Szarpnęły się złote loki, zerwały z łóżka, zrzucając przypadkiem małą poduszkę na podłogę, ale Dante mało się nią przejął, myślami był już w kuchni, już ekscytował się przygotowaniami do Yule, już dogadzał Basharowi, by pan doktor dobrze w święta odpoczął.
— Zrobię ci kawę i przyniosę pierniczki — rzucił syren, sięgając po swój różowy szlafrok. Zza pleców doszedł go cichy, wciąż senny śmiech, gładkie opuszki musnęły barki.
— Dante… — zamruczał lekarz.
— I jak położysz się jeszcze na chwilę — ciągnął syren, wiążąc pas w talii, układając na bieżąco nowe plany w głowie — to ja się zabiorę za robienie ciasta na pierogi, ryby przygotuję…
— Dante. — Tym razem imię wybrzmiało bardziej stanowczo, choć rozbawienie nie opuszczało głosu. Bashar złapał rąbek szlafroka.
— Jeszcze beza na ciasto z malinami! — Dante podniósł się na równe nogi. — Bo obiecałem ci, prawda, że upiekę…
— Dantuszka.
Wystarczyło smukłym palcom opleść się delikatnie wokół jego nadgarstka, pociągnąć lekko, prawie niewyczuwalnie, wystarczyło czarnym, potarganym kosmykom ułożyć się uroczo na poduszce, a rubinowym oczom spojrzeć z ciepłem i uczuciem na syrena, by ten bez chwili wahania legł z powrotem w pościeli, posłuszny woli swej Miłości. Bashar wplótł palce w złote fale, przyciągnął go bliżej, obdarzył miękkim pocałunkiem, czule naparł piersią na jego pierś, sprawnie opanowując ten wzburzony ocean swoim dotykiem i pomrukiem.
Lekarz odsunął się nieznacznie po dłuższej chwili, ustami wciąż muskał jego wargi.
— Razem wypijemy kawę — szepnął pomiędzy przelotnymi karesami. — Zrobimy pierogi, ryby i ciasto. — Blade nogi wyciągnęły się, splotły z tymi silnymi gdzieś pod kołdrą, lekki całus spoczął na syrenim nosie. — Przecież Yule najlepiej przygotowywać wspólnie.
Mroźnobłękitne oczy wyjrzały spod błogo przymkniętych powiek, zawisły nad ramieniem Bashara, poważnie nad czymś rozmyślając. A przynajmniej próbując sobie przypomnieć, nad czym to miał rozmyślać.
— No… no tak. W sumie racja — mruknął Dante, zaraz kącik ust powędrował w górę. — To jeszcze pięć minut! — zawołał, wciskając nos w lekarską szyję i przebiegając szybko opuszkami po ukochanych żebrach, śmiejąc się wraz z łaskotanym Basharem.
Pierwsze Yule po przeprowadzce, pierwszy taki grudzień, spędzany w całości u boku Bashara – energia sama wlewała się falami w mięśnie, w serce, popędzała do działania, ekscytowała byle drobiazgami, jak przygotowywanie wspólnie listy potraw czy dekorowanie razem mieszkania. Rok temu Dante przyszedł tutaj jako gość, wciąż jakby trochę nieśmiały, zaskoczony ciepłem, czułością, bliskością Bashara. Zdziwiony, że otrzymuje tyle dobrego. Teraz dostrzegał, ile zmieniło się w jego wnętrzu na lepsze od tamtego czasu, ile blizn wygoiło się w blade, cienkie linie, ile niepewności miłość ukoiła, jak sama relacja z Basharem pogłębiła się, nieustannie każdego dnia stając się jeszcze piękniejszą, przepojoną niegasnącym uczuciem. Nauczyli się wiele o sobie i przekuli tę wiedzę w kochane wspomnienia, w fundamenty ich domowej ostoi, w znajome pieszczoty i miękkie głosy. A w syreniej piersi morze huczało, strzelało w górę gwałtownymi, morskimi bałwanami, gotowe zrobić wszystko, by tę zmianę, te pierwsze takie święta uczcić.
Bashar spróbował połaskotać jego boki, lecz bokserskie ramiona oplotły się na smukłym ciele, ścisnęły tak mocno, że ręce lekarza spoczęły unieruchomione na szerokim torsie. Ciepły oddech doktora owiał obojczyk, Dante uśmiechnął się szeroko, ucałował czarne kosmyki. Gotowy na wszystko, by uszczęśliwić tego mężczyznę najbliższego jego sercu.
Z łóżka wygramolili się po czasie dłuższym niż pięć minut, ale przecież żaden tego nie liczył, nie spieszył się z robieniem kawy i wykładaniem czegoś na śniadanie razem z pierniczkami. Dzień wspólnych przygotowań należał w zupełności do nich, do rozkochanych spojrzeń, śmiechów, szukających siebie dłoni. I dopiero gdy dzbanek zalśnił dnem, a talerze wylądowały w zmywarce, poszli się przebrać w coś do gotowania. Dante włożył koszulkę z rekinem, Bashar podkradł z jego półki zwykłą czarną, lecz tak uroczo lekarz tonął w niej, skromnym zdaniem syrena nic więcej doktorek nie potrzebował.
W tle z głośników popłynęły zimowe utwory, przy akompaniamencie dzwonków paczki mąki legły na blacie, uprzednio zrobiony farsz – żeby składniki się dobrze przegryzły ze sobą – stanął obok wraz z dźwiękiem mocnego bębna.
— Jasiek mówił — wspominał swoje zajęcia kulinarne Dante, sypiąc ładny kopczyk mąki na stolnicę — że od razu po pierogach widać, czy robione z miłością, czy na szybko i chujowo. Więc uważnie słuchałem, żeby to miłosne pierogi były. — Kły błysnęły w uśmiechu, Bashar parsknął czułym śmiechem. Stojąc po przeciwnej stronie blatu, wyciągnął rękę, poprawił złoty lok uciekający z luźnego upięcia, Dante nie omieszkał musnąć palców całusem. — Dobra, gdzie ten olej… — Syren zakręcił się po kuchni, znalazł właściwą półkę, odwrócił się z powrotem do lekarza, majstrującego sprawnie w kopczyku idealny dołek, niby przypadkiem. — Robiłeś kurs pierogarstwa w liceum? — prychnął pogodnie, podpierając dłoń na biodrze.
Ten lekki, enigmatyczny uśmiech ozdobił bladą twarz.
— Coś tam podpatrzyłem od… Dante!
Idealny kopczyk zarobił ubytek z boku, skąd syren zabrał szczyptę i rzucił nią prosto w Bashara. Lekarz zamrugał, strząchnął z włosów mąkę.
— Mówiłem, że ciastem… — Bashar trafił lepiej, z łyżki do oleju wystrzelił mąką prosto w syrenie usta. Dante dmuchnął, figlarność i zadziora zatańczyły w błękicie.
Ten starannie usypany kopczyk stracił szybko swoje piękne proporcje, ale przecież żaden tego nie sprawdzał, gdy trzeba było odpowiedzieć na tamten atak, wycelować większą porcją. Śmiechy nagle stały się głośniejsze od muzyki, dłonie Dante miał całe w mące, choć nie od wyrabiania ciasta, tylko harcowania z Basharem, podłoga mogła robić mi za stolnicę. Dante uznał, że dość tego dobrego po nowym celnym trafieniu go w ramię, ruszył wokół blatu, Bashar też, ale syren był szybszy, zawsze był szybszy, albo to doktor wcale się nie starał uciekać. Po jednym okrążeniu go dogonił, złapał stanowczo wąską talię, przyciągnął lekarza do siebie. Mroźny błękit patrzył zaczepnie, rubin odpowiadał nieugiętością, mogło się to skończyć tylko pocałunkiem, głębokim, rozkosznym, mówiącym, jak bardzo oboje się kochają za te drobne rzeczy. Mąka na czarnej koszulce znaczyła ślady miłości tam, gdzie się przytulili, gdzie silne dłonie pobłądziły w dół ciała, do bioder, pasujących do ich wnętrza tak dobrze, jakby stworzono je z myślą o sobie.
Odpuścili na razie sprzątanie, zajęli się pierogami, sypiąc ponownie mąki, bo poprzednia ilość spoczywała na włosach Bashara, twarzy Dantego, na podłodze i ubraniach, wszędzie, gdzie powinno jej nie być. Jednak tym razem ciasto dotarło do etapu wyrabiania i wałkowania, zaś pan doktor bardzo spokojnie przyglądał się pracy syrenich mięśni, i jak na dobrego kontrolera jakości przystało, nie oderwał ani na chwilę od nich wzroku.
Przyszedł czas na lepienie i napełnianie pierogów farszem, Bashar stanął krok obok, ale jakoś w toku robienia pierwszych ozdobników ramiona zaczęły ocierać się o siebie, wcale nie przeszkadzając tym w tworzeniu, wręcz przeciwnie. To dzięki temu dotykowi szło tak sprawnie.
— Nie powiedziałeś mi jeszcze, jakie masz życzenia na to Yule — odezwał się lekarz, gdy pierwsza połowa ciasta zniknęła, zastąpiona pysznymi pierogami czekającymi na gotowanie i smażenie.
— Życzenia?
— Coś, o czym przypadkiem nie wiem, a bardzo chciałbyś dostać pod choinkę. Albo życzenie do pierwszej gwiazdki.
Dante uśmiechnął się ciepło, nie przerywając skrupulatnego ozdabiania ciastowych kantów.
— Mam jedno – ciebie.
Poczuł, jak lekarz opiera się o niego mocniej.
— Mnie? — zapytał cicho, łagodnie.
— Jasne, że prezenty są miłe i uwielbiam, gdy je sobie dajemy — zaczął tłumaczyć syren. — Ale gdybym miał już na zawsze o jedno prosić, to o ciebie. Żebyś był tutaj, żebyś czuł się tak kochany, jak ja czuję się kochany przez ciebie. Czas, który dzielę z tobą, twoja bliskość… — Dłonie Bashara zaprzestały lepienia, rubinowy wzrok uciekł na pobliźnione poliki, rysy twarzy miękkie przez wypowiadane, czułe słowa. — Gdy jesteśmy razem, to jest tak, jakby… Jakby za każdym razem spełniało się jakieś małe marzenie. O byciu chcianym, zakochanym, szczęśliwym. O byciu z tobą, po prostu. — Dante zerknął na ukochanego, ucałował czubek jego głowy. — Jesteś wszystkimi moimi życzeniami i marzeniami, Kochanie.
Więcej nie trzeba było, Bashar wcisnął mu się pod ramię, otoczył rękoma, ścisnął dłońmi lepkimi od ciasta oraz farszu. Dante w tym naturalnym odruchu przygarnął go bliżej, zniżył głowę, by ułożyć ją na smukłym barku, równie lepkimi, równie kochanymi dłońmi pogładził lekarskie plecy.
— Tak bardzo cię kocham. — Usłyszał, poczuł, zapadł się w tym uczuciu brzmiącym w głosie, w biciu serca.
Za oknem posypał się śnieg, woda we wcześniej nastawionym garnku przypomniała o sobie charakterystycznym bulgotaniem, ale przecież żaden nie chciał puścić, jeszcze chwilę, taką dłuższą, zostać w swoich objęciach, w nich było najbezpieczniej, najlepiej. Odsunęli się od siebie niespiesznie, lekkimi pocałunkami pieszcząc ramiona, szyje, kochając się małymi gestami. Dante uśmiechnął się, uśmiechnął się i Bashar, reszta lepienia poszła nieco wolniej, gdy silne ręce otaczały wciąż lekarza. Syren pracował zza jego pleców, ponad ramieniem mężczyzny zerkając na stolnicę.
Część pierogów wpadła do garnka, a patelnia już się grzała, by zająć się potem tą pierwszą partią. Teraz to Bashar przejął pałeczkę w gotowaniu, lepiej panując nad palnikami, Dante jednak nie opuszczał go na krok, tuląc się do pleców pana doktora, wyliczając jeszcze inne rzeczy, którymi mieli zająć się na Yule.
— Będziemy musieli chyba przekopać się przez parę pudeł z kapeluszami, żeby dotrzeć do bombek — odparł Bashar na zdecydowaną obietnicę wzięcia od handlarza większej choinki niż w zeszłym roku.
Silne palce zabębniły o brzuch lekarza.
— W temacie bombek… — zaczął syren, Bashar zerknął na niego kątem oka. — Bo wiem, że lubisz takie szczególne, jakościowe rzeczy i że bombki nie są wyjątkiem od tego, więc pomyślałem… Teraz mieszkamy razem, to i choinka powinna mieć coś od nas obojga, tak myślę, takie właśnie bombki ręcznie malowane przez nas. Widziałem lokal, co się otwiera na święta i można w nim je zrobić…
Łyżka zatonęła do połowy w garnku, gdy gładkie dłonie ważniejsze dostały zadanie. Sięgnęły syreniej brody, pociągnęły ją nieco w przód, by głowa lekarza mogła się przekręcić, a wargi trafić we wciąż lekko brudny od mąki policzek.
— Mój Dante — zamruczał miękko Bashar. — Z przyjemnością pójdę i zrobię z tobą bombki, które będą nasze, wspólne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz