04 grudnia 2024

Od Dantego – Miłość [AU]

— Powinieneś go wychłostać.
Obracany z zamyśleniem pierścień w silnych palcach zamarł, Dante przeniósł wzrok z rozpościerającego się za oknem placu ćwiczebnego na krążącą po komnacie damę, niespokojną i niezwykle irytującą go od momentu spotkania stajennego w lesie. Książę poprawił się w fotelu, uśmiechnął rozkosznie, choć na dnie spojrzenia kołysała się złość na tę bezwartościową sugestię.
— Oczywiście — zamruczał, przyciągając uwagę Isabelli. Kobieta zaprzestała kręcenia się od ściany do ściany, przyjrzała mu się z nadzieją. — I może jeszcze przed całym dworem przyznać, że widział mnie razem z tobą, gdy oddawaliśmy się zajmującemu czytaniu poezji nad jeziorem, na tyle rozgrzani chwytającymi za serce słowami pisarzy, że musieliśmy rozebrać siebie nawzajem, byśmy mogli złapać oddech od tej emocjonującej aktywności.
— Przecież nie musisz podawać prawdziwego powodu. — Isabella cmoknęła z niezadowoleniem, już wznawiając to irytujące miotanie się, lecz coś ją powstrzymało. Obróciła się w stronę księcia, ruszyła subtelnym krokiem, śląc mu spojrzenie spod przymrużonych powiek. Jasne brwi zmarszczyły się lekko. Nie podobał mu się kierunek, w którym to zmierzało.
— Możesz mu sprzedać kilka batów za byle co i nikt cię nie powstrzyma, panie. A jak zacznie rozpowiadać plotki, to kto niby mu uwierzy? Prędzej zapewni sobie spanie w rynsztoku poza zamkiem, niż ci zaszkodzi.
Koronka sukni otarła się o jego kolana, delikatne nogi naparły na niego, dopraszając się wpuszczenia na ten iście królewski tron składający się z jego ud. Krucha dłoń spróbowała sięgnąć policzka, lecz tak, jak jeszcze rano Dante żywo interesował się zalotami damy, tak teraz jej dotyk mu całkowicie zbrzydł, dużo szybciej niż zwykle miało to miejsce. Chwycił jej drobny nadgarstek, zatrzymał go w połowie drogi.
— Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym coś mu zrobił? — zapytał, przyglądając się uważnie blademu licu.
Dlaczego tak bardzo ja nie chcę nic mu zrobić? Prawda, niespodziewanie pojawienie się tego jednego stajennego na książęcym rumaku stanowiło widok mogący samemu królowi odebrać mowę, nikt też nie oczekiwałby po Dantem, że rzuci się w pościg za sługą. Ale teraz, gdy już wszyscy, odpowiedni ubrani, powrócili na zamek, powinien domagać się od stajennego błagania o łaskę za naruszenie prywatności jego książęcej mości i wyjaśnień w sprawie wierzchowca. Czegokolwiek. On zaś uciekł w zacisze swoich komnat, daremnie próbując wyrzucić z głowy obraz tej wyprostowanej sylwetki, dumniej trzymającej się w siodle od dworskich kawalerzystów, tych lśniących w południowym słońcu, rubinowych oczu, tej szlachecko zarysowanej szczęki zdolnej ciąć wszelki opór… Palce zaczęły ponownie obracać pierścieniem, szybciej, bardziej nerwowo.
Nie pierwszy raz jego wzrok spoczął na podopiecznym sir Godfryda, nigdy wcześniej jednak Dante tak nie tracił panowania nad sobą przez niego.
— Jechał na twoim koniu — przypomniała Isabella, wyciągając go z zamyślenia. Coś w tonie jej głosu zdradzało, że wcale nie to chciała powiedzieć.
Książę aż się zdziwił, że tak późno do tego doszedł, zbyt pogrążony we własnych myślach. Przecież nie chodziło o niego ani o jego dumę, w żadnym momencie nie grał on roli – liczyła się pozycja, którą Isabella życzyła sobie wykorzystać, tak jak on wykorzystywał ją do ulżenia sobie w ściskającym boleśnie duszę głodzie ciepła i uczucia.
— Może wstydzisz się tego, że byle stajenny cię nakrył? — powiedział, przekrzywiając głowę. Isabella szarpnęła ręką, Dante puścił ją bez oporów. Miał już jej dosyć.
— Honor damy został nadszarpnięty — odparła, zadzierając brodę — i twoim obowiązkiem jest go obronić poprzez wymierzenie kary.
Pozwolił słowom wybrzmieć odpowiednio, by do Isabelli może dotarł jej błąd, po czym wstał powoli, znacząco górując nad kobietą. Nie odezwał się, lecz jego oczy, krnąbrne i niepokorne, mówiły wszystko – nikt nie miał prawa mu w podobny sposób rozkazywać, uważać, że trzyma nad nim jakąkolwiek władzę. Jak na damę ze szlachecką krwią przystało, Isabella nie ugięła się, hardo wytrzymując złączenie spojrzeń, Dante jednak dostrzegł to mocniejsze zaciśnięcie szczęki. Wiedziała, że postąpiła zbyt śmiało.
— Lepiej sama obronisz ten honor, Isabello — rzekł książę — jeśli nikomu o zaistniałej sytuacji nie opowiesz.
Dopiero potem, gdy udawał się na spoczynek, zdał sobie sprawę, że nie tyle, co przejmował się wyjściem na jaw jego małej przygody z Isabellą – w końcu nieustannie krążyły po dworze plotki na temat jego łóżkowych ekscesów – a bardziej martwił się, że ktoś faktycznie mógłby się dowiedzieć o zamieszaniu stajennego i czyniłby mu z tego powodu problemy.
Isabella cofnęła się o krok, przeszywający księcia niedowierzającym spojrzeniem. Błękit zwrócił się ponownie w stronę placu, gdzie wspomniany stajenny trenował z jakimś kasztankiem.
— Wyjdź — mruknął.


Nowy dzień przyniósł ciepłą pogodę i skwaszoną minę Isabelli, całkowicie Dantemu obojętną, gdy przemierzał on zamkowy dziedziniec, nieustannie próbując dojść, czy do stajni ciągnęła go bardziej nauka, czy nauczyciel.
Niewzruszony, stanowczy Bashar, stajenny pochodzący z rozległych stepów, zawsze gotowy udowodnić kolejnemu słudze na zamku, że jego wiedza na temat koni jest znacząco wybrakowana i spojrzeniem zasugerować absolutne milczenie. Sir Godfryd niejednokrotnie narzekał przy rozmowach na charakter podopiecznego, nigdy jednak nie uczynił niczego, by się go pozbyć. Intrygował go, bo Dantego intrygowało wszystko, co sądziło, że jest w stanie mu się oprzeć, i wcale nie chodziło o te rubinowe oczy, o głęboki głos ani tym bardziej o smukłe dłonie z wyczuciem trzymające wodze. W żadnym, najmniejszym stopniu, książę nie wariował od myśli, że ten jeden sługa, zwykły stajenny, tak uparcie stoi poza jego zasięgiem.
Ale teraz miało się to zmienić. Teraz, gdy Bashar sam zaoferował się go uczyć i przebywać z nim częściej, ledwie kwestią czasu pozostawało, aż stajenny ulegnie w obliczu książęcego uroku i Dante weźmie od niego, co będzie chciał.
Zauważył go przy studni, jak kręcił powoli kołowrotkiem. Ten charakterystyczny, niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech pojawił się na ustach, nogi zwolniły kroku, ciszej i z lekkością szermierza zbliżyły się od tyłu.
— Mógłbym ci zrobić bardzo wiele rzeczy za to, co wydarzyło się w lesie — zamruczał blisko ucha sługi, z rozbawieniem oglądając, jak smukłe ramiona spinają się na dźwięk jego głosu, palce ściskają mocniej drewno, a oko łypie przez ramię. Westchnienie rozżalenia wybrzmiało w duszy, gdy Bashar zwrócił się ponownie ku studni, odbierając mu możliwość podziwiania tego pięknego profilu.
— Gdybyś zechciał je zrobić, dawno już tkwiłbym w dybach — odparł chłodno stajenny. Pełne wiadro zakołysało się na linie, młodzieniec odwiązał je sprawnie, ruszył do stajni, książę za nim, łaskawie darując sobie uzupełnianie swojej wcześniejszej wypowiedzi.
— Słyszałem od sir Godfryda, że okazywanie szacunku nie leży w twojej naturze — parsknął Dante, zwróciwszy uwagę na nieużywanie tytułów przez stajennego.
— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć.
— Zgaduję, że ty masz bardzo dużo mądrości w tym zakresie do przedstawienia.
I znów to spojrzenie spod byka, wymowne i zimne, życzące sobie zostawienia w spokoju.
Figlarna iskra w błękitnym oku bawiła się świetnie, błyszcząc i tańcząc radośnie, tak irytująco dla stajennego, bo przecież nie mógł on nic zrobić poza zaciskaniem ust, sam sprowadził sobie na głowę to złotowłose utrapienie.
Dotarli do boksu czyjegoś destriera, Bashar otworzył drzwi, wstawił wiadro do środka.
— W temacie mądrości i nauk… — podjął książę.
— Nie rzucałem słów na wiatr — przerwał mu Bashar, zwracając się wreszcie przodem do następcy tronu. — Nauczę cię jeździć na Bucefale.
— Świetnie — zamruczał Dante, już wyobrażając sobie, jak zabłyśnie szybkim pojmowaniem wskazówek. Tamten upadek z Bucefała? Praktycznie przypadek, niedługo to on zabierze stajennego na przejażdżkę na tej czarnej strzale. Szeroka pierś wypięła się w przód, prezentując bogate hafty książęcego odzienia. — Doskonale. Osiodłaj go w takim razie.
— Nie. — Padła twarda odpowiedź. Dante zamrugał, zaskoczenie ukrył za kpiącym prychnięciem. Jemu się nie mówiło tak po prostu nie.
— Jakie „nie”? Sam przed chwilą powiedziałeś, że…
— Żebyś mógł znów wsiąść na Bucefała — wszedł w książęce słowo stajenny, poszedł dalej korytarzem, Dante zaś, nim zdążył zauważyć, posłusznie ruszył za Basharem — musisz wpierw stać się wyczulonym na wrażliwość i potrzeby ciała konia, a nie próbować je złamać. Bucefał to delikatny koń, potrzebuje cierpliwego, empatycznego jeźdźca. — Wyszli z dużej, królewskiej stajni, skierowali się do tej mniejszej przybudówki, gdzie trzymano pracujące na co dzień ze służbą konie. — Będziesz trenował na Kozieradce.
Książęca duma jęknęła.
— To chłopska kobyła…
Wzruszenie ramion Bashara było prawie niezauważalne.
— Nie muszę cię uczyć, jeśli nie chcesz.
O nie, sarknął w myślach Dante, czując, jak niepokorna dusza bierze się w garść, zostawia honory, unosi rzuconą rękawicę i nie na żarty przysięga wygrać ten pojedynek. Naturalnie najłatwiej i najlepiej by było dla Bashara, gdyby książę sam uznał, że te metody nauczania mu nie odpowiadają i zwyczajnie zrezygnował, straciwszy konia, twarz i okazję do skradnięcia pocałunku z ust stajennego. Wystarczy dać mu najbardziej leniwego konia, kazać wykonywać mozolne ćwiczenia, zostawić na całonocną wartę w siodlarni pod pretekstem, że uczyni to z niego lepszego jeźdźca i odwlekać moment jazdy na Bucefale, aż w końcu książę machnie dłonią, przeklnie diabła ze stepów, ruszy w swoją stronę. Dante odchrząknął, pewnym krokiem wkroczył do tej skromnej przybudówki. O nie, mój drogi, tak się mnie nie pozbędziesz.
Kozieradka, nieco już starsza klacz, zaznajomiona dobrze z ciągnięciem wozu i monotonnymi wyprawami królewskiej służby do miasta, nie uniosła na nich nawet łba znad swojej górki siana, wolno przeżuwając i korzystając ze spokojnego popołudnia. Bashar zgarnął spod ściany szczotki oraz linę, wszedł do jej boksu, szepcząc do konia w nieznanym księciu języku, ton jego brzmiał przepraszająco. Zabrał się za oporządzanie klaczy, Dante zaś przyjął sobie za cel wyciągnięcie z piersi stajennego coś poza zbywającym burknięciem, zaczepiając i słodko mrucząc do niego. Nim jednak mu się to udało, Bashar skończył, zadziwiająco szybko i… niekompletnie.
— Nie zapomniałeś może o czymś? — Jasna brew uniosła się na widok wyprowadzanego z boksu konia, pozbawionego jakiegokolwiek wyposażenia poza liną przewiązaną luźno wokół szyi.
— Nie.
— Mam jeździć bez ogłowia i siodła?
— Tak.
Zdarzało się Dantemu wsiadać na oklep, ale żeby całkowicie pozbyć się wodzy? Miał książęcym dekretem zmusić do zmiany kierunku tego konia?
— Na głowę upadłeś.
Bashar posłał mu niewiele mówiące spojrzenie.
— Nie ja zleciałem z Bucefała.
Dante prychnął na tę uwagę, idąc dalej grzecznie tam, gdzie stajenny jego i Kozieradkę prowadził.
— Czego ma mnie to w ogóle nauczyć? — mruknął.
— Mój lud sadza dzieci na grzbiecie koni, zanim te nauczą się chodzić. Rodzice podtrzymują maluchy, a one szybciej zaczynają rozumieć więź z koniem niż z ziemią. Wiedzą, ile mocy ma w sobie twardy dosiad, jak subtelnie wystarczy się pochylić w bok, by zwierzę skręciło. — Dłoń wysunęła się w górę, poklepała kasztanową szyję, obrysowała bez patrzenia krzywizny formujące się pod skórą. — Czują każdy pracujący mięsień w ciele konia i potrafią zachęcić go do napięcia się. — Bashar wprowadził ich na ogrodzoną płotem arenę, ściągnął linę z Kozieradki, zerknął na księcia. — Umiesz to samo?
— Nie pierwszy raz siedzę na koniu — odparł pewnie, przejmując od stajennego klacz.
Rubinowe spojrzenie nie miało wiele do powiedzenia o tej ślepej pysze.
— Więc wsiądź i podjedź do połowy placu — polecił Bashar. — Zatrzymaj się idealnie w linii i skręć w lewo.
Dziecinada, żałośnie prosta i nuda, lecz jeśli tego życzył sobie stajenny, Dante zamierzał pokazać, jak przy dobrym humorze potrafi się słuchać i idealnie wypełnić jego instrukcje. Bashar oddalił się, przysiadł na płocie, marszcząc brwi na ten zawadiacki półuśmiech każący mu dokładnie patrzeć i podziwiać książęce poczynania. Następca tronu chwycił mocno końską grzywę, zamachnął się nogą i ze szczególną gracją wdrapał na grzbiet klaczy. Teraz już nie mogło być ani trochę trudniej.
Perspektywa była, siłą rzeczy, nieco inna, gdy dłonie nie miały za wiele do robienia. Dante instynktownie zacisnął palce na jasnej grzywie, jakby miało mu to jakkolwiek pomóc, przycisnął łydki do boków Kozieradki ze zdecydowaną siłą, przeklinając brak wypolerowanych ostróg, którymi tak łatwo zmuszało się zwierzę do ulegnięcia mu. Klacz ruszyła niechętnie, zwieszając nisko łeb, całkowicie obojętna na niezadowolone pomruki księcia przyzwyczajonego do rumaków dumnie wyginających swe muskularne szyje.
Część odważnych służących przerwała czynione obowiązki, wychynęła ze stajni, by przyjrzeć się temu niecodziennemu widokowi, niepewnie zerkać to na stajennego, to na księcia, siłującego się obecnie z klaczą, żeby ta z łaski swojej stanęła wtedy, kiedy się tego od niej wymagało, tutaj, w linii, nie bardziej z boku i krzywo, czy tak trudno jej było to zrobić? Gdy wreszcie się udało, Dante odetchnął, wypuszczając z siebie pokłady frustracji. Napięcie w plecach zelżało, wzrok jednak odmawiał odnalezienia Bashara, w szczególności, że jeszcze Dante musiał zakręcić tą upartą kobyłą.
Kozieradka chciała iść prosto, tam, gdzie czekały łagodne dłonie drapiące najczulej po łbie, Dante podzielał ten pomysł, jednak nie w tym momencie, ciągnął za grzywę i ciałem prawie całkowicie wychylał się w bok, próbując nagiąć zwierzę do swojej woli. Po części dał radę.
A potem błysnęły miecze.
Dokładnie po lewej stronie areny rycerze wznowili swoje ćwiczenia, z ziemi i grzbietów koni pojedynkując się ze sobą. Dla ich wierzchowców, trenowanych od źrebięcia do znoszenia szczęku metalu i związanego z walką chaosu, nie było czego się bać. Kozieradka zaś, lepiej znająca trzeszczenie kół powozu i miejski gwar, postawiła alarmująco uszy, machnęła łbem, nagłe spięcie przebiegło przez ciało, nie pozostawiając wiele czasu na reakcję. Klacz bez ostrzeżenia pognała w drugą stronę, niosąc ze sobą Dantego do momentu pierwszego wierzgnięcia. Siarczyste, nieprzystojące księciu przekleństwo poprzedziło rąbnięcie w ziemię i najedzenie się piasku.
Nikt nie przybiegł pytać, czy przyszłemu królowi nic się nie stało. Dante, podniósłszy się na kolana i dłonie, uniósł głowę, spojrzeniem natrafił na niewzruszonego Bashara. Bez słów doskonale go rozumiał. Tam jest brama, jeśli chcesz zrezygnować. Książę, nie odrywając wzroku od rubinu, splunął piaskiem, zacisnął szczękę i poszedł po klacz, by zacząć jeszcze raz.


Nauka stępa była ciężka, denerwująca, studząca na każdym kroku jego niecierpliwy temperament. A także niemożliwie pochłaniająca.
Bashar wziął w dłonie jego przekonanie o swoich umiejętnościach jeździeckich, zgniótł, następnie rzucił nim o ziemię i rozbił w drobne kawałki, każąc mu je zbierać i formować od nowa. Nie miał wyrozumiałości dla błędów, dokładał księciu tyle kółek do przejechania w tym leniwym stępie Kozieradki, ile uznał za stosowne po próbie nieposłuchania się go i wyegzekwowania czegoś na klaczy własną metodą. A Dante kolejny dzień z rzędu, zamiast kryć się w ciemnościach zamkowych alków z przypadkową osobą, szedł na plac, ruszał stępem i prychał na te chłodne, dobitne uwagi swojego nauczyciela, by następnie spełnić jego polecenia. Za dużo lżejsze akty zniewagi ludzie padali błagalnie przed nim. Ten stajenny zaś, nie dość, że nie zginał karku i jawnie go obrażał, to jeszcze beznamiętnym wzrokiem oglądał, jak Kozieradka płoszy się znów, zrzuca księcia, a książę patrzy z kolan w nieprzejednany rubin. I wybiera otrzepanie odzienia, złapanie konia i spróbowanie ponownie.
Tempo lekcji szybko zaczęło działać mu na nerwy, Bashar zabraniał mu pojechać szybszym chodem, całkowicie ignorując próby przekonania go do tego słodkim głosem. To, co innych wciągało w książęce ramiona po jednym zdaniu, spływało po stajennym i nie pozostawiało śladu, jeśli nie licząc tych mocno ściągniętych brwi. Więc Dante przestał w pewnym momencie mruczeć co drugie słowo, a zabrał się wreszcie za słuchanie końskiego ciała, poruszanie się wraz z nim, nie zmuszanie go do przystosowania się do człowieka. Nagle odkrył, jak luźno jego biodra potrafią pracować przy chodzie Kozieradki, gdy skupiał się wyłącznie na podążaniu za jej ruchem, jak swobodnie może poczuć się na jej grzbiecie i subtelnymi sygnałami zdziałać więcej niż najsilniej pociągniętymi wodzami.
Nagle to lekkie, aprobujące skinienie Bashara okazało się warte wszelkich trudów.
— Książę?
Złota burza szarpnęła się w bok, usta machinalnie obdarzyły zebranych przy stole dworaków promiennym uśmiechem zdolnym stopić lody najchłodniejszego serca.
— Tak? — zapytał, już dobrą chwilę temu odcięty myślami od rozmów i śmiechów szlachetny, zajęty wspominaniem tego jednego skinienia, roztrząsaniem, czy na pewno mu się nie przywidziało. Nie mogło. Bashar powiedział, że na kolejnej lekcji przejdą w kłus. Serce biło mu mocniej od głupiej ekscytacji, jakby miał sześć lat, a jego kucyk pierwszy raz poruszył szybciej nóżkami pod nim.
— Pytałam — odezwała się siedząca niedaleko dama, pochłaniająca go żądnym nowych plotek spojrzeniem — czy zamierzasz coś sprezentować lady Katarinie na jej zbliżające się urodziny.
Filuterny błysk w błękicie wydawał się taki prawdziwy i szczery.
— Zostawmy to może między mną a lady Katariną — odparł przyjemnie głębokim półgłosem, wywołując poruszone szepty dam i szlacheckich synów przy stole, pozwalając im dowolnie rozumieć czarujący półuśmiech. Gdyby on jeszcze pamiętał, która to była lady Katarina i kiedy niby miała urodziny.
A kiedy Bashar miał? Stajenny sam by mu nie powiedział, musiał dopytać sir Godfryda. Dante skrył westchnienie w łyku wina, po czym podziękował za ucztę, w czasie której z czystej grzeczności tknął trochę dziczyzny i wyszedł. W gronie zebranych brakowało tej jednej osoby zaprzątającej mu głowę, nie było sensu dalej się męczyć i udawać, że książę słuchał głosów tak odległych od stanowczych tonów Bashara, motywujących go do zasłużenia na każdą aprobatę.


Nogi same skierowały go do stajni. Wieczór przegonił większość służby do łóżek, między boksami z zasypiającymi rumakami kręciła się zbłąkana mysz. Ruszył ku światłu otulającym ściany niewielkiego pomieszczenia, zapukał w uchylone drzwi.
W środku pachniało skórą i pszczelim woskiem, raz po raz wyciąganym z glinianego słoja, by natrzeć uprzednio wyczyszczony rząd. Na kozłach wisiały rycerskie siodła, przez łęki przerzucono ogłowia, jedno spoczywało w brudnych, błyszczących od wosku palcach stajennego. Pot skleił pojedyncze pasma włosów, czarna smuga na czole oznaczała, że już starano się je poprawić. Dante powstrzymał chęć wyciągnięcia z kieszeni chustki i starcia brudu, a myśl okazała się na tyle niespodziewana, że zabrakło mu na moment słów, dumny książę speszył się pod lustrującym go wzrokiem stajennego.
— Chcę pomóc — powiedział wreszcie po zerknięciu na wciąż pokryte piachem siodła.
— Ja nie chcę, żebyś pomagał — odparł sucho Bashar, wracając do pracy.
To, czego służący chcieli i nie chcieli, kompletnie się nie liczyło. Wola królewskiej rodziny stała ponad wszystkim innym, książę sobie życzył, książę dostawał, brońcie niebiosa tego, kto sprzeciwiał się temu porządku rzeczy. Jeśli Dante w tym momencie chciał otrzymać szczotkę i ogłowie do wyczyszczenia, to właśnie to powinien ujrzeć bez zająknięcia się kogokolwiek, posłusznie podsunięte mu pod nos.
Dante splótł dłonie przed sobą, nie przywdziewając maski arogancji ni ostróg wymagających uległości.
— Proszę — odezwał się cicho, z nadzieją. Bashar raptem przestał czyścić ogłowie.
Spojrzenia złączyły się w półmroku siodlarni, rubin gotowy przegonić natręta, błękit usłuchać. Nie wiedział, co wtedy przekonało stajennego, by podsunąć drugi stołek, wręczyć w książęce dłonie szmatkę i jakieś brudne wędzidło. Nie pytał. Cieszył się, że mógł przy nim zostać.


Bashar krytycznym okiem ocenił buty podane mu przez księcia.
— Nie dam ci wsiąść jeszcze na Bucefała — burknął i odwrócił się na pięcie.
Świeżo przybyła od szewca para miała grubą, mocną podeszwę, a twardym rzemieniem dało się dokładnie związać czarną skórę, by przylegała ciasno do łydek. Dante pięknie wyłgał się u rzemieślnika, prosząc o coś prostego i funkcjonalnego, niepodobnego do typowego obuwia księcia, w dodatku jeszcze z mniejszą podeszwą, efekt tego przedsięwzięcia spoczywał w jego dłoniach, brutalnie odrzucony. Książę wywrócił oczami, w paru susach zrównał się prawie ze stajennym.
— A bo ja zawsze muszę chcieć coś w zamian?
Bashar odwrócił się ponownie, stanął, zmusił i go nagłego zatrzymania się ledwie kawałek od smukłej piersi i twardego oblicza. Książęcy oddech zamarł, wzrok przeskoczył niespokojnie po twarzy stajennego, nigdy wcześniej nieznajdującej się tak blisko niego.
— A nie? — zapytał wymownie Bashar, rubin nie pozostawiał miejsca na ukrycie myśli.
Nie było jednak czego ukrywać. Coś w tym spojrzeniu czyniło Dantego nagim i bezbronnym, kruszyło mury zuchwałości, odsłaniało w nim części nieznane nigdy wcześniej światu. Z trudem przychodziło mu stwierdzić, czy Bashar miał pojęcie, co wyciągał z niego, bo on sam bał się przyznać do niespokojnych rąk, im bliżej stajennego się znajdowały, do nocy spędzonych na kładzeniu dłoni ponad sercem i wyczuwaniu jego nierównego rytmu, gdy przed oczami stawał obraz jeźdźca na Bucefale, jego ciała w łagodnej harmonii poruszającego się z koniem. Czy Bashar widział te chwile w jego oczach, czy wierzył, że były prawdziwie? Gdzieś bardzo daleko i bardzo głęboko, gdzie leżała cała księcia wrażliwość, chroniona warstwami obojętności i oddania przelotnym romansom, wykiełkował kujący ból wraz z myślą, że Bashar mógłby mu nie uwierzyć.
— Nie — odpowiedział, próbując znów podać młodzieńcowi buty. — To jest po prostu prezent.
Ten nie dał się przekonać, prychnął cicho i nie poświęcając więcej uwagi podarkowi, poszedł po Kozieradkę. Dantemu nie pozostało nic innego, jak schować buty w boksie Bucefała i liczyć, że nikt nie pokusi się dzięki temu o dobranie się do nich przed Basharem.
Kłus wybijał zdradliwie, targał nim i kazał wybierać – ulec bądź spaść. Złapał oddech, złapał umysł za tę niesforną grzywę, nakazując sobie wyciszenie i odnalezienia swobody w mięśniach. Tonąca głowa to tonące ciało, więc mroźny błękit, samoistnie w poszukiwaniu równowagi, czegoś, co zniesienie kaprysy morza, zwrócił się na płot. Na siedzącego tam Bashara.
Mięśnie przypomniały sobie trenowane wcześniej rozluźnienie, podążanie z koniem, rozumienie jego ruchu zamiast naginania go do swej woli, a myśli poddały się równemu rytmowi wybijanemu przez nogi klaczy, teraz przypominającym mu wystukiwanie czyjegoś imienia, gdy pod złotą burzą nastała cisza po sztormie.


Mógł odwołać jeszcze jedne zajęcia tańca, nim nauczyciel poinformowałby matkę, że królewski syn chyba próbuje opuszczać się w potrzebnej następcy nauce. A to znaczyło, że miał o popołudnie więcej do spędzenia w stajni w najbliższym czasie. Lecz Bashar jakby ukrywał się przed nim, nie było go widać nigdzie wokół koni, nie sprzątał placu, Bucefała również brakowało i dopiero jakiś inny służący złapany przez księcia powiedział, że Bashar wyjechał z zamku na wierzchowcu wedle książęcych rozkazów.
— Ach tak, moje rozkazy — odparł Dante, uśmiechając się cudownie. — Tyle rano działo się na zamku, że o nich zapomniałem, dziękuję.
Służący skłonił się mocno, pognał w sobie tylko znanym kierunku i już książę miał uczynić to samo, skierować się do boksu Bucefała i tam zaczekać, gdy znajomy, dojrzały głos ozwał się za jego plecami.
— Coraz częściej was tutaj widuję, panie.
Szerokie barki, przez które nie raz przyszło księciu zadrżeć po uderzeniu w niego mieczem w czasie walk ćwiczebnych, uważne spojrzenie, odwaga uchodząca za wzór do naśladowania.
— Sir Godfrydzie — przywitał się książę, lekkim skinieniem odpowiadając na ukłon. — To chyba dobrze, jeśli syn króla stara się wychodzić więcej do poddanych, a nie chować tylko na dworze.
— Zdecydowanie. — Psota, o którą Dante nie posądziłby zasłużonego rycerza, przeskoczyła w oczach. — W szczególności wychodzi do jednego poddanego.
— Nie wiem, o czym mówicie — odpowiedział nieco zbyt szybko, lecz wystarczająco stanowczo, by mężczyzna ponowił ukłon.
— Wybaczcie staremu człowiekowi, panie, moja spostrzegawczość może kuleć po tylu latach.
— Nie ma czego…
— Ale z pewnością mam rację, że to Bashar właśnie wraca na Bucefale — przerwał mu gładko rycerz, zerkając za księcia.
I tyle go sir Godfryd widział, niezaszczycony nawet królewskim pożegnaniem. Dla pozorów i dumy książęcej Dante wstrzymał się przed podbiegnięciem do zsiadającego z konia stajennego, wydłużył tylko kroku, rozpromienił się tak, jak dwór nigdy nie miał okazji tego widzieć. Pochylił się lekko nad Basharem, zapytał, czy zaraz będą mogli wybrać się po Kozieradkę, by książę rozpoczął nową lekcję i popędził na jej nagim grzbiecie w swobodnym galopie.


Jednak tym sposobem nauki stajennego zbliżały się do końca, ich ostateczny cel znajdował się nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, lecz Dante zdążył zapomnieć, do czego takiego zamierzał, skoro czas spędzony z Basharem zyskał dla niego największą wartość.
— Jesteś pewny? — mruknął, nieco ociężale szczotkując Bucefała, zerkając ponad grzbietem wierzchowca na stajennego zajmującego się tym samym po drugiej stronie. Koń stał grzecznie bez wiązania go czy ogłowia, tak chętny do słuchania Bashara i przekonujący się powoli do księcia. Dante robił, co mógł ostatnimi tygodniami, by naprawić wcześniejsze swe błędy i podejść do Bucefała we właściwy sposób, mimo to bez paru dobrych słów, wypowiedzianych prosto w miękkie ucho w obcym języku, się nie obeszło.
— Tak — odpowiedział Bashar, czule drapiąc łopatkę ogiera.
— Może jeszcze nie dzisiaj…
— Nie.
— Ale lepiej będzie…
— Tak ci śpieszno było wsiadać na Bucefała na samym początku — zauważył stajenny, zmarszczył brwi. — Co też się zmieniło?
Gdyby tylko on wiedział, jak o tym opowiedzieć. Zacisnął usta, wbił wzrok w hebanową sierść, czując już dziwną tęsknotę za dniami wypełnionymi końmi i Basharem.
Bucefał pozwolił książęcej ręce wyprowadzić się ze stajni, krocząc zachwycająco i wyniośle, zupełnie inaczej, niż Dante to zapamiętał z ich ostatniego tak bliskiego spotkania. Strzygł ciekawsko uszami, próbował trącić łbem Bashara, jakby domagał się więcej wyjaśnień dla tej niecodziennej sytuacji. Ale to nie koń się zmienił, lecz jeździec, świadom wreszcie zawiłości duszy zwierzęcia.
Bashar przytrzymał lekko za ogłowie wierzchowca, choć i bez tego Dante poradziłby sobie, łagodnie siadając w siodle, kojąco szepcząc do konia i gładząc błyszczącą w słońcu szyję. Tyle najeździł się ostatnimi czasy bez jakiegokolwiek wyposażenia, że teraz najlżejsze pociągnięcie za wodzę wydawało mu się aż przesadzone, nogi dawały lekkie sugestie, nie rozkazy, szukając współpracy i zrozumienia.
Ruszyli, postawny książę na królewskim rumaku, para stworzona do wprowadzania wojsk do podbitych miast, dowodzenia królestwem, pozowania długie godziny przed artystami, by sztuka utrwaliła ich doskonałość. Bucefał szarpał się trochę pod nim, przyzwyczajał do nowego jeźdźca, Dante jednak nie wymagał, nie szukał sposobu, by wziąć, co teraz mu się zażyczyło. Właściwie niczego nie chciał, poza tym, by rumak poczuł się z nim dobrze.
I może ten pierwszy kłus, może to płynne wejście w miękki, podobny do latania galop uświadomiło mu, że choć Bucefał nie pragnął wysadzić go z siodła, to nie przy nim było w pełni widać potencjał wolnego ducha ogiera. Jazda na Bucefale była jak zdarcie ostatniej powłoki przesłaniającej pełen obraz. Poczynioną pracą Dante odkupił swoje grzechy, ale nie stanął on w centrum końskiego serca, gdzie winna tkwić ważna część, tworząca razem z Bucefałem tę doskonałość wartą zachowania na wieki wcale nie przez wygląd i majestat. Harmonia, do której prowadziła żmudna i cierpliwa droga, zespolona na wieki czymś więcej, pochodzącym z obu stron – to jej należało oddać hołd.
Dante uśmiechał się, wykręcając równym tempem koła na placu, lecz oczy jego stały się tak smutne, boleśnie świadome prawdy.
Nieważne, ile przyszłoby im wyczyścić jeszcze siodeł razem, ile godzin książę jeździłby po placu, trenując pod okiem stajennego, ile starałby się przebywać blisko Bashara, w tym ciepłym miejscu, gdzie nie musiał nosić fałszu na twarzy, to marzenia zostawały marzeniami, a tego jednego żadne armie, dekrety, żadna siła nie mogłaby spełnić.
Jak po tym wszystkim Bashar miałby spojrzeć na niego w sposób, w jaki książęce serce, wiecznie głupie i naiwne, bo spragnione i samotne, patrzyło na niego? Jak, skoro jazda na Bucefale dla Dantego niosła ze sobą słodko-gorzki posmak, zaś Basharowi dawała wyczekiwany oddech?


Zamek, jak ta opustoszała forteca z baśni, zamarł na czas uciążliwej ulewy. Piękne, poranne słońce już z nadejściem południa naciągnęło na siebie pierzynę z grubych i skłębionych chmur, nie dając najmniejszego znaku życia aż do wieczora, potem zaś różnicy wielkiej nie czyniło, czy już księżyc zastąpił je na nieboskłonie, czy jeszcze nie. Plac tonął w błocie, straż ślizgała się na kamiennych stopniach, a jak się nie ślizgała, to powiększała kałużę rosnącą w siedzibie garnizonu, wchodząc do środka w ociekającej wodą zbroi. Szlachcie zbrzydła ochota na wszelkie zabawy przy tej niewesołej pogodzie, rozsiadła się przed kominkami, nawet nie ganiając służby, równie otępiałej deszczowym marazmem. Nikomu nie zechciałoby się go szukać, nawet jeśli kogoś zaskoczyłby jego brak.
Pojedyncza latarenka roświetlała część stajni, rzucając łagodną poświatę na książęce dłonie oraz boksy. Bucefał, choć była już jego pora na zwieszenie głowy i przymknięcie oczu, spoglądał na młodzieńca siedzącego na stołku, a gdy Dante podnosił wzrok, w tym końskim spojrzeniu dostrzegał zrozumienie dla dręczących go myśli. Jakby koń czuł, że serce jego jest niespokojne, szarpie się i wierzga, tak jak Bucefał wierzgał, nie mogąc poradzić sobie z obcą, trudną komendą, której od niego się wymagało. Od księcia wiele osób oczekiwało wielu różnych rzeczy, lecz pojęcie ten jednej i wykonanie w związku z nią jakieś decyzji Dante narzucił sobie sam. Książę westchnął cicho, wrócił do przejeżdżania palcami po zdobnym ogłowiu Bucefała, wykonanym z czarnej skóry. Czoło przecinały paski z delikatnego metalu, każdy z nich misternie wykuty w kwieciste, królewskie wzory, ozdobione czerwonymi kamieniami i łączące się na środku z kosztowną sztuką rubinu. Lekkie wędzidło, wyszyte złotą nicią wodze, klamry połyskujące w świetle świecy – rzemieślnik sporo się namęczył, by spełnić książęce życzenie.
Drzwi stajni niespodziewanie szczęknęły, deszcz wybrzmiał głośno w korytarzu i znów ucichł. Dante prawie podskoczył na widok osoby, która weszła.
— Co ty tu robisz? — zapytał Bashar, lekko dyszący i ledwie przemoknięty.
— Mógłbym zapytać o to samo — rzucił pospiesznie książę, prostując się na siedzisku. Nie przewidział, że jego tymczasowa samotnia zostanie naruszona.
Bashar zerknął na niego pobłażliwie.
— Jestem stajennym.
Jakiś niewyraźny dźwięk umknął z szerokiej piersi, Dante, wiecznie wygadany i pewny swego, uciekł gdzieś wzrokiem, ścisnął mocniej w dłoniach ogłowie. Jednak Bashar nie zapytał o więcej, widząc dziwnie wymijający nastrój księcia, spojrzał tylko na część rzędu Bucefała, skupił się zaraz na samym wierzchowcu. Koń rozpoznał go bezbłędnie, zarżał głośno i radośnie na powitanie, a błękitny wzrok dostrzegł na twarzy stajennego lekki uśmiech. Taki, który książę marzył, by również on wywoływał.
— Poczyniłeś postępy — odparł Bashar, podchodząc do rumaka, jego krok poniósł się cichym echem po stajni. Pysk nadstawił się do dłoni młodzieńca, ta czule przejechała po hebanowej sierści. — Bucefał też to zauważył. Będzie ci dobrym towarzyszem na paradzie.
Dante wstrzymał parsknięcie, ograniczył się do uśmiechu pod nosem. Widowiskowa parada z okazji urodzin króla, pełna tancerzy, muzykantów i armii, zbliżała się wielkimi krokami. Kawaleria miała zjawić się w swej pełnej krasie, prowadzona przez księcia i jego najszlachetniejszego rumaka. Ciekawie, kto zdenerwuje się bardziej – matka czy ojciec – gdy okaże się, że Bucefał został w stajni.
Dłoń powoli gładziła ciemne chrapy, a wzrok księcia podążył za jej ruchem, podążyły i myśli, skłębione przed przybyciem Bashara, teraz rozjaśniające się. To nie wahanie je męczyło, Dante zdecydował się dawno, lecz obawa przed tym, że właściwie słowa nie znajdą się w czas. Obawa przed wierzgnięciem, ucieczką, popełnieniem jeszcze jednego błędu w obliczu tego nowego, nieznanego wcześniej doznania. Bashar stał odwrócony plecami, nie widział tego miękkiego spojrzenia i zaciśniętych ust, uczucia wojującego z rzeczywistością.
Stołek stęknął cicho, gdy Dante się z niego podnosił. Uznał, że lepsza okazja mogła nie nadejść. Podszedł z drugiej strony końskiego łba, pogłaskał lekko Bucefała, opuszkami badając od nowa miękkość sierści, wygładzając niesforny wicherek na czole.
— Zaakceptował mnie jako jeźdźca, prawda — powiedział cicho, spojrzał na Bashara. Stajenny uważnie mu się przyglądał, cienie rzucane przez latarenkę muskały ostre rysy twarzy. Zawsze wyglądał, jakby miał coś ze szlachcica. Zawsze wyglądał pięknie. — Ale nie mnie kocha. A do miłości nie można nikogo zmusić.
Bashar nie zmarszczył brwi, choć silna dłoń wyciągnęła się ku niemu, nie obrzucił księcia spojrzeniem, które kazałoby się odsunąć. Dantemu prawie umknął moment pojawienia się cienia zdziwienia w rubinie, gdy wieszał ostrożnie ogłowie na smukłym ramieniu stajennego, tak, by przypadkiem nie dotknąć palcami jego ciała, nie zabijać się tym wspomnieniem w kółko i w kółko przy próbach zaśnięcia.
— Bucefał jest twój, Bashar. — Uśmiechnął się delikatnie, szczerze, wraz z koniem oddając mu część siebie, której już nikt inny nigdy nie dostanie, mimo że Bashar jej nie przyjmie. — Na zawsze i tylko twój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz