12 stycznia 2024

Od Ignisa do Dantego

— Gry — powtórzył Ignis. — Takie trochę bardziej skomplikowane, niż cymbergaj albo rzutki. Wiesz, że jakieś zasady trzeba ogarniać, myśleć do przodu, a nie tylko napierdalać na pałę.
— Zapałka, żebyś ty chociaż umiał napierdalać na pałę, ale nawet to cię przerasta…
— Zacznij płetwami w struny trafiać, to wtedy pogadamy.
— Jakbyś był trochę lepszym nauczycielem…
Raam zagarnął ze stołu jedną z miseczek z curry, nałożył tęgą porcję wprost na środek talerza Dantego. Gęsty, pomarańczowo-czerwony sos, opływający kawałki kurczaka, pachnący letalną dawką egzotycznych przypraw, rozlał się niespiesznie, podpływając pod starannie usypaną górkę ryżu.
— Hej! — zaprotestował syren.
— Jedz, nie pierdol — poradził mu asura. — Gotowałeś, to masz się najeść.
— Ale czemu tego czerwonego? — jęknął Dante, łapiąc brzegi talerza, lekko go przechylając, by pożar przypraw nie pochłonął całego ryżu.
— To najlepsze — Raam miał swoje twarde i konkretne poglądy na wszystkie sprawy kulinarne, niewiele było w stanie go przekonać. — Duży jesiotr jesteś, jak na tutejsze standardy, to masz się najeść prawdziwego jedzenia, a nie tej papki dla dzieci, którą tu serwują, że niby vindaloo.
— Jak nie będziesz wyrabiał, to dostaniesz szklankę mleka — dodał Ignis, odważnie podstawiając własny talerz, zagarniając od Raama sążnistą porcję morderczego curry.
— I smoczek do tego.
— Kurwa — burknął syren.
Po drugiej stronie stołu, Virgil łowił jasne kostki sera paneer, zanurzonego w spokojnie zielonym, bezpiecznie aromatycznym saag, radząc sobie fragmentem uskubanego naana. Seymour poprzestawiał trochę miseczki, zagarnął nieco kokosowego curry. Arieth poruszył się, o coś poprosił, słowa trochę utonęły w dźwięku przestawianych naczyń, ale zmiennokształtny i tak dostał swoje ulubione jedzenie, nałożył na talerz idealnie symetryczne, zgodne kolorami porcje curry i ryżu. Ioannis podziękował za filiżankę gorącej chai masali, a potem rozmowa wróciła do tematu gier.
— Seymour, masz coś na siedmiu chłopa? — spytał Raam między kolejnymi, potężnymi kęsami vindaloo.
— Hm, dobre pytanie. — Czarodziej zamyślił się. — Siedem to trochę sporo, większość tytułów jest do pięciu graczy.
— Nie muszę grać, jeśli to będzie problem. Mogę was dopingować — wtrącił od razu Vi, lecz Seymour uciszył go skinieniem dłoni.
— Daj spokój, jasne, że gramy wszyscy. Po prostu potrzebujemy gry na więcej osób, a nie wywalania ludzi z ekipy.
Siedem Cudów — rzucił Arieth — jest na siedmiu graczy.
— No jak sama nazwa wskazuje.
— I ta gra jest dość prosta — Ignis zwrócił się do Dantego. — Masz jakieś szanse na niezrobienie z siebie pośmiewiska.
Syren posłał mu swój typowy, wkurwiający uśmiech.
— Zapałka, ty się skup na tym, żeby samemu nie zrobić z siebie pośmiewiska.
— Nie martw się, nie zrobię.
— A co, w grze są dodatkowe punkty za bycie spalonym brykietem?
Rozmowa potoczyła się jeszcze dalej, trochę schodząc z tematu Siedmiu Cudów, wracając znów do jedzenia, gdy Raam zauważył, że Dante jakoś tak cudownie omija czerwoną wyspę pośrodku swego talerza. Oczywiście asura zaraz zaczął gniewnie burczeć, na co Ioannis odwrócił jego uwagę, poprosił o dolewkę czaju, więc asura zebrał się od stołu, a w tym momencie talerze zadźwięczały, wraża wyspa cudownie zmieniła swoje położenie. Dante zaraz zapełnił pustkę na talerzu jakimś delikatniejszym, mniej morderczym curry, zagarnął od razu dwa naany, oderwał kawałek pierwszego, już zanurzył go w gorącym jedzeniu. Raam wrócił, nalał mlecznej herbaty, odstawił dzbanek gdzieś na środek stołu, zerknął na talerz Dantego.
— I co, takie trudne było?
Syren wyszczerzył do niego zęby.
— Gdzie tam, trudne, ja sobie ze wszystkim poradzę.
— No właśnie. — Asura klapnął na krześle, drewno zatrzeszczało. — Tak trzeba żyć. Nie pierdolić się z rzeczami.
Ubyło naanów w jednym z koszyków, Ignis zainteresował się tym drugim, na blacie ponownie dokonano jakiejś roszady.
— A mamy jeszcze jakieś gry? Siedem Cudów jest krótkie.
— Zawsze jest jeszcze Dixit — Dodał Seymour.
Ignis zmarszczył brwi.
— Ja nie wiem, czy chcę wiedzieć, co się Karpiowi kojarzy z obrazkami na kartach.
— Co, Zapałka, skojarzenia zbyt skomplikowane i byś nie nadążył?
— Jeśli nikt nie zrozumie skojarzeń bajarza, to bajarz dostaje zero punktów — wtrącił Arieth.
— A jak tylko Zapałkę przerosną?
— Nic mnie nie przerośnie.
— To wtedy bajarz i wszyscy głosujący na niego gracze otrzymują po trzy punkty, a dodatkowo gracze, na których karty też głosowano, dostaje tyle punktów, ile głosów otrzymał.
— No to banalne — Dante wzruszył ramionami. — Jak każde ojebanie Zapałki w grę.
— Dante, grałeś kiedyś w Dixit? — spytał z powątpiewaniem Seymour.
— Szybko się uczę. — Syren błysnął kłami w uśmiechu.
— Dobra, panowie, decyzje — Przerwał im Raam. — Siedem Cudów, czy Dixit?
— Może Starcraft? — odezwał się Arieth.
— Chcesz, żebyśmy wszyscy tutaj pierdolnęli?
— Ja nie pierdolnę. — Zmiennokształtny szedł w zaparte.
— A co jest nie tak z tym całym Starcraftem? — spytał Dante. — Zapałce trzeba za każdym razem tłumaczyć zasady?
— Nie wiesz, co mówisz — odparł Ignis. — Jak zwykle zresztą.
Genashi sięgnął po vindaloo, zagarnął kolejną solidną porcję na swój talerz.
— Gra trwa mniej więcej tyle godzin, ile jest graczy — wyjaśnił Seymour.
— O — jasne brwi podskoczyły lekko — dobra, to zmienia postać rzeczy… Ej!
Łyżka zabójczego curry rozlewała się właśnie z boku talerza Dantego.
— Nie oszukuj tylko jedz grzecznie — Ignis wrócił do swojej porcji. — Co, w gry też będziesz oszukiwał?
— Ja nie muszę w nic oszukiwać, żeby cię ojebać, Zapałka. Po prostu nie możesz pogodzić się z tym, że jestem od ciebie lepszy i tyle. Ale nie martw się, może dam ci fory…
— Spróbuj po prostu ogarnąć zasady na tyle, żeby cię Arieth nie musiał pilnować.
— Mogę cię przypilnować, jeśli będziesz się czuł niepewnie — zaoferował się zmiennokształtny.
Dante posłał mu uśmiech.
— Poradzę sobie, naprawdę.
Miseczki z curry zaświeciły w końcu dnem, Raam upolował ostatnie ziarenka ryżu, Seymour skończył na spółkę z Vi tego naana z samego dna koszyka. Cała grupa siedziała jeszcze przez parę chwil wokół stołu, trawiąc górę aromatycznego jedzenia, nim przyszło zapakować wszystko do zmywarki i zająć się zmywaniem tego, co się w tej zmywarce nie zmieściło. Stół starto, Seymour zniknął gdzieś w trzewiach mieszkania, a następnie wrócił z trzema pudełkami.
— Dobra, panowie, decyzja. — Pudełka wylądowały na blacie. — Siedem Cudów, Dixit czy Starcraft?
Starcraft — odezwał się Arieth.
Dixit — wybrał Raam.
— Mi to w sumie obojętne — Virgil przenosił wzrok z pudełka na pudełko.
Siedem Cudów — Dante wyszczerzył zęby.
Ignis skinął głową.
Siedem Cudów.
Starcraft — powiedział Seymour.
Wszystkie spojrzenia skupiły się na Ioannisie. Mężczyzna uśmiechnął się.
Siedem Cudów.
W takim razie Siedem Cudów wylądowało na stole, pozostałe pudełka przycupnęły na pobliskiej szafce, czekając na swoją kolej, jeśli rozgrywka przebiegnie szybko, ekipa będzie miała ochotę zagrać w coś innego, albo wkurwiony Raam postanowi wywrócić stół. Seymour zdjął kolorową pokrywę, Arieth zajął się wypakowywaniem plansz, kart i żetonów. Dante zgarnął pierwszą planszę, zmierzył spojrzeniem, odwrócił na drugą stronę. Poczęstował się paroma kartami z talii.
— Dobra, to o co w tym chodzi?
— Fabuła jest bardzo prosta – jesteś władcą danej krainy i twoim zadaniem jest wybudowanie jednego z siedmiu cudów, a także zebranie jak największej liczby punktów rozwoju. Punkty otrzymuje się za budowane budynki, są tutaj, na kartach…
I tak Arieth przystąpił do profesjonalnego wyjaśnienia, czym różnią się od siebie poszczególne karty, skąd brać zasoby na budowę, jakie efekty mają karty, i co dają kolejne poziomy wybudowanego cudu.
— Zwycięstwo można odnieść na wiele sposobów — kontynuował zmiennokształtny, gdy Dante, z podszytym niepewnością uśmiechem, przebiegał spojrzeniem między kolejnymi kartami. Virgil popatrywał mu przez ramię, zgarnął ze stołu jedną z nich. — Jest droga militarna, to ta związana z tymi czerwonymi kartami, można też zainwestować w odkrycia naukowe – to te zielone karty. Jest jeszcze handel i rzemiosło, to te tutaj — Arieth podniósł kilka ze stołu. — Można też skupić się na kulturze i budynkach użyteczności publicznej, to te niebieskie karty.
— A jaka jest optymalna strategia?
— Zachować umiar we wszystkim i obserwować ruchy przeciwników — odparł bez zastanowienia basista. — Nie martw się. Jeśli przegrasz w pierwszej rozgrywce, możemy zagrać ponownie.
— Na pewno nie przegram, to nie może być takie trudne…
— Zobaczymy — wciął się Ignis, opierając łokcie na blacie.
Arieth po raz ostatni podsumował najważniejsze zasady, potasował starannie karty, żetony zaś wylądowały w karnych stosikach. Zmiennokształtny potasował też plansze z cudami i przyszło do losowania startowych krain i cudów.
— Latarnia na Daignaognun — mruknął Dante, spoglądając na obraz cudu krasnoludzkiej myśli technicznej, olbrzymią latarnię zlokalizowaną na dalekiej północy Medwi. — Plusy do wydobycia surowców magicznych.
— Dobry starter — podsumował Arieth, wykładając przed sobą Sanktuarium Barw.
Raam rzucił pełne zazdrości spojrzenie na cud z Bharatu, następnie wrócił wzrokiem do swojego yeongsańskiego Pałacu Cnót, westchnął, powiódł wzrokiem po reszcie.
Ignis również nie wyglądał na zadowolonego z senkawańskiej Świątyni Czystej Wody, za to Virgil uśmiechał się lekko, przebiegając opuszkami po krawędzi leżącej przed nim planszy. Kolos ze Spintharos, duma Solmarii, błyszczał polerowanym brązem w świetle południowego słońca, wyciągając dzierżące wieczny ogień ramię na niebotyczną wysokość ponad pełnym statków portem. Wilkołak zerknął na planszę Seymoura. Były czarodziej bębnił palcami po blacie, mierząc wzrokiem Klasztor Chmur z Altan Pingyuan, Ioannisowi zaś przypadł w udziale novendyjski cud, urokliwy Zamek Neuschwanstein.
— Dobra, panowie, to zaczynamy.
Karty poszły do ręki, zaczęli. Arieth siedział wiernie u boku Ioannisa, po cichu czytając mu treści kart. Starszy mężczyzna kiwał głową, coś odpowiadał, wybierał odpowiednie kartoniki, przesuwał żetony. Rozgrywka przebiegała spokojnie, może czasem z dłuższym zastanawianiem się nad tym czy tamtym, aż przyszło do podsumowania pierwszej fazy.
— Zapałka, ty same niebieskie karty wykładałeś?
Genashi uniósł brew, uśmiechnął się kpiąco.
— A co?
Syren zmrużył podejrzliwie oczy, lecz zaraz znów uśmiechnął się, kpiąco i pewnie.
— Nie wiem, co kombinujesz, ale nie łudź się, ojebię cię, tak czy inaczej.
Raam burczał coś o tym, że trafiał słabe karty, że to nie w porządku i dlatego ma tak mało punktów, Arieth zaś próbował wytłumaczyć mu, że branie samych budynków militarnych, kiedy miało się Pałac Cnót, to był bardzo kiepski pomysł, na co asura stroszył się, że będzie grał tak, jak będzie chciał i że wszyscy się niedługo poskładają. Seymour mówił coś do Vi, niespecjalnie zwracał uwagę na to, że w tej fazie Arieth zebrał jakoś podejrzanie mało punktów, a to nigdy nie był dobry znak. Ioannis uśmiechał się enigmatycznie, żetony miarowo wypełniały planszę cudu, smukłe dłonie oplatały się wokół zachowanych na później kart.
Talie znów poszły w ruch, rozpoczęła się kolejna faza z nową taktyką i lekko zmienionymi zasadami, bo przecież czas w grze upływał, odzwierciedlając długie lata poświęcone na budowę cudów. Znów podliczono punkty, Raam znów się srożył, że wszyscy podebrali mu najlepsze karty i to dlatego tak wyglądało, Ignis zaś szczerzył zęby, nie wyłożywszy w tej fazie ani jednej z niebieskich kart. Arieth porozkładał swoje karty w tylko sobie znany sposób, Dante westchnął mówiąc, że brakuje całej kategorii kart odpowiedzialnych za upiększenie miasta i że mogłyby mieć różowe koszulki, pasowałoby to do reszty. W końcu przyszło do ostatniej fazy, żetony przesunęły się na planszach cudów, ostatnie karty wybrano, wyłożono, pudełko zaświeciło dnem. A potem przyszło do finalnego podliczenia punktów.
— Moment, co tu się dzieje? — prychnął Raam, marszcząc brwi. — Czemu Arieth kosi punkty za moje budynki?!
— Technologia szklanych kul — odparł zmiennokształtny, wskazując na jedną z zielonych kart. — Pozwala dodać do własnej puli punkty za każdy budynek przeciwnika, jeśli jego wartość przekracza trzy.
— Przejebane — mruknął Dante. — Ej, a co z moją kartą na ulepszone wydobycie? Te no… — szybkie zerknięcie na tytuł — mithrilowe wiertła?
— To się liczy tylko w pierwszej fazie.
— Co? Ale gdzie to jest napisane?
Arieth wychylił się do niego, stuknął palcem w kartę.
— Tu. Karta liczy się tylko w pierwszej fazie.
Dante prychnął.
— Ale nie poszło ci źle — wtrącił się Ioannis.
— Na pewno nie tak źle, jak Raamowi — dodał Seymour.
Gitarzysta zarobił ciężkie spojrzenie od asury.
— A pierdolnął ci ktoś kiedyś?
Narzekania perkusisty utonęły w reszcie rozmowy, gdy podliczono finalną liczbę punktów.
— Dobra. Generalnie Arieth nas wszystkich rozpierdolił, czyli standard. Potem kto?
— Seymour, kto inny.
— No tak, team nerdoza.
— Bardzo śmiesznie mówisz „Gratuluję zajebistego wyniku, Seymour”.
Dante zwrócił się do Ignisa.
— A tobie jak poszedł twój epicki szacher-macher z kartami?
— Trzecie miejsce, a co? — wokalista uśmiechnął się, składając swoje karty.
— Grałeś wcześniej w tę grę to nic dziwnego.
— Vi grał pierwszy raz, a jest czwarty.
Wilkołak poderwał głowę, słysząc swoje imię, uśmiechnął się lekko, odkładając żetony do pudełka.
— To ja jestem piąty? — Dante podparł dłoń na biodrze.
— Szósty. Piąty jest Ioannis.
Mężczyzna poskładał swoje karty, przesunął je w stronę Arietha do posortowania. Zmiennokształtny odezwał się.
— Seymour mówił, że poszło ci lepiej od Raama.
— Jeszcze raz usłyszę, że wszystkim poszło lepiej ode mnie… — nastroszył się asura.
— Ale przecież to prawda — Arieth obdarzył go nierozumiejącym spojrzeniem.
Dante w końcu parsknął, zabębnił palcami po blacie.
— Dobra, to teraz dogrywka.
— Ale może tym razem w coś innego? — rzucił Seymour. — Starcraft dostał prawie tyle samo głosów.
— Sam mówiłeś, że ta gra zajmuje tyle godzin, ilu jest graczy!
— To zawsze możemy zagrać drużynowo — były czarodziej posłał mu uśmiech, zwrócił się do Vi. — Chcesz być ze mną?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz