15 grudnia 2024

Od Cinnie - „Cinniełajki”

  Świąteczny czas miał w sobie magię, jakiej nie dało się znaleźć nigdy. Powietrze pachniało cynamonem, pomarańczami i sosnowymi gałązkami, a wieczorne miasto mieniło się blaskiem tysięcy złotych światełek. W tym roku postanowiłam przygotować się na Yule wyjątkowo starannie, być może dlatego, że od dłuższego czasu czułam, jakby w moim życiu czegoś brakowało - czegoś ciepłego i niezobowiązującego, co przypominałoby mi, że mimo wszystko potrafię się dobrze bawić.

Dzień rozpoczął się od próby zdobycia pierniczków od Lucy. „Próba” to słowo kluczowe, gdyż Lucy miała nieoczekiwaną zdolność ukrywania swoich wypieków w miejscach, do których nikt nie miał dostępu. Na całe szczęście udało mi się zdobyć cztery ciasteczka, więc natychmiast zjadłam jedno na tak zwane dodanie sił. Było idealne. Słodkie, z nutą imbiru i korzennych przypraw.

Musiałam dokończyć też przystrajanie mieszkania. Zauważyłam, że choinka potrzebuje jeszcze kilku lampek, a konkretnie tych zakupionych przeze mnie dzień wcześniej. Problem polegał na tym, że ktoś włożył je do torby razem z bańką nietłukącego się szkła, co skończyło się niemałą katastrofą. Złote światełka rozbłysły się na podłodze, dosłownie, jakby próbowały wbić się w parkiet. Przez chwilę zastanawiałam się, czy władze nie powinny zdelegalizować sprzedawania niepraktycznych ozdób. 

Kiedy nasza pato-kawalerka wyglądała przyzwoicie, a nawet i trochę bardziej, przeszłam do najważniejszej części dnia: przygotowania do spotkania z Davidem. Od jakiegoś czasu, po spotkaniu na wieczorze tańców, byliśmy na etapie (nazywanym przez Lucy „wzajemne podziwianie z dystansu”). Nie do końca wiedziałam jak to rozegrać. Przygotowałam dla niego mały prezent - elegancki notes z grawerem, na którym widniało motto: „Każdy dzień to nowa opowieść”. Było to moje dyskretne „dziękuję” za każdą chwilę spędzoną z mężczyzną.


       Nasze spotkanie rozpoczęło się od spaceru po mieście. David zjawił się w swojej ulubionej bordowej pelerynie, która wyglądała jednocześnie elegancko i nonszalancko. Jak zwykle miał ten nieco zadziorny uśmiech, który działał jak zaklęcie - nagle zapominałam, co chciałam powiedzieć.

        - Myślałem, że może potrzebujesz towarzystwa przy wybieraniu ostatnich świątecznych drobiazgów - powiedział na wstępie. - A może po prostu chciałem uciec z pracy.

Parsknęłam śmiechem. Miasto w tym okresie było pełne małych, przytulnych straganów, które oferowały najdziwniejsze rzeczy: od ręcznie wykonanych ozdób, przez mikstury zapachowe, aż po miniaturowe zaczarowane bączki. Nie mogłam się powstrzymać przed zakupem jednego z nich. David widząc moją minę, zaproponował zakład: które z nas znajdzie bardziej absurdalny prezent w przeciągu dziesięciu minut. Nie wiem jak, ale przegrałam - jego magiczny dzwoneczek przebił moją figurkę łosia zmieniającego kolor.

Kiedy dotarliśmy do mojego mieszkania, zaprosiłam go na kolację. W planach miałam przygotować wegetariański pasztet, który według przepisu miał być rozgrzewający, aromatyczny i pełen świątecznego smaku. W praktyce okazało się, że piekarnik miał inne plany. David widząc moje próby kontrolowania magicznie przypalonej krawędzi dania, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

        - Może to znak, że powinniśmy zamówić pizzę? - zasugerował, pomagając mi ratować sytuację.

Pizza okazała się idealnym rozwiązaniem. Gdy jedliśmy, rozmawialiśmy o naszych ulubionych wspomnieniach z Yule. Okazało się, że David ma słabość do świątecznych baśni. W końcu zaczął opowiadać o swojej rodzinie, o tym, jak co roku spędzają wieczór na wspólnym pieczeniu ciasteczek.

Na koniec wieczoru nadszedł czas na wymianę prezentów. Mężczyzna wyciągnął małe pudełko, a ja poczułam, jak moje serce przyśpiesza. W środku znajdowała się maleńka złota gwiazdka - wisiorek na cienkim łańcuszku, który dosłownie lśnił ciepłym światłem.

      - Pomyślałem, że coś takiego pasuje do ciebie - powiedział, lekko zawstydzony. - Jest piękne, ale jednocześnie proste.

Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone. Prezent był idealny. Podziękowałam mu, wręczając notes. Jego uśmiech był wystarczającą odpowiedzią.

Chwilę później, na odchodnym, odważył się zrobić coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Nachylił się i pocałował mnie w policzek. Zaskoczona zrobiłam to samo, ale nasze usta spotkały się po drodze. Na moment świat wokół nas dosłownie się zatrzymał.


Dzień po magicznym pocałunku świat wydawał się jakiś inny. Wszystko wokół nabrało intensywnych kolorów, a śnieg na ulicach Stellaire migotał bardziej niż zwykle. To mogła być magia zbliżającego Yule, ale w głębi wiedziałam, że to coś więcej. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, wspominając jego ciepłe spojrzenie i chwilę, która wydawała się wiecznością

Jednak coś się zmieniło.

Minęły dwa dni, potem trzy. Nie widziałam Davida ani nie dostałam od niego wiadomości. Na początku tłumaczyłam sobie, że może jest zajęty. W końcu okres Yule to czas gorączkowych przygotowań. Ale kiedy czwarty dzień minął bez żadnego kontaktu, zaczęłam się martwić. Czy coś zrobiłam źle? A może przesadziłam, odwzajemniając jego pocałunek?

Lucy próbowała mnie pocieszyć.

      - Pewnie ma urwanie głowy - powiedziała, podając mi kolejny kubek gorącej czekolady. - Albo po prostu się boi. Faceci czasem tak mają.

        - Czego miałby się bać? - zapytałam z frustracją, wpatrując się w złote światełka na ulicy za oknem.

        - Może tego, że cię źle zrozumiał.

Przygryzłam wargę. Może miała rację. Ale to nie zmieniało faktu, że ta cisza bolała.


Kilka dni później, kiedy wciąż próbowałam zająć czymś myśli, Lucy wpadła na nowy pomysł.

        - Słyszałaś o wigilii dla potrzebujących w Świetlistym Domu? - zapytała.

        - W tym wielkim budynku na Wschodniej? - upewniłam się.

        - Dokładnie. Co roku organizują tam świąteczne kolacje dla tych, którzy nie mają gdzie spędzić Yule. Brakuje im wolontariuszy. Pomyślałam, że mogłybyśmy pomóc.

Wiedziałam, że Lucy ma rację. Był to sposób, by oderwać się od myślenia o Davidzie i jednocześnie zrobić coś dobrego. Następnego dnia zgłosiłyśmy się do pomocy.

Świetlisty Dom był imponujący, z wysokimi oknami ozdobionymi girlandami z sosny i złotymi wstążkami. W środku pachniało cynamonem i świeżym chlebem. Stoły ustawiono w długie rzędy, nakryte białymi obrusami i ozdobione świecami.

Lucy i ja dostałyśmy zadanie dekorowania ciast. Było to zajęcie wymagające precyzji, ale pozwalało mi na chwilę zapomnieć o zmartwieniach. W pewnym momencie, gdy pochylałam się nad tortem, usłyszałam znajomy głos.

        - Cinnie?

Podniosłam wzrok i zamarłam.

David stał w drzwiach trzymając karton z pomarańczami i jabłkami. Wyglądał na równie zaskoczonego jak ja.

        - Co ty tu robisz? - zapytałam, starając się brzmieć neutralnie.

        - Zgłosiłem się jako wolontariusz - odparł, kładąc karton na stół. - Ale to raczej ja powinienem zapytać o to samo.

        - Lucy mnie namówiła - odpowiedziałam.

Zapadła niezręczna cisza. David wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego odwrócił wzrok i zaczął rozpakowywać owoce. Lucy, widząc naszą wymianę słów, zniknęła z uśmiechem, zostawiając nas samych.

        - Cinnie, ja… - zaczął po chwili David, drapiąc się po karku. - Chciałem do ciebie napisać, ale…

Spojrzałam na niego czekając.

    - Bałem się, że mogłem źle zintepretować to, co się stało. Ten pocałunek… nie chciałem niczego narzucać.

Zrobiło mi się lżej na sercu, choć jednocześnie poczułam lekki gniew.

        - David, jeśli coś jest nie tak, to mów mi wprost - powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. - Ale jeśli po prostu unikasz mnie, bo nie jesteś pewien, co myślę… to niesprawiedliwe.

Patrzył na mnie przez chwilę, analizując one słowa. W końcu westchnął i spuścił głowę.

        - Masz rację. Przepraszam. Po prostu zależy mi na tobie i bałem się, że wszystko popsułem.

Pomagając w przygotowaniach, mieliśmy okazję porozmawiać więcej. Powoli napięcie między nami ustępowało. David opowiadał o swoich obawach, a ja wyjaśniałam, jak się czułam przez ostatnie dni. Kiedy zaczęliśmy rozkładać jedzenie na stołach, atmosfera zrobiła się lżejsza. Przy dźwiękach świątecznych melodii oboje zaczęliśmy się śmiać, rozmawiając z innymi wolontariuszami.

Kulminacyjnym momentem wieczoru było rozdawanie prezentów dla dzieci. David zauważył, jak pewna dziewczynka z fascynacją wpatruje się w jego świecącą czapkę mikołajową. Bez wahania zdjął ją i założył na jej głowę, wywołując uśmiech, który rozświetlił całe pomieszczenie.

Kiedy wieczór dobiegł końca, Świetlisty Dom opustoszał. Wyszłyśmy z Lucy na zewnątrz, gdzie czekał na nas David.

        - Odprowadzę was - zaproponował.

Lucy, widząc spojrzenia między nami, szybko znalazła wymówkę, by pójść w innym kierunku.

Szliśmy w milczeniu przez zasypane śniegiem ulice, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed moją kamienicą.

- Dzięki za dziś - powiedziałam, spoglądając na niego. - Cieszę się, że tu byłeś.

- Ja też - odparł.

Cisza między nami była pełna napięcia, ale tym razem żadne z nas nie chciało jej przerywać. W końcu David zrobił krok w moją stronę.

- Nie zamierzam już unikać swoich uczuć, Cinnie - powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam, ale moje spojrzenie mówiło wszystko. Nachylił się i mnie pocałował, tym razem bez cienia wahania.

Świąteczny czas miał w sobie magię, jakiej nie dało się znaleźć nigdzie indziej. W tamtej chwili czułam, że ta magia jest prawdziwa - i że właśnie ona sprawiła, że moje serce znalazło to, czego mu brakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz