A miało być tak pięknie.
Merlinowi wydawało się, gdy tak biegali między półkami w sklepie, zagarniając kolejne rzeczy z listy do wózka, że uda im się wszystko kupić, plan zostanie wykonany i wszyscy będą zadowoleni. Ale nie – rzeczywistość jak zwykle postanowiła sobie z niego zakpić, czy też raczej Merlin wykazał się typowym dla siebie ogarnięciem (albo może jego brakiem), no i cała ta wyprawa do sklepu skończyła się na dobrą sprawę fiaskiem. Jasne, że kupili mamie wszystko, czego potrzebowała, i jasne, że dotaszczyli to do domu, porozkładali na półkach i w lodówce, ale tej jednej rzeczy, po którą naprawdę poszli i której potrzebowali na teraz, nie udało im się zdobyć, bo jednemu z drugim po prostu to mleko kokosowe wyleciało z głowy. Świetnie.
Song An siedział w kuchni, przybity ich porażką, Merlin wcale nie był w lepszym stanie, i tylko Falkor chodził od jednego do drugiego, nie do końca rozumiejąc, skąd to uczucie porażki i obezwładniający smutek. Mały smok popatrywał to na jednego, to na drugiego z młodzieńców, w końcu trącił Merlina nosem, zapiszczał cicho. Czarodziej instynktownie wyciągnął dłoń, pogłaskał łuskowaty łeb. No musiał się jakoś ogarnąć i coś ze sobą zrobić, nie mógł tu martwić własnego smoka! Podniósł wzrok, spojrzał na Song Ana.
Drugi młodzieniec też zauważył, że ich nastrój udzielał się Falkorowi i podobnie jak u Merlina, w duszę musiała wstąpić jakaś nowa siłą i nadzieja, bo Song An dźwignął się z kuchennego blatu, westchnął. Falkor podszedł teraz do niego, podstawił łeb do głaskania.
— Nie możemy zostawić Falkora bez przysmaków — odezwał się Song An, drapiąc go lekko po łuskach.
— Nie możemy. Wiesz, co możemy spróbować zrobić? — spytał Merlin.
— Co takiego?
— Znaleźć w internecie przepis na ciastka bez mleka. To nie jest przecież tak, że do każdych ciastek zawsze dodaje się mleko.
— O, no właśnie! Na pewno muszą być jakieś ciastka bez mleka.
Nowa energia wstąpiła w obu młodzieńców, Merlin znów wyciągnął telefon, spróbował wyszukać jakiś nowy przepis. Song An zaglądał mu przez ramię, Falkor też się zainteresował, wąchał coś przy wyświetlaczu, zupełnie tak, jakby faktycznie był w stanie wyniuchać zapach ciastek ze zdjęcia.
— Hej, te nie potrzebują mleka, może spróbujemy?
— Wyglądają w porządku. Czego jeszcze do nich potrzeba?
Merlin przebiegł wzrokiem resztę składników, uśmiechnął się.
— Tylko tego, co już mamy tutaj na miejscu — odparł czarodziej, radość dźwięczała w głosie. — Także nie trzeba będzie już iść do żadnego sklepu, ani nic z tych rzeczy. Ogarniemy to sami.
— Świetnie! To co konkretnie trzeba zrobić?
Merlin przewinął kawałek dalej, wczytał się w przepis.
— Potrzebujemy płatków owsianych, jajek…
Przeczytał resztę, przeczytał też całą procedurę. Wydawała się łatwa – ot, wystarczyło zmieszać dokładnie poszczególne składniki, następnie uformować nie za duże kulki, położyć na wyłożonej papierem do pieczenia blasze, i piec w temperaturze 220 stopni przez dwadzieścia minut. Co mogło pójść nie tak?
Szybko okazało się, że bardzo wiele.
Zaczęło się od niewinnego pomysłu, by ciasta nie mieszać łyżką w wielkiej misce, tylko raczej użyć tego robota kuchennego, którego mama zawsze używała, by zagnieść ciasto. Wiadomo, Hermiona rzadko kiedy przygotowywała jedzenie dla małej liczby osób, wszystko w domu Spellmanów trzeba było robić w ilościach hurtowych, więc robot kuchenny był nie ułatwieniem, a zwykłą koniecznością. Merlin widział już nie raz, jak mama go używa, więc wydawało mu się, że da sobie radę i z niczym nie będzie problemu.
— Dobrze, to trzeba wsypać te płatki i dodać pogniecionego banana… — mruknął, scrollując przepis na telefonie. — W sumie – przecież my tego banana nawet nie musimy gnieść.
— Ale jak w przepisie jest napisane, że trzeba, to dlaczego nie? — Zdziwił się Song An.
— No bo przecież robot i tak go pogniecie, jak będzie mieszał ciasto, nie?
Drugi młodzieniec zamyślił się.
— Chyba racja.
— Dobra, to po tych płatkach i bananie, to potem jedno jajko, miód i trochę wody… Nie no, damy radę, robot to spoko rozmiesza. Możemy też w sumie zrobić więcej – w piekarniku zmieszczą się dwie blachy.
— Też dobry pomysł, starczy Falkorowi na dłużej — dodał Song An, kiwając głową.
Smok zadrobił łapkami, słysząc swoje imię, z zaciekawieniem popatrywał po kuchni, widząc, że będzie dla niego szykowane jedzenie.
Merlin tymczasem złożył tego robota, zamontował wielki, plastikowy hak na końcu, podstawił pod niego miskę. Włączył urządzenie do prądu, wsypał płatki, Song An w tym czasie obrał parę bananów i wrzucił w całości do miski.
— Dobra, to niech się miesza — powiedział Merlin, przekręcając gałkę włącznika.
Robot ruszył, hak zaczął niespiesznie się obracać, obtaczając banany w płatkach, lecz zdecydowanie nie pracując wystarczająco szybko, by je skutecznie pognieść. Merlin popatrywał przez pewien czas do wnętrza miski, zmarszczył lekko brwi.
— Nie no, jakoś niespecjalnie chcą się pognieść.
— Może trzeba, żeby trochę przyspieszył? — rzucił Song An, opierając dłonie na blacie, tuż obok podstawy robota.
— Dobra, to przyspieszę, może się uda.
To mówiąc Merlin lekko obrócił gałkę, chcąc nieznacznie przyspieszyć pracę maszyny.
Robot prychnął, stęknął, zaterkotał, a hak ruszył, lecz wcale nie tak, jak Merlin tego oczekiwał. Gdzieś w głębi starej maszyny zbudziły się chyba wspomnienia z czasów produkcji, bo jak robot przyspieszył, to hak stał się jedynie rozmytą, jasną plamą, obtoczone w płatkach owsianych banany zaś zmieniły się w samonaprowadzające się pociski. Jeden wyprysnął wprost pod sufit, smyrgnął gdzieś na szafkę, drugi poleciał w stronę okna, trzeci zaś obrał sobie za cel Merlina, trafiając go prosto między oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz