Zapach maślanych bułeczek zawsze ściągał go z mieszkania na piętrze do kawiarni. Podstępny aromat pełzł przez wąski korytarz obok zaplecza, wdrapywał po drewnianych schodach, by w końcu wcisnąć pod szparą w drzwiach maleńkiego mieszkania pisarza i zacząć drażnić jego nos, uniemożliwiając skupienie się do tego stopnia, że trzeba było ulec, chwycić za wyszczerbiony, zielony kubek i zejść na dół, gdzie Ruby przyjmowała właśnie dostawę świeżych, wciąż parujących wypieków. Zakradał się wtedy do ekspresu, witał krótko z menadżerką, wypełniał po brzegi kubek czarną kawą, a potem podkradał bułeczkę, uskuteczniając tym samym codzienny, śniadaniowy rytuał. Z wypiekiem w zębach, kubkiem kawy w jednej dłoni i laptopem w drugiej, zasiadał wtedy przy ulubionym stoliku, tym tuż przy oknie, gdzie na honorowym miejscu na parapecie leżała poduszka Szekspira, i znów zatapiał w swoich własnych światach. Nie słyszał wtedy cichego pogwizdywania niziołki, codziennych odgłosów kawiarni, gdy ta przygotowywana była do otwarcia. Bieg palców po klawiaturze laptopa, szelest kartek, gdy przeglądał notatki i konspekty było wszystkim, co dla niego istniało.
To, co działo się później, zależało od dnia. Gdy gości w kawiarni było niewielu, tkwił przy swoim stoliku, mamrocząc jedynie krótkie dziękuję, gdy Ruby dbała, aby faun nie umarł z głodu podczas pracy. Gdy jednak srebrny dzwoneczek przy przeszklonych drzwiach kawiarni rozbrzmiewał coraz częściej, a słodka cisza ustępowała miejsca przyciszonym rozmowom i okazjonalnym wybuchom śmiechu, Orion zabierał swoją niedopitą kawę, laptopa i znów zaszywał się na piętrze, w swoim mieszkaniu, gdzie dalej pracował.
Właśnie tego dnia tak było. Już od dziesiątej do kawiarni zaczęli schodzić się goście, spragnieni najlepszych gatunków kawy, przepysznych wypieków, w tym szarlotki podgrzewanej przez Pączka, przeważnie wylegującego się na ladzie. Ruby, zarumieniona i szeroko uśmiechnięta, przyjmowała kolejne zamówienia. Szekspir, korzystając z pięknego, słonecznego dnia, przekicał po drewnianej podłodze przez salę i wskoczył na niski parapet, by umościć się na poduszce. Poruszył krótkim ogonkiem, zmrużył z lubością oczy i pogrążył się w drzemce. Promienie słońca prześwietlały długie, delikatne uszy, odkrywając przed obserwatorami całą skomplikowaną sieć cienkich żyłek. Różowy nosek wolpertingera poruszał się co jakiś czas, zwłaszcza gdy kawiarniany smok, ciemnozielony gad wielkości agamy brodatej o wyjątkowo uroczym wyrazie pyszczka, podgrzewał ciasta lub przysmażał smoczym ogniem kiełbasek, które wchodziły w skład zestawu śniadaniowego oferowanego w Kawie i kropce.
Od czasów dziadka Oriona, w lokalu niewiele się zmieniło. Oczywiście, zgodnie z zaleceniem Ruby, mężczyzna zainwestował w lepsze lodówki, nowoczesny ekspres do kawy czy kuchenkę lub zmywak, wystrój nie trącił starością, ale jednak zachował dawny klimat, który był tak bliski sercu pisarza. Starannie wyszorowanej, drewnianej podłogi nie szpeciły płytki, front baru, również z wysokiej jakości drewna, pokryty był misternymi rzeźbieniami z roślinnym motywem. Odrestaurowana, stara kasa, na pierwszy rzut oka mogłaby być już zabytkiem. Framugi w oknach i drzwiach były pomalowane na soczystą czerwień. Na jasnych ścianach wisiały idealnie dopasowane obrazy. Całość sprawiała wrażenie bardzo przytulnego miejsca, w którym można odpocząć, napić się kawy pogrążyć w marzeniach. Choć, oczywiście, wielu stałych gości przychodziło do lokalu nie dla wystroju, nawet nie dla wyśmienitej kawy czy wypieków, a właśnie dla wolpertingera, który, jeśli akurat komuś dopisało szczęście, dawał się pogłaskać.
Gdy grupa nastolatków przyszła do kawiarni i zajęła strategiczne miejsce, nie było ani Oriona, ani Szekspira. Po szybkim przejrzeniu kalendarza okazało się, że ten pierwszy musi zabrać tego drugiego na szczepienie do pobliskiej przychodni weterynaryjnej, co ani temu drugiemu, ani temu pierwszemu nie specjalnie się podobało. Obaj po równo nie znosili igieł.
Gdy wrócili z gabinetu weterynaryjnego, kawiarnia była pełna. Orion wszedł od zaplecza, dźwigając przed sobą spory transporter, w którym tkwił wciąż niepocieszony Szekspir. Czuł się doprawdy upokorzony tym zaglądaniem w uszy i w zęby, a tę igłę to naprawdę mogli wbić znacznie delikatniej!
Faun zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku, wzdrygnął się lekko, gdy ciepło kawiarni zaczęło przeganiać chłód z jego ciała. Rozplątał się z szalika po czym otworzył transporter. Wolpertinger wyszedł z plastikowego pudełka i, nie zaszczycając Oriona nawet krótkim spojrzeniem, pokicał w stronę sali, gdzie na parapecie czekała na niego ulubiona poduszka. Skutecznie umknął przed wyciągniętymi w jego stronę dłońmi, nafukał na wyjątkowo upartą rękę, grożąc tym samym odgryzieniem palców, po czym po królewsku umościł się na posłaniu, całym sobą mówiąc: możecie podziwiać, ale nie dotykać!
– O, jesteś, świetnie! – Ruby odgarnęła przedramieniem jasne włosy, które wysunęły się z warkocza i opadły jej na czoło. – Musisz mi pomóc, trochę już nie wyrabiam.
Faun westchnął ciężko, przestąpił nieco speszony z nogi na nogę. Niziołka zgromiła go spojrzeniem. – Mówiłam ci, że trzeba zatrudnić nowego kelnera, ale ty, oczywiście, o tym zapomniałeś! A skoro zapomniałeś, to sam będziesz zaiwaniał z tacą. To nie moja kawiarnia, tylko twoja, więc w końcu byś się nią zajął jak trzeba – zrzędziła, wycofując się z powrotem do kuchni.
– No już, już, przecież idę… – powiedział cicho Orion, zawiązując w pasie fartuch. W tej chwili nie miałby odwagi, aby sprzeciwić się Ruby. No i faktycznie, w kawiarni było naprawdę wielu klientów. Z duszą na ramieniu ruszył w stronę sali. To przecież proste, prawda? Byle nie pomylić zamówień…
Oczywiście, że pomylił zamówienia. Dwukrotnie. Później szło mu już nieco lepiej. Przynajmniej na tyle, że Ruby nie kręciła z politowaniem głową. Właściwie to naprawdę dobrze sobie radził aż do chwili, gdy nie usłyszał rozmowy grupy nastolatków przy jego ulubionym stoliku. Nie wsłuchiwał się w to, co mówią, ale jednak wyłapywał mimochodem słowa. Po chwili dotarło do niego: chwila moment. Przecież oni rozmawiają o mojej książce.
Zdecydowanie nie powinien podsłuchiwać, ale jednak był trochę ciekaw. Chwycił srebrną tacę w obie ręce, z uwagą wsłuchując się w dyskusję młodych ludzi. To była jedna z pierwszych powieści, które napisał, a jednak miał do tej, pozornie prostej historii z uniwersalnym przesłaniem, spory sentyment. Spojrzał z zaciekawieniem na chłopaka mówiącego o motywacjach drugiej matki. Uśmiechnął się lekko. Nie wiedział, kim jest wspomniany Falkor, jednak domyślał się, że raczej chodzi o pupila. Zerknął w stronę obrażonego Szekspira.
– Obawiam się, że intencje drugiej matki daleko odbiegały od choćby pragnienia opieki nad pupilem, którym dla niej byłaby Koralina – powiedział łagodnie. Płynnym ruchem poprawił okulary zjeżdżające z szerokiego nosa. – Raczej czymś w rodzaju… trofeum. Czy naprawdę wolałabyś, aby ktoś zwracał na ciebie uwagę, jednocześnie nie mając na względzie twojego zdania i uczuć? – zapytał dziewczynę, ponownie stając obok stolika. Sam nie wiedział, kiedy się do niego zbliżył. – To też przestroga. – Uniósł palec, jakby chciał te słowa podkreślić. – W końcu dzieci, które przed Koraliną dały się złapać w sidła drugiej matki, nie skończyły dobrze. – zauważył. Znów spojrzał na dziewczynę, która mówiła, że byłaby szczęśliwa, gdyby ktoś dał jej wszystko, po czym zapytał. – Gdybyś miała już wszystko: czego byś pragnęła i do czego dążyła?
Pozostali klienci w kawiarni w jednej chwili przestali istnieć. Tak bardzo zainteresowała go rozmowa z nastolatkami, że kompletnie zapomniał o tym, że ktoś chciał zapłacić rachunek. Mężczyzna, siedzący kilka stolików dalej, spoglądał na niego wyczekująco. Ruby jedynie zacisnęła zęby. Odetchnęła głęboko, po czym sama podeszła do czekającego gościa kawiarni, przelotnie drapiąc pod brodą Pączka, który siedzial na żerdzi niedaleko lady. Cóż, powinna się tego spodziewać po mężczyźnie, który miał pamięć niczym złota rybka i jedyne, na czym potrafił się w pełni skupić, to ta jego grafomania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz