogoś, kto widzi we mnie tylko koleżankę.
— Nie ty jedna — powiedziała cicho Nikola.
— Nie ja jedna, nie ostatnia, ale… Ale to nie znaczy, że to nie jest problem.
Nikola odłożyła w końcu swoje podręczniki, przesiadła się bliżej.
— Fifi, weź się w garść. Jesteś na studiach inżynierskich, na chyba najtrudniejszym kierunku na odłamku. Idziesz przez te wszystkie przedmioty jak burza i jesteś na dobrej drodze do zostania najlepszą inżynierką na świecie. A czym się głównie zajmują inżynierowie?
— Maszynami? Konstrukcją?
— A tak ogólniej?
Sofya zmarszczyła brwi, zamyśliła się.
— Rozwiązywaniem problemów?
— No właśnie. Rozwiązywanie problemów to twoja specjalność, więc zbierz się w sobie i go rozwiąż.
— To nie takie…
— Musisz po prostu spróbować metody, której jeszcze nie próbowałaś.
— Ale próbowałam już wszystkiego!
— Tak ci się tylko wydaje.
To powiedziawszy, Nikola sięgnęła do swojej torby, pogrzebała w mnogości zeszytów i notesów, by wydobyć jakiś przypadkowy świstek. Położyła go na blacie, przesunęła w stronę Sofyi.
— Spróbuj tego.
Dziewczyna wzięła kartkę – przypominała jej kartę pokładową, albo jakiś bilet wstępu, czy coś podobnego, wydrukowany starannie na grubym papierze, ozdobiony charakterystycznym, czerwonym serduszkiem znanej organizacji charytatywnej. Sofya wczytała się w profesjonalnie wyglądające litery.
— Talon na wizytę u jasnowidza? — przeczytała z niedowierzaniem. — Skąd ty to masz?
— Wylicytowałam na Vivace, jeszcze w zeszłym roku.
Sofya podniosła wzrok na koleżankę.
— Te licytacje są drogie, ile za to zapłaciłaś?
Nikola wzruszyła ramionami.
— Chyba ludzie się nie ogarnęli, nikt nie licytował, poszło za grosze.
— I po co ci taki talon?
— A, chciałam bardziej się dołożyć, nie tylko T-shirt kupować i do puszki dawać… No, ale ważne, że tobie się przyda — podjęła szybko. — Idź do tego jasnowidza, zapytaj o Thomasa i rozwiąż w końcu ten problem.
— No nie wiem, to brzmi jakoś tak mało profesjonalnie…
— Ale to nowa metoda, której jeszcze nie próbowałaś — powiedziała Nikola, trąciła ją łokciem. — Sprawdź, przecież nic nie tracisz.


Budynek, w którym miał przyjmować jasnowidz, znalazła bez problemu. Kamienica w historycznej części Stellaire, niedawno odnowiona, zdawała się wręcz lśnić przyjemną, kremową barwą. Zapraszała tą charakterystyczną symetrią architektury dawniejszych czasów, przywodzącą na myśl przechadzki po ogrodzie i wspólne czytanie poezji przez ludzi, którzy mieli za dużo środków i wolnego czasu. Mosiężna tabliczka przy domofonie oznajmiała, który guzik trzeba wcisnąć i na które piętro się udać, więc Sofyi nie pozostało nic innego, jak zebrać się w sobie, zadzwonić pod wskazany numer.
Otworzono jej od razu, a potem była już tylko ozdobna klatka schodowa z marmurowymi schodami owijającymi się wokół ażurowej kolumny osłaniającej starodawną windę, te parę pięter i dwuskrzydłowe, lakierowane drzwi, otwarte dla niej, prowadzące do przerobionego na gabinet mieszkania.
Nie tego spodziewała się po miejscu, w którym przyjmował jasnowidz.
Była przygotowana na podejrzanie wyglądający przybytek w niezbyt bezpiecznej dzielnicy, pełen przypadkowych bibelotów rozstawionych na półkach, jakichś ezoterycznych plakatów, kryształowych piramidek i czego tam jeszcze, co potrzebne było do zajrzenia w przyszłość. Tymczasem zaś to miejsce przypominało raczej praktykę psychologa – taką, w której recepcjonistka zawsze miło się uśmiechała, do dyspozycji był ekspres z kawą, jedną ścianę pokrywały idylliczne obrazy, drugą zaś dyplomy uznania dla urzędującego specjalisty.
Sofya pomówiła z recepcjonistką (uśmiechała się naprawdę miło), a potem przysiadła na jednym z głębokich foteli pod gabinetem, potoczyła spojrzeniem po tym cichym, urządzonym ze smakiem saloniku, popatrzyła przez chwilę na ten ekspres, ale w końcu jej wzrok padł na półkę z książkami.
— Niemożliwe — mruknęła, sięgając po podręcznik akademicki traktujący o splątaniu kwantowym.
Spodziewała się tutaj jakichś popularnonaukowych głupotek o sile pozytywnej manifestacji, albo korelacji daty urodzenia z charakterem i powodzeniem w miłości, ale na pewno nie podręcznika akademickiego. Przerzuciła parę stron, przebiegła wzrokiem akapity, ale nie, nie pomyliła się, to był prawdziwy egzemplarz książki. Nie namyślając się wiele, zabrała się za lekturę, w głębi serca zastanawiając się, czy znalazł się tu przypadkowo…?
— Tutaj nic nie znajduje się przypadkowo.
Aż podskoczyła na siedzeniu, podrywając gwałtownie głowę znad kartek.
Natrafiła wzrokiem na młodego mężczyznę ubranego w stonowane barwy, w klasycznie skrojonej koszuli i starannie wyprasowanych spodniach, z nieco dłuższymi włosami i popielatą, symetryczną grzywką. Patrzył na nią z subtelnym uśmiechem, lecz te oczy o barwie pogodnego nieba nie do końca pasowały do gładkiej, niemalże dziecięcej twarzy.
— Pani też nie jest tutaj przypadkowo. Zapraszam do gabinetu, pani Kovalevskaya.
Pochłonięta lekturą, nie zauważyła nawet, kiedy poprzedni klient ulotnił się z gabinetu ani kiedy przyszła jej kolej. Posłusznie podążyła za mężczyzną, spodziewając się zastać doktora D'Arienzo w środku. Wyszukała go w internecie, gość zdobył tytuł na realnym uniwersytecie, wyglądało to ze wszech miar profesjonalnie.
— Proszę spocząć.
Sofya przysiadła na obitym krześle, przysunęła się do przysadzistego, drewnianego stołu.
Pokój pasował do reszty przybytku, będąc utrzymanym w spokojnych, pastelowych barwach i nieco archaicznej aranżacji. Lecz wszystkie te rzeźbione drewna, dekoracyjne poduszki i ciężkie zasłony zdobiące wysokie okno, przełamano zupełnie nowocześnie wyglądającymi sprzętami, które Sofya kojarzyła z wyposażenia laboratoriów związanych z astronomią. Spróbowała odczytać napisy na grzbietach książek, lecz jedyne, co z tej odległości rozpoznała, to logo wydawnictwa akademickiego, aż za dobrze znane jej i reszcie rocznika, zmuszonego do krwawych bojów z bezlitosną fizyką.
I kiedy już miała spytać, kiedy przyjdzie doktor D'Arienzo, młodzieniec usiadł naprzeciwko niej, splótł dłonie na blacie.
— Proszę mi powiedzieć, co panią do mnie sprowadza?
Nim zdążyła ugryźć się w język, przyszły jej do głowy te wszystkie głupie żarty o jasnowidzach.
— Jest pan jasnowidzem. Nie jest pan w stanie tego przewidzieć?
Zarumieniła się, momentalnie żałując swoich słów. Miłe to one nie były, ale wyrastały ze szczerości, bo Sofya na poważnie zastanawiała się, gdzie leżą granice mocy jasnowidza i jak to wszystko właściwie działa. Czy musi ona teraz powiedzieć, o co jej chodzi, żeby jasnowidz, w przeszłości, mógł zajrzeć do przyszłości, która była teraźniejszością, i wtedy…
— Chcę usłyszeć to z pani ust. Poza tym pani sama też musi usłyszeć własne słowa. Myślę, że nie muszę pani mówić, że rozwiązanie problemu zaczyna się od sformułowania problemu badawczego. Czyż nie?
— Tak — Sofya skinęła głową. — Przepraszam.
Odpowiedział jej lekkim uśmiechem, atmosfera pojaśniała, Sofya zaś popatrzyła na mężczyznę w innym świetle. Nie mógł być dużo starszy od niej, mimo to miała wrażenie, jakby siedziała przed kimś, kto przeżył już naprawdę wiele… Instynktownie splotła dłonie na blacie w ten sam sposób, co jej rozmówca, wzięła głębszy oddech i zaczęła.
— Doktorze D'Arienzo…
— Isidoro — przerwał jej z łagodnym uśmiechem. — Nie jestem fanem tej całej naukowej tytulatury.
— Sofya — odparła, odwzajemniając uśmiech. Ponownie wzięła głębszy oddech, spróbowała sformułować ten swój problem badawczy. — Bo u mnie na wydziale jest taki chłopak…
Aż zazgrzytało jej między zębami, gdy to powiedziała. Naprawdę poczuła się jak nastolatka wzdychająca do jakiegoś typa z klasy, zupełnie nie jak poważna i inteligentna kobieta. Gdzieś w środku pojawiła się myśl, by po prostu wziąć i wyjść, nie ciągnąć tego wszystkiego, lecz zaraz zniknęła, pokonana logiką – jak już przyszła, to niech skorzysta, w końcu to od Nikoli dostała ten talon. Tego podejścia jeszcze nie próbowała i jeśli całość zakończy się niepowodzeniem, to będzie miała naukę na całe życie, żeby nie korzystać z pomocy jasnowidza. Poza tym może jednak coś w tym było i ta cała magia miała jakiś sens, bo przecież szarlatani nie kupują podręczników do fizyki, a jeśli człowiek nie zna się na gwiazdach, to po co mu luneta?
— …i on mi się podoba — dokończyła z trudem.
— I w związku z tym…?
— W związku z tym… w związku… bo ja bym chciała… — Sofya znów się zacięła, tak, jak jeszcze nigdy. — Żebym ja mu też się podobała.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, Isidoro jednak zdawał się na to kompletnie niepomny, podchodząc do problemu tak, jakby Sofya naprawdę przyszła do niego z czymś poważnym i sensownym.
— Czego próbowałaś, żeby ten problem rozwiązać, zanim przyszłaś do mnie?
— Wszystkiego — wypaliła, a potem zaczęła opowieść o tych wszystkich wieczorach planszówkowych, o laborkach i mnóstwie innych durnot, które robiła, byle tylko Edison zwrócił na nią uwagę. — I wszystko na nic.
— A moja rola w tym to…?
— Potrzebuję jakiegoś, nie wiem, sposobu, jakiejś rady, co ja mam zrobić, żeby Thomas poszedł ze mną na randkę, bo już kończą mi się pomysły…
— I właśnie to pytanie chcesz zadać jasnowidzowi?
Sofya spuściła wzrok.
— Nie, to nie to… Ja po prostu… — znów westchnęła.
— Nie spiesz się. Nic tu nie jest na czas ani na ocenę. Niech emocje nie zakłócają twoich myśli. Jesteś naukowcem. Najpierw przeprowadź analizę.
Dziewczyna przymknęła oczy, po raz kolejny wróciła pamięcią do ostatnich miesięcy. Isidoro miał rację, powinna najpierw wziąć się za analizę, potem dopiero wyciągać wnioski i wartościować, a już na pewno nie poddawać się emocjom, bo te zawsze zaciemniały obraz.
— Chcę wiedzieć. Chcę dowodów — powiedziała, otwierając oczy. — Robiłam co mogłam, ale na dobrą sprawę nie wiem, jaka była reakcja układu. Może on jednak coś… cokolwiek? Albo ja czegoś nie widzę, coś mi umyka. — Zacisnęła usta. — Więc teraz… Teraz chciałabym wiedzieć, co zrobić, żeby tę reakcję dostać.
Isidoro pokiwał z namysłem głową.
— To dobrze sformułowany problem. Będę w stanie pomóc.
To powiedziawszy wstał od stołu, podszedł do jednej z szafek, zaczął wyciągać jakieś przedmioty. Sofya wychyliła się na siedzisku, z zaciekawieniem zerkając mężczyźnie na ręce. Uniosła brew, gdy Isidoro wrócił z serwetką haftowaną w gwiazdki, lichtarzem ze świecą oraz ozdobnym, metalowym lustrem. O ile wystrój całego mieszkania i gabinetu był nieco staroświecki, o tyle te przedmioty wyglądały tak, jakby ktoś przyniósł je prosto z planu filmowego.
Serwetka wylądowała na stole, na niej zaś spoczęło lustro, zaraz obok lichtarz. Isidoro sięgnął gdzieś na półkę, dobył pilota, piknął w stronę okna, a ciężkie kotary ruszyły po prowadnicach. Nim w pokoju zapadł całkowity mrok, jasnowidz zdążył zapalić jeszcze świecę i zajął z powrotem miejsce przy stole.
— I co teraz? — spytała z niepewnością Sofya, zerkając to na Isidoro, to na przedmioty, które właśnie się przed nią pojawiły.
— Teraz czas na magię — odparł Isidoro z rozbawieniem.
Kotary dotarły do końca prowadnic, pokój zatonął w nieprzebytej ciemności. Półki z książkami, astronomiczne sprzęty, tamta luneta, jakieś obrazki – wszystko zniknęło, jakby przestało nagle istnieć, jakby nigdy go nie było. Spokojny płomień świecy roztaczał jedynie tyle ze swego blasku, by wydobyć z mroku stół, odbić się w powierzchni zwierciadła, w tych haftowanych gwiazdkach i oczach Isidoro, nagle poważnych i skupionych. Świat ograniczył się do stołu i ich dwójki, zagubionych w bezmiarze kosmicznej czerni.
— Połóż lewą dłoń tu, obok lustra — powiedział Isidoro, wskazując gestem miejsce, Sofya zaś posłusznie położyła rękę.
Ten sam ruch wykonał jasnowidz, jego dłoń spoczęła po przeciwnej stronie zwierciadła. Mężczyzna przymknął oczy, a gdy je otworzył, próżno było szukać w nich tego pogodnego błękitu. Sofya wstrzymała oddech, instynktownie chciała cofnąć dłoń, ta jednak nie drgnęła, już trzymana w twardych okowach magii. Zwierciadło ożyło.
Srebrna tafla wezbrała falą barw, którym nikt nie nadał nazwy, cisza zmieniła się w pozbawiony źródła dźwięk, dreszcz przebiegł po plecach Sofyi. Może Isidoro mógł jej powiedzieć, żeby się nie bała, że uczucie będzie dziwne, ta magia będzie… osobliwa. To było jednak doświadczenie, którego nie dało się ująć w słowa, nic by ją na nie nie przygotowało, dziewczyna po prostu zastygła jak słup, dając się ponieść temu… temu czemuś, cokolwiek się w tym momencie działo. Isidoro zdawał się całkowicie pogrążony w swoim żywiole, proste włosy tańczyły na niewyczuwalnym wietrze magii, w mroku błysnął srebrny kolczyk, taki w kształcie półksiężyca, dziewczyna nie przypominała sobie, by mężczyzna miał na sobie haftowany w gwiazdy i księżyce płaszcz. Sofya wodziła wzrokiem za dziwacznymi barwami, bezskutecznie próbując nadać sens temu, co odbierały jej zmysły, w głębi ducha zastanawiając się, czy tak czują się normalni ludzie, otwarłszy podręcznik do matematyki.
Wtem świeca zgasła. Przez moment Sofya widziała jedynie czerwony punkcik żarzącego się knota, lecz wtem coś piknęło, zaszurało, światło dnia na powrót wkradło się do pomieszczenia, i kosmiczna pustka znów stała się pokojem, staroświeckim i przytulnym, pełnym ładnych książek i profesjonalnego sprzętu.
— Faktycznie, są rzeczy, których nie dostrzegasz — przyznał Isidoro, odkładając pilota. Nie było już śladu po astralnej magii, czas wrócił na swe tory, dźwięk w oddali to były po prostu odgłosy życia miasta. — I przez to interpretujesz rzeczy… nie do końca optymalnie.
— Czyli co? Thomas jednak…?
Uśmiech jasnowidza przybrał bardzo enigmatyczne zabarwienie.
— Powiem ci, co masz czynić, by raz na zawsze rozwiązać problem swego serca.


Bardzo trudno było streszczać się na labach, kiedy trzeba było czekać, aż substancja umieszczona we wnętrzu bomby kalorymetrycznej ulegnie przemianie fizycznej i miernik wypluje w końcu wartość jej ciepła przemiany. Niewiele zależało od tego, jak sprawnie studenci spisują wyniki albo przekręcają pokrętła – fizyka była nieubłagana, jej prawa niemożliwe do złamania i skoro przemiana potrzebowała tyle i tyle czasu, pobierała tyle i tyle energii, Sofya mogła pęknąć, a nic by to nie przyspieszyło. Dziewczyna patrzyła tęsknie na zegarek, kręciła młynka palcami, dyndała nogami, siedząc na wysokim stołku laboratoryjnym, lecz żaden z tych zabiegów w najmniejszym stopniu nie spowolnił wskazówki. Siedzący zaraz obok Bozon zerknął na nią z niepokojem.
— Wszystko okej?
Sofya drgnęła, oderwała się od zegara.
— Po prostu… spieszę się strasznie i serio chciałabym jak najszybciej skończyć te laborki. Im wcześniej wyjdę, tym lepiej… — Thomas kończy zajęcia za piętnaście minut, muszę zdążyć!
Bozon westchnął, pokiwał głową ze zrozumieniem. Chwilę obracał coś w myślach, w końcu wzruszył ramionami.
— Prowadzący nie puści cię przed czasem, ale wiesz co? Jak skończymy, to leć. Ja tu posprzątam i ogarnę, nie martw się.
— Poważnie? — Chłopak skinął jej głową. — Dzięki, ratujesz mi życie, serio!
Miernik piknął, gdy plateau przemiany zmieniło się w strome podejście, Sofya szybko spisała wartość. Jeszcze tylko trochę ogrzać, kolejna przemiana, tym razem wrzenie, oby to poszło choć trochę szybciej…
Wyleciała z sali pięć minut po zakończeniu zajęć Thomasa. Biegła przez marmury wydziału, jakby gonił ją prowadzący od teorii obwodów, fartuch zdejmowała w biegu, prawie zleciała ze schodów, przyskrzyniła sobie torbą w piszczel, jeszcze staranowała jakiegoś laboranta, ale trudno! Przecięła hol główny, naparła na te ciężkie drzwi, wypadła na zewnętrzne schody, od razu skręciła w stronę parkingu i…
Motor Thomasa pomknął właśnie ulicą, wyminął parę samochodów, zniknął wśród świateł i zapadającego szybko zmroku. Sofya przystanęła, z trudem łapiąc oddech, a zrozpaczone spojrzenie odprowadziło charakterystyczny kształt.
— No nie wierzę… — szepnęła, czując w piersi ten nieprzyjemny ucisk, ten sam, który pojawiał się, gdy do wyższej oceny zabrakło jej to 0.25 punktu.
Stała przez chwilę na schodach, pozwalając, by mijali ją inni studenci, a wyrzuty sumienia, że zostawiła Bozona z całym sprzątaniem, wezbrały gdzieś w środku. No i wszystko na nic. Jasnowidz powiedział jej, że ta wspólna jazda będzie kluczowa, że naprawdę musi się spieszyć i co? Jajco. Sofya tupnęła nogą w bezsilnej frustracji.
Wtem kolejny pojazd wyjechał z parkingu, bez pardonu wepchnął się na chodnik, zatrzymał tuż przy schodach. Sofya zerknęła z poirytowaniem na kogoś, kto widocznie za nic miał sobie jakiekolwiek przepisy, lecz nim zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, nieznajomy ściągnął kask i…
— Nikola? — spytała z niedowierzaniem.
Dziewczyna wyszczerzyła do niej zęby, zamachała dłonią. Sofya zbiegła do niej po schodach.
— Mówiłaś, że zostawiłaś motor w domu — powiedziała, obejmując wzrokiem charakterystycznego choppera. Miał już swoje lata, lecz lśnił idealnie wypolerowanym metalem, odważnym błękitem zdobiącym bak. W każdej krzywiźnie, w każdym elemencie, było widać miłość i troskę, którą pojazd otaczano, na tyle silną, że czas nie imał się maszyny, chopper wciąż wyglądał tak, jakby zjechał wprost z okładki magazynu.
Uśmiech Nikoli poszerzył się, nabrał jakiejś łobuzerskiej barwy.
— Brat mi przywiózł. Pozwoliłam mu pojeździć, jeśli przejedzie na nim całą Medwię i pół Novendii.
— Szalona — Sofya parsknęła śmiechem. — Wiesz, że tu nie wolno parkować?
— Nie wolno na długo, a czas jest pojęciem względnym. — To powiedziawszy sięgnęła do torby, wcisnęła Sofyi w dłonie drugi kask. — Wsiadaj, nim ochroniarz nas pogoni.
Rozczarowanie Thomasem momentalnie wyparowało z myśli, gdy Sofya zapakowała się na siedzisko, objęła Nikolę w pasie, oparła się o jej plecy. Pogoda była beznadziejna, niebo groziło śniegiem w każdej chwili, lecz plecy Nikoli były tak cudownie ciepłe, chopper mruczał melodyjnie, a mijany autobus, ten sam, którym tłukłaby się z powrotem do mieszkania, zniknął szybko w perspektywie. Świat jakoś pojaśniał i to, że nie wypełniła słów jasnowidza, przestało ciążyć na duszy, wgryzać się gdzieś w serce. To zaś biło szybko, radośnie, jakby w mieszkaniu wcale nie czekały na nią kolejne sprawozdania do napisania, jutro wcale nie musiała zdawać wejściówki, a plan na Edisona był tylko głupim wymysłem. Serce biło szybko, nie wiadomo, czy to należące do niej, czy to drugie, tak ciche i zamknięte w sobie.


Do Targów Książki podeszli profesjonalnie. Zebrali się większą grupą, wszyscy z walizkami na kółkach, bo książek do podpisania było dużo i nikt nie zamierzał tego taszczyć na własnym grzbiecie. Na ten jeden dzień, największy stadion w Stellaire stawał się siedzibą literatury i nerdozy, gdy autorzy najbardziej poczytnych powieści zjeżdżali do stolicy, by spotkać się ze swoimi fanami. Wiadomo, kolejki do tych najsławniejszych miały kilometry długości, można było w nich stać do końca świata, a potem i tak nie załapać się na autograf. Sofya nie zamierzała do czegoś takiego dopuścić, stąd te sprytne plany.
Spotkali się w piątkę: ona, Nikola, Bozon, Fermion, i, uwaga, nie kto inny, jak Thomas Edison. Rozłożyli się z walizkami, rozwinęli mapę wydarzenia, podeszli do całości jak poszukiwacze przygód do eksploracji wyjątkowo niebezpiecznego lochu. Sofya zerkała na Thomasa, ten uśmiechał się, przekładając tomy w walizce, ścisnął zmaglowany egzemplarz Elantris.
— Książka mojego dzieciństwa — powiedział, wyciągając ją w stronę Nikoli.
Sofya oddała jej swój egzemplarz Zrodzonego z Mgły, sama przyjęła za to pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu, i Hel-3 od Bozona. Książki zmieniały walizki, trwały ostatnie narady, ostatnie sprawdzanie, czy wszystko było na miejscu i każdy znał swoje zadanie.
— Dobra, ekipo — powiedziała Sofya, przenosząc wzrok z osoby na osobę. — Ruszamy.
Ruszyli, błyskawicznie zatonęli w ciżbie, Sofya zdążyła tylko odprowadzić wzrokiem Nikolę, nim musiała znaleźć własną kolejkę, nawigując między stoiskami. Znalazła odpowiedni ogonek, stanęła i… pozostało tylko czekać.
To była ta najgorsza część, gdy jedyne, co dało się robić, to cisnąć jakieś fiszki na telefonie, może coś poczytać, a poza tym to tylko nuda i niespieszne przesuwanie się kolejki. Sofya przeklikała się przez zaczęty niedawno kurs senkawańskiego, potem trochę poczytała, lecz jej myśli mimowolnie zbiegały w stronę reszty ekipy i tego, jak im szło. Jasnowidz mówił wyraźnie, by koniecznie przekazała swoje książki i że gdy znów spotka się z Thomasem, na własne oczy zobaczy dowód jego uczucia, lecz mężczyzna nie powiedział niczego konkretnego, Sofya więc myślała i myślała o tych słowach, nie potrafiąc dojść do żadnych konkretnych wniosków.
Kolejka przesuwała się powoli. Dziewczyna dostrzegła stół i pisarza, jakiegoś fana pochylającego się nad mężczyzną, zagadującego go o coś.
Zajęła się szacowaniem, ile czasu zajmuje każdy z fanów, ile zajmuje podpisanie książki, lecz i to szybko ją znudziło, wróciła do czytania. Kolejka znów się przesunęła.
W końcu zaczęła wyraźniej widzieć stół, ochroniarze zmierzyli jej walizkę czujnym wzrokiem, lecz nikt nie kazał jej wyskakiwać z bagażu ani pokazywać, co ma w środku. Nie ona jedna popylała tu z małą biblioteczką na kółkach. Kolejne minuty, ogonek posunął się do przodu.
Jeszcze osiem osób, jeszcze sześć, jeszcze cztery, Sofya rozparcelowała walizkę, wyciągnęła stosik książek, jeszcze dwie osoby i w końcu…
Na szczycie stosika leżał Stop Prawa. Serce Sofyi niemalże się zatrzymało.
— Nie dałam Nikoli — szepnęła, czując to przykre gorąco rozlewające się w piersi, takie samo, jak wtedy, gdy przez idiotyczny błąd całe zadanie było źle.
Nie miała czasu dłużej się nad tym roztkliwiać, nie miała czasu niczego przemyśleć, bo oto przyszła jej kolej, pisarz skinął na nią dłonią, powiedział, by podeszła. Zamaszyste podpisy spoczęły na kolejnych egzemplarzach, mężczyzna zaśmiał się, pochwalił koleżeńskiego ducha, gdy Sofya tłumaczyła, który tom ma mieć jaką dedykację, zagłębiła się w krótką rozmowę, że jej znajomi właśnie staczają podobne bitwy i że jej to najbardziej podobał się Popiół i kurz. A potem ochroniarz skinął na nią ręką, powiedział, że wystarczy tych rozmów, inni też czekają i że tędy do wyjścia. Sofya pomachała jeszcze pisarzowi, nim wróciła do gwaru i tłumu przelewającego się przez Targi.
— Czas znaleźć resztę.
Już wcześniej umówili się, gdzie będą na siebie czekać. Sofya zerknęła tylko na wyświetlacz telefonu, ten zaś pokazał jej lakoniczne „Ogarnięte” wysłane przez Nikolę cztery minuty temu. Dziewczyna przyspieszyła, z większą werwą przebijając się przez gęstniejący tłum fanów książek.
Stała tam, akurat w zagłębieniu pod automatami z chrupkami i kofolą, na widok Sofyi zamachała ręką, przyklęknęła przy walizce.
— Zapomniałam dać ci mój… — zaczęła Sofya, sama sięgając suwaka, jednocześnie kładąc walizkę na płasko.
Nikola parsknęła śmiechem, dłoń zanurkowała między książkami, wyciągnęła egzemplarz Stopu Prawa.
— Ten jest twój.
— Nie no, to jest twój.
— Nie, twój — Nikola otworzyła pierwszą stronę, pokazała jej zamaszyste pismo.

Dla Sofyi,
która jak najlepsi inżynierowie z Scadrialu,
łączy mechanikę, elektronikę i magię w jedno.
Niech Twoje projekty zawsze działają
z precyzją zegara i mocą Allomantów.

— Ale… przecież to twoja książka — wykrztusiła Sofya.
— I tak dostałam ją od ciebie — Nikola wzruszyła ramionami, wyszczerzyła się w uśmiechu. — Zatkało?
— I to jak… — Dziewczyna sięgnęła, ostrożnie wzięła tom, jeszcze raz przebiegła wzrokiem dedykację. A potem i ona się uśmiechnęła, w przypływie szczęścia objęła Nikolę. — Dziękuję! Jesteś najlepsza.
— Się wie — mruknęła Nikola, poklepując ją lekko po plecach, nim otoczyła ją w końcu ramionami, przycisnęła mocniej do siebie.
Jasnowidz mówił coś o Edisonie, ale Sofya już w ogóle o tym nie pamiętała, zatapiając się w cieple uścisku i myśląc o tym, że to był najszerszy uśmiech losu, że spotkała na swej drodze Nikolę.


Turniej Hammerwara wypadał tuż po sesji – to był doskonały moment, by odbić sobie cały stres i rozwałkę związaną z bezlitosnymi egzaminami, wyładować złość na oponencie albo po prostu użyć tego dobrze zmarszczonego mózgu i roznieść kogoś w drzazgi podczas starcia.
Turniej nie był jednym z tych oficjalnych, błogosławionych przez twórców uniwersum i producentów figurek – to po prostu była taka większa, międzywydziałowa ustawka spragnionych krwi nerdów – brakowało więc stoisk z jedzeniem, nie było stanowisk wystawców, reklamujących farbki i pędzle, albo mnogość elementów do tworzenia makiet. Były tylko starodawne makiety pól bitewnych, mnóstwo suwmiarek, podekscytowane flanele i wyczyszczony ze stojaków na plakaty hol na pierwszym piętrze.
Armie trzeba było zgłosić tydzień wcześniej, żeby organizatorzy mieli szansę zawalczyć z dziekanem o miejsce i czas do grania, o dodatkowe stoły i krzesła, i żeby obmyślić interesujące, dodatkowe cele, które można było zdobyć przy każdej batalii.
— Podoba mi się limit punktów — przyznała Nikola, gdy wraz z Sofyą dotarły na miejsce ze swoimi armiami.
Każda figurka reprezentowała określony typ wojownika – piechota, kawaleria, bohaterowie, jednostki wsparcia, magowie, kawaleria powietrzna, artyleria… a to tylko najbardziej podstawowe rodzaje u tylko jednej z ras. Każda jednostka była warta pewną liczbę punktów, startujący do zawodów gracze stawali więc przed trudnym zadaniem wybrania takiej konfiguracji jednostek w swej armii, by zmieścić się w limicie punktów. Jasne, interesująco grałoby się mając pod swoją komendą jedynie miotających kulami ognia magów, lecz w momencie, gdy dotarłaby do nich wroga kawaleria, magów trzeba byłoby zeskrobywać z podków… Poprzedniego wieczora Sofya i Nikola wprowadzały jeszcze ostatnie poprawki do swoich wyborów, teraz zaś czuły, że są gotowe zniszczyć przeciwników.
Zabawne, że jeszcze tydzień wcześniej Sofya jedyne, o czym myślała, to o tym, by wgnieść w ziemię Thomasa, teraz zaś ledwie pamiętała słowa jasnowidza. I tak szła tutaj po zwycięstwo, więc słowa Isidoro, że musi dać z siebie wszystko na turnieju, by dostać ostateczny dowód, jakoś tak przeleciały jej przez głowę.
Niedane jej było jednak więcej się nad tym zastanawiać, bo oto pojawili się już inni zawodnicy, pojawili się też ciekawscy, czas było rozpocząć turniej.
Na pierwszy ogień poszedł jakiś świeżak z architektury. Chyba jedyny humanista wśród wszystkich zebranych, widać nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno zakręconym na punkcie cyferek można być, i jak głęboko przekminiać różne rzeczy. Sofya uważała, że okazywanie litości przeciwnikowi jest dla niego obrazą, więc chłopak bardzo szybko zbierał niedobitki swojej armii. Na odchodnym życzył jej powodzenia, uśmiechał się nawet, a potem wartkim krokiem udał się do automatów, zgarnął z nich całą paczkę ciastek i gorącą czekoladę.
Nikoli też szybko poszło, chyba tylko dlatego dostały nieco czasu na rozmowę i odpoczynek po tej potyczce.
A potem przyszedł czas na kolejną, gdy zawody rzuciły je na przeciwne strony holu, ku nowemu polu bitwy. Mózg zdawał się nie męczyć, był tylko kolejny przeciwnik, a potem jeszcze jeden, robiący wszystko, by znaleźć dziurę w obronie Sofyi. Próżne były jednak te starania – analityczny umysł bez problemu przewidywał kolejne posunięcia, rozpoznawał stosowane taktyki, gładko wychodził z kontrami, dusząc plany wrogiej armii w zarodku, na każdym kroku zadając dotkliwe straty. Liczba przeciwnych figurek topniała, sędziowie chodzili między stołami, od czasu do czasu rozstrzygali przy mierzeniu odległości, napięcie wcale nie malało. Malała za to liczba stołów, bo zawodnicy odpadali, ustalając kolejność w ogonku tabeli wyników, gdy nazwiska zwycięzców wciąż pozostawały tajemnicą.
Ostatnia salwa zaklętej artylerii, chłopak z wydziału chemicznego pokręcił głową, poddał bitwę. Sofya uścisnęła mu dłoń nad planszą, zwróciła się ku drugiemu stołowi.
— O kurde — wymsknęło się jej.
Nikola stała naprzeciw Thomasa, ich elektryczne armie zwarte w ogniu bitwy. Sporo figurek już zdjęto, niedobitki walczyły ostatnimi z sił. Nikola obejmowała pole bitwy spojrzeniem tak skupionym, że sam jej wzrok zdawał się ciskać pioruny, dla odmiany Thomas pocierał o siebie rękawami flaneli z taką intensywnością, że zebrany na nim ładunek elektrostatyczny zdolny był naładować małą baterię. Nikola zadeklarowała ruch, chwyciła kości. Runęły na matę, zatańczyły, szybko podliczono wynik. Thomas pobladł, gdy ptaki gromu wpadły w sam środek formacji magów piorunów. I co prawda jednostki posługujące się elektrycznością najczęściej były odporne na własny element, lecz magowie zdecydowanie nie byli odporni na furię dziobów i pazurów, spływającą na nich prosto z niebios.
— Poddaję bitwę — oznajmił Thomas, widząc wypalone pogorzelisko w miejscu swego dzielnego oddziału.
Sofya minęła posmutniałego Edisona, przypadła do Nikoli.
— Gratuluję! To była super bitwa, naprawdę. Kogo masz następnego? — spytała z podekscytowaniem.
Coś dziwnego, jakieś rozbawienie, lecz podszyte czymś innym, zabłysło w oczach Nikoli.
— Ciebie — powiedziała, a gdy Sofya odpowiedziała jej niczym więcej, jak uniesieniem brwi i nierozumiejącym spojrzeniem, pokręciła głową, kontynuując: — Jak zwykle – tak skupiona na swym celu, że nie widzi niczego dookoła. — Uśmiech zniknął, zastąpiony powagą i determinacją. — Szykuj armię i stawaj do bitwy, Fifi.
Sofya uświadomiła sobie, że co prawda wiele razy dyskutowały z Nikolą o Hammerwarze, wiele razy rozmawiały o swoich strategiach, komentowały jakieś artykuły i filmiki w sieci, albo ślęczały w skupieniu, malując figurki, ale nigdy tak naprawdę nie grały przeciw sobie. Tyle się znały, a Nikola chyba nigdy tak realnie nie grała przeciw niej. Nawet, jeśli siadały do planszówki polegającej na rywalizacji, jakoś zawsze składało się tak, że Nikola szła na noże z kimś innym, nigdy z nią. Ta świadomość pojawiła się w umyśle Sofyi tak nagle…
A potem sędzia kazał im wybrać stronę monety, podrzucił ją, wypadła reszka. Sędzia wskazał Sofyę.
— Zaczynaj.
Jak walczyć przeciw komuś, kto na dobrą sprawę zna każdą z twoich świetnych, tajnych taktyk? Jak walczyć z kimś, kto doskonale wie, jak myślisz, co jest twoją słabą stroną i jak reagujesz na wypadki? Jak walczyć, kiedy przewidzenie posunięć przeciwnika na dwie-trzy tury to za mało? Sofya zmierzyła wzrokiem pole bitwy, wpatrzyła się w obie armie, w końcu podniosła spojrzenie na Nikolę. W jej oczach dostrzegła tę samą determinację i wolę walki.
— Poproszę suwmiarkę i kości.
Armie ruszyły na siebie, piechota przedzierała się przez pas, starając się okrążyć przeciwnika, oddziały kawalerii zwarły się na samym środku. Kapłani przywoływali boskie moce, spuszczając na przeciwnika deszcz ognia i siarki. Sofya precyzyjnie kierowała ostrzałem swych krasnoludzkich armat, celując wprost w mordercze ptaki gromu, Nikola zaś rzuciła kośćmi na obrażenia dla ognistych magów. Tamto wzgórze dawało Nikoli przewagę, więc Sofya zrównała je z ziemią zaklęciem terraformacji. Mgły kryły piechotę Sofyi, więc przywołane przez Nikolę tornado kompletnie je rozwiały. Oddziały Sofyi osaczały niedobitki ptaków gromu, w odsłoniętą flankę wbiła się wilcza kawaleria Nikoli. Cios za ciosem, atak za atakiem, jednostki padały, pole bitwy się zmniejszało, kurczyło, Sofya zaś, jak zawsze skupiona tylko na tym, co miała przed nosem, nie zauważyła nawet, że zakończyły się już pozostałe bitwy i teraz wszystkie oczy zwrócone były wyłącznie na ich planszę. Kończyły się możliwości, kończyły zaklęcia, pozostały tylko najbardziej szalone pomysły.
— Rzucam Pakt Krwi — zadeklarowała Sofya.
— Wybierz jednostki — odparł sędzia.
Dziewczyna zdjęła z planszy swój zdziesiątkowany oddział piechoty, sędzia przeliczył punkty, skinął głową. W miejscu, gdzie wierni wojownicy Sofyi oddali swoje życie, otwarły się piekielne bramy, a dziewczyna ustawiła nową figurkę. Malowała go chyba miesiąc, ale gargantuiczny demon, ze skórzastymi skrzydłami, olbrzymimi rogami, dzierżący w każdej łapie zakrwawiony topór, był wart każdej godziny spędzonej z pędzlem.
— Używam Burzowej Transfiguracji — powiedziała Nikola.
Ostatni z ptaków gromu rozpłynął się w czystą elektryczność, opadł na pokonany oddział wilczych jeźdźców. Martwe łapy drgnęły, ślepia na powrót zapłonęły tym błękitnym, elektrycznym blaskiem, a potem ożywiona nekromancją kawaleria ruszyła w stronę wywijającego toporami demona.
— Ja pierdolę — Sofya poznała chyba głos Fermiona.
Nikola rzuciła na obrażenia, ostre zęby wbiły się w cuchnącą siarką sierść. Sofya rzuciła, topór przeciął powietrze, wilk zaskomlał boleśnie. Kolejna tura, demon stracił skrzydło, cuchnąca krew zbryzgała ziemię. I następna, gdy w oddziale zostały trzy ostatnie wilki. Elektryczność się wyczerpywała, pakt krwi powoli puszczał, następna tura miała zadecydować o zwycięstwie i przegranej.
Nikola rzuciła.
Wilki natarły, ostre kły szarpnęły pozostałe skrzydło, lecz demon nadal stał.
I wtedy minęła ostatnia tura trwania zaklęć. Martwe ciała runęły na ziemię, po demonie został tylko topór i wietrzejący szybko zapach smoły. Pole bitwy zmieniło się w pobojowisko – spalone, zorane, skąpane w krwi. Sofya oparła się ciężko o stół, popatrzyła na sędziego.
— Mili nerdowie — odezwał się. — Wygląda na to, że mamy remis.
Cisza zapadła może na dwie nanosekundy, a potem hol wybuchł krzykami, wiwatami, śmiechami i brawami. Sofya poczuła, jak ktoś klepie ją po plecach, ale nie zwróciła na to nawet uwagi. Jej spojrzenie podążyło do Nikoli, wpatrującej się gniewnie w planszę, dokładnie w to miejsce, gdzie rozsypały się ich ostatnie jednostki. Dziewczyna zmełła pod nosem jakieś przekleństwo, skrzyżowała spojrzenie z Sofyą. A potem odepchnęła się od stołu, ostrym krokiem zaczęła zbliżać się do Sofyi.
— Super z tym zaklęciem…
Nie dane jej było skończyć.
Nikola podeszła, złapała ją za barki, i nim Sofya zdążyła zareagować, po prostu ją pocałowała.
— Pomyślałam, że może jak jeden raz stanę naprzeciwko ciebie, nie u boku, to zaczniesz cokolwiek zauważać — powiedziała, a ten skupiony grymas rozpłynął się w pogodny uśmiech.


Sesja letnia w końcu mogła pójść w niepamięć, a raczej mogłaby, gdyby prowadzący od robotyki nie spóźniał się z wysłaniem wyników. Sofya nie przejmowała się nimi jednak, z egzaminu wyszła usatysfakcjonowana, zrobiwszy wszystkie zadania na maksimum swoich możliwości, a że się przygotowywała i wiedziała, co robi i dlaczego, spodziewała się wysokiego wyniku.
Siedząca naprzeciwko niej Nikola była podobnie rozluźniona, a jej zwyczajowo poważne i skupione spojrzenie rozjaśniał teraz uśmiech. Dziewczyna przebiegła dłonią przez kawiarniany blat, odnalazła dłoń Sofyi, ich palce splotły się instynktownie.
— Wiesz, że Thomas nigdy nie był w Medwi?
Nikola uniosła brew.
— Serio?
— No serio. I tak pomyślałam, że jak i tak jedziemy na wakacje do domu, to może można by go było zaprosić.
Druga dziewczyna parsknęła śmiechem.
— Mam być zazdrosna?
Zarobiła kuksańca pod stołem.
— Daj spokój… Było minęło, a Thomas jest całkiem ogarnięty.
— No jest… — przyznała Nikola, ścisnęła mocniej jej dłonie. — Wiesz, z jednej strony trochę mi szkoda, że ten talon na jasnowidza ci nie pomógł, ale z drugiej to się cieszę, bo inaczej to Thomas by tu pewnie siedział, a nie ja.
Sofya uniosła brew, przechyliła głowę.
— Talon na jasnowidza… W sumie to bardzo mi pomógł. W sumie to rozwiązał problem.
— Niby jak? W poprzednim semestrze chciałaś koniecznie poderwać Thomasa, a teraz spójrz na siebie… Co on ci w ogóle powiedział?
Sofya obdarzyła ją lekkim uśmiechem.
— Bazowo to powiedział mi, że patrzę na zły wyświetlacz, szukając wyników. I wtedy, jak u niego siedziałam, to wydawało mi się, że mówimy cały czas o Thomasie. A on od początku mówił o tobie — Dziewczyna zamilkła, wzruszyła ramionami. — Sprawdzają się te wszystkie historie o przepowiedniach, które wydają się mieć jedną, jasną interpretację w momencie, gdy się je wypowiada, a potem dzieją się rzeczy i wszystko wychodzi na odwrót.
— Ciężka sprawa z takimi jasnowidzami.
— Prawda. Na szczęście ja już nigdy więcej do żadnego nie pójdę.
Nikola rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.
— Nie? Dlaczego? Przecież powiedziałaś, że ci pomógł.
— Bo mi pomógł. I powiedział, że to rozwiąże moje problemy sercowe — Sofya uniosła się na siedzisku, wychyliła mocniej przez stół. — Na zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz