Bardzo szybko ozdoby na Yule ustąpiły miejsca ozdobom noworocznym. To święto Hoshime już dobrze znał i ogromnie cieszył się na jego przybycie. Uwielbiał tradycje z nim związane, rodzinne sprzątanie, szykowanie dekoracji, przepyszne jedzenie, zasiadanie przy stole ze swoją rodziną. Nawet w jego rodzinnym, malutkim Kyosei było to święto obchodzone niezwykle hucznie, z przygotowaniami trwającymi do kilku tygodni, a i po Nowym Roku długo się jeszcze przeżywało. Kiedy zbliżała się Omisoka, czyli senkawański Sylwester, serce węża radowało się bardziej niż kiedykolwiek, odkąd przeprowadził się do stolicy Novendii. Po raz pierwszy od przeprowadzki poczuł, że ma na co czekać, a życie wcale nie jest takie złe.
Przyszła nareszcie Omisoka, Hoshime właśnie czesał swoją długą, niesforną grzywę, która zdołała zebrać zanieczyszczenia morza przylegającego do Stellaire. Woda była tu zupełnie inna niż w Kyosei, ale szło przywyknąć. Gdy imugi oddalał się od brzegu na głębsze wody, potrafiło być nawet przyjemnie, nawet jeśli przyuważyły go po drodze dziesiątki osób. Nawet zanieczyszczenia szło przetrzymać, jeśli Hoshime dbał poprawnie o swoje włosy. Czyli tak jak teraz, czesząc je delikatną szczotką i nakładając na nie specjalny olejek, który znalazł w pierwszym lepszym sklepie z kosmetykami, a który okazał się zbawienny. Okulary mężczyzny leżały na półce pod lustrem, by nie przeszkadzały w czesaniu, więc obecnie wąż morski wyglądał, jakby podejrzewał swoje własne odbicie o najgorsze rzeczy. Ciężko było wierzyć, że ktoś tak zdrowy jak ryba ma tak paskudnie słaby wzrok, ale cóż, tak bywa, kiedy mieszka się niemal całe życie w wodzie na głębinach. W morzu wzrok nie bywa aż tak potrzebny, to po co ma być dobry?
Do łazienki okupowanej przez imugiego wparował drugi mieszkaniec malutkiego mieszkanka gdzieś w taniej dzielnicy Stellaire. Zaspany Sora, nieruszony faktem, że było już po czternastej, w piżamie szarej jak kamień zaczął niespiesznie szykować się do życia. Wepchnął się Hoshime do umywalki, chwycił swoją szczoteczkę, pastę i zaczął myć zęby tuż obok swojego większego kumpla, częściowo zajmując mu lustro. Imugi miał wrażenie, że jego "ludzki" kompan zaraz zaśnie na stojąco, ale niczego nie komentował. Wiedział, że Sora znalazł sobie nocną pracę i był zbyt wdzięczny za fundusze na mieszkanie, żeby prawić mu lekcje o zdrowym zegarze biologicznym. Sora odezwał się pierwszy.
– Jutro Ganjitsu, nie?
– No.
I tyle. Żadnego dzień dobry, żadnego cześć. To nie było w stylu Sory. Ale też nie było w jego stylu mieć gniazdo na głowie zamiast zgrabnie ułożonej fryzury podarowanej Sorze od losu, bo nawet po najgorszym wietrze i deszczu samodzielnie wracała do tej ładnej formy. Teraz blond włosy sterczały we wszystkie strony świata, jakby próbowały uciec z głowy właściciela. Za duża piżama, którą "człowiek" ukradł od większego przyjaciela, zwisała na wąskim ciele jak dwa worki o względnie bluzkowym i spodniowym kształcie. Nogawki od spodni zakrywały bose stopy, jakby miały zastąpić kapcie. Hoshime porównał ten wygląd do swojego w lustrze. Jakkolwiek ułożone fioletowe włosy, tego dnia wyglądające naprawdę jak włosy, a nie grzywa, błyszczące, świeżo nawilżone łuski na policzkach. Dopasowana do rozmiarów mężczyzny bluzka z jakimś kotem bawiącym się yin yang. Prawdopodobnie na twarzy nie było żadnego zmęczenia, a względne zadowolenie, ale tego Hoshime bez okularów nie widział. Mógł tylko zgadywać po tym, co przelotnie zobaczył, zanim zdjął szkła do rozczesywania grzywy.
Popatrzył jeszcze raz na kumpla, który wyglądał, jakby była piąta rano, a nie czternasta. Jeśli Hoszka widział to bez okularów, musiało być naprawdę źle.
– Ciężka noc? – zagadał niewinnie, skupiając się na wyczesaniu z włosów czegoś, co wyglądała jak żyłka rybacka.
– Nic mi, kurwa, nie mów – burknął pod nosem Sora, mieszając słowa do ledwo rozumialnego stopnia. Wypluł pianę z ust i kontynuował mycie jamy ustnej. Przerwał jednak swoją czynność w celu rozszerzenia wypowiedzi. – Niektórzy ludzie to tacy idioci. Jak chcesz coś ukraść ze sklepu to chociaż miej jakiekolwiek IQ. Chyba w życiu nie użerałem się z takim debilem.
– Z drugiej strony nie miałeś za dużo okazji do użerania się z idiotami – Hoshime próbował pocieszyć przyjaciela. – Dawaj, co odwalili? – zainteresował się. Sora znalazł pracę jako strażnik nocny w sklepie z antykami i zazwyczaj nie miał o czym opowiadać poza tym, że znowu demon bawił się lalką zamkniętą w szklanym więzieniu. To już jednak było monotonne, więc próba kradzieży była bardzo ekscytującą nowiną, nawet jeśli negatywną.
Sorze z kolei też najwyraźniej przypodobał się ten temat, bo zaraz zrobił się nieco żywszy i przestał mielić słowa.
– Wlazł taki jeden do sklepu, magicznie otwierając zamek do drzwi. Ja idę go wyjaśnić, a ten się chowa za stojącym zegarem i udaje, że go nie widać. Ten zegar go nawet w połowie nie zakrywał. – Mężczyzna przeciągnął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z siebie cudzy debilizm. – Ja mu mówię, że przecież go widać, a on nic! I jeszcze mi mówi, że nie mam prawa go widzieć, bo przecież on się chowa. – Kąciki ust Hoshime powędrowały do góry, ale imugi postarał się powstrzymać od śmiechu. – Przyjechała policja, a ten dalej to samo. Chcieli po prostu przesunąć zegar, jak rozsądne myślące istoty, ale akurat przyszli właściciele i zaczęli panikować, że tego zegara nie wolno ruszać, bo może się zepsuć, i te de, i mnie szlag zaczął trafiać. Ja pierdolę...
– Pociesz się, dzisiaj będzie fajna kolacja.
Sora wycelował palcem w większego kumpla.
– Obiecujesz na swoje łuski?
– Obiecuję na swoje łuski.
Pod wieczór w mieszkaniu było już kolorowo, błyszcząco, przed drzwiami wejściowymi stały dwa malutkie kadomatsu, które Hoshime sklecił z tego, co udało mu się dostać w sklepach. Imugi gotował toshikoshi soba i inne tradycyjne dla nich dania, podczas gdy Sora, już ubrany i ogarnięty z ładnie ułożonymi włosami, nakrywał do stołu, ustawiał dodatkowe dekoracje, w tym uroczo przystrojone kagami mochi, i przygotowywał playlistę senkawańskich piosenek, by puścić je do kolacji. Nie mieli telewizji, więc oglądanie jakichkolwiek występów piosenkarzy nie było dla nich opcją. Ale przynajmniej mieli piosenki.
W końcu przed północą na stole pojawiła się zupa i osechi ryori. Mężczyźni usiedli, popatrzyli na przepysznie przygotowane dania... i stracili cały apetyt. Hoshime widział, jak Sora kurczy się w sobie, a w fiołkowych oczach pojawiają się łzy. Sam też poczuł mokrą kroplę ściekającą po policzku, jeszcze zanim zarejestrował, że obraz przed oczami nie jest taki wyraźny, jak być powinien.
Nowy Rok, czyli Shogatsu, powinny być świętowane w otoczeniu rodziny.
Gdzie podziała się ich rodzina?
Sora swojej rodziny nie miał, a przynajmniej nie miał krewnych, których mógł nazwać rodziną. Zazwyczaj więc Omisokę spędzał ze swoją grupką znajomych. Jakoś tak się przyjęło, że Nowy Rok ich grupka spędzała razem, w bardzo dużym gronie, bo poza nimi zawsze były również ich rodziny. Mama Hoshime, rodzice i rodzeństwo Mitsuko, dziadkowie Yuki. Przyjeżdżał nawet kuzyn Nezumiego, który go wychowywał, choć mieszkał prawie dwie godziny drogi od Kyosei. Grono było duże, ale szczęśliwe i nikomu nigdy nie przeszkadzało, że nie są ze sobą spokrewnieni.
Teraz było ich dwóch. Tylko dwóch. Obaj zostawili cały swój świat za plecami, by przeprowadzić się do dużego miasta. Chcieli spróbować szczęścia, ale być może za bardzo się pospieszyli. Być może za wcześnie załatwili papiery i wyruszyli w podróż. Mogli przecież zostać te kilka miesięcy dłużej, spędzić Shogatsu z rodziną i dopiero wtedy się wyprowadzić. Co ich opętało, by zrobić inaczej?
– No i lipa. Nie ma fajnej kolacji. Przepraszam – przerwał to milczące cierpienie Hoszka, nie podnosząc już wzroku na przyjaciela. Czy któryś z nich był w ogóle w stanie świętować Shogatsu tak daleko od domu?
– A nie przejmuj się – Sora machnął ręką, choć po jego policzkach uparcie spływały łzy, a głos paskudnie się łamał. Jak na "człowieka" miał w sobie bardzo dużo emocji. – Myślę, że jakby to od ciebie zależało, ta kolacja byłaby najfajniejsza w moim życiu.
W końcu mężczyźni się przełamali i zaczęli jeść. Smak dobrego jedzenia, znany im jeszcze z domu, jakoś podniósł na duchu i ulżył ciężkim sercom. Po czasie zaczęli normalnie rozmawiać, wspominali minione dni, blondyn wspomniał, że właściciele sklepu z antykami poszukują kogoś do pilnowania ich biblioteki starych ksiąg. Oczywiście polecił im niezawodnego Hoshime z doświadczeniem w pracy w bibliotece, na co imugi zdołał się zaśmiać.
Gdy wybiła północ, obaj przyjaciele siedzieli przy oknie z uśmiechami na ustach i oglądali fajerwerki. Nie była to część ich rodzinnej tradycji, ale z pewnością przyjemnie było oglądać pokaz świateł na niebie. Hoshime postanowił w duchu, że w przyszłym roku wykupi zimne ognie i będą siedzieć w świetle iskr, oglądając te większe i bardziej kolorowe przez okno. Nie chciał zapominać senkawańskich tradycji, jednak zaadoptowanie tutejszych zwyczajów było dobrym krokiem, by zacząć czuć się tu jak w domu. Z melancholijnych myśli wyrwała go ciężka głowa oparta o jego ramię. Nie istniały słowa, którymi mógłby wyrazić swoją wdzięczność, że Sora postanowił przeprowadzić się razem z nim.
Jednak to Shogatsu nie było takie złe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz