Trudno było jej pomyśleć o Dantem jako o kimś, kto byłby zdolny skrzywdzić kogokolwiek z premedytacją, być tym złym. Był jednak porywczy, miał gorącą krew, a takim osobom zdarzało się robić rzeczy, których bardzo później żałowali. I najwyraźniej właśnie takie sytuacje prześladowały jej przyjaciela. Była pewna, że żadna z nich nie byłaby w stanie zmienić jej zdania o nim, a jednak nie pytała. Nie chciała go naciskać, czując wyraźnie, że syren nie chce o tym rozmawiać. Nie pierwszy raz z resztą, jednak nie miała mu tego za złe. Cokolwiek by postanowił, miałby jej wsparcie, tak jak ona miała wsparcie w nim, choćby w tej chwili.
Cały ten strach przed koszmarami wydał jej się nagle strasznie głupi, odkąd Dante zjawił się w jej domu, wprowadzając pozytywną energię i bojowe nastawienie, które skutecznie przeganiało wszelkie złowieszcze cienie z kątów i miejsc, gdzie nie sięgało światło włączonej w telefonie latarki. Od chwili, gdy się pojawił, nagle wszystko było w porządku i nie musiała się już bać niczego… no, może z wyjątkiem tego, że faktycznie zdzieli go przez te mokre kłaki za to, że pędził na swojej miejskiej strzale z mokrą głową. Jeszcze tego brakowało, aby dostał przez nią zapalenia płuc, choć nie wątpiła, że w chorobie zdecydowanie miałby się kto nim zająć. Chociaż, z tego, co wiedziała, nie musiał się uciekać do aż tak drastycznych metod, by spotkać się z panem doktorem.
Gromki śmiech skutecznie odegnał wszelkie smutki, choć trochę pistacjowych, jej ulubionych lodów wylądowało na kocu, gdy łyżeczka wymknęła jej się z dłoni podczas ataku łaskotek.
– Uczę się od najlepszych! – zawołała, gdy w końcu zabrał rękę i mogła opanować atak śmiechu. Odetchnęła, ścierając chusteczką lody z koca. Później będzie musiała go wyprać, ale póki co musiało wystarczyć. Pozbywając się plamy, zastanowiła się nad pytaniem Dantego. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Akurat dobrych wspomnień miała całkiem sporo, choć, podobnie jak cała reszta, pojawiały się one dopiero od pewnego momentu. Początki w Stellaire nie były łatwe i miała naprawdę sporo szczęścia, że trafiła na Elaine i Ewana, którzy może i nie byli jej prawdziwymi rodzicami, jednak nie potrafiła myśleć o nich w żaden inny sposób.
– Pierwsze wejście na scenę w teatrze – powiedziała, wybierając wspomnienie bardzo starannie. – Gdy się nad tym zastanawiam, to trochę niesamowite, jak bardzo jestem z nim związana. – Zerknęła w stronę Dantego, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Właściwie nigdy wcześniej nie rozmawiali o jej przeszłości i nieznanym pochodzeniu, chociaż wiedział przecież o jej problemach z pamięcią. Od tego tak naprawdę zaczęła się ta przyjaźń. – To w teatrze znalazła mnie mama – powiedziała, ładując się pod jeden z kocy, którymi owinięty był Dante, otulając zmarznięte już nieco stopy. – Wiesz, wtedy… kiedy nie miałam nic, tak naprawdę nawet imienia. Nie mam pojęcia, kim byłam ani skąd – wzruszyła lekko ramionami. Wciąż ją to w jakiś sposób dręczyło, choć wmawiała sobie, że pogodziła się z tą niewiedzą. Miała tutaj dobre życie, rodziców, przyjaciół, pasje. Jaki był sens skupiać się na czymś, co było dawno temu i już prawdopodobnie nigdy nie wróci. Roześmiała się cicho – I wiesz? To chyba było przeznaczenie, bo potem spędzałam w tym budynku większość czasu. Podkradałam scenariusze aktorom, by się ich uczyć i gdy nikt nie patrzył, wychodziłam na scenę, by móc odgrywać wybrane role sama przed sobą. No i chyba… przynajmniej taką mam nadzieję, że to o to chodziło… jeden z reżyserów uznał, że się nadaję i dostałam pierwszą, prawdziwą rolę w życiu. – Uśmiechnęła się szeroko do tego wspomnienia. – W dniu premiery Sapphire musiała mnie niemal siłą wypchnąć na scenę, bo okazało się, że pokazanie się dziesiątkom ludzi na widowni jest znacznie trudniejsze niż wydurnianie się przed pustymi fotelami. – Spojrzała znów na Dantego – Nie było mowy o tym, aby zasnęła tamtej nocy. Chociaż to była mała, drugoplanowa, to jednak było to dla mnie naprawdę niezwykłe wydarzenie – dokończyła, po czym objęła silne ramię syrena, uniemożliwiając mu dalsze pochłanianie roztapiających się lodów. Wbiła w niego intensywne spojrzenie błękitnych oczu, tym samym jasno dając znać, że Dante nie wymiga się od odpowiedzi.
– Twoja kolej – powiedziała stanowczo. – Wyskakuj ze szczęśliwych wspomnień. Albo snów. – Trudno było powiedzieć, czy twarz Dantego bardziej wyraża zdumienie, czy też rozbawienie wywołane tym kategorycznym żądaniem. Znów zamieszał w lodach, choć w żelaznym uścisku wróżki nie było mowy o uniesieniu łyżeczki do ust.
Czekała cierpliwie, widząc, jak szuka w pamięci historii, którą chciałby się z nią podzielić. Kącik ust drgnął jej lekko, gdy poczuła bijące od niego błogość i ciepło, wywołane wspomnieniem, które wypłynęło na wierzch. Już wiedziała, że lada moment zacznie opowieść mającą dla niego naprawdę ogromne znaczenie.
– Tak szczerze, to na początku myślałem, że się nie uda, że… wszystko przepadło – zaczął nieco zmieszany, po czym pokręcił głową. – A potem wyszło, że napierdoliłem jakieś głupoty kwiatami, a potem jakoś poszło. I byliśmy na randce. Takiej prawdziwej randce – Zerknął kątem oka na wróżkę, której brwi podjechały w górę w geście zdziwienia.
– No proszę. Nigdy nie wątpiłam, że jesteś dość utalentowany, by gadać głupoty nie tylko za pomocą słów – mruknęła trochę złośliwie, po czym pisnęła rozbawiona, gdy Dante w zemście potargał rude loki. – No już, mów dalej – poprosiła, mocniej przytulając się do jego ramienia i wbijając w niego uważne, skupione spojrzenie. Dobrze wiedziała, do czego zmierza opowieść syrena. W tej mieszaninie ciepłych, słodkich uczuć, miękkich emocji otulających serce, zmuszających je do nieco szybszego, pełnego ekscytacji bicia, mówiło jej więcej niż tysiąc słów. Ale i tak chciała to wszystko od niego usłyszeć.
– Tak się składa, że się w tej dziedzinie dokształciłem. – Dante uniósł dumnie podbródek, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. – Teraz już nie pierdolę głupot, a przynajmniej nie kwiatami. Oj… długo wtedy rozmawialiśmy o kwiatach… potem dostałem książkę. No to już wiem, jakie kwiaty co znaczą – westchnął z błogim uśmiechem wymalowanym na twarzy, pogrążając się w tym wspomnieniu, a jego emocje udzielały się wróżce.
– Tak się cieszę, Dante – Maeve uśmiechnęła się szczerze i mocniej przytuliła syrena, nie powstrzymując tej radości, którą faktycznie odczuwała. Dante był dla niej naprawdę ważny, zależało jej na nim i jego szczęściu, dlatego też zamierzała mu kibicować ze wszystkich sił. Jemu i doktorowi Karimowi, którego imię co prawda nie padło, ale i tak dobrze wiedziała, że to o niego chodzi. Akurat przed nią syren nie miał szans ukryć swoich prawdziwych emocji i uczuć, gdy tylko w rozmowie padało to jedno konkretne imię.
– Powinniśmy to uczcić – powiedziała. Westchnęła i pokręciła głową z politowaniem, gdy syren kichnął w odpowiedzi donośnie – W tym przypadku herbatą, taką z miodem, cytryną i imbirem… mogliby już coś zaradzić z tym prądem… – mruknęła nieco zirytowana, spoglądając w stronę żyrandola, którego w żaden sposób nie poruszyło jej karcące spojrzenie. Znów spojrzała na Dantego – Jeszcze tego brakowało, żebyś był chory przeze mnie i moje koszmary… to ty im miałeś spuścić łomot, nie na odwrót! – zauważyła, dźgając syrena palcem, czego nawet nie poczuł przez grube warstwy otulających go kocy.
– Już ci mówiłem, nic mi nie będzie – oznajmił, machając lekceważąco dłonią. – Najwyżej pójdę do Bashara i… – urwał, widząc spojrzenie Maeve. – No już daj spokój! – Przewrócił oczami. – Poważnie, nie przejmuj się tym, tylko jedz lody, zanim całkiem się rozpuszczą.
Skupiła się więc na lodach, chociaż o ich stałej formie można było już zapomnieć. Siorbnęła z łyżki pistacjową, płynną masę i postukała się nią w zaciśnięte usta, myśląc nad czymś intensywnie.
– Pokażę ci coś – powiedziała po chwili ciszy. Dante uniósł lekko brwi. – Zabieraj koc i chodź. – Odłożyła pudełko i wstała z kanapy. Dante, wciąż opatulony kocem, powiewającym za nim jak pluszowa peleryna superbohatera ruszył za wróżką na piętro, oświetlając drogę jedną ze świec. W końcu dziewczyna zatrzymała się przed jednym z pokoi i położyła dłoń na klamce. Zawahała się przez chwilę.
– Jeszcze nigdy nikomu ich nie pokazywałam – przyznała, spoglądając nieśmiało na Dantego. Odetchnęła, próbując odegnać stres, który pojawił się nagle. Komu jak komu, ale Dantemu mogła przecież zaufać. Czemu więc bała się aż tak? Każdy z tych obrazów był cząstką jej duszy, jednak przecież jeśli komuś miała je pokazać, to tylko jemu.
W końcu nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Wpuściła syrena do pracowni. Już od progu uderzył w nich zapach farb i werniksu. Jeden z obrazów, dopiero co ukończony, wciąż stał na sztalugach. Akwarelowy krajobraz przedstawiał miejsce, które ani trochę nie pasowało do Stellaire czy w ogóle Novendii. Inne obrazy stały równo ustawione pod ścianami. Pejzaże, portrety, alegorie i weduty, wszystko skrupulatnie posegregowane i starannie ułożone. Jedna grupa obrazów wyróżniała się na ich tle – jako jedyne ustawione były frontem w stronę ściany, skrywając to, co było na nich namalowane.
Maeve spojrzała na Dantego, nic nie mówiąc. Skrzydła znów przylgnęły do pleców wróżki, gdy czekała na jego reakcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz