Stellaire, będąc stolicą rozległego i nowoczesnego państwa, pełnego istot o najprzeróżniejszych potrzebach i upodobaniach, stanowiło miasto, w którym można było znaleźć wszystko. Od otwartych o abstrakcyjnie wczesnych godzinach piekarni, gdzie można było zjeść śniadanie, czy studiów egzotycznego tai-chi, pozwalających zacząć dzień od ćwiczeń i medytacji, przez otwarte cały dzień kręgielnie albo kina, aż po liczne bary, zamykające swe drzwi dopiero nad ranem. Każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie, bez względu na porę dnia, preferencje czy zasobność portfela, mimo to Ignisowi i Dantemu prawie udało się dokonać niemożliwego.
— Już myślałem, że skończyły się bary, w których jeszcze nie ojebałem Zapałki — powiedział Dante, gdy akurat siedzieli u Seymoura w mieszkaniu — ale jest jeszcze jedna miejscówka, gdzie nie zdążyliśmy w nic zagrać.
Kiedy Dante przekraczał po raz pierwszy próg ich studia, Seymour nie spodziewał się, że ekscentryczny krawiec jakoś tak cudownie dołączy do ich paczki, szczególnie biorąc pod uwagę antypatię od pierwszego wejrzenia, która rozkwitła między nim i Ignisem w pierwszej minucie współpracy. Teraz jednak to bez obecności Dantego było dziwnie, jakby ekipa była niepełna, a rozmowa nie kleiła się tak dobrze, nie płynęła równie sprawnie. I tak siedzieli w siódemkę, bo prócz Dantego, do grona muzyków dołączył też i Virgil, którego obecność łagodziła obyczaje, gdy dwójka największych rozrabiaków zaczynała przeginać. Seymour zerknął na wilkołaka, uśmiechnął się, lecz zaraz Ignis znów przyciągnął jego uwagę, prychnąwszy, nim zwrócił się do Dantego.
— To jest jakiś twój życiowy cel, wydurniać się przy wszystkich cymbergajach, piłkarzykach, rzutkach i pinballu?
— Jeśli ktoś się przy nich wydurnia, to tylko ty, Zapałka — odparł syren.
— No tak – bo jak trzeba napierdalać na pałę, to jesteś pierwszy, ale jak gra wymaga choć krztyny myślenia, to już nie ma co zbierać — odciął się genashi. — To co, może pykniemy w Siedem Cudów?
Dante skrzywił się.
— Nie zmieniaj tematu, jak próbuję was wszystkich wyciągnąć do baru. Doceń trochę, że specjalnie wybieram miejsce, w którym już byliśmy i się wszystkim podobało.
— Przed chwilą było, że wybrałeś nowe miejsce, żeby ojebać Zapałkę — przypomniał mu Seymour. Dante machnął zbywająco dłonią.
— Nowe-stare, bo już tam byliśmy, ale Zapałka się najebał, zanim zdążyłem go ojebać. — Syren wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— To jak się ten przybytek nazywa?
— The Web — odpowiedział Dante, jego uśmiech tylko się poszerzył. — Zobaczycie, że się wam spodoba, fajne gry tam mają.
Było późno, gdy zwyczajową ekipą wlali się do wnętrza przybytku. Raam jak zwykle patrzył już w stronę parkietu, starając się wyłuskać z bawiącego się tłumu interesujące go dziewczyny, Ignis zakiwał się w rytm huczącej z głośników muzyki, profesjonalnie ocenił, że nawet może być, Dante zaś złapał genashiego, ignorując jego protesty, by Karp trzymał płetwy przy sobie, następnie zaś pociągnął wokalistę w stronę baru, torując drogę reszcie ekipy. Seymour i Virgil podążyli za postawniejszymi chłopakami i nie wiedzieć kiedy, cała piątka rozlewała się przy barze, zmuszając pozostałych klientów, by ścisnęli się po bokach.
Za ladą uwijała się już dwójka barmanów, wprawnie przygotowując zamówione przez rozbawiony tłum drinki, odsyłając ludzi do stolików z fantazyjnymi szklankami i kieliszkami, wypełnionymi najbardziej barwnymi, zaczarowanymi zawartościami. Każdy, prócz procenta alkoholu, zdecydowanie zawierał w sobie równie wysoki procent magii, bo to przecież niemożliwe, by tęczowy brokat wirował w taki sposób, albo żeby światło migotało w zawartości kieliszka, pykając tuż nad powierzchnią pachnącymi bąbelkami.
Dante nie zwrócił uwagi na barmanów, wzrokiem szukał kogoś innego. A gdy znalazł, uśmiechnął się od ucha do ucha, pomachał ozdobioną bransoletkami dłonią.
— Charlie!
Seymour spojrzał na barmankę – według opowieści Dantego również właścicielkę klubu – stojącą przy drzwiach na zaplecze, popijającą wodę z małej butelki, robiącą sobie krótką przerwę od lady i mieszania kolejnych drinków. Co jakiś czas zerkała w stronę dwójki swych pracowników, ale widać wprawili się już na tyle, że nie potrzebowali ani pomocy, ani wiele doglądania. Na widok szczerzącego się syrena, Charlie uśmiechnęła się lekko, jakiś błysk zaigrał w obu parach oczu. Arachnesa odstawiła butelkę, w dwóch krokach znalazła się przy barze. Obrzuciła spojrzeniem resztę ekipy, nim wróciła uwagą do Dantego.
— Stęskniłeś się za bąbelkami? — spytała oględnie, na co mina Dantego na moment zrzedła, nim syren odzyskał swój typowy rezon.
— Tak bardzo, że przywlokłem tu Zapałkę…
— Nie nazywaj mnie tak.
— …żeby też skosztował twoich zajebistych drinków.
Charlie parsknęła serdecznym śmiechem, Ignis coś burknął, strząsnął z siebie rekinią płetwę, nim zwrócił się do barmanki.
— Dla mnie po prostu szkocka…
Dante dramatycznie złapał się za pierś.
— Po prostu szkocka? Zapałka, weź nie rób z siebie błazna, tak jak zawsze. Jak ci Charlie zrobi drinka, to już nigdy żadnej szkockiej nie będziesz chciał — powiedział z całą stanowczością, znów łapiąc bark Ignisa. — I mam pewien pomysł. — Różowe szkiełka rozbłysły w ten charakterystyczny sposób, w jaki błyskały za każdym razem, gdy syren wpadał na jeden ze swych genialnych inaczej pomysłów. — Zagramy w grę.
— Znowu portfela zapomniałeś? — spytała Charlie.
Dante machnął dłonią.
— Co było to było. W każdym razie, mam taki pomysł. Zagramy w grę – ty wybierzesz, jaką — zwrócił się do Charlie. — Jeśli jeden z nas wygra, to pije na koszt baru, a jeśli ty wygrasz, my płacimy podwójną stawkę. Co ty na to?
Kobieta popatrzyła na niego z niedowierzaniem, nim parsknęła śmiechem, położyła dłoń na ladzie.
— Stoi. — Jej uśmiech można było prawie wziąć za szczery. — To zagrajmy w statki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz