25 lutego 2025

Od Yangcyna do Andrei

TW: krew, opis miejsca zbrodni, morderstwo, zwłoki.
Andrea i Yangcyn podążyli za Szarikiem. Aspirantka odsunęła stojący przy biurku kosz na śmieci, ukazując nową poszlakę. Podeszło dwóch techników, jeden wykonał parę zdjęć, drugi zaczął pęsetą nabierać skrawki na szalkę Petriego. Znalezione kawałki papieru zostały przekazane Yangcynowi, który spróbował przynajmniej część złożyć do kupy.
Parę minut później demon wyprostował się na krześle, które zajął, wykonał nieco głębszy wdech.
— Nic tu nie ma — stwierdził nieco zawiedzionym tonem.
Jeden z detektywów westchnął ciężko. Odszedł od biurka, wrócił do badania miejsca zbrodni.
Fragmenty kartki były nieco większe niż przy poprzednim morderstwie, więc łatwiej można było je poskładać, lecz okazały się zawierać nie zapisaną modlitwę, a zwykłe notatki odnośnie pracy ofiary. Nie pojawiły się żadne słowa mogące zostać uznane za inkantację.
Yangcyn wstał od biurka, zasunął za sobą krzesło. Odwrócił się, zaczął wzrokiem znów badać miejsce zbrodni.
Sprawca w środku nocy wszedł do mieszkania ofiary, najprawdopodobniej sam wpuszczony, więc dwójka musiała przynajmniej trochę się znać. Albo w jakiś sposób ofiara została przekonana do zaproszenia nieznajomego do środka. Tylko co musiała w takim razie usłyszeć? Jak dokładnie doszło do morderstwa? To był przypadek?
Przyjrzał się ciału i otaczającej go krwi.
Z pewnością nie.
Na ten moment nie potrafił określić zbyt wiele, zwłaszcza że nie był tak doświadczonym detektywem (w zasadzie to nawet detektywem nie był). Miał za to pewność do co jednego.
Podszedł nieco bliżej, przykucnął przy ciele. Tors zdobiła długa, szeroka rana, będąca głównym źródłem tego rozlewu krwi. Szkarłatna ciecz łukowatymi bryzgami ciągnęła się po dywanie, jak gdyby narzędziem zbrodni nie był raptem nóż, a coś większego, być może nawet krótki miecz. Twarz ofiary zastygła w szoku będącym zapewne reakcją na to, czego oczy stały się świadkiem.
No właśnie, oczy.
Szeroko otwarte, wpatrzone były w nieznany nikomu, daleki punkt, wydający się znajdować aż za sufitem. Nie ucierpiały wcale, nic się im nie stało. W zasadzie twarz była nienaruszona – jedynie krew spływała z ust, ale za tym stała głęboka rana na torsie, sięgająca układu oddechowego. Jedna rana, kompletnie różniąca się od tego, co poprzednim razem widział.
Demon wyprostował się, objął wszystko wzrokiem.
Sprawcą nie była ta sama osoba, która zabiła kobietę z domku jednorodzinnego.
Wszystko było inne. Brakowało kręgu z symbolami, znalezione przez Szarika spopielone skrawki papieru nie składały się na spaloną modlitwę, tylko jakieś notatki, sposób zadania ran całkowicie się różnił. W sumie Yangcyn się nie dziwił, nawet jeśli przez chwilę myślał, że owczarek znalazł coś łączącego te dwie sprawy. Pierwszy sprawca dołożył starań, widać było, że wszystko zaplanował, przeprowadził z dokładnością. Nie miało sensu, że nie zrobiłby tego samego przy drugim morderstwie. Co, bo się spieszył? Miał przecież całą noc. Nie, nie trzeba było nad tym dłużej rozmyślać.
Ale to dobrze. To nie było seryjne morderstwo. Istniała szansa, że przestępcy nie wykonają kolejnych ruchów i nikt więcej nie ucierpi. A przynajmniej Cynk miał taką nadzieję.
Autopsja i badania laboratoryjne potwierdziły, że obie sprawy nie miały ze sobą nic wspólnego. Tę z biznesmenem przejął inny zespół, a zespół Andrei (plus Yangcyn) wrócili do tej w domku jednorodzinnym.


Yangcyn siedział przy stole, wpatrywał się w tablicę, na której zamieszczono dotychczas zebrane poszlaki. Co pewien czas wzdychał, palcami raz po raz cicho bębnił o blat, zaś zarzucony na nogi ogon wyginał końcówkę w pewnym cieniu irytacji.
Założywszy, że na ofierze odprawiono pewien rytuał, skontaktowali się ze Związkiem Religijnym w nadziei na otrzymanie wskazówki odnośnie tego, jaką wiarę mógł wyznawać sprawca. Niestety kapłan, którego poprosili o pomoc, parę dni później powiadomił ich, że przeszukał całe archiwum, jednakże nie znalazł niczego pasującego do opisanego przez policję rytuału. Dodał, że prawdopodobnie ta religia nie została zarejestrowana w Związku Religijnym. Nie ułatwiało to zbytnio sprawy.
W Novendii panowała wolność wiary. Związek Religijny zrzeszał wiele odłamów skupionych na czczeniu różnych bogów, a ponadto istniały też religie nieoficjalne, czyli niezarejestrowane w związku, potocznie nazywane wspólnotami lub (mniej przyjemniej) sektami i kultami. Tych drugich detektywi już zaczęli sprawdzać, lecz dotychczas śledztwo nie przyniosło żadnych owoców. Ugrupowań było więcej, niż przypuszczano, a nie wszyscy otwarcie się spotykali. Jeśli to był jakiś skryty kult, dojście do niego mogło zająć naprawdę długo, o ile w ogóle było możliwe.
Sam Yangcyn nie wiedział, czy chciał przekopywać się przez wszystkie religie. Już teraz ominął część wypraw, rzucając wymówkami, że musi pracować (tu akurat nie dało się skłamać) lub chce podumać nad samą sprawą. Powód prosty: był demonem. Różne religie miały różne cechy, różne atrybuty, różne błogosławieństwa. Co, jak ktoś okaże się być wrażliwy na demoniczną energię i wykryje Cynka? Co, jak informacja pójdzie w świat, aż dojdzie na ten komisariat?
Westchnął po raz już któryś z kolei, przejechał ręką po włosach.
Ach, co robić? Z jednej strony chciał pomagać, ale z drugiej obawiał się, że to nie skończy się dobrze. Może nie powinien się przyłączać do tej sprawy. Musiał być ostrożny, inaczej...
— Widzę, że dzielnie dumasz.
Słysząc te słowa, niemal się zerwał jak poparzony. Włos na ogonie się zjeżył, szybko jednak opadł, gdy czerwone oczy dostrzegły znajomą sylwetkę. Andrea dosiadła się do stolika, również spojrzała na zapełnioną notatkami i zdjęciami tablicę. Yangcyn podążył za nią, pod spuszczoną wzdłuż ciała ręką poczuł sierść Szarika. Mimowolnie zaczął głaskać psa.
— Po prostu zastanawiam się, co z tym robić — odpowiedział. — Myślałem, że dzięki konsultacji ze Związkiem Religijnym przynajmniej dowiemy się, wokół jakich wierzeń powinniśmy węszyć, ale to coś nieoficjalnego. Sprawdzanie po kolei nieoficjalnych religii idzie wolno, a przed nami jeszcze długa droga.
Andrea zerknęła na niego, niemal od razu odpowiedziała:
— Może nie jest łatwo, ale na pewno w końcu złapiemy sprawcę. Prawdą jest, że nie ma zbrodni idealnej — dodała.
Demon wymienił się z nią spojrzeniem, wolno pokiwał głową.
Tak, kobieta miała rację. Może kiedyś przestępcom uchodziło na sucho, lecz teraz, przy obecnym rozwoju technologii i magii, nie dało się popełnić zbrodni idealnej. Zawsze się znajdzie jakiś dowód, choćby to był pojedynczy włos czy niewidoczne już resztki krwi. Uda im się dorwać drania, a Yangcyn w tym pomoże i pokaże innym, że będzie z niego wspaniały detektyw, ha! Wszyscy będą go traktować z podziwem, niezależnie od pochodzenia!
Dobra, może z tym pochodzeniem to jeszcze za wysoko, ale na pewno się wybije na komisariacie! Nie mógł się poddawać ani tracić wiary (hehe, wiary)!
Nagłe dzwonienie telefonu przerwało konwersację. Z racji, że obecnie znajdowali się w pomieszczeniu sami, Andrea wstała od stołu, po czym szybkim krokiem podeszła do jednego z biurek. Podniosła słuchawkę, podała, do kogo dodzwonił się rozmówca. Kilka sekund słuchała w ciszy; wtem wyprostowała się gwałtownie, spojrzała za siebie na demona.
Yangcyn zrozumiał bardzo dobrze, co jej oczy próbowały przekazać.


— Mężczyzna, lat pięćdziesiąt cztery, Fryderyk Zimmer, oraz jego córka, lat dwadzieścia, Joanna Zimmer. Zgłoszenie otrzymaliśmy anonimowo, na razie próbujemy namierzyć dzwoniącego.
Andrea i Yangcyn weszli za detektywem do salonu, od razu ujrzeli dwa ciała leżące obok siebie w pozycji anatomicznej. Potraktowane zostały w niemal ten sam sposób: rana na klatce piersiowej, wymierzona prosto w serce, przebite gałki oczne. Jedyną różnicę stanowiły dodatkowe obrażenia – ojciec miał głębokie cięcie w brzuchu, zaś córka w szyi. Otaczał ich szkarłatny krąg z misternymi symbolami. Dokładnie takimi samymi, jak u ofiary sprawy, którą właśnie badali.
Brakowało tylko jednego.
Demon pociągnął nosem, próbując wyłapać wszystkie obecne w pokoju zapachy. Krew, śmierć, kawa rozpuszczalna, czyjaś woda kolońska, jego własne perfumy i...
Otworzył nieco szerzej oczy, spojrzał w kierunku stojącej pod ścianą kanapy, przy której już węszył Szarik. Owczarek wsunął nozdrza pod mebel, ogon nagle się uniósł, a po chwili zwierzak dał znak, że coś znalazł.
I był to ostatni element charakterystyczny miejsca zbrodni, czyli resztki spalonej kartki.
— Modlitwa — stwierdził Yangcyn, gdy już połączył część skrawków.
Andrea nachyliła się trochę bardziej nad szalką Petriego, zmierzyła wzrokiem odzyskane słowa. Pismo było znajome, do tego określenia pasowały do tych znalezionych w domku jednorodzinnym.
Wszystko wskazywało na to, że sprawca, którego szukali, ostatecznie wykonał kolejny ruch.
Tym razem również nie było śladów włamań. Winowajcę wpuszczono do środka, nawet zalano mu kawę; a przynajmniej na to wskazywał rozbity kubek, którego szczątki zamieciono pod stół, oraz wyczuwalny nad podłogą w jednym miejscu aromat i wyschnięte plamy napoju. Andrea szybko wysnuła teorię, że naczynie zostało strącone w trakcie stawiania oporu przez jedną z ofiar, a potem sprawca zepchnął potłuczone kawałki, gdy przeprowadzał rytuał (salon był niewielki, więc krąg zajmował niemal całą dostępną przestrzeń podłogową).
Yangcyn podszedł do jednej ze ścian. Tuż przy wyjściu z pomieszczenia znajdowały się czerwone krople. Zbliżył do nich twarz, powąchał.
— Proszę spojrzeć — ktoś się odezwał.
Popatrzył za siebie, ujrzał jednego z techników, który akurat wskazywał coś na podłodze. Zarówno demon, jak i detektywi podeszli bliżej, przykucnęli. Na panelach widniały ślady, jak gdyby wcześniej rozlała się tu krew i ktoś wytarł ją, by później w tym miejscu pociągnąć linię kręgu. Ogoniasty chłopak wyprostował się, powrócił wzrokiem na zdobiące jasną ścianę krople. Czyli druga ofiara musiała zostać zaatakowana przy wyjściu, a potem przeniesiona. Być może stała się świadkiem aktu i próbowała uciekać...
Wszyscy dokładnie badali miejsce zbrodni, lecz nie mogli znaleźć niczego konkretnego, co popchałoby śledztwo choć trochę do przodu. Jedynie kolejne osoby poniosły śmierć, co tylko dało znak, że sprawca był seryjnym mordercą i prawdopodobnie ponownie zabije, jeśli policja go nie znajdzie. A morderstw nie dało się przewidzieć, ponieważ ani ofiary, ani okoliczności nie miały ze sobą niczego wspólnego.
Nadal byli w kropce.


— Chodźmy ponownie zbadać miejsca zbrodni.
Obecni w pomieszczeniu detektywi spojrzeli na Yangcyna, skrzywili się wyraźnie poza jedną osobą.
— Już przeszukaliśmy je dokładnie, nic nie znajdziemy! — jęknął jeden z nich. — Musimy się skupić na tym, co już mamy. Zresztą, co tak się tu nam wpychasz, nie jesteś nawet policjantem! — Podparł się rękami na biodrach.
— Ale mam prawo! — Odwzajemnił gest, machnął gniewnie kitką na ogonie.
Nie wierzył, że wszystko już znaleźli. Na pewno coś zostało, cokolwiek! Jeśli ofiary znały się ze sprawcą, w wyniku czego go zaprosiły do środka swoich domów, to musiały mieć coś z nim związanego, choćby zdjęcie czy pocztówkę. A jeżeli on coś reklamował, rozpowszechniał, to też pozostawił ślad. Musiała istnieć rzecz, która łączyła ze sobą ofiary, pomijając sposób zamordowania.
— Nie możesz ciągle nam wchodzić w...!
— Ja pójdę — usłyszeli.
Wszyscy jak jeden mąż popatrzeli na Andreę, która wstała od biurka i zdjęła z oparcia fotela swoją kurtkę. Yangcyn zmierzył ją wzrokiem, uśmiechnął się szeroko.
— Ha, wiedziałem, że mogę polegać na Niesamowitej Aspirantce Andrei!
Podążył za wychodzącą kobietą, na pożegnanie pokazał reszcie język.
Jakiś czas później weszli do mieszkania ojca i córki. Szarik przywdział niematerialną formę, Yangcyn i Andrea założyli gumowe rękawiczki, po czym przystąpili do poszukiwań. Pomijając salon, zaczęli przeszukiwać pozostałe pomieszczenia, którymi dotychczas tak dokładnie się nie zajęli. Podczas gdy aspirantka skupiła się na sypialni ojca, demon wziął na siebie pokój córki.
Przekroczył próg, rozejrzał się dokładnie. Sprawdził szuflady biurka, szafkę nocną, półki.
Nic.
Zerknął do szafy.
Nic.
Przegrzebał mały kosz na śmieci.
Też nic.
Zrezygnowany wyszedł do przedpokoju. Westchnął ciężko, odruchowo spojrzał w stronę wyjścia z mieszkania. Jego uwagę przykuł powieszony na wieszaku płaszcz, ewidentnie należący do córki.
Nie wiedział, czy to przez jego obsesję na punkcie ubrań, ale tak bardzo nie potrafił odwrócić od niego wzroku, że postanowił przeszukać kieszenie. Wsunął dłoń do jednej, potem następnej... i coś poczuł. Wyciągnął zmiętą kartkę, rozłożył ją, zaczął czytać widoczne napisy. Uniósł wysoko brwi.
— Andrea! — zawołał, wpadając jak burza do sypialni.
Kobieta przerwała sprawdzanie pod łóżkiem, podniosła się do pionu.
— Co znalazłeś? — spytała.
— Ulotkę religijną!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz