25 grudnia 2024

Od Annikki – Yule
Silver skates, a-gliding on the snow, through the frosty air, we go hand in hand (I)

Wypadek na drodze, cała czteropasmówka zakorkowana, autobus utknął kawałek przed najbliższym przystankiem, kierowca machał tylko ręką na tych, co chcieli wysiąść, nie dzielić z nim losu kiszenia się pojeździe przez godzinę – Annikki westchnęła, zadrżała, stając na ośnieżonym chodniku z latarniami przeganiającymi nocne ciemności, choć było ledwie chwilę po siedemnastej. Wpierw popsute metro, potem urwany pasek od torby, teraz to. Świat zachowywał się, jakby próbował jej powiedzieć, że to nie czas na zajmowanie się papierami w biurze wieczorem, że powinna przestać zbywać telefony cioci, przyznać się, że pracuje przed świętami do późna oraz że będzie też pracować w samo Yule i dać się jej przekonać do zmiany zdania.
Obiecała sobie przemyśleć to jutro, po załatwieniu czekających obowiązków. Doskonale wiedziała, że tak najprawdopodobniej się nie stanie, ale pomysł uspokoił część wyrzutów sumienia, pozwolił ruszyć przez miasto, przeciąć rynek starego miasta, bo tak będzie szybciej.
W ciepłe miesiące skrzydła poniosłyby ją ponad budynkami, lecz zima chlastała twarz mrozem, okulary zbierały drobinki śniegu, podróż robiła się bardziej uciążliwa niż skuteczna. Więc niewielka, szczupła postać, z kolorowymi skrzydłami przyciśniętymi do pleców i wrażliwymi na zimno czułkami schowanymi pod grubą czapką tak, że ich końcówki wystawały śmiesznie przy policzkach, lawirowała między spacerowiczami, od czasu do czasu stając jak ten słup soli i zatrzymując spojrzenie na rozwieszonych po całym rynku lampkach i ozdobach, pięknych, błyszczących, świecących. Cóż, przy wybieraniu trasy nie wzięła tych nieuniknionych postojów pod uwagę, nie przemyślała ilości przyciągających ćmowe zmysły drobiazgów sprzedawanych na jarmarku świątecznym.
Nie sądziła, że ktoś będzie tam jaśnieć mocniej od wszystkich brokatowych bombek razem wziętych.
Może to było tylko przywidzenie, projekcja wyobraźni, tak pomyślała w pierwszej chwili, ale nie, jako żywo właśnie Hotaru zgrabnie przechodziła od budki do budki, a uśmiech jej roztaczał wokół ciepłą aurę, zostawiał po sobie to uczucie powrócenie w chłód, choć przecież ani na moment się z niego nie wyszło. To nie ona wybrała, to ciało samo zareagowało – nim Annikki dobrze pojęła, co robi, już wciskała się w mały tłum drepczącymi powoli po jarmarku, cudem znajdowała przejścia między rozdzielonymi na krótko parami. Sięgnęła ręką, musnęła placami drobne ramię, w ostatniej chwili zawołała znajome imię, bo ktoś jej właśnie zaszedł drogę.
— Hotaru!
Tancerka przystanęła, obróciła się, instynktownie patrząc nieco w górę, tam, gdzie powinny znajdować się charakterystyczne, łatwe do wytropienia czułka, lecz poradziła sobie bez nich, odnalazła schowane za szkłami oczy. Miła iskierka przeskoczyła między spojrzeniami, ćma uśmiechnęła się lekko.
— Annikki — powiedziała Hotaru, odwzajemniając uśmiech. — Ale mnie zaskoczyłaś. Co tu robisz?
— Próbowałam się dostać do pracy, ale zauważyłam jarmark i tak jakoś… — mruknęła, z jakże wielkim zainteresowaniem podziwiając słój konfitur. — Postanowiłam się przejść między straganami.
— O tej porze do pracy?
— Ktoś musi pisać dla gazety nawet w Yule. — Wzruszyła ramiona, spróbowała zmienić temat. — Ty co robisz?
Ustąpiły miejsca jakiemuś starszemu panu, poszły dalej razem, niespiesznie krocząc pod sznurami lampek, otulone zapachem grzanego wina i świeżo wypieczonych pierniczków.
— Naszło mnie na pooglądanie ozdób świątecznych — wyjaśniła tancerka, zerkając na boki, dzieląc się skromnymi skinieniami głowy ze sprzedawcami. — Yule nie jest szczególnie obchodzonym przeze mnie świętem, ale lubię popatrzeć na te wszystkie śliczne rzeczy. — Hotaru zatrzymała się, delikatnie złapała za sznurek bombkę w kształcie motyla, z drobnymi koralikami zwisającymi z końcówek jego skrzydeł. Uniosła, pokazała wróżce. — Zobacz, jakie urocze.
Annikki spojrzała na bombkę, zaraz wzrokiem uciekła nieco ponad złote skrzydełko, przelotnie przyglądając się zachwyconemu mnogością barw i ozdób uśmiechowi Hotaru, brązowym oczom odbijającym ciepłą łunę światełek, kosmykom uciekającym spod czapki, oprószonym śniegiem.
— Bardzo — powiedziała, niepewna sama, co miała na myśli.
Wiekowy gnom o gęstej, rudej brodzie zachwalał swoje czekoladowe wyroby, idealne na prezent dla wymagających smakoszy łakoci, gdzieś dalej szeroko uśmiechnięta elfka pokazywała piękno ozdób wyrzeźbionych w krysztale górskim, fasetkowe oczka kolibrów i myszek wydawały się ożywać przy mnogości świateł padających na przejrzysty kwarc. I po chwili znów jedzenie wyparło bibeloty, ciasta odbiegające nieco od tradycji kusiły słodką polewą o smaku zielonej herbaty i puszystym wnętrzem. Annikki nie zastanawiała się długo, kupiła większy kawałek dla Hotaru i wciskała jej w dłonie pudełko, nim tancerka zdążyła skończyć tłumaczyć, że przecież nie trzeba.
— A ty? — zagaiła Hotaru, wygrzebawszy twarz z szalika po przyjęciu ciasta. — Co lubisz w takich jarmarkach?
Wróżka zawahała się, uciekła gdzieś wzrokiem. Na ostatnim była chyba na studiach, teraz też wcale nie weszła między stragany, bo coś jej się odmieniło w kwestii zwiedzania jarmarków… Wtem dobrze znany dźwięk ostrzy tnących lód doszedł spiczastych uszu, zmęczone śmiechy i krzyki rozgrzanych ludzi przyciągnęły jej uwagę. Na końcu alejki, w niewielkiej odległości od jarmarku drzwiczki bandy lodowiska stały szeroko otwarte, zapraszając do zabawy na niewielkiej, kameralnej przestrzeni. Odpowiedź stała się nagle jasna i oczywista, Annikki kiwnęła brodą.
— Lodowisko.
Hotaru uśmiechnęła się szerzej, przyjrzała uważniej ćmie. W istocie nie dziwiło jej zaskoczenie, które słowa wywołały, przecież nikt by nie posądzał jej o zamiłowanie do sportów, a do tych, które najbardziej lubiła i do których zainteresowanie przejęła z krwi rodziców, potrzebna była odpowiednia pora. Nic dziwnego, że przez większość roku wyglądała na zawodnika klasy „słupek pod siatką”.
— Czemu lodowisko?
— A da się nie lubić lodowiska? — odparła, marszcząc lekko brwi. — Zima bez jazdy na łyżwach czy nartach to nie zima.
— Tak to widzisz?
— Tak zawsze dla mnie było, wyniosłam to z rodzinnego domu. Dorośli musieli trzymać dzieciaki za ramiona, żeby nie pchały się z łyżwami na lód, zanim ktoś się nie upewnił, że jezioro porządnie zamarzło, a potem cała wioska się bawiła. No i skoki na nartach były jeszcze popularne. Robiło się skocznię z najwyższego wzgórza i ćmy latały.
Cichy śmiech umknął z ust Hotaru wraz z mlecznym obłoczkiem.
— Brzmi bardzo ciekawie.
— Ty nie miałaś podobnie u siebie? — zainteresowała się wróżka.
— Nie, nie umiem nawet jeździć na łyżwach — przyznała tancerka. — Rzeka nie zamarzała, a że mieszkałam w małej miejscowości, to też nikt nie rozkładał lodowiska… — Zauważyła, że Annikki nie znajduje się już dłużej przy jej boku, zerknęła za siebie, przekrzywiła głowę. — Coś nie tak?
Ćma patrzyła, jakby Hotaru właśnie przyznała, że nigdy w lecie nie poszła na spacer, że na jesień nie oglądała dyń, że na wiosnę nie zmokła od kapryśnego deszczu. Wiele było odłamków, wiele tradycji i zwyczajów, ale mimo to z trudem dochodziło do niej, że rzeczywiście gdzieś chowały się osoby, które nie korzystały z zimy tak, jak ją nauczono.
— Nie można nie umieć jeździć na łyżwach — stwierdziła całkiem poważnie, rozbawiając ponownie tancerkę. Miodowe oczy zabłysły niespodziewaną determinacją. — Ja cię nauczę — powiedziała wyjątkowo szybciej, niż pomyślała o dłoniach Hotaru, które będzie musiała trzymać, albo o tych wspólnych upadkach, które z pewnością czekały na horyzoncie. Po prostu innej możliwości nie było.
Zegar ratusza zatrząsł mieszczanami, wybił głośno godzinę osiemnastą, przypomniał wróżce o szefie czekającym na spotkanie z nią. Czas przeleciał między palcami, przy uśmiechu Hotaru nie liczyło się minut, ale teraz naprawdę musiała znikać. Spięły się ramiona, skrzydła zatrzepotały, Annikki skoczyła w bok, w przerwę między dwoma straganami, zostawiając Hotaru z obietnicą.
— Nie dzisiaj, ale nauczę, dobrze? — rzuciła, uciekając z tłumu, nie akceptując odmowy. — Spotkamy się później w tygodniu!


Podobno redaktorowi oczy prawie wyszły z orbit, gdy zobaczył, że Annikki wzięła wolne w świątecznym czasie. Specjalnie dla tego chłodnego od padającego śniegu południa, dla lodowiska. Dla niej.
Znalazła ją od razu w tłumie, tak jak poprzednio, jakby wśród fali zimowych kurtek ona jedna była latarenką, światełkiem na górze choinki przyciągającym spojrzenie. Ubrana w ten sam płaszcz, w tę samą czapkę i szalik, z trochę nieśmiałym uśmiechem i czerwonymi od zimna policzkami, Hotaru wpierw rozejrzała się, by złapać wzrokiem bandy lodowiska, a potem szukała skrzydeł, rozłożonych specjalnie na boki niczym na umówiony znak od jaśniejącego światełka.
— Gotowa na starcie z lodem? — rzuciła pogodnie ćma, gdy znalazły się już obie blisko siebie.
— Jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać — odparła tancerka, zerknęła na drobiazg trzymany przez wróżkę. — Cóż to?
Ćmowe palce potarły drobne listki o jasnozielonej barwie, szturchnęły drobne, białe kulki. Wianek wykonała w przypływie impulsu, po zobaczeniu okazałej jemioły na targu pod domem. Wiatr targał leciutko długimi pasmami małej, czerwonej kokardki doczepionej z tyłu.
— Korona z jemioły dla ciebie — oznajmiła, Hotaru zaś uprzedziła wszelkie wątpliwości, przyjęła wianek, delikatnie wcisnęła go na czapkę, z uśmiechem przyglądając się Annikki. Skrzydła zatrzepotały lekko, pewnie przez opadający na nie śnieg. — Gdy u mnie się bawiło na lodzie, ktoś zawsze dostawał taką koronę i zyskiwał miano króla lub królowej jemiołowej. Taka osoba była nietykalna, nie można było w nią rzucać śnieżkami, zabierać czapki czy wpadać i przewracać. Cała zabawa polegała na tym, że kto złamał reguły, ponosił karę.
— Jaką?
— Cokolwiek, co ukoronowana osoby by wymyśliła — odpowiedziała Annikki, zgrabnie unikając dzielenia się wspomnieniami kar opierających się na dawaniu sobie buziaków. — W każdym razie ja i korona zadbamy, żebyś była na lodzie bezpieczna.
— Kolejny talizman ochronny? — Hotaru wygładziła na oślep pasma kokardki. — Dzięki tobie naprawdę żadne złe siły i przykre wypadki mnie nie dopadną.
Zająknęła się, mrugnęła, może trochę zaczerwieniła, zrozumiawszy, co takiego zrobiła.
— Tak — odparła cicho, wciskając dłonie w kieszenie kurtki, by palce tak nerwowo nie pocierały o siebie. — Tak chyba bym chciała, by było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz