Ze sceny musieli go niemalże znieść, ale Ignis się nie przejmował. Bawił się zajebiście, ludzie też się bawili, a że fajerwerki o północy oglądał dopiero następnego dnia, w formie transmisji, to nawet nie żałował. Ten moment spędził, próbując dojść do siebie na kanapie na backstage'u, popatrując na siedzących wokół chłopaków, drżącą dłonią podnosząc do ust szklankę z gorącym alkoholem. Przycupnięty obok Arieth lekkim ruchem podtrzymał dzwoniące o zęby szkło, Ignis skinął mu głową w podzięce.
— No i co, przekonałeś się w końcu, żeby tych jajogniotów nie nosić — Raam siedział rozwalony na drugiej kanapie, wlewając właśnie w siebie cały dzbanek chai masali.
Seymour przelotnie oderwał wzrok od wyświetlacza telefonu, zdążył nawet nabrać powietrza, by odpowiedzieć asurze, gdy telefon zawibrował, ponownie zgarniając całą uwagę muzyka.
— Ta, coś w ten deseń — mruknął oględnie, posyłając wyświetlaczowi uśmiech i już pisząc coś zapamiętale.
Raam rzucił Ignisowi wiele mówiące spojrzenie, Ioannis uśmiechnął się w ten swój typowy, ioannisowy sposób.
— W tym roku wzięliśmy od Norberta dużo biletów. Więcej niż w ubiegłych latach — zauważył Arieth, Raam zaraz podjął, zwrócił się do Ignisa:
— No właśnie. Ta koleżanka Dantego się do ciebie odzywała? Podobało jej się?
Perkusista mniej więcej kojarzył wróżkę, widzieli się na jakiejś imprezie u wkurwiającego syrena, ale Ignis wątpił, by mieli okazję jakoś więcej porozmawiać.
— Daj kobiecie żyć — westchnął wokalista. — Zresztą, sam ją potem spytam, widzimy się w środę.
Powoli przestawało mu się tak kołysać w głowie, więc pociągnął kolejny łyk ze szklanki. Nie dostrzegł porozumiewawczych spojrzeń wymienionych między Raamem i Seymourem, ani nieznacznie poszerzającego się uśmiechu Ioannisa.
Ignis naprawdę czekał na to, by zobaczyć, jak koty w kawiarni pogryzą Dantego.
W jakiejś rozmowie, gdzieś między kolejną porcją skrzydełek a tymi jebanymi rzutkami, wyszło na jaw, że skoro Dante śmierdział rybą, to koty nie tylko się do niego garnęły, ale zdarzało im się ugryźć syrena, myląc go najwyraźniej z posiłkiem. Ignis żadnemu kotu nie dałby nigdy takiego przerośniętego karpia do zjedzenia, przecież to zakrawało na znęcanie się nad zwierzętami. Poza tym był też przekonany, że on swoją naturalnie wyższą temperaturą ciała zwabiłby do siebie więcej kotów, chcących wylegiwać się na podgrzewanym posłaniu, niż zrobiłby to taki cuchnący morzem tuńczyk.
— Stchórzył i tyle — mruknął Ignis, patrząc w telefon, przebiegając wzrokiem klejone na ślinę i sznurek wymówki syrena, dlaczego nie może tego dnia pójść z nim i Maeve do kociej kawiarni. Oczywiście wysłane na tyle późno, że pozostała dwójka była już w drodze, więc całości nie dało się odwołać.
Motor zaparkował gdzieś w bocznej alejce, zakrył płachtą, by nie przyciągał nadmiernej uwagi. I połaskotał to plastikowe, odrażające monstrum (amulet od Seymoura, oczywiście w kształcie zębatego rekina), prosto w ten obmierzły brzuch. Zamrowiło, gdy iluzja wspięła się po ciele, okryła magią twarz, a potem Ignis rozejrzał się, popatrując wokół zielonymi oczami, starając się złowić wzrokiem kawiarnię. Nawigacja mówiła, że to gdzieś tu, lecz plątanina wąskich uliczek potrafiła zmylić telefon, więc muzyk postanowił po prostu polegać na swoim wzroku, szczęściu i wyczuciu. Co, on nie trafi do miejsca z mnóstwem kotów?
Jasne, że trafił, był nawet trochę przed czasem. Rozejrzał się po przybytku, lecz nigdzie nie dostrzegł charakterystycznych, rudych włosów, ani tych kruchych, różowych skrzydeł, pozwolił więc sobie zająć jedno z miejsc, akurat takie, by mieć dobry widok na wchodzące osoby. Zamówił przypadkową pozycję z menu, zwracając tylko uwagę na to, by było to coś ciepłego, następnie zaś zajął się wabieniem mruczków.
Właśnie pierwszy z nich, krągły i łaciaty, pakował mu się powoli na kolana, wbijając ostre pazurki w znoszone i sfatygowane jeansy, gdy uwagę Ignisa przyciągnął świetlny zajączek błąkający się mu koło glana. Muzyk podniósł wzrok, posłał Maeve uśmiech. Uniósł dłoń w pozdrowieniu, drugą zaś znalazł koci grzbiet, palce zatonęły w gęstym futrze.
— Hej.
— Cześć. — Wróżka przysiadła nieopodal, poprawiła skraj sukienki. — Dante pisał ci, że nie może przyjść?
— Tak, coś tam smędził, nawet literówek nie poprawił — mruknął Ignis. — Może to i lepiej, że go nie ma.
Brwi Maeve podskoczyły.
— Tak?
— Rok dopiero się zaczął, nie musi mnie ten Karp na starcie wkurwiać.
Wróżka uniosła dłoń do ust, parsknęła śmiechem.
— Wcale tak nie uważasz.
Ignis niby prychnął, niby wywrócił oczami, ale usta i tak wygięły się w lekkim uśmiechu. Może tak właśnie uważał, może wcale nie?
— Zostawmy już może tego rybiego błazna. — Muzyk machnął lekko dłonią, już nabierał tchu, by spytać o koncert i wrażenia, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. — Jak ci się rok zaczął? Masz już jakieś postanowienia noworoczne?
Kolejny kot przeszedł leniwie obok, wyłożył wśród wyściełających kanapę poduszek, wtulił puchaty grzbiet w udo Ignisa. Maeve sięgnęła dłonią, pogłaskała ciemną sierść.
— Trochę mam. Może uda się je nawet wykonać.
— Jakie na przykład? — Mężczyzna wrócił uwagą do łaciatego kota. — Jeśli mogę spytać.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy wróżki.
— Pomyślałam o tym, żeby… nabrać trochę odwagi z moimi obrazami. Żeby nie zalegały po prostu u mnie w pracowni, tylko po prostu… — Wzruszyła ramionami. — Pokazać je innymi.
Ignis przechylił nieco głowę, zjechał niżej na kanapie, zerkając przelotnie na rudego kota przycupniętego na jakiejś dalszej szafce. Zwierzak nie spuszczał z niego spojrzenia, może by dołączył, gdyby miał miejsce. Genashi zjechał jeszcze niżej.
— Myślę, że to dobry pomysł — odparł, znów wracając spojrzeniem do Maeve. — Twoje obrazy są naprawdę piękne i przekazują mnóstwo emocji. Żal by było, żeby nie podzielić się nimi ze światem.
Kobieta odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
— Dziękuję. Ale to też wielki stres.
Ignis skinął głową.
— Coś za coś. A poza tym – nie powinnaś już być przyzwyczajona do stresu związanego z dzieleniem się z innymi swoją sztuką? Jesteś przecież kobietą sceny.
— Ale to trochę co innego. Poza tym na scenie nie jestem sama, wiele zależy od pozostałych aktorów, od reżysera, samej tematyki… W malarstwie jestem ja i mój obraz, nikt mi nie pomaga w tworzeniu go.
— Ma to sens, jedna i druga aktywność są bardzo osobiste, ale w inny sposób.
Rudy kot zniknął Ignisowi z pola widzenia tylko po to, by pojawić się dwa stoliki bliżej. Genashi uśmiechnął się kątem ust, wrócił do rozmowy.
— A jakieś plany teatralne? Bo na razie wspominałaś tylko o obrazach.
— Prawda. Jeśli chodzi o plany teatralne, to hm… Może spróbować dostać rolę u kogoś znanego? Może Dalvega Foresthell by mnie przyjął?
Ignis musiał przyznać, że nazwisko nie mówiło mu absolutnie nic, ale z drugiej strony był tym typem, który skupiał się na opowiedzianej historii i fabule, nie zaś na tym, kto za nią stał.
— Jakich sztuk jest autorem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz