08 stycznia 2024

Od Leviego do Liliana

Za oknami zapadał zmrok. Levi nie potrafił określić, która była godzina. Zimą szybko robiło się ciemno, a on nie miał pod ręką telefonu. Godzinę temu skończył pracę i dopiero kwadrans temu udało mu się dotrzeć do domu. Na zewnątrz panował niemały ziąb. Mróz bezlitośnie szczypał w uszy i nieprzyjemnie drapał policzki. Z ust nielicznych przechodniów wydobywały się kłęby pary, a śnieg skrzypiał pod podeszwami butów. W stolicy z powodu trudnych warunków meteorologicznych ostrzegano o korkach i większym ryzyku wypadków komunikacyjnych.

Levi wyciągnął rękę po pilota i wyłączył telewizor. Demon leżał na łóżku, sącząc whisky z lodem. Dręczył go głód, ale głód ten był nieporównywalny ze zwykłą ludzką potrzebą. Potrzebował energii, której nie mógł pozyskać z jedzenia.

Z brzękiem odstawił szklaneczkę na stolik nocny, po czym zamknął ciężkie powieki. Głowa z każdą chwilą pulsowała bólem nieco lżej, jakby alkohol przytępił zmysły demona. Levi zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to jedynie krótkotrwała ulga i dokuczliwe uczucie wróci wkrótce ze zdwojoną siłą. Musiał dostarczyć sobie mocy, wybierając się na żer.

Ostatnio odkładał to przez napięty grafik i pewne nieoczekiwane spotkanie, które skutecznie namieszało w jego, jak dotąd, całkiem spokojnym - może nawet nieco monotonnym - życiu. Nie mógł jednak przesuwać tego w czasie w nieskończoność. Natury nie dało się oszukać. Czy tego chciał, czy nie, nie pozostawiono mu żadnego wyboru. Żerowanie na innych lub śmierć. Kiepska alternatywa, musicie chyba przyznać.

Był istotą, która wykorzystywała chwile ludzkiego spoczynku, by przemierzać granice między jawą a snem, po to, by wkroczyć w sny niewinnych i wyssać z nich esencję życiową. W tych chwilach ciszy, gdzie dusze ludzi odpoczywały, jego obecność stanowiła zagrożenie z którego nawet nie zdawali sobie sprawy. Niektórzy próbowali odpędzać demony przy pomocy rozwieszonych w pokoju suszonych ziół czy kręgów wyrysowanych przy pomocy kredy albo soli. Większość żyła jednak w nieświadomości, a swojego zmęczenia najprawdopodobniej nawet nie wiązali z demoniczną interwencją.

Levi rozluźnił ciało, a jego oddech zwolnił, stał się płytki. Podążał labiryntem, pełnym zawiłych korytarzy i tajemniczych zakamarków, gdzie każdy krok mógł prowadzić do niewypowiedzianych mroków albo niewinnej pustki. Zdecydowanie łatwiej polowało mu się na osoby, które znał. Dzięki temu mógł z nich czytać niemal jak z otwartej księgi. Demon wplatał się w zawiłe gobeliny snów, na początku czając się na ich obrzeżach, jako ledwo dostrzegalna, cienista postać. Jego wygląd ciągle się zmieniał, dostosowując się do lęków i wspomnień ofiary. Dla jednego mógł jawić się jako groteskowe stworzenie z wydłużonymi kończynami i pustymi oczodołami, podczas gdy dla kogoś innego przypominał ukochaną osobę zmienioną w koszmarną, powykręcaną formę.

Z każdym kolejnym snem Levi coraz lepiej poznawał swoje ofiary i intensyfikował swoją obecność. Szeptał uwodzicielskie kłamstwa, obiecując ukojenie i ucieczkę od trudnych realiów życia. Ale w miarę jak zaufanie śniącego rosło, rósł też wpływ Leviego. Wplątywał się głębiej w sen, ustanawiając kontrolę nad podświadomością śniącej ofiary.

Tego dnia miał nią zostać Lilian, jego dawny współpracownik. Lubił zwracać na siebie uwagę, a przynajmniej tak właśnie odbierał jego zachowanie demon. Trudno było go zapomnieć, nawet jeśli stosunkowo dawno się nie widzieli, Levi wciąż doskonale pamiętał jego ekscentryczny strój, ciemne loki i zadarty nosek. Nic dziwnego, że zdobył tak liczne grono fanów.

Levi wkroczył do niego snu niepostrzeżenie. Na początku tylko rozglądał się po pokoju, bezszelestnie poruszając się po nim w formie mgły, ale ta powoli nabierała postać. Cień przypominał wysoką, barczystą postać, która łypała na śniącego niepokojącymi ślepiami. Gdy człowiek wpadł w jego sidła, zostawał uwięziony w koszmarnym królestwie stworzonym przez Leviego. Czas się zakrzywiał, a rzeczywistość wypaczała, czyniąc ucieczkę nieuchwytnym marzeniem. Śniący był poddawany lawinie okropieństw, a jego najgłębsze lęki materializowały się przed nim. Im bardziej śniący walczył, tym mocniejszy stawał się uścisk demona, który karmił się jego udręką i przerażeniem, czerpiąc z tego bezcenną energię do dalszego istnienia.

Niespiesznie zbliżył się do Liliana. Usiadł tuż obok niego na pościeli i wyciągnął dłoń lub może bardziej łapę, zakończoną długimi, ostrymi pazurami, po to by przesunąć nimi po gładkim policzku. Odsunął zbłąkany kosmyk włosów, założył go chłopakowi za ucho. Wyszczerzył kły w uśmiechu, gdy zauważył jak na twarzy Liliana pojawił się grymas. Nachylił się nad nim,

— Witaj, śpiący królewiczu. — Głos demona był niski, przypominał warkot dzikiego zwierzęcia i towarzyszyło mu echo, jakby dochodził z najgłębszych czeluści piekła. Demon zarechotał, czując jak tętno jego ofiary przyspiesza. Teraz było już za późno na ucieczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz