W The Web zawsze dużo się działo – Charlie już starała się o to, by żadne inne miejsce nie odebrało lokalowi tytułu jednego z najlepszych w stolicy. I choć, mimo różnorodności imprez, mogło się wydawać, że komuś, kto każdego dnia przebywa w tym rytmicznym chaosie pełnym muzyki i alkoholu może to w końcu zbrzydnąć, to jednak wcale tak nie było. Dla arachnesy ten lokal był spełnieniem marzeń. Marzenia spełniały się tak rzadko, że gdy już faktycznie się coś takiego zdarzało, należało to bezwzględnie pielęgnować.
Dlatego to właśnie robiła i to naprawdę z wielką przyjemnością. Chwile zwątpienia, gdy sądziła, że nie da sobie z tym wszystkim rady, zniknęły w momencie, gdy pojawili się Ariel i Connor. Gdy ta dwójka była obok, właściwie wszystko było możliwe. Nie musiała się przejmować dłużej rachunkami, w których elf siedział z radością, niepojętą dla pozostałej dwójki, a wilkołak skutecznie zajął się ochroną lokalu, co było szczególnie istotne w miejscu, gdzie alkohol lał się strumieniami, a i inne, mniej legalne substancje, również mieszały w głowach. Charlie natomiast mogła zająć się tym, co lubiła najbardziej – obserwowaniem swoich gości, nawiązywaniem kolejnych znajomości, pakowaniem się historie, które potem dobrze się opowiada i tak zupełnie zwyczajnie, dobrą zabawą.
Tego dnia, jak zresztą wielu innych, lokal był wypełniony po brzegi. Dwójka barmanów, wraz z szefową, mieli ręce pełne roboty podczas przygotowywania kolejnych koktajli i mocarnych drinków dla tych, którzy mieli dość odwagi (lub byli na tyle głupi), by je zamówić i serwowania przekąsek. We trójkę przez kilka godzin pracowali na pełnych obrotach, zanim nastąpiła chwila luzu. Najpierw puściła na przerwę swoich pracowników, by odetchnęli na zapleczu, zanim do lokalu wleje się kolejna fala spragnionych zabawy gości. Gdy nieco bardziej wypoczęci i mniej przerażeni wrócili na salę, sama wycofała się na zaplecze, aby napić się wody. Stanęła w uchylonych drzwiach z butelką dłoni, przyglądając się migoczącej w stroboskopowych światłach sali. Oświetlony bar przyciągał wszystkich jak owady do światła. Uśmiechnęła się lekko. Minęło już kilka dobrych lat od otwarcia klubu, a jednak wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę jej się udało.
A propos nawiązywania znajomości – oto właśnie nadchodziła jedna z nich. Zdecydowanie ta barwniejsza na tle wielu innych, uśmiechnięta szeroko i patrząca na nią przez te swoje różowe okulary. Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Najwyraźniej mały eksperyment ze Specjałem Babci, jak nazywał się różowy alkohol, z którego przyrządziła mu ostatnio drinka, w żaden sposób go nie zniechęcił. Wzięła kolejny łyk wody, po czym podeszła do lady, skracając sobie tym samym przerwę. Zerknęła na mężczyzn, którzy otaczali krawca. Vox Metallici właściwie nikt nie musiał jej przedstawiać. Nie byłaby sobą, gdyby nie znała ich wszystkich, nawet tych mniej, zdawałoby się, popularnych członków zespołu. Dłużej zawiesiła wzrok na smukłym mężczyźnie o rozwichrzonych włosach stojącym obok, jeśli dobrze kojarzyła, Seymoura. jego za nic nie potrafiła sobie przypomnieć.
Przeniosła jednak spojrzenie z powrotem na Dantego, gdy z ust muzyka wyrwało się rozeźlone burknięcie. Nie słuchając już tyrady syrena odnośnie rzekomego wstydu, który miał mu przynosić genashi, odwróciła się, by sięgnąć po butelkę trunku, którego zażyczył sobie Ignis. Trudno powiedzieć, w którym momencie w jej drugiej ręce pojawiła się czysta szklanka, którą gładkim strumieniem powoli wypełnił bursztynowy płyn. Bez lodu, rzecz jasna. Niektóre trunki, tych naprawdę dobrych gatunków, zbrodnią było kalać jakimikolwiek dodatkami.
– Proszę. Po prostu szkocka. – Uśmiechnęła się do muzyka, a potem potoczyła wzrokiem po reszcie – A co dla was? Ty nic nie mów. – Wskazała palcem na Dantego, gdy ten już otwierał usta, żeby złożyć zamówienie. Wyszczerzyła się do niego, może nieco upiornie, o czym świadczyło jego podejrzliwe spojrzenie. – Dla ciebie sama coś wybiorę, gdy już z wami wygram. Taka mała wisienka na torcie mojego zwycięstwa. – Uniosła dumnie podbródek. – Sven! Przygotuj dla panów, co sobie zażyczą – zwróciła się do jednego z barmanów, który aktualnie nie miał nic do roboty. – A my… zagramy. – Odgarnęła czarno-białe włosy z czoła. – Zaraz wracam – powiedziała i zniknęła na chwilę na zapleczu, aby przynieść plastikowe, kolorowe plansze do statków.
– Dobra, to ja pierwszy. Pokażę ci, jak to się robi, Zapałka. – Dante rozepchnął się przy barze, ignorując wzniesione ku niebu spojrzenie genashiego.
– Jak sobie chcesz – odpowiedział tylko i upił łyk alkoholu, który wcześniej dostał od arachnesy. Zerknął z uznaniem najpierw na szklankę, a później na barmankę.
– Masz na myśli to, jak przegrywa się z kretesem? – zapytała niewinnie Charlie, rozstawiając swoją planszę tak, by ani syren, ani genashi dostrzec ułożenia statków. Skupiła się w pełni na strategicznym układzie na planszy, ani na chwilę nie zerkając w stronę krawca.
– Chyba twoja stara – burknął krawiec, wywołując krótki, pełny rozbawienia śmiech arachnesy. Zmarszczył brwi, poprawił okulary i sam zajął się rozkładaniem statków na własnej planszy. Charlie zerknęła w stronę Ignisa.
– Ty też – powiedziała spokojnie. Dante podniósł wzrok znad gry, obaj spojrzeli na nią zdumieni. – No już. Zagram z oboma na raz, szkoda czasu. Mogę was załatwić jednocześnie – uśmiechnęła się do nich niewinnie. Naprawdę ze wszystkich sił starała się nie roześmiać, czując na sobie ich podejrzliwe spojrzenia.
– Dobra, Zapałka, skup się. Załatwimy ją. – Dante trzasnął pięścią w blat z determinacją.
– Martw się o siebie, Karpiu. Przypomnieć ci rozgrywkę w Siedem Cudów? Statki może są prostsze, ale też trzeba tu myśleć, a to nie jest twoją mocną stroną.
– Dobra, nie pierdol, tylko graj. – Dante machnął ręką, całkowicie skupiając się na swojej planszy.
Pająki były ciche, tym bardziej niewykrywalne w głośnym, lokalu, starannie ukryte w cieniach, których w klubie było pod dostatkiem. Delikatne nici jedwabiu błyszczały lekko w świetle, ale tylko dla tych, którzy faktycznie wypatrywali ich w powietrzu. Delikatnie osiadały na odsłoniętych, pokrytych tatuażami ramionach arachnesy, dając jej sygnały drobnymi, niewidocznymi dla nikogo drgnięciami. Ona sama nie widziała swoich ośmionogich towarzyszy, skrytych w ciemności nad głową Ignisa i Dantego, ale one za to widziały wszystko. A skoro one widziały, to ona też.
Charlie była tą osobą, która nie podejmowała wyzwań, jeśli tylko nie miała pewności, albo przynajmniej naprawdę dużo szansy, aby zwyciężyć. Oszukiwała, a jakże i to nawet nie tyle dla pieniędzy, o które toczyła się gra, ale przede wszystkim dla miny Karpia, która, miała nadzieję, pojawi się, gdy tylko okaże się, że pokonała ich tak naprawdę bez większego wysiłku.
Nie podnosiła wzroku znad planszy, gdy bez najmniejszego wahania podawała pozycje ich statków. Musiała przyznać, że granie z obojgiem na raz było jednak dość ekscytujące, bo w takiej konfiguracji mieli jeszcze raz tyle szans na zatopienie jej okrętów. Ona trafiała jednak bez pudła, wywołując tym samym sfrustrowane pomrukiwanie pod nosem u Dantego i pełne skupienia i niedowierzania marszczenie brwi u genashiego. Była ciekawa, któremu jako pierwszemu zacznie iść para z uszu.
Podniosła wzrok dopiero, gdy poczuła na sobie intensywne, badawcze spojrzenie jednego z muzyków. Seymour przyglądał się uważnie wszystkiemu, jakby chciał odkryć jej tajemnicę.
– C-9 – powiedziała bez mrugnięcia okiem, a donośne no kurwa! z ust Dantego było jasnym dowodem na to, że trafiła. Oczywiście. Dobrze wiedziała, że trafi. Uśmiechnęła się lekko, po czym całą swoją uwagę przeniosła na Ignisa. Dwa trafienia później, zwycięstwo było jej.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła wesoło, pakując plansze do statków. – Drinki dopiszę wam do rachunku. Chyba że chcecie się odegrać, ale wtedy stawka wzrośnie. – Szelmowski uśmiech zakwitł na jej twarzy, gdy spojrzała w stronę mężczyzn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz