23 grudnia 2024

Od Seymoura – Yule
All I Want for Yule (I)

Zima napadła na Stellaire, zaspała wszystko białym puchem. Ignisa momentalnie chuj strzelił. Genashi narzekał na wszechobecne zimno, na konieczność noszenia puchatej kurtki i realną możliwość wypierdolenia się na prostej drodze, gość spalonej nitki nie zostawiał na szybko zapadającej ciemności i nieodśnieżonych chodnikach. Tylko świąteczne lampki ratowały sytuację – Ignis stwierdzał, że w sumie były ładne, ale na dobrą sprawę mogłyby też dekorować miasto latem, nie trzeba było z nimi czekać na tę nieznośną porę roku.
Na szczęście ich zwyczajowe, wieczorne posiadówy przy czymś mocniejszym, sprawiały, że wokalista odzyskiwał humor, a wraz z nim bojowy nastrój na wkurwianie syrena i dostarczanie niekończących się powodów do śmiechu dla reszty kompanii.
— Popierdoliło ich z tymi śnieżnymi dekoracjami — mruknął Ignis, nim przechylił szklankę z charakterystyczną, ognistą zawartością, kończąc drinka. — Światełka spoko, ale śniegu jest o, tak zwane, w chuj za dużo, nie trzeba jeszcze rozkładać wszędzie waty.
Raam parsknął śmiechem, Seymour niby usłyszał wypowiedź Dantego, ale jakoś tak wypadła drugim uchem, gdy czarodziej zatracił się w głaskaniu ciepłego, wilczego boku.
Vi siedział przy nim, otoczony lśniącym szafirowo ramieniem, obracając w dłoni szklankę i podskubując resztki frytek. Seymour rozkojarzył się, popełnił lekki błąd taktyczny, zaczął od medwiedańskiego portera, i teraz świat nabrał ciepłych i pluszowych barw, gdy blask świątecznych światełek igrał w ciemnych lokach, tańczył na krawędzi ulubionych kolczyków.
— Co? — spytał Vi wyczuwając coraz intensywniej błądzące po jego twarzy spojrzenie Seymoura.
— Słodki jesteś, Vi — odparł Seymour, uśmiechając się. — Jak taki lukrowany pierniczek.
Wilkołak parsknął śmiechem, wyjął czarodziejowi szklankę z dłoni, ustawił gdzieś dalej.
— Wezmę ci coś do jedzenia, co?
— Coś słodkiego? — zamruczał Seymour, radośnie przyciągając wilkołaka jeszcze bliżej, nie dając mu nigdzie się odsunąć.
— Seymour! — Vi próbował coś jeszcze powiedzieć, słowa utonęły w kolejnej salwie śmiechu, gdy usta muzyka zderzyły się z policzkiem, odnalazły w końcu ucho.
Nie przejął się tym, czy faceci patrzą, czy któryś nie kopnie ich pod stołem, nie rzuci komentarza. Seymour cieszył się swoim Pluszakiem, a szumiące w głowie procenty wydobywały z niego całą tą wypełniającą serce czułość, jednocześnie roztapiając mury rozsądku trzymające emocje w ryzach.
Gdy wchodzili do baru, trochę przeszkadzała mu ta pusta scena gdzieś w rogu, z krzywo stojącym mikrofonem i wiszącymi nad nim głośnikami, czekająca tylko na to, aż ktoś podejdzie i spróbuje swoich sił ze świątecznymi przebojami. Seymour stawiał na to, że Zapałka pierwszy wystartuje do śpiewania, choć utwory traktujące o śniegu i zimie stały bardzo nisko na jego liście ulubionych rzeczy do śpiewania. Teraz zaś, gdy Ignis zajmował się raczej pikantnymi skrzydełkami, a Seymour kołysał się w takt muzyki wygrywanej przez złote dzwonki sań, w tej czarodziejskiej głowie pojawił się przegenialny pomysł.
Ostatni buziak, Seymour wstał chwiejnie, uśmiech nie schodził z zakochanej twarzy.
— Idę śpiewać — oznajmił, przegarniając po drodze włosy Vi. — Dla ciebie.
Ruszył w stronę sceny, szybko złapał balans, choć świat się kołysał, wszedł na scenę, oparł się o krzywy kij mikrofonu. Popatrzył po gawiedzi, nie zwrócił jednak uwagi na pozostałych klientów baru, obdarzających go umiarkowanym zainteresowaniem, spodziewających się pewnie jakiegoś mało sensownego miauczenia od wyraźnie pijanego gościa. Nie, Seymoura interesowały tylko jedne oczy, te rozkochane i metaliczne, wpatrujące się w niego z czułością, gdy Vi opuścił swoje miejsce, znalazł jakiś stołek dużo bliżej.
Jedna świąteczna piosenka minęła, rozbrzmiała kolejna. Seymour zakołysał się w takt dobrze znanej melodii, grającej na wszystkich stacjach radiowych przez cały grudzień, brzmiącej w sklepach i w reklamach.
I don't want a lot for Yule, there is just one thing I need — zaczął, pierwsze parę osób się odwróciło. — I don't care about the presents underneath the Yule tree.
Seymour uśmiechnął się szerzej, nie spuszczał wzroku z siedzącego tuż pod sceną Vi.
I just want you for my own, more than you could ever know. — Muzyk wyciągnął dłoń w stronę swojego Pluszaka. — Make my wish come true! All I want for Yule is you!
Muzyka popłynęła dalej, coś strzeliło w starym głośniku, jeszcze parę osób odwróciło się, by posłuchać całkiem niezłego głosu tego pijanego gościa ze sceny. Seymour odleciał kompletnie wraz z utworem, gładko przebiegając przez kolejne wersy. Był zbyt pijany, by się zdziwić, jak dobrze je pamięta. Dłoń sięgnęła w końcu magii, głośnik obrósł iluzoryczną, roziskrzoną jemiołą.
Oh, I won't ask for much this Yule, I won't even wish for snow. — Seymour znów wyciągnął rękę w stronę Vi. — I'm just gonna keep on waiting underneath the mistletoe.
Nie zwracał uwagi na to, że na tym etapie wszystkie oczy spoglądają już na niego.
'Cause I just want you here tonight, holding on to me so tight. — Posłał Virgilowi uśmiech. — What more can I do? Oh, baby, all I want for Yule is you!
W końcu wilkołak zerwał się, wskoczył na scenę, Seymour poczuł tylko szczupłe ramiona zaciskające się wokół niego z większą siłą, niż można by je posądzać, i ciepło ukochanego ciała, napierające mocno na niego. Czarodziej puścił mikrofon, a kolejne wersy świątecznego hitu utonęły w długim pocałunku pod jemiołą.


Choinki jeszcze nie było, ale Vi skończył już lekkie przemeblowanie salonu, by było na nią miejsce, Seymour zaś sprawdzał właśnie, czy ten żeliwny stojak, który kupili w zeszłym tygodniu, da radę utrzymać rozłożyste drzewko, przyglądał się masywnym śrubom.
— Seymour?
— Hm? — Muzyk zerknął przez ramię, Vi podszedł bliżej, klapnął na podłodze koło niego.
— Co byś chciał pod choinkę?
Seymour zastanowił się chwilę, w końcu wzruszył ramionami.
— W sumie to nic.
Virgil wtulił mu się o plecy, westchnął w ucho, oparłszy podbródek na ramieniu.
— Seymour, nie bądź taki. Musi coś być.
Czarodziej oderwał dłonie od stojaka, sięgnął nad ramieniem, wzburzył te ciemne loki.
— Nie ma, serio. Co ja mogę w ogóle chcieć?
— Nie wiem, dlatego pytam. — Vi wydął usta, zamilkł na moment, nim nowy pomysł zalśnił w oczach. — A co chciałeś, jak byłeś dzieckiem?
— Och, hm…
Stojak zaległ na podłodze, kompletnie zapomniany, gdy Seymour poprawił się, przekręcił lekko, siadając bokiem do Vi, zagarniając go sobie na kolana. Twarz muzyka przybrała wyraz zamyślenia.
— W sumie to zawsze prosiłem o to samo — wyznał w końcu.
— I co to takiego było?
— Chciałem… — urwał, coś zmieniło się w spojrzeniu, w tonie głosu. — Chciałem pieska, takiego, żeby był tylko mój. Albo jakby Mikołaj nie mógł dać mi pieska, to chociaż pluszaka, takiego do przytulania i kochania. — Były czarodziej westchnął. — Ale zawsze dostawałem tylko klocki albo jakieś gry logiczne, czasem narzędzia, takie tam. Słabo się przytula zestaw śrubokrętów magnetycznych.
Vi patrzył na niego oniemiały, tą krótką wypowiedzią wytrącony z pogodnego, świątecznego nastroju. Seymour uśmiechnął się w końcu.
— Ale teraz mam ciebie, Vi. Mojego wilka i pluszaka, całego do przytulania i kochania. — Muzyk objął go ciaśniej, mocniej przycisnął do piersi. — Czego ja mam jeszcze chcieć, jak ty jesteś ze mną?
Virgil tulił się do niego całym swoim wilczym ciepłem, smukłe ramiona zadrżały pod dotykiem, a nos wcisnął się gdzieś w okolicach obojczyka, wilgotne łzami oczy zamoczyły koszulkę. Seymour gładził szczupłe plecy, w końcu poczuł, jak ciężar coraz mocniej go przeważa, więc pozwolił im obojgu zalegnąć na podłodze, nie przejmować się już niczym.
— Vi? — zagadnął, nie przestając głaskać wtulającego się w niego mężczyzny.
— Hm? — głos wciąż brzmiał wilgocią, wilkołak nie podniósł nawet głowy.
— Co ty byś chciał pod choinkę?
Virgil poprawił się mu w ramionach, koszulka do reszty przesiąkła łzami.
— Ciebie. Ale szczęśliwego i uśmiechniętego — odparł między pociągnięciami nosem.
Seymour parsknął śmiechem, przyciągnął mężczyznę jeszcze bliżej, choć to bliżej przecież już nie istniało, gdy lgnęli do siebie całym swoim ciepłem.
— Jestem już szczęśliwy i tak uśmiechnięty, że się niedługo zmarszczek dorobię.
Tym razem śmiech przebiegł przez oba ciała. Seymour przegarnął te ciemne loki.
— Bez żartów. Vi, co byś chciał? Co by cię najbardziej ucieszyło?
Rzeźbiarz wsparł mu się na piersi, spojrzał głęboko w oczy, uśmiechnął się.
— Ten twój łobuzerski uśmiech, gdy odpakowuję to, cokolwiek postanowiłeś mi na Yule dać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz