05 grudnia 2024

Od Cheoryeona – Koń [AU]

Słońce świeciło wysoko na niebie, wskazując porę okołopołudniową lub, jak to mówiono, godzinę konia. Pogoda dopisywała, było ciepło, wręcz przyjemnie. Nikt zatem się nie dziwił, że Kaesong tętniło życiem. Wiele osób przechadzało się ulicami, tłumy wręcz znajdowały się w dzielnicy targowej. W strojach lśniło wiele kolorów, od tych szaroburych, charakterystycznych dla biedniejszych grup, aż po naprawdę bogato zdobione odzienie bogaczy. Panowała wrzawa, handlarze głośno promowali swoje towary, śmiechy rozchodziły się z knajp na otwartym powietrzu.
Typowy słoneczny, ciepły dzień w Kaesong.
W jednym z wielu niskich budynków siedziała podeszłego już wieku kobieta. Zszywała właśnie ze sobą pewne fragmenty kolorowego materiału, gdy nagle usłyszała pukanie. Podniosła wzrok, dostrzegła zaglądającego zza rozsuniętych drzwi młodego chłopaka. Widząc jego twarz, staruszka momentalnie się rozpromieniła.
Doryeonim (czyt. dorjonim) – kor. panicz ! — zawołała radośnie.
Tamten uśmiechnął się szeroko, dwukolorowe oczy błysnęły.
Tego dnia Cheoryeon nie miał zbyt wiele planów. W zasadzie to większość jego dni w Kaesong przebiegała luźno. Pracę miał łatwą, wiele do życia nie potrzebował. Pieniądze nie stanowiły dla niego jakiegoś wielkiego problemu. Choć nie zarabiał bardzo dużo, oszczędzanie szło mu jak z płatka, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na różne przyjemności – w tym nowe ubrania.
Krawcowa czym prędzej go ugościła, mówiąc, że jego zamówienie zostało już ukończone i właśnie czekało na swojego właściciela. Kazała czekać, podczas gdy sama gdzieś zniknęła na zapleczu, by krótko potem wrócić z dwoma pakunkami w rękach. Stanęła przed chłopakiem, wręczyła całość.
Cheoryeon położył oba pakunki na blacie niskiego stolika obok, ostrożnie odgarnął aksamitny materiał pierwszego, odsłaniając nowiutki, niemalże lśniący hanbok tradycyjny koreański strój . Wziął w dłonie wpierw poczęść wierzchnia hanboku, te kolorowe szaty, które widzicie, gdy googlujecie, rozłożył przed sobą, zmierzył wzrokiem z góry na dół, otwierając szeroko oczy. Wtem zachłysnął się powietrzem.
— Jest piękny! — zawołał głosem pełnym podziwu.
Szata prezentowała się naprawdę okazale. U góry była granatowofioletowa (włącznie z rękawami), u dołu śnieżnobiała, oba kolory spotykały się pośrodku w płynnym gradiencie. Przez całą długość ciągnęły się nieco ciemniejsze od tła gałązki z konturami pięciodzielnych kwiatów wiśni. Chłopak odłożył po na bok, żeby obejrzeć resztę. W pakunku znajdowało się jeszcze bialutkie jeogori(czyt. dżogori) – górna część hanboku, taka jakby zawiązywana na wstążkę kurteczka oraz granatowy pasek z fioletowym, ozdobnym sznureczkiem.
— Czy mogę przymierzyć? — spytał wtem Cheoryeon.
— Ależ oczywiście! — odparła żywo krawcowa. — Tam po lewej jest dostępne pomieszczenie. — Dłonią wskazała drzwi.
Różnooki przytaknął, zabrał hanbok i zniknął w pomieszczeniu. Chwilę później wyszedł już przebrany, dostojnym krokiem podszedł do kobiety.
— Jak się prezentuję? — zapozował, poprawił rondo swojego czarnego, półprzezroczystego kapelusza.
— Olśniewająco! — pochwaliła tamta, składając ze sobą dłonie. — Wiedziałam, że wzór doryeonima będzie idealnie pasował!
— To głównie zasługa pani, że potrafiła wcielić moją skromną wizję w życie. — Uśmiechnął się, puścił oczko.
Stanął przed stojącym pod ścianą lustrem, obejrzał się w nim. Naprawdę wyglądał urzekająco. Wszyscy z pewnością będą się za nim oglądać, a w pracy pokaże się jako ktoś porządny. Co nie znaczyło, że jego poprzedni hanbok wyglądał źle – też się dobrze prezentował, lecz chłopak nie ukrywał, że ten nowy był jeszcze lepszy.
Uśmiechnął się do siebie, wrócił do stolika. Odwinął drugi pakunek, jednak tym razem tylko zerknął przelotnie na strój. Przyjrzał się spoczywającemu na wierzchu, białemu jeogori i kryjącej się pod nim chimie przechodzącej gradientowo z lawendowej do fioletowej.
— Myśli doryeonim, że Suyeon agassi(czyt. agaśi) – kor. panienka się spodoba? — usłyszał.
Popatrzył na kobietę, kąciki ust uniosły się wyżej.
— Z pewnością — odpowiedział.
Sięgnął do swojego worka, wybrał sznureczek z nawleczonymi na niego monetami. Zamierzał wręczyć krawcowej, lecz ta, widząc ilość pieniędzy, niespodziewanie pokręciła głową.
— Ach, to za dużo! — rzekła. — Mniej wystarczy, naprawdę!
— Skądże! — zaprzeczył Cheoryeon. — Za tak cudowną pracę nie mogę dać mniej!
Jeszcze chwilę się kłócili, lecz ostatecznie kobieta ustąpiła. Za to powiedziała, że na następne zamówienie da zniżkę. Różnooki zaśmiał się, postanowił odrzucić tę kwestię na inny dzień. Spakował się, podziękował za ubrania, po czym pożegnał się i, zarzuciwszy worek na plecy niczym plecak, wyszedł na zewnątrz. Schodząc z ganku, założył buty, po czym ruszył ulicą przez miasto.
Szedł zgrabnym krokiem, uśmiechał się wesoło do mijanych osób, z którymi nawiązał kontakt wzrokowy. Część się z nimi witała, część z zaciekawieniem mu się przyglądała. Wszystkie młode dziewczęta oglądały się za nim, idąca z naprzeciwka gisaeng(czyt. giseng) – koreański odpowiednik gejszy zatrzepotała rzęsami. Nawet niejeden młodzieniec zerkał w zazdrości lub zauroczeniu. Ach, aż tak dobrze wyglądał! Piękny hanbok, piękna buzia, piękne wszystko!
Skręcił w jedną ulicę, potem następną, potem jeszcze parę, ostatecznie dochodząc do jednej z cichszych części miasta, niedaleko jego granicy. Przeszedł koło większości hanokówhanok – tradycyjna koreańska chata, aż wreszcie dotarł do tego jednego, przed którym widniała tablica ze starannie wystruganym napisem: „점쟁이jeomjaengi (czyt. dżomdżengi lub dżomdżęi dla pewniejszych siebie) – jasnowidz, wróżbiarz”. Podszedł do ganku, przed wejściem na niego zdjął buty, lecz nie zostawił ich, a zabrał ze sobą do środka. Schował obuwie do odpowiedniej szafki, minął główną izbę i wszedł do drugiego pokoju.
— Patrz na mnie! — zawołał, pozując.
W pomieszczeniu siedziała na poduszce Suyeon, grając sama ze sobą w gotradycyjna koreańska gra strategiczna dla dwóch osób, polegająca na zajęciu możliwie jak największej liczby pól na planszy i przy okazji otoczeniu kamieni oponenta; kamienie to pionki wykorzystywane do gry. Siostra podniosła głowę, spojrzała na brata, otwierając szerzej oczy.
— O, hanboki już gotowe? — rzuciła zaskoczonym tonem. — Pasuje ci, wyglądasz naprawdę dobrze.
— Prawda? — odparł żywiołowo jasnowidz. — Wiedziałem, że świetnie będę wyglądać w tych kolorach!
— I jeszcze będą pasować do skrzydeł.
— Dokładnie! Nie to, że będę się nimi chwalił — dodał nieco zawiedzionym tonem.
W zasadzie sytuacja yogwe(czyt. jogłe) – określenie na nadnaturalne byty, głównie te posiadające drugą, prawdziwą formę; koreański odpowiednik japońskiego słowa „yokai” nie przedstawiała się tak źle. Magia, choć nieczęsta, była tu obecna: istniały osoby, które zaklęciami pomagały sobie w codziennym życiu, a niektórzy nawet studiowali tę dziedzinę. Same yogwe nie były wielką rzadkością, istniała nie tak mała szansa spotkania jakiegoś. Niestety ci ukrywali swoje prawdziwe formy, kiedyś nie chcąc powodować niepotrzebnych problemów, dzisiaj zaś po prostu z przyzwyczajenia. Wiele bytów o dość charakterystycznym wyglądzie nie mogło się pochwalić czystą rasową kartą, przez co ujawnienie swojej tożsamości otrzymałoby negatywną odpowiedź wśród większości ludności. I nie da się ukryć, że w niektórych regionach istniał pewien rasizm.
Cheoryeonowi wystarczyło, że wyróżniał się kolorem oczu, który na szczęście jeszcze dawał radę, bo wmawiał innym, że to dzięki temu potrafi zajrzeć w przyszłość. Choć całym sercem kochał swoje skrzydła, na razie nie chciał ich ujawniać. Nie miał pewności co do reakcji innych, niezależnie od tego, jak dobrą reputację sobie wyrobił. Tym bardziej że wielkie, pierzaste, złote skrzydła były dla wielu czymś zupełnie obcym.
— Właśnie, oczywiście mam też dla ciebie — oznajmił.
Postawił obok planszy go pakunek z aksamitnego materiału. Suyeon powoli odpakowała, zachłysnęła się powietrzem na widok ubrania. Wzięła do rąk jeogori, przyjrzała mu się z każdej strony. Zerknęła na chimęchima (czyt. ćima) – spódnica, element tradycyjnego stroju, przejechała dłonią po wzorach przedstawiających siedzące na gałązkach ptaszki.
— Jest piękny — powiedziała głosem pełnym zachwytu. — Zapłaciłeś w pełni pani Jang, prawda?
— Wiadomo! — Przytaknął. — Na początku nie chciała przyjąć, ale udało mi się w końcu jej wcisnąć wszystkie nyanginyang – waluta w dawnej Korei!
Z krawcową już się znali jakiś czas. Kobieta wykonała dla nich również inne hanboki, w tym ten poprzedni Cheoryeona. Wtedy akurat nie mieli żadnych konkretnych wymagań, więc po prostu wzięli jakieś gotowe. Tym razem jednak chcieli coś bardziej personalnego. Mieszkali w końcu w Joseon, musieli korzystać z tego faktu. A choć to nie była stolica, w Kaesong również prowadziły swoje zakłady dobre krawcowe.
Suyeon wzięła nowy hanbok i poszła się przebrać. Chwilę później oboje postanowili ogarnąć trochę główne pomieszczenie hanoku, przygotować je na otwarcie biznesu. Wytarli kurze, poukładali ładnie dekoracyjne przedmioty, w tym żółty papier i czerwony tusz na wypadek, jakby ktoś chciał kupić bujeok(czyt. budżok) – talizman.
Jasnowidz wyprostował się, sięgnął rękami pod gattradycyjny kapelusz noszony przez mężczyzn z zamiarem wymienienia koralików na te ładniejsze, gdy nagle moc dała mu sygnał. Nie odwracając się, odczekał, aż do środka ktoś wejdzie.
— Proszę poczekać jeszcze chwilę, zaraz otwieramy — powiedział spokojnym tonem.
Nieznajomy jednak nie zamierzał posłuchać.
— Nie sądzę, by sprawa, z którą przychodzę, mogła czekać.
Dopiero w tym momencie Cheoryeon postanowił zerknąć za siebie. Ujrzał stosunkowo wysokiego mężczyznę z krótkim, zadbanym zarostem. Ubrany był w dość zwyczajny, błękitno-biały hanbok, kapelusz zaś pozbawiony był koralików. Nie wyróżniał się niczym od najzwyklejszego mieszczanina. Z pozoru.
Różnooki zmierzył go wzrokiem z góry na dół, powstrzymał westchnięcie. Popatrzył w tylko sobie znany punkt, w duchu dziękując, że Suyeon zdołała ukryć swoją obecność przed klientem. Zasłonięta iluzjami dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce, podczas gdy jasnowidz zrezygnował z odpinania drewnianych koralików. Niespiesznym krokiem okrążył niski stolik, usiadł na poduszce po jego drugiej stronie. Poprawił strój i wreszcie gestem dłoni zaprosił nieznajomego do spoczęcia na wolnym miejscu.
Mężczyzna usiadł, również poprawił swój hanbok. Wyprostował się, ułożył dłonie na kolanach. Chwilę oglądał cały wystrój chaty, z jednej strony dekoracjami i świecami pasując do pokoju jasnowidza, z drugiej będąc nieco skromny. Wreszcie przyjrzał się uważnie różnookiemu, spojrzał na wyraźnie dwukolorowe tęczówki.
— Słyszałem, że jesteś dobrym jeomjaengi — powiedział.
— Tak nawet wskazuje tabliczka przed wejściem — rzucił obojętnie Złotoskrzydły, palcem leniwie gładząc obrus.
Dlaczego tak wiele osób zaczynało rozmowę od właśnie tego zdania? „Słyszałem, że jesteś jeomjaengi”, „mówią, że przewidujesz przyszłość” – nie, bzdury, dzisiaj projektował gmachy, a jutro odda się pracy społecznej i będzie sadził marchew. Król Sejong nie ustanowił hangulw zasadzie hangeul (hangyl) – alfabet koreański po to, by ludzie go ostatecznie nie czytali.
— To prawda — przyznał rozmówca. — Słyszałem również, że jednym okiem widzisz wszystko to, co fizyczne, zaś drugim dostrzegasz to, co nienamacalne.
Usłyszawszy te słowa, jasnowidz wreszcie podniósł na niego wzrok, ukazując w pełni swoje tęczówki. Przyjrzał się uważnie mężczyźnie, użył na nim swojej mocy. Pełne usta wygięły się w delikatny półuśmiech, zaś z nosa wyskoczyło ciche prychnięcie.
— Widzę, że miejscowi już zostali wypytani — oznajmił. — Dobrze, zatem przejdźmy do szczegółów. Czegóż może chcieć ode mnie tajny inspektor?
Na swój tytuł tamten otworzył szerzej oczy, niemal się wzdrygnął.
— Skąd wiesz, kim jestem?
— Przyszedł pan do jeomjaengi i pyta, skąd wie. — Chłopak posłał mu wymowne spojrzenie.
— Ach, racja. — Niespodziewanie spuścił głowę, ledwo ukrywając w cieniu skrzywienie na twarzy. — Co za brak szczęścia.
Różnooki uniósł brew.
— Brak szczęścia? — powtórzył za nim, ujawniając zaciekawienie.
— Po prostu bardzo chciałem pokazać mapae(czyt. mape) – odznaka tajnych inspektorów — przyznał po sekundzie wahania.
W pomieszczeniu nastała trochę niezręczna cisza.
Chciał pokazać mapae.
Cheoryeon wykonał głęboki wdech, ukradkiem zerknął w stronę wciąż schowanej za iluzjami Suyeon. Rodzeństwo wymieniło się spojrzeniami, chwilę tak patrzyli na siebie, dopóki czarodziejka nie wzruszyła ramionami. Złotoskrzydły powrócił wzrokiem na inspektora. Wtem krótko westchnął.
— Dobrze, możemy spróbować jeszcze raz. — Odchylił się do tyłu, lecz z pewnym zachwianiem przestał, bowiem prawie zapomniał, że za nim nie było oparcia.
Mężczyzna popatrzył na niego, uniósł brew.
— Co przez to masz na myśli? — zapytał trochę niepewnie.
— Udajmy, że nasza wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.
Inspektor kilka sekund poświęcił na przyglądanie mu się z pewnym powątpiewaniem w oczach, ostatecznie jednak postanowił zagrać w grę. Poprawił swoją pozycję na poduszce, odchrząknął.
— Przyszedłem w pilnej sprawie — oznajmił.
— Tak? — odparł lekko Cheoryeon. — A z kim mam przyjemność?
Na to pytanie tamten otworzył usta, już zamierzał odpowiedzieć, ale wtem zmienił zdanie. Zamiast tej poprawnej wypowiedzi rzucił:
— Myślałem, że jako jeomjaengi wiesz.
Jasnowidz rozluźnił ramiona, posłał mu krytyczne spojrzenie. Widząc je, mężczyzna pospiesznie przeprosił. Nieco niezręcznym ruchem sięgnął prawą ręką do lewego rękawa, chwilę w nim grzebał, aż wyciągnął okrągłą odznakę z purpurowym sznureczkiem i odciśniętymi na powierzchni trzema częściowo nachodzącymi na siebie sylwetkami koni. Trzymając ją w dłoni, wyprostował ramię tak, że mapae zatrzymało się tuż przed twarzą chłopaka.
Cheoryeon minimalnie zmrużył oczy.
Ludzie tutaj potrafili być niesamowici.
— Na niebiosa, amhaengeosa(czyt. amhengosa) – kor. tajny inspektor! — zawołał wtem przesadnie przejętym tonem, unosząc wysoko ręce.
— Tak, to ja! — Uśmiechnął się dumnie mężczyzna, poprawił kołnierz wystającego spod niebieskiej szaty jeogori.
— Nie wierzę! — Otworzył szeroko usta. — Najprawdziwszy tajny inspektor! — Złapał się za głowę. — Na bogów! Toż to zjawisko równie rzadkie, co publiczne upokorzenie kró...
— Już przestań z reakcją. — Skarcił go wzrokiem.
Yekor. tak.
Zamilkł szybko, poprawił pozycję na poduszce. Pełne usta przemieniły się w wąską kreskę.
Trochę trudno się czytało mimikę tego całego tajnego inspektora. Z jednej strony oczekiwał odpowiedniej reakcji, z drugiej jej nie chciał, gdy już ją dostawał... Nie, no, Cheoryeon żartował. Dobrze wiedział, że najzwyczajniej w świecie irytował faceta.
I nie planował prędko zmienić swojego zachowania.
Inspektor postanowił więcej nie zwlekać.
— Wracając — odchrząknął krótko, chowając z powrotem do rękawa mapae — nie skłamałem, gdy powiedziałem, że przychodzę w pilnej sprawie. Jest to sprawa wręcz wagi państwowej.
— Wiem — odparł bez zająknięcia się Złotoskrzydły.
— Wiesz, bo jesteś jeomjaengi? — Uniósł jedną brew tuż pod manggeon(czyt. mangon) – materiałowa opaska zakładana poziomo na głowę, trzymająca fryzurę w ładzie.
— Wiem, bo po co innego miałby przychodzić do mnie tajny inspektor?
— Ach... — Uciekł na moment wzrokiem gdzieś w bok. — Racja.
Cheoryeon powstrzymał się przed westchnięciem. Na moment pożałował, że otworzył tutaj jasnowidzący biznes. Mogli z siostrą zrobić cokolwiek innego, istniało tyle możliwości, to wybrali akurat tę. Fakt, w tym polu najlepiej sobie radzili, w dodatku ludność całkiem łatwo było oszukać, znaczy się, oświecić, lecz może jednak powinni obrać inną ścieżkę. Złotoskrzydły technicznie proponował na początku najemców, by doznać trochę emocji. Suyeon z kolei powiedziała, że powinni wpierw robić coś spokojnego, zapoznać się z otoczeniem, i tak dalej, i tak dalej.
Popatrzył na siedzącą pod ścianą siostrę, dyskretnie pokręcił głową. Tamta skinęła w jego stronę, niemo pytając, z czym tym razem miał problem.
— Zanim jeszcze przejdziemy do konkretów — usłyszał — musisz wiedzieć, że nie możesz powiedzieć nikomu o mnie jako tajnym inspektorze.
Spojrzał na klienta. Mężczyzna przybrał bardzo poważną minę, wąskimi oczami spoglądał prosto w źrenice jasnowidza, jak gdyby zamierzał wedrzeć się do ich środka. Wzrok miałby przeszywający, niestety na ten efekt nie pozwalały ciemnobrązowe tęczówki.
Cheoryeon pokiwał parę razy głową, wydął lekko usta.
— Żaden problem — odparł. — Zresztą, nawet jakbym powiedział, nie mam dowodów. To nie tak, że mogę zrobić panu zdjęcie czy coś w tym stylu. — Wzruszył ramionami.
— Ale jesteś jeomjaengi, więc wiele osób uwierzy twym słowom — zauważył tamten.
— W sumie prawda. — Zmarszczył na sekundę brwi. — Ma pan rację.
Oboje jak jeden mąż przytaknęli.
— Co to zdjęcie? — zapytał nagle inspektor.
— Nieważne. — Cheoryeon machnął niezgrabnie ręką. — Dobrze, amhaengeosanim, niech pan już mówi, w jakiej sprawie przychodzi, bo nie chce mi się używać mych wspaniałych zdolności do tak trywialnej części jak wyjaśnienia.
— Nic w tym nie jest trywialne! — oburzył się niespodziewanie mężczyzna. — To sprawa wagi państwowej!
— Co się dzieje, król ma umrzeć...?
Oboje gwałtownie się wyprostowali, spojrzeli sobie w oczy. Przez dobre kilka sekund trwała między nimi cisza, nawet ćwierkające za oknem ptaki coś ucichły. Suyeon patrzyła to na jednego, to na drugiego, nie mogła jednak niczego zrobić, bowiem wydałaby się wtedy jej kryjówka. Musiała zatem czekać, aż ktoś wreszcie pierwszy się odezwie. I był to tajny inspektor:
— Naprawdę jesteś jeomjaengi.
W odpowiedzi jasnowidz niezręcznie odchrząknął.
Dangyeonhaji(czyt. danjonhadzi) – kor. oczywiście! — zawołał.
Odchylił się do tyłu, stracił równowagę, ponieważ zapomniał, że za nim nie było żadnego oparcia. Zamachał rękami, długie, szerokie, gradientowe rękawy szaty zafalowały, o włos omijając płomień pobliskiej świeczki. Na szczęście nie upadł, w ostatniej chwili odzyskując kontrolę nad ciałem. Usiadł prosto, zwilżył językiem usta.
— Naprawdę życie króla jest zagrożone? — wolno zapytał.
— Od jakiegoś czasu Jego Wysokość dostaje listy z pogróżkami — zaczął tłumaczyć mężczyzna. — Dostawał też hanjirodzaj papieru z własnym imieniem zapisanym czerwonym tuszemw Korei według przesądu zapisywanie czyjegoś imienia kolorem czerwonym złowróży.
— Czerwonym tuszem? — Otworzył szeroko oczy. — Niedobrze.
Ktoś zamierzał pozbawić króla głowy. To była bardzo poważna sprawa. Teraz to już różnooki kompletnie się nie dziwił, że przyszedł do niego jeden z tajnych inspektorów, których powoływał sam władca. Prawdopodobnie słuchy o wybitnym jasnowidzu doszły aż do stolicy. Chwila, król o nim usłyszał? Sam król? Ha, Cheoryeon się robił sławny! Sam wielki władca wiedział o Niesamowitym Jasnowidzu Moon Cheoryeonie! Cóż, to była tylko kwestia czasu, nim i on posiądzie taką wiedzę. Od tego uroku i mocy nie było ucieczki!
Pełne usta mimowolnie wygięły się w pysznym uśmieszku, na szczęście szybko został opanowany dzięki dostrzeżeniu kątem oka Suyeon, która wymachiwaniem ręki próbowała zwrócić na siebie uwagę. Jasnowidz szybko przywołał na twarz profesjonalną, poważną minę, oparł dłonie na kolanach skrzyżowanych w tureckim siadzie nóg.
— Przychodzisz zatem z prośbą, bym użył swych wspaniałych zdolności w celu poznania tożsamości zdrajcy, mylę się? — Uniósł minimalnie brew, posłał inspektorowi pewne siebie spojrzenie.
— W zasadzie to przychodzę z rozkazem — poprawił go tamten, zgrabnie ignorując zmrużenie oczu u jasnowidza — ale tak, dokładnie w tej sprawie. Musisz dowiedzieć się, kto śmiał grozić Jego Wysokości. Oczywiście, po wskazaniu nam sprawcy zostaniesz sowicie wynagrodzony.
No, raczej, że zarobi, bo inaczej to by mogli go pocałować w... to znaczy! Tak, niezmiernie się cieszył z możliwości otrzymania nieskromnej zapłaty za swoje usługi. W końcu tu chodziło o życie króla, nie można było tego tak lekko traktować. Ach, władca pewnie będzie dozgonnie wdzięczny Cheoryeonowi! Może nawet mu się ukłoni?
Nie, teraz to już za bardzo wybiegał w fantazję. Niech wystarczą pieniądze.
Szkoda tylko, że na drodze stał jeden problem.
— Z ogromną chęcią pomogę w sprawie — powiedział z możliwie jak największym zapałem w głosie (i udając, że miał tutaj jakikolwiek wybór). — Niestety, istnieje pewna przeszkoda.
— Jakaż to? — zdziwił się inspektor.
— Moja moc, choć potężna, nie jest w stanie sięgnąć odpowiedzi na to pytanie, ot, tak. Złowrogie widmo śmierci Jego Wysokości jest związane ściśle z nim samym, jak również tajemniczym sprawcą. Potrzebuję nawiązać kontakt fizyczny przynajmniej dłoni z jedną bądź drugą osobą, aby zajrzeć w przyszłość i tak oto określić, kto jest zdrajcą.
Tajny inspektor ewidentnie był niepocieszony tymi słowami. Nieco się zgarbił, spuścił wzrok na dzielący dwójkę stolik, choć wiadome było, że nie skupiał na nim swojej uwagi. Zmarszczył brwi, palcami zaczął gładzić okalający usta krótki zarost, wyraźnie dumając nad całą sprawą.
Złotoskrzydły mu się nie dziwił. W Joseon kult władcy był dość szczególny. Technicznie też w wielu innych krajach, ale chodziło o to, że byle kto nie miał prawa patrzeć na króla w trakcie rozmowy, a co dopiero jakkolwiek go dotknąć. Chociaż... Tutaj na wisiało na włosku życie, więc może...
— Nie ma zatem innego wyboru — usłyszał wtem.
Zamrugał, popatrzył na mężczyznę.
Inspektor wyprostował się, zawiązał kontakt wzrokowy z jasnowidzem.
— Musisz udać się ze mną do pałacu.


Dziękuję Chaos za cudowny kod do dymków <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz