07 stycznia 2024

Od Liliana do Sorena

Jest środek tygodnia, a Lilian nie ma nic do roboty. Dziwne – tak nie mieć nic do roboty w samym środku tygodnia. To niepodobne do niego. To niespotykane, niepokojące, niepoprawne i niedopuszczalne, właśnie w tej kolejności. Nie zdarzają mu się takie dni często, dobrze. Ale w ostatnim miesiącu jakoś niepokojąco częściej. Niedobrze. Stale powracające niepokoje mogą wydawać się uprzykrzające, lecz z czasem człowiek tak jakby się do nich przyzwyczaja – to niepoprawne (jeśli dobrze zrozumiał słowa swojej terapeutki). Dlatego (jeśli dobrze zrozumiał słowa swojej terapeutki) nie może dopuścić do zbyt wielu dni takiego sobie nicnierobienia. Bo jak tak dalej będzie, w końcu straci cząstkę siebie, a tę cząstkę akurat bardzo lubi. Zresztą… kto wie, czy potem jakieś by mu jeszcze zostały? W końcu nie ma ich już za dużo. I może ta jest ostatnią, która czyni go nim? Strach się przekonywać, co zrobiłby Lilian we własnym ciele – wszakże bez Liliana. Kim tak właściwie by wtedy był?
Godzina szesnasta. Robi się ciemno, a za oknem prószy śnieg. Z dwunastego piętra na okryte białym puchem miasto byłby całkiem przyjemny widok; a jednak, “byłby” w tym przypadku to słowo klucz i próżne te wszystkie rodem z bajki wyjęte wyobrażenia, gdyż wszelkie pozytywne doznania psuje wścibski dziad mróz, który usilnie próbuje przecisnąć się przez szczeliny okien w głąb ogrzewanego mieszkania. Rzecz jasna nigdy się mu to nie uda, bo framugi są solidne i szczelne – ale wyobraźnia już od tego jest, że robi swoje i na samą myśl o tym, co na zewnątrz, lokatora rzeczonego mieszkania przeszywa nieprzyjemny dreszcz. Zima. W Solmarii o tej porze roku w jej standardowej (i bądź co bądź, najpopularniejszej) postaci zdążył już dawno zapomnieć. W Novendii od miesiąca odbywa pokutę za ostatnie trzynaście lat konsekwentnego unikania jej.
Zima – Niszczyciel Dobrej Zabawy i uśmiechu na twarzy Liliana, choć gdyby kiedykolwiek nastał dzień, w którym miałaby zaistnieć jako indywidualny byt, zapewne określiłaby siebie samą Bezwzględnym Inkwizytorem Niegodziwców, Pogromcą i Prześladowcą Niewiernych Zwolenników Lata. No cóż, mało optymistyczna to wizja. Tym bardziej wobec tego pozostaje się radować, że do ów dnia nie dojdzie nigdy, a wszyscy ci, którzy naprawdę preferują kąpać swe lica w cieple słońca, aniżeli chłodzie płatków śniegu, mogą bez ciężaru na duszy zwalać winę za swój tymczasowy, życiowy zastój na stan pogody. W tym, głównie, ponad wszystko oraz przede wszystkim, może to robić Lilian. I nawet przez chwilę się przed tym nie zawaha.
Ach, że też w życiu musiało poukładać się tak, że padło na przeprowadzkę akurat w zimę.
Jest środek tygodnia, godzina szesnasta. Znudzony, młody mężczyzna przegląda Chirpera już pół dnia, a minęły tylko dwie godziny (z których ostatnie pół bezczynnie wpatrywał się raczej we własną dłoń, kręcąc kciukiem pierścionek na palcu serdecznym to w jedną, to w drugą stronę). Dziwne. Zawsze było tak, że czas w parze z telefonem – w założeniu, że w pojęcie telefonu wliczone są media społecznościowe, a w tych czasach to zgoła oczywiste – szedł zazwyczaj na odwrót, lecz w dniu dzisiejszym i w tej właśnie chwili Lilian dokonał wstrząsającego odkrycia. Otóż. Media społecznościowe są niezawodnym środkiem do przyśpieszenia czasu tylko na ściśle określonych warunkach (na przykład podczas spotkań, na których pada za dużo niegodnych uwagi określeń, takich jak “obcinanie kosztów”, “ograniczony budżet” czy “bezpłatna współpraca” lub po prostu, w trakcie oczekiwania na coś), ale nie mogą go zabić od tak, na życzenie użytkującego, podczas gdy ten posługuje się nimi jako swoją ostateczną bronią – i robi to intuicyjnie, bez większego namysłu, bo przecież już zdążył przyzwyczaić się do tego, że ten sposób od zawsze był równie efektywny, co wygodny.
No to goń się, czasie i ty nudo goń się również – myśli Willis i na raz zrywa się z kanapy, jakoby właśnie doznał olśnienia. I owszem, doznał. Choć aż dziw bierze go na samą myśl, że nie doszedł do tego znacznie wcześniej; widać potrzebował pewnego rodzaju zapalnika, jakiejś uszczypliwie wbitej szpili w tej właśnie postaci samorefleksji nad własnym, zgubnie postępującym konformizmem (a może to znów wina tej pogody?). Toż w całym tym szukaniu remedium na nudę nie chodzi o to, żeby od razu zabijać – aby tylko mieć ten dzień za sobą i doczekać do następnego, zanim umrze się z poczucia bezczynności. I nawet nie o to, żeby na siłę przyspieszać. Wystarczy się zaangażować. W zajęcie. Choćby najprostsze, najbardziej oczywiste z oczywistych. Zaangażować się umysłem, ciałem, a czemu nie tym i tym? Byle tak z całego serca. A potem to już jakoś samo poleci. I to nic, że czasem nie uda się za pierwszym razem. Trzeba szukać. Szukać, szukać, i nie popadać w ten bezdenny marazm.
Może więc Chirper się nie spisał, ale nie na Chirperze świat się kończy. Są inne aplikacje, które przy odrobinie kreatywności mogą uratować – w tej chwili mocno nadszarpniętą – wiarę Liliana w zbawczą moc mediów społecznościowych.
Więc minimalizuje zakładkę Ćwierkacza i klika w ikonkę Fotograma. Cóż ponad wszystko poprawia mu humor w chwilach zwątpienia? Rozmowa. Towarzystwo. Zaś tam, po drugiej stronie ekranu, towarzystwa ma pod dostatkiem – na jedno wyciągnięcie ręki albo, zwał jak zwał, jedno uderzenie palcem w odpowiedni przycisk. I nie byle jakie to towarzystwo. Na nich przecież zawsze można liczyć.
No to postanowione.
Rozpocznij transmisję na żywo.
Licznik oglądających wzrasta w imponującym tempie, a on z lubością zanurza się w nich i pławi w świetle reflektorów rzucanych przez pochlebne komentarze fanów. Odpowiada na pytania, w pędzie wiadomości gubi co ciekawsze wątki, a co kilka minut opowie coś sam od siebie i bez pomocy pytań. Niewinnie wzrusza ramionami w odpowiedzi na liczne próby wyciągnięcia od niego daty wydania najnowszej piosenki. Daje się podpuścić do zanucenia kilku utworów nie swojego autorstwa; i w końcu na prośbę zgadza się zabrać wszystkich zebranych na małą wycieczkę po swoim nowym mieszkaniu.
— Zasiedziałem się, aż mi kości zdrętwiały. Mi chyba też ten spacerek dobrze zro… ooo, poczekajcie chwilę, coś mi tu na ekranie wyskoczyło. — Sięga po oparty na stosie książek telefon, żeby bliżej przyjrzeć się zakłócającemu jego transmisję komunikatowi.
Fotogram przesyła nowe powiadomienie.
Soren Acedia ✔ prosi cię o zgodę dołączenie do transmisji na żywo.
O. To dopiero niespodzianka. Takie zakłócenia to on lubi.
— Wiecie, chyba musimy to przełożyć na kiedy indziej. Mamy Gościa. — rzuca krótko, a jakże zagadkowo – po czym milknie. I tylko w filuternym uśmiechu odsłania białe zęby, napotykając się spojrzeniem na falę pytajników, wykrzykników i pytajników na przemian z wykrzyknikami. A Lud szaleje. A Lud pragnie poznać Tajemniczego Gościa-Niespodziankę.
Lecz Lilian wie, że Lud nie jest gotowy na to, co za moment zobaczy. No i trudno. Wchodzi w to, niech Fotogram wybuchnie.
Zaakceptuj prośbę.
— Przywitajcie olśniewającego, spektakularnego, godnego podziwu, fenomenalnego, jedynego w swoim rodzaju, najprzystojniejszego i bezkonkurencyjnie niezrównanego Sorena Acedię!
Wymieniać mógłby tak oczywiście dalej, gdyby tylko na jednym oddechu starczyło mu jeszcze trochę powietrza. Pomysłów w zanadrzu miał jeszcze sporo – a wszystkie padłyby z jego ust z największą przyjemnością, gdyż ze spotkań z tym światowej sławy modelem wspomnienia ma tylko i wyłącznie dobre (choć za dużo ich nie było), lecz zanim zdążył wziąć kolejny oddech, jego rolę z przyjemnością jeszcze większą przejęli widzowie.
Ten to jednak wie, jak zrobić dobre widowisko, myśli Lilian i uśmiecha się jeszcze szerzej.
— Dobrze w końcu widzieć cię w żywszym wydaniu niż na okładkach magazynów, Soren! Opowiadaj, jak tam życie w wielkim świecie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz