10 stycznia 2024

Od Dantego – Nowy Rok

Dante, z reguły, szanował prawo kolejek. Niech już będzie, że jeśli wszyscy grzecznie poczekają, to prędzej czy później oraz bez uszczerbków na zdrowiu dostaną wyczekiwany przez siebie bilet, wejście do muzeum albo wolne miejsce w restauracji. Jednak teraz ciasno zbity tłum noworocznych balowiczów, próbujący w pełni wykorzystać atrakcje przygotowane specjalnie na ten dzień, nadwyrężał harujących jak mrówki pracowników stoisk z przekąskami, więc kolejka poruszała się w tempie dalekim od tego przez Dantego wymarzonego. Bo skoro Bashar chciał jalebi przed północą, to miał dostać to jalebi w trybie natychmiastowym, bądź prawie natychmiastowym, i syren w głębokim poważaniu miał to, czy ktoś z tego powodu zamierzał mu robić problem. Spróbowałby tylko.
Jak się wciął w kolejkę? Naturalnie, że przy pomocy swojego wrodzonego uroku idioty, który na tyle zirytuje kogoś, żeby temu zwyczajnie dalsza kłótnia zbrzydła, machnął ręką i z grymasem niezadowolenia dał mu to, czego chce. Powiedział doktorowi, żeby go poprowadził za rękę pomiędzy ludźmi, znalazł przesmyk w kolejce, a on zajmie się resztą. Bashar chwilę mrużył oczy, chcąc odgadnąć skryty za szkiełkami pomysł, lecz w końcu po prostu zaufał, zrobił to, o co syren poprosił, już zaraz próbując nie parsknąć przez to śmiechem.
Gdy znaleźli się we właściwym miejscu, Dante pociągnął go za rękę, zatrzymał się i odegrał teatrzyk dla poszkodowanej parki, przed którą się wcisnęli, coś mrucząc o tym, że gdzie to się pan doktor spieszy, że tutaj też mogą poczekać, nawiązując do jakiejś wyimaginowanej dyskusji i subtelnym krokiem przesuwając się wraz z członem kolejki. Na klepnięcie w ramię od zirytowanego mężczyzny nie odpowiedział, jedynie przyciągnął doktora bliżej do swej piersi, musnął ustami blady policzek, przekonując Bashara, jaki dobry widok jest stąd na scenę, i tak czynił za każdym razem jako odpowiedź na wnerwione reakcje parki, aż lekarz tulił roześmianą twarz do jego barku, a niepocieszony facet razem ze swoją dziewczyną odpuścili walczenie o swoje.
— Popisałeś się — powiedział przyciszonym, wciąż rozbawionym głosem doktor, opierając głowę o bokserskie ramię, pluszaka rekina o umięśniony tors. Dante gładził dłonią wąską talię, uśmiech błąkał się w kącikach ust i przez to słodkie rozmarzenie się w bliskości Bashara począł mu umykać fakt zbliżającej się szybko północy. Przecież kilkanaście dobrych minut jeszcze zostało, prawda?
— Specjalnie dla ciebie — odparł słodko, rozśmieszając na nowo mężczyznę.
Ostatnia osoba przed nimi w kolejce właśnie zamawiała swoją porcję egzotycznych słodyczy, więc syren niechętnie odsunął się od lekarza, przelotnie ucałowawszy czubek jego głowy, by móc zamówić łakocie. Jak wcześniej pachniało każdą potrawą, tak po podejściu do stoiska zdecydowanie było czuć odurzającą dawkę cukru w powietrzu, mogącą spokojnie pokonać największych miłośników deserów samym widokiem ułożonego równo jedzenia. Dante nigdy nie grzeszył szczególną koncentracją, ale zgubienie z radaru obiecanych churrosów, mając w tle tę mnogość wszystkiego, wcale nie było takie trudne.
— Co dla pana? — Sprzedawca był już zmęczony, lecz wciąż starał się utrzymać pogodnego ducha w rozmowie z klientami.
— Jalebi będzie — odpowiedział, mając nadzieję, że nie pomieszał żadnych literek. Smukłe palce wymsknęły się z nieco z uścisku ich dłoni, syren uznał, że Bashar pewnie wyciąga się ku drugiej stronie stoiska, oglądając pozostałe dobroci.
— Duże, małe? — Dwa tęczowe pudełka uniosły się w górę.
Tłum za nim się poruszył, ktoś trącił go lekko w ramię, zadbane opuszki musnęło go lekko w nadgarstek, nim ich dotyk gdzieś zniknął, zostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie pustki w silnych dłoniach.
— Wiadomo, że duże. — Kieł błysnął w zawadiackim uśmiechu, choć mniej szerokim niż zazwyczaj. Dante rzucił szybko okiem za siebie, lecz nie zdążył nawet przyuważyć, gdzie podział się doktor, sprzedawca już pytał, czy coś jeszcze.
— No właśnie, Bash… — Syren ponowił swoją próbę odnalezienia lekarza, obejrzał się przez ramię. Wzrok natrafił jedynie na obcy mu tłum, bez śladu tego rubinowego spojrzenia, bez znajomej sylwetki. Wrażenie pustki przeszło w kłucie tuż przy sercu. — Bashar? — zapytał cicho, z obawą, że chyba nikt mu nie odpowie.
Kartę przyłożył byle jak do terminala, pudełko z jalebi wręcz wyrwał z rąk mężczyźnie, przy obrocie i kroku w tył prawie powalił barkiem jakąś kobietę, ale ledwo cokolwiek z tego wyłapał, bo tykanie zegara właśnie poleciało z głośników, a on nie miał bladego pojęcia, co się stało z Basharem.
— …trzy minuty do północy! — Dosłyszał tylko tyle pośród okrzyków widowni. Lampki zdobiące plażę poczęły mrugać, podsycając ekscytację, wyłaniały co chwila z mroku jego ściągnięta twarz. Nie było lekarza przy słodyczach z Bharatu, Dante pobiegł przed siebie, starając się dotrzeć na jakiś względny środek pomiędzy stoiskami i foodtruckami, nieustannie przeczesując rozbieganym spojrzeniem tłum. Tak gęsty i głośny, musiał przypadkiem ściągnąć gdzieś doktora w losowym kierunku.
— Nie, nie, nie, nie… — mówił pod nosem, walcząc z nagłą paniką, że nie znajdą się z Basharem w porę.
Bo tak, do ciężkiej cholery, chciał się z nim pocałować o północy, zrobić sobie z przeszłości na przekór i udowodnić, że to, co tyle lat wyśmiewał jako głupotę, błahostkę i tanią próbę przeniesienia do życia magii filmów, było w istocie czymś wyjątkowym, gdy chodziło o Bashara. Gdy chodziło o nich.
Już łapał za czyjeś ramię, tylko po to, by w ostatnim momencie zorientować się po zbyt niskim wzroście, że patrzy na niewłaściwą osobę.
— Dwie minuty! — Przester w głośniku zabolał w uszy, Dante zacisnął szczękę przez uciekający czas, poczuł, jak oddech mu przyspiesza. Wypatrzył stolik z grupą studentów, ruszył w ich stronę zdeterminowanym krokiem.
Jeśli mógł przez resztę roku przejść ze świadomością, że pierwsze jego sekundy spędził w objęciach jedynego mężczyzny, którego pragnął mieć tak blisko przy sobie, to Dante nie znał już lepszego życzenia ni zaklęcia zapewniającego mu pomyślność i szczęście na kolejne miesiące.
Syren wskoczył na ławkę ze studentami, z niej zgrabnie przeszedł na stół, górując nad tłumem.
Każdy gest Bashara, wszystko, co doktor robił dla niego, czym Dante starał się odwdzięczać, miało znaczenie, nie było pustym słowem albo niespełnioną obietnicą. Pocałunki, ściśnięcia dłoni, pochodziły one od uczucia, które dostrzegał na dnie rubinu, które, wedle jego serca, powoli barwiło się intensywniejszym odcieniami, odpowiadając na rosnące w nim samym emocje. Więc błagał siebie, wszechświat, kogokolwiek, kto chciał go wysłuchać, żeby dostał szansę na ten pocałunek.
— Jedna minuta!
Komentarze niezadowolonej grupki zbył jakimś przekleństwem, rozglądając się po ludziach. Jedni stali, spoglądali na scenę, inni na siedząco i z piwem witali zmianę daty. Dante przeklinał każdego z nich po kolei, bo nikt nie był Basharem. Ocean zaszumiał, zamruczał, z gniewem i krztą irytacji rozbił świeże fale o brzeg, jakby odpowiadając na jego frustrację.
Krzyknął. Imię, dźwięczne, ładne, jego ulubione, poniosło się ponad głowami, parę z nich obróciło się w jego stronę, potem rozejrzało się naokoło, nikt jednak nie spojrzał na niego w ten sam miły i tęskny sposób. Krzyknął ponownie, próbując przebić się przez budującą napięcie muzykę. Nie otrzymał reakcji. Szerokie ramiona opadły lekko w zwątpieniu.
Wtem nie jeden, a cała gromada głosów odezwała się za jego plecami.
— Dante!
Zwrot, szybki, nagły, kopnął przypadkiem czyjeś piwo, w następnej sekundzie o tym zapomniał, bo znalazł wzrokiem Bashara wśród bandy brodatych krasnoludów, pokazujących żywo palcami na smukłą sylwetkę lekarza. Syren wyszczerzył się, mając mnóstwo pytań, ale nie potrzebując na razie żadnej odpowiedzi.
— Bashar!
Zbiegł ze stołu, cały czas trzymając pudełko jalebi mocno w dłoni. Wraz z zetknięciem się glanów z ziemią rozpoczęło się odliczanie ostatnich sekund do nowego roku.
— Pięć!
Bashar ruszył w jego stronę, obok siebie mając swoją niecodzienną eskortę, sprawnie pomagającą mu się przebić przez tłum.
— Cztery!
Przeskoczył zgrabnie ponad powalonym śmietnikiem, dopadł do krasnoluda na czele, nawet nie czekał, aż ten się odsunie. Wcisnął się między niego a drugiego niskiego rudzielca, wyciągnął wolną dłoń do uśmiechniętego Bashara.
— Trzy!
Wpadł w szeroko rozłożone, smukłe ramiona, palce wsunął na blady kark, przyciągając za niego doktora.
— Dwa!
Błogie westchnienie owiało lekarską twarz, gdy Dante zbliżył oba czoła do siebie, kciukiem pogładził ciepłą skórę. Mam cię.
— Jeden!
Świat nigdy nie był tak cichy o północy nowego roku. Wystarczyło mu wtulić się wargami w usta Bashara, przymknąć oczy, poczuć objęcia szczupłych rąk na sobie, jak przyciskają zdobycznego rekina do jego pleców, i tyle, i nic więcej, zostawała pieszczota, zawierająca w sobie wszystkie postanowienia „dla ciebie będę lepszy”, zapewnienia „nie zapomnę”, nieśmiałe „bądź przy mnie tak, jak jesteś teraz”, wrzaski, wiwaty, błyski na niebie, nie było to ważne ani istotne. Uśmiechnął się, uśmiechnął się i Bashar, trwając w słodyczy pocałunku.
Dopiero po chwili doktor ozwał się szeptem pierwszy, przez szkła mogąc z bliska spojrzeć w błyszczący się błękit.
— Szczęśliwego Nowego Roku, Dante. — Zgrabna dłoń delikatnie przesunęła się w górę i w dół jego pleców. Dante odetchnął głębiej, łagodnie potarł nosem o nos mężczyzny.
— Z tobą na pewno będzie szczęśliwy — zamruczał w jeszcze jednym, ciepłym muśnięciu warg, po czym ostrożnie przysunął do siebie pudełko ze słodkościami, dotąd trzymane ponad ramieniem lekarza. Bashar zaśmiał się, spoglądając na przekąskę, może nie dowierzając trochę, że w tym wszystkim syren dał radę mu ją przynieść. Ale przecież jak doktorek ją chciał, to doktorek musiał ją dostać. — Mam jalebi dla ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz