07 grudnia 2024

Od Zahry – Pył – Make Voltron Gay Again (IV) [AU]

To nie tak, że Zahra chciała spowodować apokalipsę albo że w jakikolwiek dobrowolny sposób doprowadziła do końca świata. No dobra, może czasami zastanawiała się po kryjomu nad tym, jak by to było, gdyby tak zrzucić bombę atomową na ziemię. Ale naprawdę, do śmierci by się zarzekała, że akurat w tej sytuacji nie chciała być powodem apokalipsy. W sumie to w ogóle nie była apokalipsa. Więc to się nawet nie liczyło.
No ale od początku.

Początek w sumie nie był początkiem, tylko chwilą, w której Zahra znalazła tego wielkiego lwa. I jakimś cudem, z grupką mniej i bardziej znanych sobie znajomych, została jednym z paladynów Voltrona. Kimś, kto miał ocalić świat przed zagładą. Czy coś. Nadal średnio ogarniała to wszystko. Wielkie, metalowe lwy? Które gadały ci w głowie? Kosmici? Myślała, że takie rzeczy zdarzają się tylko podczas potężnego haju, a nie pierwszego lepszego wtorku.
Ale żeby móc faktycznie zbawić świat, paladyni musieli odnaleźć wszystkie lwy. Co okazało się nie lada zadaniem. Znaczy się, pewnie dla innych, bo Zahra i Octavia radziły sobie świetnie. Aldente zabrał tego z białymi oczami znaleźć jego lwa, a długowłosy został sam jak palec. Trochę go było Zahrze szkoda, ale w sumie Dante i ten drugi, Cheems?, wyglądali, jakby chcieli sobie odgryźć głowy, więc może lepiej dla niego. Wydawał się zbyt niewinny na te wszystkie przekleństwa, którymi rzucał Aldente. I w sumie Zahra. Dlatego to właśnie ją Octavia wybrała, jako środek podróży. Znaczy, nie ją, tylko Blue. A celem było znalezienie lwa Octavii.
– Jak myślisz, jak bardzo mogę przyspieszyć? Jest jakiś limit?
Blue mruknęła, maszyna lekko zadrżała. Jakby próbowała ostrzec Zahrę. Jednak Octavia zaśmiała się i Zahra nie miała innej opcji, jak kopnąć prędkość na maksa.
– Jeszcze! – krzyknęła Octavia, zaciskając palce na fotelu pilota. W kokpicie (głowie?) Blue nie było dużo miejsca, więc przyjaciółki były nieco ściśnięte. Nie to, że to jakoś przeszkadzało Zahrze. Maszyna zatrzęsła się, coś czerwonego mignęło na hologramach.
– Ale zapierdalamy!
Lew zrobił fikołka w zupie kosmosu, przyjaciółki wybuchnęły radosnym śmiechem. Ale nagle głos Octavii się urwał.
– Ej, Zahra, czy nie jesteśmy za blisko tej plan–

Bolała ją głowa. To pierwsze, co zarejestrowała. Potem fakt, że jej proteza wyskoczyła z zawiasów i wypierdoliła w pizdu (w róg statku, gdzie wygięła w metalu śmieszny kształt).
– Ała.
Na głos Octavii poderwała się z miejsca, prawie lądując na mordzie przez skrzywioną równowagę. Ale wydawało się, że oprócz lekkich potłuczeń nic przyjaciółkom się nie stało. Blue też wyglądała na całkiem niezły stan, jak na to, że wpierdoliły się z nią w orbitę jakiejś randomowej planety. Przynajmniej od środka. Ale żadne systemy nie migały na czerwono, żaden alarm nie wył w uszach. Wręcz odwrotnie, Blue była zaskakująco cicho. W sumie może to dobrze. Albo obraziła się na Zahrę? O nie, to byłoby złe. Jak wrócą do domu?
– Wszystko okej? – Octavia kiwnęła głową na pytanie, oklepała skafander z kurzu, jak gdyby nigdy nic. Nagle, gotka zmarszczyła brwi, zatrzymała się w połowie ruchu.
– Czuję coś.
– Hę?
– Czuję. Coś. Jakby… może to mój lew?
– Łooooo kuuuuuurwa – westchnęła Zahra, jak już udało jej się doskoczyć do protezy i wcisnąć ją na kikut – No tak. Blue nas tu przysłała. To przeznaczenie.
Wygramoliły się z maszyny, którą Zahra poklepała po wielkim, stalowym barku i obcmokała robotyczny pysk w nadziei, że lwica jej wybaczy. Wylądowały w jakimś lesie, niezbyt gęstym, ale z trawą po kolana.
– Spotkajmy się tu po zmroku – zadecydowała za je obie Octavia, klepiąc w komórkę, którą wszyscy paladyni dostali od księcia i jego doradcy. Śmiesznie mała, ale miała pozwolić im na komunikację w każdym zakątku wszechświata. Oby mieli rację – w razie czego jesteśmy w kontakcie.
– Jasne – Zahra odpowiedziała zdecydowanie zbyt szybko, żeby mogła być wzięta za zrelaksowaną. Ale jeżeli Octavia uważała, że bezpieczniej jej odnaleźć Yellow samotnie, pewnie miała rację. Zahra miała tendencje do wchodzenia w każdą sytuację z kopem, a ta mogła wymagać delikatniejszego podejścia. Czy coś. W sumie może Zahra powinna pogadać z Blue, upewnić się, że ta nie jest na nią obrażona. Przynajmniej na tyle, żeby nie pozwolić jej wrócić do zamku. Zamku w kosmosie? Jaki to w ogóle ma sens?
Zanim Zahra się obejrzała, Octavia zniknęła w gęstej trawie. No tak, czas zająć się sobą.
– W sumie jestem głodna. Jesteś głodna, Blue? Czy metalowe lwy w ogóle mogą być głodne? Nie, to nie ma sensu. Gówno.
Próbowała połączyć się z pozostałymi paladynami, ale Dante cały czas ignorował jej połączenia. Trochę żałosne. Ale w sumie nie dziwiła mu się tak bardzo, jak znalazła jego profil w mediach społecznościowych to spamowo wysyłała mu nieśmieszne memy. Znaczy się, dla niej były śmieszne. Patrząc po braku reakcji Dantego, po piątym jego trochę mniej śmieszyły. Szkoda.
Zahra była głodna. Wyglądało na to, że na polanie, na której wylądowała Blue nie było nic do jedzenia. Żadnych jagód, żadnych zwierzątek – nic. Trochę żałosne.
– Jeżeli pójdę – Zahra poklepała bok metalowego lwa, nadal zatrzymanego w bezruchu. Może drzemała – to tu zostaniesz, prawda? Nie odlecisz sobie beze mnie, co nie?
Blue zamruczała w odpowiedzi, błysnęła ledowymi oczami, maszyneria pod dłonią Zahry zadrżała. O, zajebiście.
Niestety Zahra nie znalazła żadnego sensownego jedzenia. Las wydawał się całkowicie łysy. No, może oprócz grzybów. Dużych na wysokość dłoni, łagodnie świecących zielenią, trochę jak powoli tracące baterie lampki. No cóż, przynajmniej to lepsze od suchej trawy. Jak się nie ma co się lubi…
Zahra wzięła garść grzybów, drugie tyle wepchnęła pod pachę. Usiadła w gęstej trawie, opierając się o bok Blue, która wydała z siebie bardzo koci mruk. W końcu lew to taki duży kot, prawda? Ugryzła kapelusz jednego z grzybów.
Łooooo kuuuuuurwa – westchnęła Zahra, zadziwiająco, drugi raz tego dnia. Ale tym razem z całkowicie innego powodu. Grzybki zdecydowanie nie były zwykłymi, jadalnymi grzybami. Albo trawa nagle zaczęła układać się w kształty jak nigdy wcześniej. Halucynogenki. Na pierwszej wycieczce na obcą planetę. Ale Zahra ma szczęście. Wystarczy zebrać trochę więcej, spakować w jakieś pudło, wrócić z nimi na Riftreach i ojebać głupim za masę kasy. To się nazywa biznesplan. Zajebisty. Perfekcyjny. Powinna go zapisać.
Jednak zanim zdołała to zrobić, opadła na trawę i zasnęła.

Bolała ją głowa. Znowu. Wydawało się, że świat testował, ile powtórzeń Zahra może zaliczyć podczas jednego dnia. Gideon kiedyś to jakoś nazwał. Dyliżans? Deżawu? Nieważne. Ważne było to, że Zahra obudziła się z bólem głowy. I za kratami. Zaraz, co?
Faktycznie, jakimś cudem wylądowała w pomieszczeniu, z dachem, ścianami, pryczą i właśnie kratami. Kratami, które odgradzały ją od głównego pomieszczenia, które roiło się od śmiesznych stworków. Kosmitów! Zahra właśnie odkryła rasę kosmitów!
– Hej, buźki moje kochane – machnęła rękami w szparach krat, zastukała w metal kilka razy. Wydawał się całkiem wytrzymały. Szkoda. Gdyby był jakiejś gorszej jakości albo chociażby zrobiony z gałęzi, czy czegoś bardziej prymitywnego, Zahra spokojnie mogłaby się przez niego przegryźć. Kilka potworków odwróciło w jej stronę swoje śmieszne głowy, zamrugało wielkimi, błyszczącymi oczami – możecie mnie wypuścić? Trochę się śpieszę.
Trudno powiedzieć, ile czasu minęło. Równie dobrze mogło być już dawno po zachodzie. Co, jeżeli Octavia szukała jej gdzieś w lesie? Czy potworki wywiozły ją z lasu? Co z Blue? Czy w ogóle nadal była na tej samej planecie?
Jeden z potworków, ze śmiesznie trójkątnym kapturem, przydreptał do krat. Zaczął coś bulgotać w swoim języku. No tak, oczywiście, język kosmitów! Nigdy się z nimi nie dogada. Nigdy stąd nie ucieknie.
Potworek zrobił dziwny gest, jakby chciał zjeść swoją pięść, po czym wskazał na coś za nim. W środku sali rosły te same grzyby, które Zahra zebrała w lesie. Tylko te nie miały kilku centymetrów. O nie, te były metrowe, może nawet dwumetrowe. Wielkie, świecące jak potężna lampa, dzięki czemu potworki nie musiały wymyślać żadnego dodatkowego oświetlenia jamy, do której wcisnęły Zahrę. Świetnie. Taki biznes na wyciągnięcie ręki (nie dosłowne, do tego brakowało Zahrze kilka metrów), i nigdy się nie spełni. Bo Zahra zasnęła na jakiejś polanie, schwytali ją jacyś włochaci kosmici, i zostanie w ich celi na zawsze. Pewnie te ich grzyby były dla nich ważne, czy coś. Dlatego ją zamknęli. Ciekawe, czy były na tyle ważne, że je jedli, czy odwrotnie?
Jednak zanim Zahra mogła się zastanowić nad florą planety, cała jama się zatrzęsła. Coś huknęło w oddali, kilka kosmitów zaczęło piszczeć w swoim języku, i nagle jedna ze ścian się skruszyła. Dosłownie, po prostu przestała istnieć.
– O chuj.
To była chyba najodpowiedniejsza reakcja. Bo zza gruzów, zza piachu, dymu i kamieni, wyłonił się wielki, żółty lew.
No cóż, przynajmniej Octavia miała lepsze zwiedzanie planety. Kosmici przestali krzyczeć. Zastygli w miejscu, jakby Yellow zatrzymał ich w czasie i przestrzeni. Tylko na chwilę, bo Zahra zdążyła mrugnąć raz, dwa, i wszyscy kosmici byli na kolanach, chyląc głowy przed lwem. Kilka z nich zaczęło nawet łkać, wznosząc dłonie ku niebu. O, ciekawe.
Zahra złapała za kraty i potrząsnęła nimi kilka razy.
– Octavia! Tutaj!
Yellow błysnęła oczami, które momentalnie zmieniły się w dwie latarki, lustrujące salę. Jej pysk otworzył się z jękiem zawiasów, maszyna jęknęła pod zmianą pozycji, i nagle przed lwem pojawiła się Octavia. Któryś z kosmitów krzyknął. Głośno. Naprawdę głośno.
– Zahra! – twarz Octavii praktycznie rozbiła się na pół, tak szeroko się uśmiechnęła. Z jakiegoś powodu Zahrze zrobiło się nieco niedobrze na ten widok. To pewnie te grzyby robiły armageddon w jej układzie pokarmowym – Szukałam cię wszędzie!
– Zamknęli mnie, konfidenci jebani! – odkrzyknęła Zahra, stukając każdą dostępną jej kończyną w metal krat – Powiedz im coś, żeby mnie puścili! Oni ewidentnie myślą, że ten lew jest…
Oczy Octavii zabłysnęły złowieszczo. Tak, że przez chwilę Zahra sama się przestraszyła.
– Bogiem.
Gotka wróciła w podskokach do swojej maszyny, poklepała ją w bok i wskoczyła do kokpitu. Lwica wróciła do życia, metal zadrżał, a z pyska Yellow wydobył się metaliczny głos.
– Słuchajcie się, moi wierni. To ja, wasza bogini, którą czcicie. Musicie wypuścić moją pz– kapłankę. Jest mi ona potrzebna. Jeżeli tego nie zrobicie, bądźcie gotowi na mój gniew!
Przez grupę kosmitów przeszedł dreszcz. Ten w śmiesznym kapturze, który padł na kolana całkiem blisko celi Zahry, zadrżał cały, łącznie z ogonem, i załkał. Ciekawe, czy rozumieli, o czym mówiła Octavia?
W sumie nie ważne, czy znali ten sam język, czy zrozumieli przesłanie po niewerbalnych ruchach, bo któryś z kosmitów dobiegł do kraty, wyciągnął z kieszeni peleryny pęk kluczy, i po kilku próbach (drżały mu ręce, oni naprawdę bali się Yellow) udało mu się otworzyć kłódkę. Zahra wyskoczyła z celi skocznym krokiem, podbiegła do lwicy. Spróbowała ją przytulić, ale nawet jej łapa była zbyt szeroka. Szkoda.
Zakapturzony kosmita podniósł się z kolan. Przez ułamek sekundy Zahra pomyślała, że może próbuje zorganizować zamach na własnego boga, wprowadzić anarchię, ale ten jedynie przyniósł pod stopy Yellow talerzyk ze śmiesznymi kamieniami i muszelkami. I odszedł. No tak, dary. To przypomniało o czymś Zahrze.
– Ej, Octavia – mruknęła Zahra przez zęby, obserwując zatrwożonych kosmitów – powiedz im coś o grzybach.
– O grzybach?
– Że, nie wiem – wzruszyła ramionami Zahra. Jej zajebisty biznesplan miał szansę wejść w życie, nie mogła ominąć takiej okazji – muszą nam dać w darach trochę tych ich grzybów, bo inaczej…eeee… obrócisz ich w pył.
– O ty, dobre – Yellow nagle podniosła się, wyprostowana. Mrugnęła ślepiami, stuknęła metalową łapą. Octavia odchrząknęła – Dziękuję wam za wasze podarunki. Postanowiłam, że oszczędzę wam wasze nędzne życia, jeżeli dacie mi trochę swoich grzybów.
– Tak! – Zahra zawtórowała, próbując przyjąć religijny ton. Jakiego głosu używali kapłani? Zahra nigdy nie była w żadnej świątyni w tej (jedynej) chwili tego żałowała – Musicie dać jej swoje wspaniałe grzyby! Bo jak nie, to bogini Yellow Octavia obróci was w pył! Wybuchnie waszą planetę! Zniszczy was wszystkich! Apokalipsa!
Kilka z kosmitów obejrzało się po sobie z przerażeniem. Dwójka zaczęła płakać. Jeden z nich wybiegł z jamy w podskokach, żeby tylko wrócić z garściami zerwanych na szybko grzybów. Inni zauważyli jego gest i zaczęli robić podobnie.
– Ej, Octavia – mruknęła Zahra, jak już udało im się wepchnąć worek grzybów do Yellow i zmieścić się wraz z łupami w kokpicie. Wcale nie połknęła jednego z grzybków, kiedy je pakowała. Wcale nie – jesteś zajebistym bogiem.
– Wiem – Octavia uśmiechnęła się lekko. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale jej głos się urwał. Zahra rozpoznała rozkojarzone spojrzenie. Pewnie sama tak wyglądała, jak Blue z nią gadała. Tylko ciekawe, co takiego szepnęła jej Yellow.
– Musimy powiedzieć pozostałym. Ale im kopary opadną!
Octavia kiwnęła głową, stuknęła w ekran paladyńskiej komórki. Po kilku dzwonkach przed przyjaciółki pojawił się zzieleniały słabym połączeniem hologram.
– Dante!
Zahra miała wrażenie, że Aldente ma czworo oczu. Albo więcej. Chyba powinna się położyć. Ale te grzybki to był zdecydowanie dobry pomysł. Nawet jeżeli wmówiły jakiemuś kultowi, że umrą. Czy coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz