16 grudnia 2024

Od Andrei do Yangcyna

Stanowczy odgłos pukania rozległo się w apartamencie. Chwila ciszy, ktoś zapukał ponownie, tym razem jeszcze głośniej, natarczywiej. I trzeci raz, niemal gniewne echo rozniosło się w środku mieszkania.
Pani Consuela zatupała niecierpliwie, pokręciła ze zrezygnowaniem głową, sięgnęła opasłej torebki, zaczęła przetrząsać jej zawartość.
— Ach, ta dzisiejsza młodzież… — mruknęła pod nosem, marszcząc ciemne brwi. — Za moich czasów to było nie do pomyślenia, tak się wylegiwać…
Pulchne dłonie odnalazły pęk kluczy, pani Consuela przez chwilę przebierała między nimi, starając się odnaleźć właściwy, nim chwyciła go, klucz wylądował w zamku. Cichy chrzęst, jeden drugi, i drzwi stanęły otworem.
Starsza kobieta weszła jak do siebie, zdjęła palto, powiesiła je na wieszak. Jej wypastowane buty stanęły karnie w szafce, ładnie i prosto, niczym żołnierze na defiladzie. Pani Consuela wydobyła swoje robocze kapcie, założyła je na stopy, stuknęła dwa razy niskim obcasem. Torebka również znalazła swoje miejsce na szafce, jedynie torba robocza, ta z wygodnym strojem do sprzątania w środku, towarzyszyła kobiecie, gdy ta weszła do salonu.
— Panie Baumann?
Odpowiedziała jej cisza. Kobieta znów pokręciła głową.
— Jest jedenasta, zaraz południe — powiedziała do siebie, popatrując na salon i przyległą kuchnię, wprawnym okiem oceniając, ile sprzątania czeka ją tego dnia, bezbłędnie lokalizując porzucone w przypadkowych miejscach naczynia i ubrania. — Przynajmniej żadnego większego przyjęcia nie było…
Kobieta udała się do łazienki, szybko się przebrała. Ładnie wyprasowaną, kwiecistą koszulę zastąpiła luźna koszulka, powyciągana i miejscami odbarwiona mocnym środkiem czyszczącym, zaś klasyczna, plisowana spódnica zniknęła na rzecz wygodnych leginsów, kolorowych i przetartych, mających za sobą długie lata służby. Ciemne, kręcone włosy, lekko już siwiejące, do tej pory spięte ozdobną wsuwką, teraz tkwiły pewnie w wysokim kucyku, a wszelkie zbłąkane kosmyki siedziały grzecznie pod sportową opaską. Pani Consuela była w stu procentach gotowa rozprawić się z każdym gramem brudu w mieszkaniu, nic nie było jej straszne.
— Panie Baumann! — zawołała ponownie, kierując się w stronę sypialni.
Pan Baumann, czterdziestoletni biznesmen, w oczach pani Consueli pozostawał wciąż nieodpowiedzialnym młodzieńcem, który zapominał, że brudne skarpetki trzeba wrzucić do kosza na pranie, a kubki po kawie powinny wylądować w zmywarce, nie zaś piętrzyć się na biurku. Niemniej jednak pan Baumann najczęściej był już na nogach w sobotni poranek, choć miał tendencje do snucia się po domu w szlafroku, łykania zbyt dużej liczby proszków na ból głowy i marudzenia na kontrahentów, wiecznie kręcących nosami nad przygotowanymi umowami.
— Panie Baumann, doprawdy! — zawołała pani Consuela, energicznie pukając do drzwi sypialni. — Jest jedenasta!
Z wnętrza nie dobiegł jej żaden odgłos, nikt nie zamruczał, że jeszcze chwilę, już zaraz wstanie, tylko niech pani Consuela nie woła tak głośno. Kobieta westchnęła ciężko nacisnęła klamkę, spojrzała do wnętrza pokoju, znieruchomiała.
A potem zaczęła krzyczeć.


Andrea prowadziła pewnie, stając przepisowo na światłach i trzymając bezpieczny odstęp od pozostałych uczestników ruchu drogowego. Szarik przysypiał na tylnym siedzeniu, mimo widmowej formy przypięty przepisowo tak, jak transportowało się zwierzęta. Yangcyn zaś siedział na przednim siedzeniu, czytał raport z poprzedniego morderstwa.
— Przyczyną zgonu było uduszenie — powiedział, przebiegając wzrokiem wyniki z kostnicy. — Ofiara stawiała opór, przed śmiercią otrzymała dwie rany cięte. Jedna była na piersi, skośnie od prawego, trzeciego żebra, do przeciwległego ramienia, druga zaś z boku szyi, ale nie naruszyła ani dróg oddechowych, ani aorty.
— Te cięcia były pewne?
— To znaczy? — Yangcyn zerknął na Andreę znad raportu.
— Czy napastnik wiedział, jak posługiwać się bronią?
Zmiennokształtny zagłębił się w notatki.
— Jest tylko napisane, że cięcia były głębokie — odparł, spojrzał na Andreę. — To wystarczy? I że ofiara ma siniaki. Na nadgarstkach i torsie. Opierała się.
— Wystarczy — powiedziała policjantka, biorąc wyważony zakręt. Przystanęła na kolejnych światłach, wzrok błądził po kolorach, po przechodzących przez pasy pieszych. — Jest cokolwiek o napastniku?
— Tylko tyle, że był praworęczny, przeciętnego wzrostu, mężczyzna — odparł Yangcyn, przerzucając kolejne strony. — I ktokolwiek to był, nie ma go w żadnych bazach danych.
— Czyli niekarany. To ważna informacja.
Raport od patologa dotarł do dwójki policjantów już następnego dnia, odkąd dwóch niefortunnych monterów internetu powiadomiło policję o dokonanej zbrodni. Powiadomiono rodzinę ofiary, lecz mieszkali daleko, po drugiej stronie Novendii, nie utrzymywali kontaktu, wiadomość o morderstwie nimi wstrząsnęła. Andrea chciała pomówić i z nimi, lecz to musiało poczekać, podobnie jak i dokładniejsze wczytywanie się w raport, bo oto czekała ich kolejna sprawa. Morderstwo, nad którym pracowali, choć niewiele czasu od niego upłynęło, było charakterystyczne – okultystyczne symbole wymalowane krwią na podłodze nie pojawiały się na co drugim miejscu zbrodni, i choć odpowiedni dział już zajmował się próbami interpretacji, to jak na razie niczego nie wskórali. A tymczasem do Andrei i Yangcyna dotarła informacja o kolejnym zabójstwie, mającym podejrzanie dużo wspólnych cech z tym, nad którym pracowali. Andrea marszczyła brwi na myśl o tym, że tamta zbrodnia mogła nie być pojedynczym przypadkiem.
Samochód policyjny dotarł do celu, Andrea zaparkowała, cała trójka wyszła przed pojazd. Kobieta popatrzyła na budynek – ładny, nowoczesny apartamentowiec, akurat dla osób majętnych, żyjących szybko, mogących sobie pozwolić na to, by część z nudnych, codziennych zadań oddelegować swoim pracownikom. A potem policjanci weszli na piętro, gdzie taśmy policyjne i zastępy techników wyznaczały miejsce zbrodni. Andrea podeszła do pierwszego z oficerów.
— Raport? — spytała, zerkając mężczyźnie w teczkę z kartkami.
— Mężczyzna, czterdzieści cztery lata, Paul Baumann, biznesmen, właściciel firmy przewozowej. Znalazła go sprzątaczka.
— Coś więcej?
— Niewiele — odparł technik. — Pani Consuela jest bardzo roztrzęsiona. Mówi, że nie miał wrogów, był porządnym człowiekiem, choć trochę bałaganiarzem…
— Ślady włamania?
— Brak. Ktokolwiek to zrobił, wszedł po dobroci, gospodarz go wpuścił… — Technik uciekł wzrokiem, zapatrzył się gdzieś w kąt.
— To była osoba, której płaci się za towarzystwo? — dopytała Andrea.
Technik skinął głową, choć bez przekonania.
— No komu się otwiera drzwi prawie o północy... Wejdźcie, spójrzcie na sypialnię.
Dwójka policjantów ruszyła w stronę pomieszczenia, przechodząc pod wściekle żółtą, ostrzegawczą taśmą policyjną. Andrea popatrzyła po pomieszczeniu – rozległy salon z kuchnią, półki z książkami i płytami, wolna ściana udekorowana zamkniętym za szkłem, starym plakatem reklamującym jakiś koncert. Prócz tego wygodna kanapa, stolik, do kuchni blisko, akurat tak, by wieczorem wyłożyć się przed telewizorem albo przy muzyce, zrelaksować z lampką wina i czymś dobrym. Kurzu i brudu właściwie brak – widać, że cotygodniowe wizyty pani Consueli utrzymywały apartament w ryzach. Bałagan było raczej widać w naczyniach ustawionych w przypadkowych miejscach, w tej marynarce przerzuconej przez oparcie krzesła i pojedynczej skarpetce walającej się koło nogi od stołu. W łazience kończyło się mydło, a lustro wymagało przetarcia, lecz poza tym nie było tam nic ciekawego. Ciekawe rzeczy zaczęły się dopiero w sypialni.
Pan Baumann leżał na jasnym dywanie, z dłońmi rozrzuconymi po bokach, z szerokim cięciem dekorującym pierś i mnóstwem krwi, która wysychała właśnie na piżamie. Na twarzy pozostał wyraz szoku i niedowierzania, bryzgi czerwieni układały się w podejrzanie wyglądające łuki, a stolik nocny leżał przewrócony, lampka prawie wyrwała kontakt ze ściany, upadając. Szarik zmaterializował się częściowo, trącił Andreę nosem. Porozumiewawcze spojrzenie, pies wyczuł charakterystyczny zapach. Policjantka zwróciła się do jednego z badających pomieszczenie techników.
— Nie znaleźliście tu może spalonego kawałka papieru?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz