Zapytany o to, co najbardziej lubił w Yule, Cheoryeon odpowiadał, że wolne. W grudniu nie pragnął bardziej niczego innego jak tych kilku dni wolnego od pracy. Nie wiedział do końca, dlaczego – pewnie przez tę całą świąteczną aurę – ale im bliżej było Yule, tym bardziej miał wszystkiego dość. Nie chciało mu się pracować, nie chciało mu się chodzić do budynku firmy, nie chciało mu się zadawać z żadnym współpracownikiem. Nawet nie chciało mu się siedzieć w Pokoju Jasnowidza i wróżyć nielicznym klientom. Marzył o przerwie, możliwości nieprzejmowania się niczym oraz robienia tego, co najbardziej kochał.
Przygotowania do świąt u niego nie wymagały wiele. Bliźniaki jedynie sprzątały porządnie w mieszkaniu (dla siebie, bo nie przyjmowały nigdy żadnych gości), minimalnie przyozdabiały wnętrze (minimalnie, bo nie było ich stać na choinkę) i gotowały tylko trochę jedzenia (sami nie jedli zbyt wiele, plus składniki wychodziły odrobinę drogo). Dlatego bardzo szybko im to schodziło i nim się obejrzeli, mogli już w pełni odpoczywać.
Na Yule nigdzie nie wyjeżdżali. Z reguły też z nikim się nie widzieli. Powód był prosty: gdzie? Z kim? Wyjazdy to wydatki, zaś znajomi i przyjaciele ten czas spędzali ze swoimi rodzinami. Oni mieli tylko siebie, nie było żadnych dziadków ani wujków, których mogliby odwiedzić. Nie przeszkadzało im to jednak. Dlaczego?
Bo mieli właśnie siebie.
Choć inni już nie mogli tego samego powiedzieć.
Cheoryeon siedział na łóżku w sypialni ze skrzyżowanymi zarówno rękami, jak i nogami. Trwał w niemal kompletnym bezruchu, cały ten czas uważnie przyglądając się postawionym przed nim papierowym torbom. Przygryzł dolną wargę, wykonał głębszy wdech.
Już wcześniej obejrzał ubrania, które dostał od Raouna i nie potrafił się nie zgodzić, że mu się podobały. Nie były to typowe ciuchy, byle z wyższej półki. To znaczy, cenowo na pewno wypadały solidnie, ale też posiadały należną im jakość oraz wygląd. Wszystkie pasowały zarówno rozmiarem, jak i stylem. To było dokładnie to, w czym się nosił: czerwono-czarna flanelowa koszula, ciemnie, luźne jeansy, przyduży sweter i czarna kurtka ze sztucznej skóry, obszyta miękkim futerkiem w szachownicę. Ostatnia rzecz właśnie najbardziej mu się podobała, bo kiedyś widział ją w sklepie, ale sam nie kupił, bo go cena dobiła. Ale teraz była jego. Mógł ją nosić, kiedy chciał.
— Naprawdę dobrze je dobrał — usłyszał wtem.
Podniósł głowę, zerknął na zajmującą swoje łóżko Suyeon, która oglądała ubrania. Czarodziejka dostała eleganckie czarne spodnie, fioletowy sweter z golfem, dwie koszulki z kwiatami na grafikach i czarną, długą, pikowaną kurtkę. Choć jej mina była dosyć spokojna, jasnowidz bez problemu mógł stwierdzić, że cieszyła się z prezentu. Wystarczyło wziąć pod uwagę, że patrzyła na ciuchy już od dobrych kilkunastu minut.
Prezenty były udane, temu nie dało się zaprzeczyć. Cheoryeon jednak trochę dziwnie się z tym czuł. Rozumiał, święta i tak dalej... ale Raoun? Coś im dał? To znaczy, chłopak już miał przyjemność dostać od niego gitarę, w sumie to wypadało jeszcze dziwniej, bo wtedy białooki nie miał nawet ku temu okazji. Mimo to nadal nie umiał się przyzwyczaić do tego. I też czuł się źle, bo sam nic nie przygotował. A mógł jednak zrobić parę dni temu ogólne czytanie.
— Musimy coś jemu dać — odezwała się Suyeon, układając schludnie ubrania na łóżku.
— Tylko co? — jęknął, wzruszył ramionami. — Jest bogiem, do tego super bogaczem. Cokolwiek byśmy mu nie kupili, on może sobie załatwić to samo, ale o wiele lepsze i droższe. Takich jak on niczym nie zadowolisz. — Skrzywił się.
— Prawda, ale głupio to tak zostawić.
Oboje siedzieli chwilę w ciszy, aż ostatecznie w tym samym czasie westchnęli ciężko.
Jedno z drugim się zgadzało. Raoun pofatygował się z prezentami, mimo że nikt go o to nie prosił. Mógł niczego im nie dawać i nawet by im to nie przeszkadzało. Ale dał. I choć uszczęśliwił rodzeństwo Moon, jednocześnie postawił je w trudnej sytuacji. To oczywiste, że powinni się jakoś odwdzięczyć, jakkolwiek. Przecież nie wypadało tak tego zostawić. Niestety, jak Cheoryeon powiedział, mieli do czynienia z zawodnikiem ciężkiej wagi. Byli biedni, więc nie istniała opcja kupienia czegoś drogiego – cokolwiek wybiorą z niższej półki, tylko obrażą tym boski majestat. Już pominąć fakt, że wigilia wypadała dosłownie jutro i nie mieli nawet czasu.
Suyeon podparła ręką podbródek, z dobrą minutę dumała. Wreszcie spytała:
— Myślisz, że się nie obrazi, jak z opóźnieniem coś dla niego skombinujemy?
Cheoryeon popatrzył na nią, wtem prychnął.
— To Raoun, gdyby miał się o coś takiego obrazić, już dawno by się z nami nie zadawał. — Machnął niezgrabnie ręką. — Jest tym typem bogacza, który daje innym drogie rzeczy, nie oczekując niczego w zamian — dodał niższym tonem, zerkając przelotnie na swoje torby.
Bóg Spirytyzmu umiał wkurzyć, lecz nie dało się ukryć, że potrafił też dbać o innych. Dając bliźniakom prezenty, nie chciał niczego od nich. Po prostu dał im to, co potrzebowali.
Uch, jaki on był irytujący.
Westchnął ponownie, poprawił palcem grzywkę.
— Chwila.
Usłyszawszy to, podniósł głowę, posłał siostrze spojrzenie, unosząc przy tym jedną brew.
— Czy Raoun zamierza z kimś spędzić święta? — zapytała czarodziejka.
Jasnowidz poświęcił chwilę na zastanowienie się, następnie pokręcił głową.
— Z tego, co wiem, nie.
Dwójka popatrzyła na siebie, w pokoju nastała cisza.
— A wy co tu robicie?
Raoun stał w progu, wyraźnie zaskoczony mierzył wzrokiem rodzeństwo Moon, które właśnie przebywało w aneksie kuchennym jego apartamentu i rozkładało na blacie pudełka z jedzeniem. Młodzież odwróciła głowy, spojrzała na niego.
— Świętujemy Yule — odparł naturalnie Cheoryeon, wzruszając ramionami, jak gdyby to była najoczywistsza odpowiedź. — Wow, pomyśleć, że nawet nie ubrałeś choinki, wstydziłbyś się.
Rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Nigdzie na horyzoncie nie było widać świątecznych ozdób. Pod ścianą nie stała obwieszona bombkami i światełkami choinka, żaden kąt nie był przystrojony. Zero łańcuchów, zero skarpet, zero chociażby małej gałązki jakiegokolwiek iglaka. Nic, kompletnie nic. Można było przysiąc, że gospodarz nie zamierzał obchodzić świąt. Mylne jednak było to przekonanie, bowiem co innego mówiły przygotowane już potrawy i czekające, aż wylądują na stole. Po ich ilości ktoś założyłby przybycie gości, lecz w rzeczywistości miało to wszystko być dla jednej osoby. Cóż, chodziło o boga z żołądkiem bez dna. Zresztą, taki był plan, ale bliźniaki to skutecznie zmieniły. Przynajmniej przyniosły coś własnego.
— My też nie mamy choinki — zwróciła różnookiemu uwagę Suyeon.
— Ale nas nie stać na choinkę, a jego już tak — odparł tamten.
Posłał Bogu Spirytyzmu wymowne spojrzenie. Raoun zareagował od razu.
— Z choinką jest za dużo roboty. — Skrzyżował ręce na piersi. — Trzeba to przynieść, przystroić, ciągle sprzątać, bo się sypią igły. Zatrudnienie służby odpada, nie pozwolę byle komu wchodzić do mojej twierdzy — dodał.
W reakcji Cheoryeon cicho westchnął, nic jednak nie powiedział. Dobrze wiedział, że sprawa ze świątecznym wystrojem wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby bóg kogokolwiek wyczekiwał. Cóż, na szczęście bliźniakom nie przeszkadzał brak ozdób. Zamiast więc ciągnąć dalej tę kwestię, postanowił odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie.
— Dowiedziałem się, że zamierzasz siedzieć dzisiaj sam, więc postanowiliśmy wpaść. Przygotowaliśmy nawet trochę jedzenia. — Ruchem głowy wskazał pudełka.
Raoun również poświęcił im chwilę uwagi.
— Pamiętasz, że trucizny nie działają na bogów?
— Te magiczne też?
Tamten prychnął, podparł się rękami na biodrach. Ostatecznie nie skoczyli sobie do gardeł.
W trójkę nakryli do stołu, a gdy wszystko było gotowe, zajęli swoje miejsca. Zaczęli od barszczu z uszkami, a potem każdy nałożył na talerz, co chciał. Raoun spróbował potraw przyniesionych przez rodzeństwo, skromnie pochwalił, bardziej dopiero gdy wyszło na jaw, że więcej w gotowaniu brała udział Suyeon. Powiedział, że ma ona dobre umiejętności i jeśli chce, może otrzymać od niego kilka porad. Czarodziejka z chęcią przyjęła propozycję.
— W ogóle przepraszamy, że tylko jedzenie przynieśliśmy — zaczęła wtem nieco zbitym tonem. — Nie mieliśmy czasu znaleźć dobrego prezentu, a też cenowo nie możemy pozwolić na nic odpowiedniego...
— Ach, Suyeon, nie masz za co przepraszać — przerwał jej lekkim tonem Raoun. — To prawda, trudno zadowolić boga, który może mieć wszystko, czego sobie zapragnie... — Spojrzał przelotnie na skrzywionego Cheoryeona. — Ale i tak nie musicie niczego kupować. Wystarczy mi, że przygotowaliście dary w postaci jedzenia oraz własnej obecności.
Na ostatnie słowa bliźniaki jak jeden mąż otworzyły nieco szerzej oczy. Dwójkę niespodziewanie nawiedziła nieśmiałość – uciekli wzrokiem do swoich talerzy, zaczęli niemal synchronicznie błądzić widelcem po pierogach, które sobie wcześniej nałożyli.
Dotychczas Yule spędzali w inny sposób. Po śmierci rodziców dorastali w sierocińcu, a tam święta prawie niczym nie różniły się od typowego dnia. Wigilie w szkołach, do których uczęszczali, miały dość specyficzną aurę; tak naprawdę nigdy nie traktowali ich jako prawdziwe. Gdy przejęli mieszkanie po wróżce, przez święta siedzieli razem, sami, zajadając się najtańszym jedzeniem, jakie kupili. Dopiero gdy Suyeon trochę bardziej opanowała gotowanie, próbowali sami coś wykombinować.
W tym roku Yule spędzali u Raouna.
I to był pierwszy raz od dawna, kiedy im było tak ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz