Wycieczki po antykwariatach miały w sobie ten specyficzny klimat, którego Bashar nie potrafił sobie odmówić. Jasne, że o wiele wygodniej było przejść się do księgarni, zgarnąć z półki idealnie wydrukowaną książkę jakiegoś poczytnego autora, i zanieść ją do domu, by dołączyła do swych towarzyszek, stanowiąc ozdobę rzeźbionej półki. Lecz spokojny spacer wśród książek, które miały już kiedyś swojego właściciela, które ktoś już kiedyś kupił, przeczytał, może zanotował coś na marginesie, zagiął róg ulubionego fragmentu, tchnęły magią, której próżno było szukać w podręcznikach. Stare książki przywoływały wspomnienia.
Bashar szedł wśród półek, a zmaglowane życiem, pożółkłe grzbiety zerkały na niego, zastanawiając się pewnie, czy to w jego dłoniach opuszczą progi antykwariatu. Lekarz pozwalał wzrokowi błądzić, podobnie jak i myślom, dopóki jeden z tytułów nie przykuł jego uwagi. Demon wyciągnął dłoń, zdjął książkę z półki.
Obwoluta rozsypała się, zostawiając obleczoną w poplamione, wyblakłe sukno okładkę, na której ciemniejszą barwą wytłoczono tytuł. Pod spodem imię i nazwisko autorki, straszące niespotykanymi w novendyjskim ani eqilango literami. Bashar w zamyśleniu przebiegł opuszkami po imieniu.
Zima zasypała Miedwograd śniegiem, skuła lodem studnie. Robotnicy robili, co mogli, ale nawet pomoc krasnoludzkich inżynierów wskórała tylko tyle, że jedynie główne ulice były przejezdne dla powozów. Reszta miasta? Tam trzeba było przedzierać się wszędzie na piechotę, a na obrzeżach – modlić o cud.
Biblioteka Uniwersytecka miała to szczęście, że znajdowała się przy głównej ulicy i stanowiła ważne dla stolicy miejsce, toteż nie dość, że drogę do niej starannie odśnieżono, to jeszcze w środku było ciepło i przyjemne, a grube, kamienne mury i zatrzaśnięte okiennice odcinały studentów od stożącego się za oknem żywiołu.
Nie planował siedzieć w Bibliotece do późna, lecz trzaskający mróz sprawiał, że odwlekał moment opuszczenia przybytku, mimo doskonałej świadomości tego, że im później wyjdzie, tym zimniej będzie. Zawsze mógłby jeszcze zostać na noc. Nie było tak, że personel by mu nie pozwolił. Nie jemu.
Przyszedł czas na przerwę. Odsunął rozłożone książki, odłożył pozłacane pióro do stojaka, odchylił się na krześle. Wstał, by przejść się trochę, rozprostować zdrętwiałe nogi i plecy. Cichy stukot dobrze skrojonych butów przeciął absolutną ciszę czytelni, zatonął wśród wspinających się aż po sufit półek z książkami. Głośniejszy dźwięk nie miał tu prawa bytu; jedyne, co ucho mogło wychwycić, to westchnięcia przewracanych stron, mamrotanie kapiącego wosku świec, odległe echo zamykanych gdzieś drzwi.
Pewnie dlatego nie usłyszał tego tłumionego pokasływania dobiegającego z działu poświęconego literaturze pięknej.
Siedziała tam, całkowicie zaabsorbowana gryzmoleniem jakimś ogryzkiem po wymiętym papierze. Bure włosy związała w niedbały kok, poplamiona kapota wisiała jej na ramionach, dziurawe buty ledwo trzymały się nóg. W drugiej ręce trzymała usmarowaną ścierkę, nawet nie chusteczkę, w którą pokasływała od czasu do czasu.
Mężczyzna ruszył ponownie, tym razem dbając o to, by poruszać się bezszelestnie. Ostrożnie zbliżył się do piszącej, zerknął nad ramieniem, przebiegł wzrokiem powstającą treść.
— Interesujące.
Znali się krótko. Gruźlica litościwie pozwoliła jej ukończyć studia, napisać kilkanaście baśni, lecz nie więcej. Mimo tak młodego wieku i tak niewielkiego dorobku, doczekała się jednak swego miejsca w panteonie medwiedańskich baśniopisarzy, zaś krytycy literatury nie mogli się nadziwić szczęściu – że oto szlachcic wziął pod patronat spuściznę literacką jakiejś nikomu nieznanej studentki, wydał własnym nakładem, nie pozwolił słowom przepaść.
Bashar uśmiechnął się pod nosem, otworzył książkę na przypadkowej stronie.
— O czerwonookim księciu — przeczytał na głos. Oparł się barkiem o półkę i pogrążył w lekturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz