— Niech zgadnę…
— Nie zgadniesz.
Vi westchnął, dodał dramaturgii i oburzenia, robiąc to specjalnie głośno, zmęczonym spojrzeniem na pograniczu irytacji popatrzył na Dantego. Opróżnienie czterech butelek z bąbelkami dawało im się obojgu we znaki, świat wyglądał całkiem w porządku, gdy się siedziało u syrena na kanapie, ale wstanie i pójście do łazienki to była inna historia. Do tego wszystko stało się zajebiście zabawne, dlatego krawiec wybuchł od razu śmiechem, widząc jego minę, a zaraz dołączył do niego Virgil, prawie wylewając świeżą dolewkę szampana z kieliszka.
Kręcili się wokół tematu końca roku i swoich planów na niego od dłuższego czasu, bo za każdym razem, gdy wilkołak próbował powiedzieć oczywiste, Dante albo mu przerywał, albo zaczynał się chichrać jak jakiś zakochany kundel, taki kompletnie zgłupiały od przesytu swego szczęścia.
— Niech zgadnę… — spróbował ponownie rzeźbiarz.
Domofon nieprzyjemnym dźwiękiem rozbrzmiał w mieszkaniu.
— Pizza! — zawołał syren, wstał, tempem bezpiecznym dla podpitej głowy popędził do drzwi.
— No do cholery! — Roześmiał się Virgil, odchylając głowę na podłokietniku. Dante parsknął śmiechem, przekręcił klucz w zamku, przywitał wspinającego się po schodach kuriera. Szybkie „dziękuję” i „miłego wieczoru”, drzwi zamknęły się na powrót, chowając ich zalane mordy przed resztą świata.
— Niech zgadnę! — wykrzyknął, nie odrywając oczu od zmierzającego do kuchni przyjaciela, całkowicie olał jego popadnięcie znów w głupawkę. — Nie ujebiesz się i będziesz wzdychał do Bashara!
Zapach ciepłego sera dotarł do wyczulonych nozdrzy, salami i kukurydza skutecznie otumaniły go na moment, wywołały burczenie w brzuchu. Odpowiedź Dantego i świecące się w świetle lampy kły przestały Vi trochę interesować, jedzenie stało się wszystkim dla wilczego głodu.
— Nie ujebię się i będę wzdychał do Bashara. — Że też te policzki nie zaczynały syrena boleć od uśmiechania się.
Virgil machnął lekceważąco ręką.
— Ta, ta, dawaj jedzenie. — Poprawił się na kanapie, usiadł prosto, w pozycji startowej do wsunięcia pierwszego kawałka w tempie ekspresowym. Zmarszczył brwi, gdy Dante wpakował do ust swoją pizzę, stojąc dalej w kuchni.
— Nie, dopóki mi nie powiesz, co ty robisz na Nowy Rok — odparł, wytrzymując niezadowolone spojrzenie wilkołaka. Syrenie wargi wygięły się zaczepnie.
Chciał rzucić jakąś odpowiedzą, podać adres imprezy, na którą idzie, imię osoby, z którą ma się zobaczyć, pokazać w internecie miejsce, w którym będzie oglądał fajerwerki, na jaki koncert idzie, cokolwiek, ale usta otworzyły się jedynie, zamknęły, twarz przybrała zamyślony wyraz i Vi w zamroczonej alkoholem głowie przypomniał sobie, że…
— Nie wiem.
Plany zawsze jakieś miał, jeśli nie z Dantem, to z innymi, dalszymi nieco znajomymi, albo z rodziną, czasami tylko z Valeriusem, czasami w czwórkę, razem z mamą i tatą, obchodzili zmianę daty. W tym roku co prawda wyglądało na to, że i Dante się ustawił, bo widział się z doktorem, i Valerius szedł na domówkę, i rodzice zaprosili do domu przyjaciół, on zaś został na lodzie, ale prawdę powiedziawszy, było to z jego winy. Nie interesował się tym, co dzieje się w mieście, nie pytał po ludziach, co robią i czy chcą się zobaczyć, nawet z Dantem przemilczał temat aż do tego wieczoru. Czym było to podyktowane, wolał się nie przyznawać, wmawiać sobie, że może potrzebuje raz spokojnego Nowego Roku, spędzonego w zaciszu mieszkania i w swoim towarzystwie. Ale podświadomość dobrze wiedziała, dlaczego tak głęboko liczy, że nikt się nie odezwie, że niczego mu nie zaproponuje, a przynajmniej nikt, kto nie był blond gitarzystą o szafirowych oczach pewnego znanego, heavymetalowego zespołu.
Czekał, aż los się sam do niego uśmiechnie. W najgorszym wypadku zostawała kanapa i filmy do północy.
Dante jednak na to ślamazarstwo się obruszył, szczęka znieruchomiała mu w połowie przeżuwania kęsa, mroźno-błękitne oczy zdawały się słać z jego stronę groźbę.
— Co ty pierdolisz? — fuknął, zamknął pudełko z pizzą wilkołaka. — Nie będzie w takim razie pizzy! Masz coś ogarnąć, ale już!
— Dante!
Z jego telefonu dobiegło ciche ćwierknięcie, powiadomienie o nowej wiadomości. Przyjaciele wymienili spojrzenia, Vi sięgnął zaintrygowany po komórkę, zastanowił się przelotnie, czy to jest właśnie ten wyczekiwany moment.
Wyszczerzył się w ten sam głupi sposób, co Dante, widząc imię i podgląd treści na wyświetlaczu.
— Może jednak wiem. — Zachichotał, nie walcząc z mieszanką alkoholu i jego głupich myśli o Seymourze. — Może dowiem się jutro.
Były czarodziej odstawił z powrotem kieliszek na stół, nie mogąc napić się wina przez świeży napad śmiechu.
— Chcesz powiedzieć — Seymour prychnął, pokręcił głową — że pokłóciłeś się z bratem, on się przemienił w domu, ty po nim i rozwaliliście przypadkiem całą choinkę?
Vi zakrył usta dłonią, wstrzymując swoje rozbawienie w piersi, przytakując. Cała ta historia nie brzmiała dla niego aż tak zabawnie, ale zdziwienie muzyka i jego skromne doświadczenie z rozgardiaszem, który bezustannie towarzyszył wilkołaczej rodzinie Virgila, podnosiły opowiastkę do rangi istnej komedii.
Siedzieli w zimowym ogródku restauracji zaproponowanej dla odmiany przez Seymoura i może nie była to rzecz wielka, wybranie miejsca oraz zwrócenie uwagi na jego menu, by się upewnić, że oboje znajdą coś dla siebie, jednak prawie wszystko w karcie zdawało się idealnie dobrane pod jego gusta – były mięsne przysmaki, steki o różnych stopniach wypieczenia, w deserach przyuważył ciasto z truskawkami, Vi zaś nie mógł przez to ukryć miłego zaskoczenia. Nie wyglądało to jak całkowita kwestia przypadku, więc czarodziej musiał najwyraźniej się trochę postarać dla niego. Wilkołak upił łyk wina, uśmiechnął się do mężczyzny.
Albo sobie tylko tak to tłumaczył.
— Potrafiliśmy nieźle dać w kość rodzicom, kiedy byliśmy dziećmi — odparł, jakby dużo się pod tym kątem zmieniło. — Potem ogarnęliśmy nową choinkę, a mama powiedziała, że nas przywiąże do krzeseł na Nowy Rok, jeśli tylko damy jej najmniejszy powód do tego.
— A daliście?
— Wtedy nie — przyznał, usta wygięły się delikatnie, w taki niewinny sposób. Vi sięgnął dłonią swoich włosów, okręcił kosmyk na palcu gestem kłamliwego niewiniątka. — Ale już w kolejnym roku zbiliśmy prawie telewizor po północy, bo ścigaliśmy się, kto pierwszy znajdzie korek od szampana. — Seymour parsknął krótkim śmiechem. — Tata wystrzelił nim gdzieś do salonu, nam się zdawało, że poleciał pod komodę z telewizorem, no i mama prawie rozpoczęła nowy rok z zawałem. Teraz przynajmniej głównie narzekamy na siebie słownie i nie rozwalamy przy tym domu.
Zaśmiali się oboje, rozmowa zaś chwilę później nieco przycichła, gdy zjawił się kelner z potrawami, a sztućce poszły w ruch. Pochłonęły ich zachwyty nad dobrym smakiem, podjęli ponownie te skupione na wystroju ogródka, gdzie podłużne ogrzewacze sprawnie ocieplały osłoniętą namiotem przestrzeń, jak jedzenie potrafiło zyskać na swojej wartości w miejscu cieszącym oko.
Pierwszy głód zaspokoili szybko, Vi odłożył na moment widelec, spojrzał na Seymoura.
— A tobie jak zwykle mija Nowy Rok? — zapytał, wracając do wcześniejszego tematu.
Były czarodziej wyprostował się, otarł usta serwetką.
— Na scenie z chłopakami, i tak już dobre parę lat — odparł bez zastanowienia.
Wilkołaka nagle zmroziło.
— Wiadomo, kiedyś nie wszyscy nas chcieli na jakieś noworoczne granie — kontynuował Seymour, popijając wino — ale teraz to raczej nie problem.
Virgil podparł policzek na pięści, popatrzył z lekkim smutkiem, coś sobie uświadamiając. Muzyk zmarszczył brwi, szafir przeskoczył po wilczej twarzy pytająco.
— Koncert — mruknął, łapiąc się w końcu na własnej głupocie. — Zapomniałem o koncercie. — Westchnął, schował twarz w dłoniach. — Totalnie wypadło mi z głowy, że będziecie grać w Nowy Rok…
Przecież to było oczywiste, że Seymour by nigdzie z nim nie wyszedł, bo był cholerną gwiazdą sceny muzycznej, która ma co robić w Nowy Rok, a nie szwendać się z nim po mieście i śmiać nad kieliszkami świątecznego szampana. Powinien był pamiętać, sam znalazł się na ich noworocznym koncercie z trzy lata temu, ale akurat tym razem nie sprawdził, czy znowu będą go organizować…
Idiota. A on jeszcze czekał i zastanawiał się, czy czarodziej odezwie się do niego z jakimś planem. Może bilety się jeszcze nie wyprzedały i miał szansę jakieś dostać na ostatnią chwilę za cenę wszystkich swoich wilczych łap na jakimś szamańskim targu, chociaż w co on wierzył.
Seymour się zaśmiał.
— Było mówić wcześniej. Myślałem, że Norbi ci już ogarnął bilet.
Vi podniósł wzrok, zdziwienie pomieszane z niezrozumieniem malowało się na wilczej twarzy. Norbert miał mu ogarnąć bilet? Spodziewał się paru korzyści, poza spotkaniem chłopaków, przez współpracę z zespołem, ale jakoś zupełnie nie załapał tej części, w której miałby on dostać darmowe wejście na koncert.
Czarodziej uśmiechał się wciąż lekko, wyciągnął telefon z kieszeni, zaczął coś wstukiwać.
— Co robisz? — Dał radę tylko tyle powiedzieć.
— Piszę do Norbiego, czy da ci jedną z tych wejściówek, że możesz pod sceną być — odparł swobodnie muzyk, zerknął na Virgila i jego szeroko rozwarte oczy.
Nie mówił chyba poważnie.
— Seymour, ale one normalne kosztują… — Dźwięk nowego powiadomienia w urządzeniu czarodziej skutecznie mu przerwał.
Kąciki ust muzyka uniosły się nieznacznie wyżej.
— Napisał, że miał ci dać na ostatniej wizycie w studio, ale go akurat nie było wtedy. — Seymour wpisał krótką odpowiedź.
Wilkołak zamrugał, jeden raz, drugi, nie do końca łapiąc znaczenie słów.
— Żartujesz.
Mężczyzna podstawił mu wyświetlacz pod nos, Virgil przebiegł wzrokiem wiadomości.
— Żartujesz — powtórzył szeptem.
Miał wrażenie, że uśmiech Seymoura zabarwił się łobuzerskim zadowoleniem z otrzymanej reakcji po wykręconym numerze.
— Stałeś kiedyś pod samą sceną Voxa? — zapytał muzyk, oglądając, jak wilcza szczęka nie może się zamknąć z szoku. Dobrze, że walenia jego serca czarodziej nie słyszał.
Norbert nie tylko dał mu wejściówkę – dostał od niego także przepustkę, która praktycznie otwierała mu wszystkie drzwi i pozwalała przejść przez każde stanowisko ochrony, Vi zaś czułby się chyba źle z samym sobą, jeśli by tego nie wykorzystał od pierwszych chwil wkroczenia na teren koncertu.
Przemykał korytarzem wypełnionym technikami, pomiędzy spoconymi pracownikami i jedzonymi na szybko kanapkami próbując nie zgubić przypadkiem tego charakterystycznego zapachu szafirowej magii. Nie wiedział, jak inaczej znaleźć pomieszczenia dla muzyków, nie chciał nikomu zawracać tyłka i pytać, na pewno była gdzieś jakaś mapka, a on po prostu nie zwrócił na nią wcześniej uwagi, zostały mu zatem zmysły. Zdążył spędzić wystarczająco czasu w towarzystwie Seymoura, by móc go wyłapać z tłumu, zaś z każdym kolejnym krokiem zadanie stawało się coraz łatwiejsze, im bliżej czarodzieja się znajdował.
Woń zawirowała mocniej w powietrzu, poprowadziła go za zakręt, prosto do leciutko uchylonych drzwi. Nie było widać przez szparę, czy ktokolwiek tam siedzi, brakowało też plakietki przed wejściem z imieniem, jednak ufał swojemu powonieniu. Wziął głębszy oddech, zapukał kostkami dłoni.
Usłyszał czyjeś kroki, po chwili Seymour stanął przed nim, spojrzenie mając tak samo obojętne i powściągliwe, jak to, którym patrzył na niego podczas ich pierwszego wspólnego wyjścia do baru, lecz gdy szafirowe oczy spotkały się z tymi metalowymi, coś się łagodnie w nich zmieniło, prosta kreska ust wygięła się w delikatny uśmiech, a tatuaże zapulsowały jaśniejszym blaskiem.
— Vi, hej. Co tu robisz?
— Pomyślałem, że przyjdę się przywitać — odparł, mając szczerą nadzieję, że nie popełnił jakieś gafy, zagadując Seymoura przed występem. — I życzyć ci udanego koncertu.
Uśmiech się utrzymał, kamień spadł z wilczego serca.
— Dzięki. A ty baw się dobrze.
— Będę. — Virgil skinął głową, uśmiechnął się szeroko, po czym zaczął oddalać się, mówiąc, że więcej nie chciał, że pogadają później.
Zatrzymał się dopiero niedaleko bramki prowadzącej na jego miejsce pod sceną, w palcach obracając swój bilet, najcenniejszą prawdopodobnie rzecz, którą miał obecnie przy sobie. Vox Metallikę widział nie jeden raz na żywo, lecz nigdy z takiej odległości, pozwalającej mu dokładnie patrzeć na smukłe dłonie tańczące po gryfie gitary, oglądać, jak kucyk staje się bardziej chaotyczny, bo jasne pasma za nic nie chciały pozostać grzecznie związanymi, gdy czarodziej poddawał się ciałem i duszą razem z chłopakami żywiołowej muzyce.
Vi przygryzł mimowolnie wargę.
Widok Seymoura spod samej sceny, co?
Zapowiadała się ciekawa noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz