Zacisnął palce na szkle. Jakiś szary, ciężki głos z tyłu głowy szeptał mu coś o tym, żeby machnął butelką jak najmocniej może. Albo przed siebie, albo we własną nogę. Żeby rozbić szkło, usłyszeć jego zgrzyt i pisk, poczuć jego drobinki na skórze. Ale obiecał.
– Pierwsza rzecz, jaką zrobisz po wyjściu?
Bernard zagryzł policzek od środka, pod językiem czując zabliźnioną tkankę. Ta sama rana, w kółko, tyle lat. Nigdy w pełni zagojona, zawsze przypominająca o tym, że sam Bernik nigdy sam siebie w pełni nie zagoi.
W ośrodku był pod opieką trzech różnych lekarzy. Psychiatry, psychologa od zajęć grupowych, i terapeuty od wszelkich zabaw typu terapia sztuki, albo gotowanie, czy inne gówno. Doktor Ayoube był chyba najbardziej nieruszony narzekaniem Bernarda. Albo przynajmniej nie pokazywał na sobie tej irytacji. Chociaż, po tylu latach pracy w ośrodku odwykowym, pewnie był przyzwyczajony do pyskatych pacjentów.
Doktor Ayoube stuknął swoim długopisem w notatnik (długi, wąski, z kolorowym pomponem na samym koniuszku i jakimś zwierzakiem na sprężynce, który skakał w powietrzu, za każdym razem jak psychiatra coś notował. Podobno prezent od jednego z jego dzieci. Bernika długopis trochę dezorientował, ale przynajmniej w bardziej niekomfortowym momentach miał na czym skupić wzrok. Na pomponie i plastikowym jednorożcu), wyrywając Bernarda z zamyślenia.
– Pierwsza rzecz, jaką zrobię po wyjściu? – powtórzył Bernik pod nosem, na co doktor przytaknął, stukając rytmicznie w zeszyt – kupię piwo.
Psychiatra zmarszczył nos i brwi. Mało kiedy śmiał się z żartów Bernarda, więc nie dziwota, że i ten przyjął z grymasem. Tylko że Bernik nie żartował.
Kupił piwo.
Poszedł do tej samej budki, w której z Sanjim po raz pierwszy kupili alkohol ze świeżo wydanymi dowodami. Chatka, oparta o ciężkie, spróchniałe drzewo, sama powoli się rozpadała. To cud, że nadal była otwarta. Bernik dobrze pamiętał, jak to babcia kasjerki ich obsługiwała. Właścicielka musiała być młodsza od niego, tuż po przejęciu rodzinnego biznesu, z przerażeniem w oczach i niepewnością co do własnej przyszłości.
– Wszyscy stąd uciekają – zaśmiała się nerwowo, zakładając za ucho kosmyk zielonych włosów. Podała mu butelkę piwa, nieco ciepłą, wydała resztę drżącą ręką – Ja też chciałam. Miałam. Ale teraz mam to.
Bernard zagryzł policzek, nie wiedząc, jak zareagować na żale. Paradoksalnie, tego na terapii go nie nauczyli. Też chciał uciec z San Tubarão. Ba, nawet mu się to udało. Ale cały czas coś ciągnęło go z powrotem. Obrzydliwa, nierozerwalna więź. Jakby miał jakiekolwiek dobre wspomnienia z rodzinną miejscowością.
(To kłamstwo. Dobrych wspomnień miał całkiem dużo, ale jakimś cudem niezwykle często udawało mu się o nich zapominać.)
Piasek wwiercał mu się pod koszulkę, w kieszenie dżinsów, między skarpetki a trampki. Mimo tego i tak usiadł na plaży. Specjalnie nie kupił u dziewczyny otwieracza, mając gdzieś z tyłu głowy głupią nadzieję, że pozostawi butelkę gdzieś za sobą, jako sentymentalną pamiątkę dla kogoś innego. Szczęśliwego nieznajomego. Otworzył kapsel kamieniem. Zapach chmielu, chociaż tak dawno go nie czuł, przyprawił go o mdłości. Jakby wczoraj nachlał się tak, że nie mógł wstać i żałował kiedykolwiek dotknięcia alkoholu. Może życie abstynenta faktycznie do niego pasowało?
Doktor Ayoube mówił o przebaczeniu. Że nie ważne, jak bardzo ktoś został zgorszony, należy drugiej osobie wybaczyć. Bo w końcu każdy jest człowiekiem, a ludzie składają się z wad, prawda?
– Gówno prawda – burknął Bernard, przyłożył butelkę do ust, i w ostatniej chwili ją odsunął. Nie, to nie po to tu przyszedł.
Ściągnął buty i skarpetki, pozwalając stopom zatopić się w chłodnym piasku. Słońce majaczyło się nad linią wody, zwiastując rychły zmierzch. Morze było chłodne, zimowe. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, ale zacisnął zęby, ale brnął dalej, aż był w słonym oceanie po kolana, aż fale moczyły linię jego dżinsów.
Bernik zacisnął zęby, westchnął ciężko, jakby zrzucał z siebie ciężar całego świata, i przechylił butelkę. W świetle zachodu, w czerwieni i pomarańczu rzadkich chmur, kolor oceanu zlewał się z piwem. Płynny gradient ze złota w turkus. Wszystko jedno, ryby nie zdechną od kropli chmielu. A jak im się umrze, to na pewno jakiś słaby rybak z chęcią je przyjmie na stół.
– Obiecaj tylko jedno – ich sesja powoli się kończyła i Bernarda świerzbiło, żeby chociażby wyskoczyć przez to pierdolone, zasłonięte kratą okno. Żeby oficjalnie zakończyć ten cyrk. Ale Doktor Ayoube dalej mówił swoim monotonnym barytonem, nadal stukał w notes. Bernik stukał dłonią w oparcie fotela, kolanem podskakiwał w rytm tykającego zegara – jeżeli nie mi, jeżeli nie jakiejkolwiek osobie trzeciej, to sobie.
Bernik zacisnął szczękę. Drugie kolano zaczęło skakać w rytm sekund.
– Obiecać co? Że będę grzecznym abstynentem do końca życia? Że wybaczę wszystkim, którzy zjebali mi życie? Że będę znów przyjacielski z zespołem, który sam mnie wypierdolił na zbity pysk? Że nagle będę normalny, założę rodzinę, może wrócę do grania na scenie?
Psychiatra pokręcił głową.
– Że nie upadniesz tak nisko, jak upadłeś wcześniej.
Bernard prawie zakrztusił się powietrzem. Co? I ten gość miał czelność brać tyle pieniędzy za sesje?
– Hę?
– Uwielbiasz użalać się nad sobą – Doktor stuknął długopisem w notes pojedynczym ruchem – uważasz, że należy ci się bycie tak nisko. Chociaż tłumaczysz sobie to, jako winę innych. Jedyne czego od ciebie chcę, to jedna obietnica. Użalaj się nad sobą, ile chcesz, ale wiedz, że nigdzie z takim podejściem nie ruszysz. Będziesz wiecznie stać w miejscu. Ale stój, jeżeli chcesz. Chcę tylko wiedzieć, że nie upadniesz niżej. Że się nie cofniesz.
Jak tylko butelka była w pełni pusta, Bernard wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę. Nie musiał jej rozwijać, żeby przypomnieć sobie, co napisał. Chyba zawsze będzie pamiętał. Wepchnął papierek w wąską szyjkę butelki, przepchał go, aż przemoknięty wylądował na dnie. Powstrzymał się przed oblizaniem palców lepkich od piwa. Zamiast tego zamachnął się, jak najbardziej mógł.
– Obiecałem – westchnął, dziwnie drżącym głosem. Nie spodziewał się, że wszystko go tak dotknie. Myślał, że po tylu latach, po Wilku, po stracie Mathilde i SZCZENIAKA całkowicie stracił możliwość odczuwania emocji. Ewidentnie nie.
Rzucił butelką przed siebie, jak najmocniej mógł. Szkło uderzyło w fale i po chwili zniknęło między wzburzoną pianą. Słońce całkowicie zniknęło za horyzontem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz