Yule zbliżało się wielkimi krokami, a naszą pato-kawalerkę wypełniała przedświąteczna krzątanina. Jak co roku mieliśmy urządzić przedwigilijne spotkanie dla współlokatorów i przyjaciół. Podczas podziału obowiązków zostało przydzielone mi przygotowanie stołu, a sama miałam w planach upiec ciasto i przygotować jakąś ciekawą potrawę, która miała wszystkich zaskoczyć. Byłam pełna entuzjazmu, ale moje plany szybko zderzyły się z rzeczywistością, kiedy okazało się, że kuchnia stała się polem bitwy.
Z samego rana zabrałam się za planowanie. Najpierw stół - w końcu udekorowanie go nie powinno być trudne. Kiedy jednak wróciłam z pudłem ozdób, okazało się, że Margo, jedna z moich współlokatorek, rozłożyła na stole swoje składniki do pieczenia. Czekolada, cukier puder i jakieś dziwne foremki w kształcie reniferów zajmowały większość powierzchni.
- Margo, naprawdę potrzebuję stołu! - zaczęłam, starając się zachować spokój.
- Jeszcze tylko chwilka, muszę skończyć tę masę czekoladową - odpowiedziała, mieszając coś energicznie w garnku.
Z ciężkim westchnieniem zabrałam się za dekorowanie pozostałej przestrzeni. Obrus musiałam rozłożyć balansując między garami i misami Margo. Girlandy z sosnowych gałązek i złote lampki, które miały zdobić stół, zaczepiały się o wszystko po drodze, a jedna nawet wylądowała w masie czekoladowej. Kiedy w końcu udało mi się stworzyć prowizoryczną dekorację, do kuchni wkroczył Alan, kolejny współlokator. Trzymał w rękach wielką misę z ziemniakami.
- Hej, mogę skorzystać z piekarnika? - zapytał, jakby nie zauważając, że kuchnia już pęka w szwach.
- Alan, błagam, to Yule, muszę upiec ciasto! - jęknęłam.
- Spokojnie, moje ziemniaki zajmą tylko.. godzinę.
Zrozpaczona spojrzałam na Lucy, która właśnie wkroczyła do kuchni, by zobaczyć, jak nam idzie.
- Co za geniusz uznał, że jedna mała kuchnia wystarczy na trzy osoby gotujące jednocześnie? - rzuciłam dramatycznie.
Lucy tylko wzruszyła ramionami, rzuciła mi spojrzenie w stylu „powodzenia” i wróciła do swojej książki.
Kiedy w końcu wywalczyłam miejsce przy blacie, zabrałam się za przygotowanie tortu piernikowego. W misce wymieszałam mąkę, przyprawy korzenne i kakao. Problem pojawił się, gdy mikser odmówił współpracy - zamiast gładkiej masy miałam na ścianie kuchni piękną, brązową plamę.
- To chyba nie jest część przepisu? - skomentował Alan, próbując powstrzymać śmiech.
- Ha ha, bardzo zabawne. Lepiej pilnuj swoich ziemniaków - odpowiedziałam, próbując doczyścić ścianę.
W końcu ciasto trafiło do piekarnika, ale zanim zdążyłam odetchnąć, do kuchni znów wkroczyła Margo. Tym razem potrzebowała miski, której akurat używałam do przygotowania kremu waniliowego.
- Nie możesz po prostu… poczekać? - zapytałam, próbując nie wybuchnąć.
- Musze roztopić żelatynę! Jeśli teraz tego nie zrobię, galaretka nie stężeje na czas!
Oddałam jej miskę z rezygnacją i spróbowałam poradzić sobie z kremem w garnku. Ostatecznie wyszło całkiem nieźle, ale kiedy układałam warstwy tortu, Alan postanowił pomóc i prawie przewrócił cały wypiek.
- Alan! - krzyknęłyśmy z Margo jednocześnie.
- Dobra, dobra, już znikam! - powiedział, wycofując się z kuchni z ziemniakami pod pachą.
Przygotowanie mojego eksperymentalnego pasztetu z warzyw było kolejnym wyzwaniem. Kroiłam marchew, pietruszkę i pasternak, kiedy nagle zorientowałam się, że patelnia, której potrzebowałam, była w użyciu przez Margo.
- To chyba jakiś żart… - westchnęłam, patrząc na jej górę pralinek.
- Dam ci patelnię za pięć minut! - odkrzyknęła.
Nie miałam wyboru - musiałam improwizować. Podsmażyłam warzywa w garnku, który nie był do tego stworzony i modliłam się, żeby wszystko wyszło. Kiedy masa była gotowa, zblendowałam ją z dodatkiem kaszy jaglanej i rozmarynu. Właśnie wtedy Alan postanowił znowu zająć piekarnik, bo „jego ziemniaki muszą być ciepłe, zanim wylądują na stole”.
- Alan, piekarnik jest mój! - wykrzyknęłam.
- Spokojnie, mogę skończyć za dwadzieścia minut.
- Dwadzieścia minut?!
Ostatecznie pasztet trafił do piekarnika z opóźnieniem, a ja w tym czasie zrobiłam szybką glazurę z nasion granatu. Kiedy wszystko było gotowe, poczułam, że wygrałam jakąś małą wojnę. Kuchnia wyglądała jak po bitwie, a ja sama byłam wyczerpana, ale jednocześnie… dumna.
Kiedy Margo i Alan w końcu opuścili kuchnię, miałam chwilę, żeby zająć się stołem. Rozłożyłam biały obrus, który przez cały dzień walczył o swoje miejsce, dodałam girlandy z sosnowych gałązek. Złote lampki rozbłysły ciepłym światłem, maskując chaos, który jeszcze chwilę wcześniej panował w kuchni. Na talerzach położyłam serwetki złożone w kształt gwiazd, a w centrum stołu ustawiłam wysokie świecie. Były ostatnim akcentem, który dopełnił całość. Na chwilę zatrzymałam się, by podziwiać efekty swojej pracy.
Choć dzień był pełen wyzwań, czułam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Wieczór zapowiadał się wyjątkowo, a zapach korzennych przypraw i światło lampek przypominały mi, dlaczego Yule jest moim ulubionym czasem w roku.
Stół, który wcześniej udekorowałam, teraz lśnił w blasku świec. Girlandy i złote lampki idealnie współgrały z przygotowanymi przez współlokatorów potrawami. Niektóre z nich były klasycznymi daniami, które pojawiały się w większości domów podczas Yule. Inne jednak były… no cóż, wyjątkowe, tak jak ich twórcy.
Największą uwagę zwracały dania przygotowane przez Nimue, naszą leśną nimfę. Nimue była niesamowita, jeśli chodzi o kuchnię. Jej potrawy zawsze miały w sobie nutę lasu - dosłownie. Tym razem przyrządziła zimowy wianek z jadalnych ziół i kwiatów, które sama zebrała w lesie. Środek wianka wypełniał mus z kasztanów i dzikich jagód. Kiedy zaczęła opowiadać, ż każda z roślin ma symboliczne znaczenie w tradycji Yule, wszyscy słuchali z zainteresowaniem. Mus nie był tylko pięknie podany, ale także przepyszny - delikatny, lekko słodki o orzeźwiającym posmaku jagód.
Mniej subtelne były potrawy przygotowane przez Kaela, wilkołaka. Kael miał zamiłowanie do mięsnych dań, co nie było zaskakujące, biorąc pod uwagę jego naturę. Na wigilijnym stole postawił ogromną pieczeń z dzika, przyprawioną według starej receptury jego rodziny. Pieczeń była soczysta, aromatyczna i idealnie doprawiona. Podobno zioła użyte do marynaty były zbierane podczas pełni księżyca, co miało wzmocnić ich smak i właściwości. Kael przygotował też coś bardziej nietypowego: małe pierożki z nadzieniem z dyni i przypraw korzennych. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie dodał do nich odrobiny czegoś „wyjątkowego”. Tym razem były to sproszkowane wilcze grzyby, które dawały delikatny pikantny posmak i rozgrzewały, co idealnie pasowało do zimowego wieczoru.
Nasz trzeci nietypowy współlokator, Adrian - wampir o nieco melancholijnym usposobieniu - zaskoczył wszystkich swoim wkładem. Adrian rzadko gotował, ale kiedy już to robił, jego dania zawsze miały w sobie coś z elegancji dawno minionych czasów. Tym razem przygotował wykwintny pasztet z wątróbki, podany z konfiturą z czarnej porzeczki i cienkimi, chrupiącymi grzankami. Jego potrawa wyróżniała się na tle bardziej rustykalnych dań, oddając naszemu stołowi odrobinę wyrafinowania. Adrian przygotował również napój, który wzbudził ogólne zainteresowanie. Był to rodzaj grzanego wina, ale zamiast tradycyjnych przypraw dodał do niego napar z płatków róży i korzeni goździkowca. Smak był delikatny, lekko kwiatowy, a jednocześnie rozgrzewający. Był to idealny napój na długie zimne wieczory.
Patrząc na te wszystkie wyjątkowe dania, czułam się trochę jak amator. Mój pasztet z warzyw, choć smaczny, wyglądał skromnie obok dzieł Nimue i Kaela. Tort piernikowy, który udało mi się uratować, mimo kuchennego chaosu, przynajmniej prezentował się całkiem dobrze - jego korzenne warstwy i krem waniliowy idealnie wpasowały się w świąteczną atmosferę. Z kolei Alan, który tak dzielnie walczył o miejsce w piekarniku, z dumą serwował zapiekane ziemniaki z ziołami i serem. Były proste, ale niesamowicie smaczne.
Kiedy wszyscy zaczęli ustawiać swoje dania na stole, poczułam jak wigilijna magia przenika nasze mieszkanie. Każde danie, każdy zapach i każdy szczegół przypominał mi, dlaczego Yule jest tak wyjątkowym czasem. Nie chodziło tylko o jedzenie, choć niewątpliwie było ono ważna częścią świętowania. Chodziło o to, że wszyscy - niezależnie od tego, kim byliśmy i jakie mieliśmy pochodzenie - mogliśmy spędzić ten wieczór razem.
Świece na stole migotały delikatnym światłem, odbijając się w oczach zebranych. Nawet Adrian, zwykle nieco wycofany, wyglądał na zadowolonego. Nimue opowiadała historię o starych tradycjach Yule, a Kael dorzucał swoje, czasem nieco mroczne anegdoty związane z polowaniami w czasie zimowego przesilenia. W tle cicho grała muzyka - stara pieśń Yule, której melodia zdawała się idealnie współgrać z atmosferą wieczoru.
Minęło kilka dni od naszej wspólnej wigilii w mieszkaniu. Atmosfera Yule unosiła się w powietrzu, a ulice miasta wyglądały, jakby pochodziły z magicznej baśni. Byłam właśnie w trakcie porządkowania resztek świątecznych dekoracji, gdy zapukał ktoś do drzwi. Po chwili w progu stanął David. Jego uśmiech był nieco zawstydzony, ale ciepły, jak zawsze.
- Cinnie, mogę na chwilę? - zapytał, odgarniając kosmyk włosów z twarzy.
- Jasne, wchodź. Coś się stało? - spojrzałam na niego, odrobinę zaniepokojona.
Zaczekał, aż wpuszczę go do swojego pokoju i zamknę drzwi, po czym spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić moją reakcje, zanim cokolwiek powie.
- Właściwie chciała cię zaprosić… na wigilię w moim domu. Rodzina, znajomi, trochę formalnie, trochę nie - przerwał, jakby próbował dobrać właściwe słowa. - Wiem, że to może być dość.. tłoczno i głośno, ale… chciałbym, żebyś przyszła.
- Oczywiście, że przyjdę. Kiedy mam się pojawić? - zapytałam, starając się ukryć rosnącą ekscytację.
Jego uśmiech był wystarczającą odpowiedzią.
Zaproszenie mężczyzny na wigilię w jego domu zaskoczyło mnie bardziej, niż chciałam przyznać. Wiedziałam, że to ważne. Spotkanie z jego rodziną i przyjaciółmi, dołączenie do tego świata pełnego ludzi, którzy znali go znacznie lepiej niż ja. Byłam podekscytowana, ale też zdenerwowana. Co, jeśli coś pójdzie nie tak? Co, jeśli się nie spodobam?
Wybrałam prostą, granatową sukienkę z długim rękawem, a włosy upięłam w luźny kok. Nie chciałam przesadzić, ale też zależało mi, by wyglądać dobrze. Kiedy David zjawił się, by mnie odebrać, jego uśmiech rozwiał część moich obaw.
- Wyglądasz… idealnie - powiedział, a jego słowa ogrzały mnie bardziej niż płaszcz, który zarzuciłam na ramiona.
Dom Davida był… imponujący. Wysokie, udekorowane choinki stały w każdym kącie, a zapach pieczonego mięsa i przypraw wypełniał przestrzeń. Gości było mnóstwo - członkowie rodziny, znajomi, sąsiedzi. Muzyka grała w tle, a wszyscy rozmawiali z ożywieniem. Czułam się trochę przytłoczona, ale David szybko mnie uspokoił, prowadząc do salonu i przedstawiając kilku bliskich znajomych.
Atmosfera była radosna, ale chaotyczna. Dzieci biegały w kółko, wykrzykując, kto znalazł więcej cukierków z ukrytych w domu ozdób. Dorośli debatowali o wszystkim, od pogody po ulubione świąteczne tradycje. W tym całym harmidrze David był jak kotwica - spokojny, uśmiechnięty, zawsze znajdujący chwilę, by upewnić się, że dobrze się czuję. Jednak z czasem zauważyłam, że nie wszystko jest tak idealne, jak mogłoby się wydawać.
Kolacja wigilijna była formalnym momentem wieczoru. Stół uginał się od potraw, a każdy z gości miał swoje miejsce. David usiał obok mnie, a wokół panowała atmosfera podekscytowania. Były przemowy, opowieści o dawnych świętach, a nawet kilka toastów. Ale potem napięcie zaczęło się narastać. Rozmowa skręciła w stronę pewnych rodzinnych spraw. Jeden z wujków Davida, mężczyzna o nieco apodyktycznym usposobieniu, rzucił komentarz dotyczący mojego partnera i jego „podejrzanych wyborów życiowych”. Nie musiał mówić więcej - spojrzenia innych osób przy stole mówiły wszystko.
- David, zawsze byłeś ambitny, ale mam wrażenie, że ostatnio coś się zmieniło. Czy to możliwe, że twoje priorytety się… przesunęły? - zapytał z wyraźnym podtekstem.
Mężczyzna siedzący obok mnie, wyprostował się, jakby przygotowywał się na starcie.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, wujku. Moje priorytety są takie same jak zawsze. Praca, rodzina, przyjaciele - jego głos był spokojny, ale napięcie w powietrzu było wyczuwalne.
- A może twoja uwaga jest rozproszona? - kontynuował wujek. - Nie chcę być niegrzeczny, ale czasem trzeba się zastanowić, czy otaczaniem się… osobami spoza naszego kręgu jest rozsądne.
Zamarłam. Wiedziałam, że to o mnie. Wszyscy wiedzieli.
David zerwał się na równe nogi, a jego głos, choć nadal opanowany, stał się bardziej stanowczy.
- Jeśli masz coś do powiedzenia wujku, powiedz to wprost. Ale nie pozwolę, byś obrażał mojego gościa.
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na nas. Czułam, jak ogarnia mnie gorąco, jakby każde spojrzenie było ostrzem skierowanym prosto w moją stronę.
- To nie obraza, tylko ostrzeżenie - powiedział wujek, zniżając głos, jakby próbował brzmieć rozważnie. - Osoby, które wybieramy, wpływają na naszą przyszłość. A ja się martwię o twoją, Davidzie.
Nie czekając, aż dyskusja przerodzi się w coś bardziej bolesnego, wstałam, odsunęłam krzesło i spojrzałam na partnera.
- Przepraszam, muszę się przewietrzyć - powiedziałam cicho, starając się nie wybuchnąć. Wyszłam z domu, zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać.
Śnieg padał delikatnie, pokrywając ulice miękkim, białym puchem. Powietrze było zimne, ale czułam, jak powoli uspokaja mnie jego świeżość.
Spacerowałam bez celu, próbując pozbierać myśli. Wiedziałam, że nie powinnam brać sobie do serca słów tego wujka, ale nie mogłam się powstrzymać. Czy naprawdę pasowałam do świata Davida? Czy mogłam być częścią jego życia, skoro dla niektórych byłam tylko „rozproszeniem”?
Nie wiem jak długo spacerowałam, zanim usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Cinnie, poczekaj!
Odwróciłam się. David biegł w moją stronę, a jego płaszcz rozwiewał się na wietrze. Gdy mnie dogonił, przez chwilę nic nie mówił, próbując złapać oddech.
- Nie powinnaś była wychodzić sama. Jest zimno i ciemno - powiedział w końcu, patrząc na mnie z troską.
- Nie chciałam robić sceny - westchnęłam. - Ale nie mogłam tam zostać. Nie po tym, co powiedział twój wujek.
- To, co powiedział, było nie na miejscu. I wcale się z nim nie zgadzam. Cinnie, nie obchodzi mnie, co myśli ktokolwiek inny. Obchodzi mnie tylko to, co myślisz ty.
Gdy dotarliśmy do małego parku, śnieg wciąż padał, a jego delikatne płatki wirujące w świetle latarni zdawały się zatrzymywać w powietrzu. Cisza była głęboka, przerywana jedynie odległym szumem wiatru i naszymi oddechami. Park wydawał się w tym momencie oddzielonym od reszty świata, jakby ta chwila należała tylko do nas.
David nagle zatrzymał się, spoglądając na mnie w sposób, który sprawił, że zapomniałam o całej reszcie. W jego oczach pojawiła się iskra, jakiej wcześniej nie widziałam - coś pomiędzy pewnością, a odrobina czystej, nieskrywanej radości.
- Chcesz zatańczyć? - zapytał, wyciągając rękę.
- Tutaj? - rozejrzałam się, a moje usta ułożyły się w uśmiech. - W śniegu?
- W śniegu. W miejscu, które teraz jest tylko nasze - jego ton był miękki, ale w jakiś sposób brzmiał jak obietnica.
Nie odpowiedziałam, ale wzięłam jego dłoń. Gdy tylko nasze palce się zetknęły, poczułam ciepło, które przeniknęło przeze mnie jak delikatne echo magicznego zaklęcia. David położył jedną rękę na mojej talii, a ja ujęłam jego ramię. Początkowo nasze ruchy były niepewne, ale szybko przeszły w naturalny ruch, jakby muzyka, której nie słyszeliśmy, prowadziła nasze kroki.
Nagle coś się zmieniło.
Płatki śniegu zaczęły krążyć wokół nas w harmonijnym tańcu, tworząc spiralne wzory w powietrzu. Światło latarni stało się cieplejsze, intensywniejsze, jakby park wypełniły dziesiątki złotych iskier. Pod stopami śnieg przestał skrzypieć, a zamiast tego lśnił jak tafla lodu wyłożona diamentami.
Spojrzałam na Davida, chcąc zapytać, co się dziej, ale jego spojrzenie mówiło mi, że i on to czuł - tę magię, która przenikała nas oboje.
- Czujesz to? - wyszeptałam.
- Tak. To Stellaire. I… to ty - odpowiedział, a z jego głosu przebijała się szczerość, która sprawiła, że zrobiło mi się ciepło.
Kroki nabrały lekkości. Każdy ruch sprawiał, że wokół nas pojawiały się nowe zjawiska: delikatne wianki ze świetlików zaczęły wirować nad naszymi głowami, a na gałęziach drzew rozbłysły maleńkie światła przypominające gwiazdy. Ziemia pokryła się kwiatami lodu, które rozkwitały, gdy przechodziły po nich nasze stopy. Czas zwolnił, a potem całkowicie się zatrzymał. Śnieg zawisł w powietrzu, a jego płatki migotały jak małe kryształy zawieszone w niewidzialnej sieci. Świat wokół nas był zamrożony w idealnej chwili, jednocześnie żywy i nieruchomy.
David poprowadził mnie w obrót, a kiedy nasze dłonie znów się spotkały, w powietrzu pojawiły się kolorowe wstęgi światła, przypominające aurorę. Wirowały wokół nas, tworząc krąg, który zdawał się nas chronić. Śmiałam się, czując, jak magia Yule wnika we mnie, jakby chciała podzielić się swoją energią i radością.
- To jest niesamowite - powiedziałam, a mój głos zabrzmiał jak echo w tym magicznym otoczeniu.
David zbliżył się, trzymając mnie pewniej.
- Ty jesteś niesamowita - odpowiedział cicho, a jego słowa były jak zaklęcie, które uderzyło prosto w moje serce.
Kiedy taniec dobiegł końca, magia powoli ustąpiła. Świat wrócił do nomy, choć wciąż czułam jej echo w powietrzu. Wszystko wokół było ciche i spokojne, jakby wszystko chciało dać nam chwilę na oddech.
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. Jego spojrzenie było pełne ciepła i czegoś jeszcze - czegoś, co sprawiło, że serce zabiło mi mocniej.
- Cinnie… chciałem cię o coś zapytać - powiedział cicho.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął małe, aksamitne pudełko. Otworzył je, a blask pierścionka, przypominającego wijące się gałęzie, był jak ostatni akcent magii, która nas otaczała.
- Czy wyjdziesz za mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz