21 stycznia 2024

Od Cheoryeona – Nowy Rok

— Czyli tego Nowego Roku również nie spędzisz z rodziną.
Wysoki mężczyzna siedział w fotelu i z pewnym zmartwieniem malującym się na twarzy spoglądał w kierunku innego, znacznie młodszego, który z beznamiętną miną zapisywał coś w swoim notatniku. Wydawał się on nie zwracać zbytnio uwagi na to, co wokół niego się działo, niemal kompletnie pochłonięty przez kartkę papieru i trzymany w ręku ołówek. Nie interesował go nawet lecący w telewizorze Davin sam w domu.
Starszy mężczyzna zdjął z nosa okulary, z cichym westchnieniem potarł wewnętrzne kąciki oczu.
— Benjamin, synu — zaczął wolno — to już któryś raz z kolei, kiedy będziesz brał udział w koncercie w stolicy.
— Piąty — zaznaczył spokojnie Benjamin.
— Widzę, że nawet liczysz.
— Nie, po prostu to wiem.
Ojciec zmierzył go wzrokiem, znów westchnął.
— Rozumiem... — Chwila pauzy. — Ale nie sądzisz, że przydałaby się, hm, przerwa? Miło jest widzieć cię w telewizji razem z tłumem fanów, którzy tak bardzo się cieszą, że w ten wspaniały dzień mogą zobaczyć cię i słuchać na żywo, ale my, twoi rodzice... nie mamy takiej okazji.
— Wiem, bo mama nigdy nie była na żadnym moim koncercie.
Kiedy jego kariera muzyka się rozpoczęła? To już było dziewięć lat. Ale to zleciało, mimo trochę poturbowanej pamięci nadal potrafił bezbłędnie przywołać te czasy, kiedy był zaledwie zwykłym ulicznym grajkiem, aż został wyłapany przez agenta wytwórni, dzięki której udało mu się wydać swój pierwszy album. Ile koncertów miał już za sobą? Dziesiątki. Ile występów ogólnie? Ponad setkę.
I na żadnym nie widział swojej matki.
Myślał, że jeśli osiągnie sukces, stanie się sławny, zarobi mnóstwo pieniędzy, zdobędzie tysiące fanów uwielbiających jego twórczość, to matka wreszcie zrozumie, że wybrał dobrą dla siebie ścieżkę. Przecież on wiedział, co robi! Nie mówił jej o swoich jasnowidzących zdolnościach, ale ewidentnie było widać, że wszystko ma pod kontrolą! Pokazał, że da się pochwycić w jej oczach tak trudne marzenia, jak zarabianie na pasji, a ona...!
A ona nic.
Nie przyszła na żaden jego koncert, nawet gdy praktycznie wpychał jej bilety do rąk, wyłączała radio, gdy puszczano jego piosenki, jak gdyby w jakimś dziecinnym strajku. Nie mówiła nic o muzyce, nie chwaliła swoim koleżankom, jakiego zdolnego syna wychowała. Benjamin powoli miał tego dość.
— Jak tak bardzo chcecie mnie zobaczyć w sylwestra na żywo, to po prostu przyjedźcie na koncert — rzucił. — Jeszcze mogę wam załatwić wejściówki.
— Wiesz, że mama jest typem domatora — rzekł ojciec.
— Jest typem domatora czy po prostu nie chce zaakceptować faktu, że bycie muzykiem może przynosić sukces? — Uniósł wymownie jedną brew, po czym przewrócił oczami. — Uch, ja chyba nie mam szczęścia do rodziców...
— Benjamin.
— Wiem! — Wyprostował się nagle. — Wiem... — powtórzył, lecz o wiele spokojniej.
Oparł się plecami o kanapę, na której siedział, zmierzył wzrokiem zapisane w notatniku słowa do nowej piosenki. Nie miały one kompletnie sensu, brzmiały jak coś, co wymyśliłoby tylko pijane dziecko, a dzieci przecież nie mogły spożywać alkoholu. Ewidentnie zabijał czas, nic ponad to, w dodatku udając, że robi cokolwiek pożytecznego. Gdyby rzeczywiście zamierzał ułożyć słowa do kolejnego hitu, po prostu poszedłby do swojego pokoju. Ale siedział w salonie, samą swoją obecnością zwracając na siebie uwagę ojca. Jakby podświadomie próbował rodzicowi niemo przekazać, że brakuje mu atencji. Choć gdyby rzeczywiście tak było, to powinien raczej udać się do sypialni, w której obecnie przebywała matka, najprawdopodobniej wciągnięta w kolejną powieść kryminalną lub akcji.
Zmarszczył brwi, zaczął trochę nerwowo skreślać słowa na kartce, aż ostatecznie przerzucił ją na drugą stronę notatnika.
— Przepraszam — powiedział cicho, ale nie na tyle, żeby ojciec go nie usłyszał. — Po prostu zaczyna mnie już męczyć zachowanie mamy. Nie zrezygnuję teraz z udziału w koncercie noworocznym, koniec roku mamy za trzy dni. Nie uda mi się też zaciągnąć was ze sobą, bo mama nigdzie nie pojedzie, a ty nie zostawisz jej samej w sylwestra. Bogowie, jakie to jest popieprzone — dodał bez namysłu.
Przejechał ręką po włosach, zagarniając chwilowo część grzywki do tyłu. Wziął głęboki wdech.
— Nie wiń mamy — usłyszał od ojca. — To ja stoję po winie...
— Wiem. — Uciekł wzrokiem gdzieś na bok. — Ach, tyle razy już powiedziałem to słowo, tyle rzeczy wiem, że zaraz się zamienię we wszechwiedzący byt. Czaisz, tata, że pamiętam swoje poprzednie wcielenia?
Słysząc to pytanie, ojciec uniósł wysoko brwi.
— Żartuję — rzucił trochę pospiesznie Benjamin. — Kto pamięta? Przecież Zaświaty dobrze pilnują, żeby śmiertelnicy wszystko zapominali po śmierci.
Wzruszył ramionami, z powrotem utknął spojrzeniem w swoim notatniku. Wpatrywał się w pustą kartkę, jak gdyby miał się zaraz z niej wyłonić jakiś cud, bóg, duch, bóg duchów, duch boga czy inny pies. Ale do niczego takiego nie doszło. Kartka była wcześniej biała, teraz też i raczej taka pozostanie, bo Benjamin już całkowicie stracił wenę, a razem z nią motywację. Jeszcze ta cała rozmowa z ojcem, która stopniowo traciła sens; nawet muzyk to zauważył. Mógł nie ciągnąć dalej tematu, tylko go uciąć na samym początku. Ach, co on ze sobą właśnie robił?
Siedzieli tak w absolutnej ciszy, niezakłócanej niczym poza tykającym na ścianie zegarem i niemal całkiem ściszonym filmem w telewizorze. Ojciec udawał, że czyta gazetę, syn udawał, że coś tworzy w notatniku, oboje wspólnie udawali, że spędzają ze sobą czas, a matka udawała, że samotne czytanie książki jest bardziej interesujące niż siedzenie z rodziną. W ostatni dzień w roku, kiedy mogli w trójkę coś porobić.
Benjamin z głośnym westchnięciem zamknął notatnik, po czym niezgrabnie go rzucił obok siebie na kanapę. Szybko jednak pochwycił go z powrotem do ręki. Przekartkował, aż znalazł wepchane w niego dwa bilety. Złapał je między palce, solidną chwilę im się przyglądał. W końcu powoli wstał, położył ostrożnie bilety na stoliku, tuż przed rodzicem.
Ojciec podniósł wzrok znad gazety, spojrzał wpierw na syna, potem na bilety, potem jeszcze raz na syna. Uniósł brew.
— Masz — powiedział obojętnie Benjamin. — Jeśli nie uda ci się zaciągnąć mamy na koncert, to trudno, pieniężnie wiele nie stracę, więc tym się nie przejmuj. A jeśli dasz radę, to...
Zamilkł. Przed oczami pojawił mu się obraz sceny w wielkim mieście, przed którą zebrały się gęste tłumy. On stał na samym środku ze swoją gitarą, mierzył wzrokiem wszystkich z przodu. Zmrużył oczy, powoli się wyprostował. Gdy wizja zniknęła, z powrotem patrzył na swojego ojca.
— W sumie nieważne. — Poprawił niezgrabnie fragment czarnej grzywki.
Odwrócił się, podniósł z kanapy notatnik, sprawdził, czy nie zgubił przypadkiem żadnej kartki. Ze względu na jego niewielkie rozmiary bez większego problemu schował do tylnej kieszeni spodni.
— Muszę się zbierać, zaraz kierowca po mnie przyjedzie — rzucił.
Ominął kanapę, zaczął trochę leniwie iść w stronę schodów. Złapał za poręcz, postawił stopę na pierwszym stopniu, lecz nie wszedł wyżej, a się zatrzymał. Chwilę spoglądał w dół, aż wreszcie wziął głęboki wdech. Spojrzał w stronę rodzica.
— Następny Nowy Rok spędzę w domu, dobrze? I może po wiosennej trasie przyjadę do domu na jakiś czas. Zrobię sobie przerwę czy coś. — Wzruszył ramionami. — Chyba zasłużyłem po osiągnięciu tak wielkiego sukcesu — tę kwestię wypowiedział specjalnie głośniej, żeby matka mogła go usłyszeć z góry. — Ostatnio słyszałem, że moja muzyka zyskała popularność nawet w Weibashang, stolicy Altan Pingyuan. Nieźle, nie? I wiesz, co? Wrócę pierwszego wieczorem, o! Pogadam z moim menadżerem i jakoś to ogarniemy.
Ojciec patrzył na niego, uważnie mierzył wzrokiem. Przez dobre kilka sekund nie odzywał się, lecz w pewnym momencie trochę niespodziewanie się uśmiechnął. Zaszeleścił gazetą; dopiero wtedy Benjamin dostrzegł, że na stronie widniało zdjęcie jego na scenie oraz kilka mniejszych fotografii innych artystów, przy nagłówku zapowiadającym muzyków, którzy wystąpią na tegorocznym koncercie sylwestrowym.
— Dobrze — odpowiedział rodzic. — Nowy Rok spędzimy razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz