27 stycznia 2024

Od Merlina do Oriona

Merlin wolałby się spotkać u któregoś z nich w domu, najlepiej u niego samego (posprzątałby nawet pokój, serio!). Byłoby taniej, wygodniej, nie trzeba byłoby nigdzie jeździć… No, Merlin nie musiałby nigdzie jeździć, gdyby to było u niego, musiałby tylko posprzątać pokój, a to jednak było ciężkie zadanie, bajzel miał pierwsza klasa, więc…
Dobrze, to w sumie najlepiej byłoby się chyba spotkać u Guinevere, daleko do niej nie miał, a poza tym u niej zawsze było posprzątane, herbatę robiła naprawdę świetną, do tego częstowała takimi fajnymi ciastkami prosto z cukierni, tylko no… rodziców miała dość surowych, robili uwagi o głupoty. Bywało niezręcznie. U Hawthorna też by mogli posiedzieć, chociaż Hawth to mieszkał w takiej rupieciarni, że się ruszyć nie dało, w pokoju miał po prostu wszystko. Dla odmiany u Bernadette to niby było miło i fajnie, tylko Merlin trochę nie wyrabiał z ilością kominków i patyczków zapachowych – po powrocie z jej mieszkania miał wrażenie, jakby wykąpał się w kwiatowych zawieszkach do szafy, i to takich z niższej półki.
Lecz okazja była wyjątkowa, więc i miejsce musiało być jakieś takie bardziej – Bernadette specjalnie wybrała jakąś odlotową kawiarnię, ponoć bardzo popularną, na dodatek dało się tam pogłaskać prawdziwego wolpertingera, a obsługa, według opinii w sieci, też zapadała w pamięć.
— Ten właściciel to podobno jakiś znany, ale ja tam nie wiem — mówiła Bernadette, wtedy, kiedy opowiadała im o wybranym miejscu. — Raczej nie jest w moim typie.
Merlin oczywiście skupiał się na wolpertingerze i perspektywie głaskania magicznego zwierzaka, Guinevere poczytała coś o tym, że mieli tam jakieś egzotyczne kawy z Bharatu, Hawthorn zaś stwierdził trzeźwo, że miejsce jest mu obojętne i to kompania się liczy, i w ten sposób padło na świętowanie w Kawie i kropce.
Zdanie przez Merlina semestru bez żadnych zagrożeń i poprawek było doprawdy wielką okazją. Chłopak aż sam się zdziwił, że to w ogóle możliwe w jego przypadku – ostatnie takie ładne półrocze osiągnął chyba na samym początku podstawówki, i to tylko dzięki temu, że zamiast ocen dostawali naklejki z kwiatkami, więc było się o co starać. Dla cyferek Merlin nie miał już tyle serca, poza tym potem rzeczy zrobiły się trudne, nie było już tyle rysowania kredkami, no i chłopak po prostu nie miał się jak wykazać. Szkoła to wiadomo – przykładała wagę do metamagii, alchemii i transmutacji, bo to były takie trudne przedmioty, ale jak ktoś był koksem z plastyki, to się totalnie nie liczyło. Co za niesprawiedliwość!
W każdym razie – sobotnie popołudnie przerwy semestralnej zdawało się idealnym czasem, by poświęcić go na odpoczynek i świętowanie. Nawet pogoda dopisywała. Może i mróz szczypał w nos, a te mniej uczęszczane chodniki krył zdradliwy lód, lecz niebo pozostało błękitne i słoneczne, światło igrało w górach białego śniegu, skrzyło się wśród lodowych kryształków. Merlin bezbłędnie znalazł kawiarnię, choć na miejsce przybył z lekkim poślizgiem, ale może to i lepiej. Guinevere, będącą jak zawsze te dziesięć minut wcześniej, znalazł od razu.
Dziewczyna wybrała stolik przy oknie, wskazała leżącą na parapecie poduszkę, mówiąc, że to tu ponoć lubi wylegiwać się kawiarniany wolpertinger, więc może będą mieli szansę go pogłaskać, na co Merlin od razu się ożywił – zwierzak interesował go tu bardziej, niż jakakolwiek egzotyczna kawa. Chłopak zerknął w podsuniętą kartę, popatrzył z powątpiewaniem na serwowane specjały i ich ceny, a potem stwierdził, że raz się żyje i wybrał coś, co na dobrą sprawę było słodką bombą kaloryczną o smaku kawy. Guinevere postanowiła spróbować jakiejś kawy z przyprawami i chilli, a potem podziękowała uśmiechem niewysokiemu faunowi, odbierającemu ich zamówienie.
Bernadette wpadła stosownie spóźniona, zasiadła przy ich stoliku, ponarzekała na korki, długo wybierała, co by chciała zamówić. Stanęło w końcu na jakiejś fikuśnej kawie i dwóch ciastkach, bo nie można tak biedactw w pojedynkę zamawiać. Guinevere parsknęła śmiechem, nic nie powiedziała o tym, jak bardzo Bercia narzekała zawsze na figurę i jak próbowała zrobić coś w tym kierunku swymi noworocznymi postanowieniami.
Na Hawthorna musieli oczywiście czekać – chłopak wpadł do kawiarni zdyszany i czerwony, jak to zwykle bywa, wymawiając się mnóstwem obowiązków, następnie zaś zamówił pierwszą pozycję z menu, skupił się na rozmowie.
— Udało ci się przeczytać tę książkę, co chciałeś? — Hawth skierował swoje słowa do Merlina.
W ramach postanowień noworocznych, cała czwórka stwierdziła, że postawi sobie jakiś cel i spróbuje go osiągnąć. I tak, Bernadette postanowiła zacząć chodzić na siłownię, a wiedząc, że we dwójkę łatwiej osiągnąć zamierzone cele, wciągnęła w to też Merlina. Guinevere stwierdziła, że chce czytać więcej książek i również wciągnęła Merlina w swe postanowienie, Hawthorn zaś doszedł do wniosku, że jemu to przydałoby się skonstruować odbiornik do przechwytywania ukrytych pasm, na których nadawały rządowe służby i, jakże by inaczej, też wciągnął w to Merlina. Merlin ledwo wyrabiał z liczbą nowych zadań, ale rok dopiero się rozpoczął, chłopak zaś był bardzo dzielny.
— Skończyłem wczoraj — odparł z dumą, wyrobiwszy się przed terminem.
Guinevere posłała mu uśmiech, skinęła głową.
— I jak wrażenia?
No na wyrzucanie z siebie całej recenzji to Merlin nie był gotowy, ale tak ogólnie, opowiedzieć o tym, co mu się podobało, co wywarło na nim wrażenie, to akurat był gotowy.
— No że o tym strachu — powiedział. — Że no, że jak człowiek wie, że go straszne rzeczy czekają, ale i tak robi, to to jest odwaga, tak że tak.
Faun przyszedł, przyniósł im kolejne filiżanki.
— A jakiś wstęp? — rzucił Hawthorn. On nie czytał książki, ale nigdy mu nie przeszkadzały spoilery.
— No bo to było o takiej dziewczynce, i ona potem musiała odzyskać swoich prawdziwych rodziców, bo tam w tym drugim domu… — zaczął niezbyt składnie Merlin.
Guinevere przerwała mu.
— Od początku, Merlin — powiedziała, odwracając się do Hawthorna. — Dziewczynka nazywa się Koralina Jones, a fabuła powieści zaczyna się w momencie, gdy wraz z rodzicami przeprowadza się do nowego domu.
Minuta osiem i Guinevere profesjonalnie przedstawiła fabułę czytanej przez ich dwójkę książki, Hawthorn zaś kiwał głową, łącząc w umyśle kolejne wydarzenia, marszcząc brwi przy jednym z nich.
— Oczywiście, że policjant był cudownie niepomocny. Przecież to człowiek w służbie rządu, więc na pewno nie będzie zajmował się obywatelem.
— Hawth, a jakbyś usłyszał od dzieciaka, że rodziców porwała jakaś istota z innego świata, to co byś zrobił? — spytała trzeźwo Guinevere, na co Hawthorn prychnął, krzyżując ramiona na piersi.
— A co z tym fragmentem, że ludzie tak naprawdę nie chcą tego, o co proszą? — spytała Bernadette. — Ja bym była bardzo szczęśliwa, gdyby ktoś dał mi wszystko, czego chcę.
— A nie nudziłoby ci się potem? — spytał Merlin.
Faun podszedł do ich stolika, postawił na blacie talerzyk z ciastkami dla Bernadette.
— Nie nudziłoby mi się — odparła dziewczyna, przysuwając sobie słodkości. — I wolałabym mamę, która by zwracała na mnie uwagę.
— Nawet, gdyby nie była to twoja prawdziwa mama?
— Pewnie — Widelczyk zagłębił się w miękkim cieście. — Przecież chciała dobrze.
Merlin skrzywił się.
— To, co czuła do Koraliny, to nie była wcale żadna matczyna miłość — burknął. — Ona po prostu chciała mieć w domu ludzką dziewczynkę.
— Ty masz w domu Falkora i jakoś nie ma problemu.
— Ale to jest kompletnie co innego!
Merlin stracił zainteresowanie swoim kawowym deserem, nie zwrócił nawet uwagi na to, że kelner jakoś tak wcale nie wrócił w stronę kuchni, tylko stał te parę kroków dalej, trzymając w dłoniach pustą tacę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz