29 grudnia 2024

Od Nikandros – Yule

Zaproszenie odebrała z niemałym zaskoczeniem. W sumie wyglądało na to, że nadawca nie był zbytnio pewien decyzji, patrząc na krzywą kursywę i przekreślony, kilka razy błędnie podany adres. Ewidentnie ktoś nie był pewien, czy warto zaprosić Nikandros do grona przyjaciół. Ale koperta wylądowała pod jej stopami, więc musiał wreszcie podjąć decyzję. Czy dobrą, to już inna sprawa.
W każdym razie, niemałe zaskoczenie, przynajmniej od strony Nikandros, nie oznaczało, że nie było ono całkiem pozytywnym zaskoczeniem. Yule zwykła spędzać z rodziną (oczywiście nie miała w tym zbytnio wyboru), a teraz miała przeżyć pierwsze święta samotnie. Hm, może to dlatego dostała zaproszenie? W końcu rzeź Lohengrinów nie obyła się bez szeptów. Ba, nawet dziekan zaprosił ją do gabinetu, złożył kondolencje i zaoferował możliwość przerwy w ramach rekonwalescencji mentalnej. Nikandros oczywiście się nie zgodziła, prospekt siedzenia zamknięta w pokoju i gnicia w samotności był niezbyt zadowalający. Zdecydowanie wolała chodzić na zajęcia, nawet jeśli większość rówieśników i prowadzących posyłało jej dziwne spojrzenia.
W każdym razie, zaproszenie było całkiem interesujące. Nie miała przyjaciół na studiach, trzymała się sama i nie miała problemu ze statusem odrzutka. Ktoś musiał zapytać ochronę, gdzie ma pokój, skoro koperta zaadresowana do Nikandros została wsunięta pod odpowiednie drzwi. Tylko kto?

– Jesteś z Medwii – usłyszała trzy dni przed otrzymaniem zaproszenia, po zajęciach z konserwacji obrazów. Ewidentnie miało brzmieć, jak pytanie, ale zbyt monotonny ton głosu zmienił znak zapytania w kropkę. Przynajmniej gość się nie mylił.
Nikandros kiwnęła głową, wciąż skupiona na pakowaniu torby. Okienko oznaczało lunch, a jego nie miała zamiar spędzać w duchocie budynku, w którym miała być zamknięta ponownie aż do zachodu.
Zawiązawszy szalik pod szyją, odwróciła się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z jej rozmówcą. Widziała chłopaka na kilku innych przedmiotach, musieli mieć podobne harmonogramy. Za nic nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia, ale to on wdał się w zażyłą dyskusję z wykładowcą historii sztuki o tym, że w przykładach używał za mało zróżnicowanych artystów. Cokolwiek to znaczyło.
Chłopak wyciągał w jej stronę rękę, po czym cofnął ją, żeby poprawić swoje ogromne okulary, cały czas zsuwające się z nosa. Znów wyciągnął dłoń, pociągając nosem.
– Percy.
Nikandros kiwnęła głową. Po tym, jak bacznym wzrokiem obserwował jej sygnet z rodowym symbolem, nie musiała się mu przedstawiać.
– Jesteś z Medwii – powtórzył Percy, kiedy wyszli już z audytorium. Ciągnął się za nią jak ogon, jak niezawiązana sznurówka. Ale ewidentnie podszedł do niej, mając w planach powiedzieć coś więcej, więc pozwoliła mu szurać trampkami i pociągać nosem, kiedy składał słowa – jeździsz na nartach? Albo czymś innym?
Nikandros zatrzymała krok. Tego pytania się nie spodziewała. Oczekiwała pytania o akcent, może o jakieś świąteczne rytuały, którymi Percy chciał zaimponować jakiemuś innemu miedwiedańczykowi, ewentualnie o jakiegoś malarza, skoro chodzili na zajęcia z konserwacji. Ale nie personalne pytanie o zimowy sport. Podniosła brwi na bruneta, ale ten nie elaborował. Nadal ściskał wszystkie swoje zeszyty na piersi, zaciskając palce na ich rogach, jakby nie mógł sobie znaleźć torby lub plecaka. Może specjalnie paradował z nimi w dłoniach, żeby wyglądać na mądrzejszego?
Nikandros wróciła wspomnieniami do dzieciństwa. Wychowali się w górach, które większość roku pokryte były grubą warstwą śniegu – oczywiście, że jeździła na nartach. To ojciec ciągnął wszystkich na stok i chociaż matka wolała przesiedzieć dni w hotelowym jacuzzi, Ioannis kazał każdemu dziecku, chociaż spróbować zjechać z górki. Na jedno z Yule sprezentował wszystkim kupony na lekcje narciarstwa. Nawet, jak musiał potem słuchać narzekania Damoklesa przez kolejne trzy miesiące, kiedy złamał rękę podczas jednego ze zjazdów.
Nikandros wzruszyła ramionami. Lepiej nie odkrywać przed obcymi zbyt dużo.
– Coś tam umiem. Skąd pytanie?
Percy znów pociągnął nosem, ale tym razem wyglądał na pewniejszego siebie. Jakby wcześniej nie był pewien, czy jego zaczepianie w ogóle miało jakikolwiek sens, a odpowiedź Nikandros utwierdziła go w tym, że jednak miało.
– Jeździmy z grupą znajomych co roku w góry na Yule. Bo nie lubimy świąt, nie świętujemy, nieważne. W tym roku wyskoczyła nam nagle jedna osoba. A zadatek na mieszkanie już mamy zapłacony, wszystko inne też. Może chciałabyś, nie wiem – wzruszył ramionami, niby nonszalancko. Poprawił okulary, odwrócił wzrok – nie spędzać świąt sama, czy coś.
– To bardzo miły gest, dziękuję – kiwnęła głową Nikandros, i dopiero wtedy Percy z powrotem zwrócił na nią oczy – zastanowię się.

Zaproszenie przyszło trzy dni później. Wsunięte przez szparę w drzwiach, zapakowane w kremową kopertę, przewiązane czerwoną kokardą. W środku znajdowały się dwie kartki, jedna z wydrukowanymi informacjami na temat wyjazdu (czas i miejsce zbiórki, adres wynajętego tuż pod stokiem domku, co trzeba zabrać, a czego nie), druga wypełniona była ręcznym pismem. Kilka razy poprawiany adres (całkowicie zbędny, w końcu był wydrukowany na pierwszej kartce z informacjami), dane do przelewu za nocleg, informacja na temat grupy, z którą miała jechać. Percy ewidentnie zdawał sobie sprawę z tego, że Nikandros nie kojarzy żadnego z nich. Podał imiona, znaki rozpoznawcze, i to, kto z kim dzieli jakie zajęcia. Okazało się, że Percy jest głową kółka szachistów, i do tego wiceprezydentem rady studentów. Nie dziwota, że zna harmonogramy każdego z kampusu.
Nikandros nie planowała zgodzić się na wyjazd. To całe zastanowienie miało zbyć Percy’ego, zakończyć w cywilny sposób rozmowę, aby nigdy nie skrzyżować z nim spojrzeń po raz kolejny. Ale po przejrzeniu zawartości koperty coś kazało jej zatrzymać się i faktycznie zastanowić nad propozycją. Co innego miała robić w Yule? Siedzieć w akademiku, przygotowując się do kolejnych egzaminów? Wrócić do Lohen, żeby obejrzeć zgliszcza Srebrnej Kety? Z Lohengrinów nie pozostał nikt. Dalsza rodzina również nie raczyła się odezwać – Priscilla spaliła wystarczająco dużo mostów, by zapewnić kolejnym pokoleniom całkowity brak wsparcia od kogokolwiek poza nią i jej mężem. A że oni oboje byli teraz martwi…
Nikandros wysłała Percy’emu krótkiego maila w podzięce i chociaż na niego nie odpowiedział, złapał z nią kontakt wzrokowy i kiwnął głową na kolejnych zajęciach z konserwacji obrazów.

Towarzystwo okazało się całkiem zjadliwe. Nie nękali Nikandros pytaniami o jej przeszłość, rodzinę, czy cokolwiek innego. Rozmowy kończyły się na tematach niewychodzących poza kampus, co było miłą odmianą. Grupa składała się z Percy'ego, jego dziewczyny i jej chłopaka (jakkolwiek to działało) i parki studentek z kierunków wychowania fizycznego, które ustanowiły sobie jakiś zakład, która z nich wytknie komu więcej błędów w sposobie jazdy. Na szczęście po jednym ostrzejszym spojrzeniu od Nikandros odpuściły komentowanie jej stylu.
Każdy z grupy zdecydował się na nietradycyjne spędzanie Yule z innego powodu. Percy narzekał na konsumpcjonizm święta, rodzina jego dziewczyny mieszkała za daleko, żeby ta mogła pozwolić sobie na krótki wyjazd na drugi koniec Riftreach, tylko żeby gnić przy stole trzy dni. Wuefistki chciały spędzić święta na sportowo, tym bardziej że poznały się na stoku i niedawno świętowały rocznicę. O powody Nikandros nikt nie pytał, więc albo wiedzieli o rzezi, albo po prostu nie mieli ochoty z nią zbytnio konwersować. Co Nikandros w pełni pasowało.
Novendyjskie stoki w żaden sposób nie przypominały tych, na których się wychowała. Krótkie, płaskie, wiecznie dośnieżanie sztucznym puchem. Ale przynajmniej, dzięki Yule były puste. Tien, dziewczyna Percyego, narzekała trochę, że nie można zatrzymać się na grzane piwo czy wino, ale zamknięte karczy oznaczały więcej czasu na stoku. Plus, jej (drugi) chłopak wcisnął do kurtki dwie piersiówki i dzielił się ze wszystkimi. Nawet z Nikandros, choć rzucił jej niepewne spojrzenie.
Jeżeli Nikandros miała być w pełni szczera, po drugim dniu zjazdów zadecydowała, że była naprawdę wdzięczna za zaproszenie. Zapomniała, jak bardzo tęskniła za śniegiem w Novendii, jak łatwo było jej wejść w wiązania i pozwolić nartom rozwinąć prędkość. Jak prosto było wyłączyć na chwilę myślenie, ponieść się spadkowi góry i cichemu szuraniu sztruksowego puchu.
W dzieciństwie Yule było świętem, którego Nikandros nie oczekiwała z radością. W przeciwieństwie do większości społeczeństwa nadchodzące święta nie wypełniały jej ciepłem ani ekscytacją. Yule, według Nikandros, łączyło się z uczuciem kamienia w żołądku i gardle, z kłębkiem niewygody i nieokreślonego bliżej lęku, zbitego gdzieś w klatce piersiowej. Z ciężkimi posiłkami, jeszcze cięższymi rozmowami przy świątecznym stole. Kiedy wszyscy byli mali, Lohengrinowie spędzali święta w licznym gronie bliższych i dalszych krewnych, z wielką choinką i jeszcze większą górą prezentów pod nią. Ale gdy matkę opętała paranoja, gdy ubzdurała sobie, że każdy z rodziny jest przeciwko niej i potajemnie czyha na ich majątek, zostali tylko oni. Yule było bardziej dla Nikandros związane ze stresem i zmęczeniem niż magią i ciepłem zimowych świąt.
Kiedy wszystkie rodziny siedziały przy świątecznym stole, zapychając się ciężkim jedzeniem i mrucząc o polityce i plotkach, Nikandros z grupą nowych znajomych (nie nazwałaby ich przyjaciółmi w żadnym kontekście, ale znajomi wydawali się odpowiednim oznaczeniem. Chcąc nie chcąc, nie byli już jej w pełni obcy) wspinała się na szczyt góry. Kiedy na niebie zabłysła pierwsza gwiazda, oznaczająca chwilę otwarcia prezentów, oni rzucali się śnieżkami i ustawiali wyścig po stoku. Miło było oderwać głowę od myśli o spadku, o pogrzebach, o wwiercających jej dziurę w plecach spojrzeniach rówieśników. Nawet pozwoliła sobie na uśmiech, kiedy wszyscy ustawili się do pamiątkowego zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz