07 grudnia 2024

Od Dantego – Fan [AU]

— Zawalić to się zaraz mogą nogi pod tobą, jak ci kopa sprzedam i dupy nie ruszysz z tą deską — burknęła dosadnie Vic, oburzona kwestionowaniem jej umiejętności budowlańca. Żaden dom się nie zawali, jak ona buduje, inaczej wpierdoli każdej cegle z osobna!
Mik posłuchała groźby, która bardzo szybko mogła zmienić się w rzeczywistość, upchała pospiesznie telefon do kieszeni i chwyciła deskę, nie śmiąc nawet prosić, by Vi przestała tak zapierdalać na swoich krótkich nóżkach. Vic nie miała czasu, żeby pozwolić sobie na niezapierdalanie, jej biedne koniki czekały ściśnięte na za małej półce, a ona musiała dać im miejsce, na które zasługiwały.
Wyszły z szopy i przed domem Vic spotkały Nowalijkę, chociaż spotkały to chyba za dużo powiedziane. Vic, zbyt skupiona na swoich koniach, wręcz ciągnęła za sobą Mik z deską i w rezultacie popchnęły one przypadkiem Nowalijkę. Na szczęście była ona i tak znana jako najbardziej pechowa osoba w okolicy, takie wypadki stanowiły jej codzienność, więc Vic i Mik bez zbędnego zatrzymywania się mogły zająć się naprawdę ważnymi sprawami.
Vic wspięła się na drabinkę przy swojej nowo przesuniętej ścianie, przymierzyła deskę, po czym zwróciła się do Mik.
— Podaj mi wiertarkę.
Pot wstąpił na czoło przyjaciółki, spojrzała niepewnym wzrokiem na skrzynkę z narzędziami, na Vic, ale żądza mordu już płonęła w jej oczach, Mik nie pozostało wiele czasu. Vic uważnie patrzyła, jak przyjaciółka wyciąga niewłaściwie narzędzie i jej podaje.
— Na chuj mi kombinerki? — warknęła, unosząc rękę, jakby miała zaraz zdzielić nimi Mik. — Wiertarkę daj!
Widać było, że Mik pochodziła z domu, gdzie nie nauczono ją, komu miała świecić. Chyba będzie musiała ją wysłać na szkolenie do starego.
— Spiłować mam ci ten pusty łeb, żeby wsadzić tam obrazek wiertarki? — odparła Vic, gdy tym razem ujrzała przed sobą pilnik do metalu.
Patelnia praktycznie już wisiała niczym katowski miecz nad głową Mik, ta jednak w końcu znalazła właściwe narzędzie, świadomie czy przypadkiem, Vic już nie chciała w to wchodzić.
— No, dziękuję, jesteś cudowna, przesłodka i wspaniała, Mik, nigdy się nie zmieniaj, uwielbiam cię — odparła. — A teraz trzymaj mnie, łbie, żebym nie spadła, bo dostaniesz tak, że z orbity cię wypierdoli.
Asekuracja ustawiła się na pozycji, Vic przyłożyła wiertarkę w zaznaczone ołówkiem miejsce i…
— Nie podłączyłaś? — mruknęła, bez skutku klikając włącznik.
— Podłączyłam — powiedziała Mik, śledząc kabel wiertarki wetknięty w gniazdko. — Chyba Groteska przegryzła znowu kable.
No tak, przemeblowanie domu Groteski, to znaczy jej ścian, bez zapowiedzi, pewnie mnie ucieszyło gotki i dało jej paskudne poczucie mieszkania w kraju płynącym biedą i rozpaczą – Belgii.
— Dobra, dawaj młotek — zawyrokowała Vic, bo chociaż nikomu nie życzyła, żeby odczuł na własnej skórze patologię tego inwazyjnego skrawka na ziemi, to musiała zająć się swoimi końmi.
Młotek poszedł w ruch, parę gwoździ przytwierdziło pierwszą podporę półki do ściany, ale kiedy tylko Vic się odwróciła, żeby przejąć od Mik resztę materiałów, wszystkie wbite gwoździe wyskoczyły ze ściany.
— Groteska! — krzyknęła Vic, uderzając pięścią w ścianę i robiąc w niej wklęśnięcie. Odpowiedział jej skrzek diabłów pochodzący z mrocznej przestrzeni między biblijnymi wersami. — Sklej pieroga i daj mi półkę zrobić!
— Czekaj, mam pomysł — powiedziała przyjaciółka, po czym poszła szybko do swojego mieszkania i wróciła z paroma różnymi zdjęciami w dłoni.
Vic rozpoznała kilka osób na fotografiach, wszystkie to były piękne kobiety, jedne pochodzące z dalekich krajów, inne bardzo umięśnione i z wyzywającym spojrzeniem. Mik wsadziła zdjęcia między ścianę a listwę, a po chwili te zniknęły, wciągnięte do przestrzeni międzyściennej z zadowolonym pomrukiem ich lokalnego potworka. Udobruchana kobietami Groteska już nie wybiła żadnych gwoździ ze ściany.
— To co teraz? — zapytała Mik, gdy obie przyjaciółki stanęły przed krzywo powieszoną półką i z górą gruzu walającą się pod nią. Vic, patrząc na część koników przeniesioną na nową półkę, zastanawiała się, czy właśnie w takie poczucie euforii wprawiały koleżankę jej mecze ligi przegrywów.
— Teraz jedziemy po nowego konia — powiedziała, a oczy błyszczały się już na myśl o sklepie wypełnionym figurkami.
— Dobra, ale moim passatem. — Mik wyprostowała się dumnie. Passat był jej największą chlubą i drugą największą miłością po lidzie, chociaż mruczała do niego często „mój Rakanku”, więc Vic nie była pewna, czy po prostu nie wychodziło na jedno i to samo.
— Nie, bo przebiłam mu opony wczoraj w nocy — zachichotała.
— Vic!
— Jedziemy moim!
Przyjaciółki wyjechały z domu ściśnięte na rowerze Vic.
Dwukołowa bestia gnała po niewielkich uliczkach, a poza świstem jej opon dało się słyszeć głos Mik, która w ramach otuchy i manifestowania przeżycia śpiewała Barkę. Vic coś kojarzyła, że jest to związane z największym idolem Mik, ale jej to się zawsze wydawało, że w piosence chodzi o wybijanie komuś barku.
Dojechały wreszcie do całonocnego sklepu z zabawki, Vic musiała oczywiście ponarzekać na brak podobnych wynalazków w Belgii, zaś Mik znowu jej nie uwierzyła, że ten kraj istnieje i machnęła ręką, ciągnąć przyjaciółkę do środka.
Rozdzieliły się bardzo szybko. Mik zainteresowała się małymi króliczkami i innymi zwierzątkami ubranymi w różne ładne ciuszki, sylwkurczasy czy jakoś tak się nazywały, Vic oczywiście pognała do miejsca wypełnionego końmi. Zgarnęła od razu trzy nowe figurki w półki, wyciągała rękę po czwartą, gdy zdała sobie sprawę, że może jej nie starczyć pieniędzy. Ale przecież już je wzięła, zżyła się z nimi, nie mogła żadnego odłożyć!
I wtedy przy regale pojawiła się Mik, posyłając głupi uśmieszek Vic.
— Kupię ci tego konia, jak zagrasz ze mną w ligę — powiedziała, śmiejąc się psychodelicznie.
Vic padła na kolana, przeklinając kapitalizm, który zmuszał ją do takich poświęceń dla ukochanych koni. Nie miała jednak wyboru, musiała pozwolić przyjaciółce zniszczyć i jej psychikę.
— Czy można chociaż grać koniem?
— Tak.
— Dobra.


— Ale super bajka! — zawołał Song An, gdy napisy końcowe zaczęły lecieć. — Są kolejne odcinki?
— Jest 2137 odcinków. — Syren przewertował pudełko z płytkami, pokazując chłopakowi ich sporą ilość. — Trochę już widziałem, bo lubię się pośmiać z istnienia debili jeszcze większych ode mnie. Wyobrażasz sobie żyć z takimi wariatkami? Wstają tylko z łóżka i od kolejnego ich wymysłu życie całego osiedla zależy.
Song An przeglądał chwilę książeczkę ze spisem odcinków, aż wybrał ten zatytułowany „Socjalizm”.
— Mają swoje wady, ale nadal jestem ich fanem — powiedział, podając krawcowi właściwą płytkę. — Jakbym je spotkał, to bym pewnie popłakał się ze śmiechu przy nich!
Dante odpalił kolejny odcinek, rozwalił się na kanapie, parsknął krótko.
— Ja bym pierdolnął obie młotkiem, zakopał i liczył, że się więcej w tych pustych łbach nie urodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz