Jeśli Bashar zamierzał każdego dnia przyjmować obowiązki zajmowania się bogiem wiosny tak, jak teraz w łaźniach, to Dantego droga na powierzchnię tylko coraz bardziej i bardziej się wydłużała.
Chociaż czy w którymkolwiek momencie przyszło mu zatęsknić najmniejszym fragmentem siebie za pałacem matki lub okalającymi budowlę zielonymi polami? Jeszcze ledwie noc temu zdawało mu się, że tam pisane mu było wieść swoje wieczne życie, wśród rozkwitłych sadów, skąpanych w blasku radosnego słońca, mimo odczuwania niejednokrotnie wrażenia, że boginiom losu omsknęła się dłoń, gdy przędły jego nieśmiertelną nić, że uczyniły z niego niepokorną wiosnę, ale rozkazały walczyć o swoją wolność. Zaś wystarczyło mu zrobić ledwie krok w granicach mrocznego dominium, by jego serce zabiło, o ironio, żywiej, poczuwszy, że odkryło to jedyne, wyjątkowe miejsce, w którym pragnęło pozostać. Czy to wciąż kaprys kierował bogiem, jakaś podskórna potrzeba działania matce na przekór, czy w istocie Podziemie rezonowało z nim w niespodziewany sposób, zachęcając do wpuszczenia korzeni w wyjałowioną glebę, gdzie czułyby się lepiej niż w rodzimej ziemi? A może głębie świata rządziły się innymi prawami, od momentu wkroczenia w nie oplatały śmiałka wiciami magii, zaś im dłużej się tej mocy poddawano, tym trudniej było opuścić Podziemie? Miałoby to sens, patrząc na to, jak rozkosznie odprężające łaźnie mieściły się w pałacu, wzbogacone o dłonie przewodnika delikatnie zajmujące się jego ubiorem. Dla zasady Dante kręcił nosem, lecz w istocie żadna służba nie ubrała go nigdy piękniej. Co prawda kościotrupy zdawały się bardziej żartobliwe od Bashara, bóg wiosny jednak dostrzegał nadzieję dla powściągliwego gbura.
Ale nawet jeśli Podziemie pochłaniało swoją aurą serca tych, co zaszli za daleko, Dante nie miałby o tym pojęcia. Matka zawsze unikała rozmów o krainie umarłych, zbywając temat krótkim wyjaśnieniem – Podziemie i należące do niego istoty przynoszą jedynie kłopoty, nie zbliżaj się do śmierci. Słowa te stanowiły idealne zaproszenie do zgłębienia tematu, lecz okazało się to dużo trudniejsze, niż Dante mógłby przypuszczać. Bogowie milczeli, obawiając się gniewu natury, bo skoro Sappho uznała coś za nieodpowiednią wiedzę, taką też powinna ona pozostać i tylko Tanatos, ten uważnie przysłuchujący się niebiańskim rozmowom bóg, wypowiadający się w sprawach Podziemia, skryty w lekkim cieniu kolumn i swych skrzydeł, unosił kawałek spuszczonej przez matkę zasłony, opowiadając o ciemności spoczywającej pod Olimpem. Nie były to wyczerpujące opisy, a po każdej skąpej odpowiedzi rodziło się jedynie więcej pytań pod złotą burzą, lecz spragniona istota zadowoli się choćby i marnymi kroplami porannej rosy na pustyni.
Tanatos był bodajże najmniej wyniosłym z władców, którym przyszło zasiadać na Olimpie. Nie nosił nadmiernie zdobnych szat, by nadrobić wyraźne różnice w dostojności boskich sylwetek jego i reszty Olimpijczyków, nie pysznił się swoją mocą, odstawał od innych wielkich bogów nie tylko wyglądem, ale i charakterem. Z pewnością sam nie wpadłby na budowę równie obszernej i pustej budowli, ktoś inny musiał się tym zająć, ktoś kompletnie nieznający pana krainy.
Wzrok Tanatosa skupił się ponownie na Dantem, gdy niecierpliwy bóg wiosny przekrzywił głowę, cmokając na brak odpowiedzi.
— Pałac zaprojektował… — Tanatos wziął głęboki wdech — bardzo mądry architekt.
— Ach tak? — Dante założył ramiona na piersi. — I co niby kryło się za wielką wizją tego architekta? Kośćmi i popiołem chciał wypełnić te korytarze?
— Dzięki temu, że są takie duże, każdy się w nich mieści. — Dla potwierdzenia swych słów, władca Podziemia rozłożył szeroko parę onyksowych skrzydeł, imponującą, a jednak wciąż daleką od sięgnięcia końcówkami ścian korytarza. — I to z zapasem.
Dante zerknął za siebie, z grzywy loków posypała się świeża garść płatków.
— Coś w tym jest — mruknął, spoglądając na skrzydła Bashara, przypominające królewski płaszcz, otulające całe plecy mężczyzny i spływające na podłogę, dużo dłuższe od tych Tanatosa. Pewnie przydawały mu się w przewodzeniu tymi latającymi oddziałami strażniczek, zajmującymi się utrzymywaniem porządku. Bóg wiosny posłał przewodnikowi zaczepny uśmiech. — Zgaduję, że nigdy dzięki temu nie zdarzyło ci się zahaczyć o coś piórem i to zrzucić.
Bashar nie odpowiedział, Tanatos zaś wydał z siebie ciche, zdziwione prychnięcie. Jednak gdy mroźny błękit zwrócił się do niego ponownie, pan Podziemia wydawał się niezmiennie chłodny i spokojny, mocno zaciskający szczękę, jakby Dante się przesłyszał.
— Mimo wszystko temu twojemu architektowi brakowało zdecydowanie pomysłu na wystrój — odparł bóg wiosny, odrzucając za ramię zbłąkane pasmo włosów.
— Tak uważasz?
W pogodnych oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
— Ja to widzę, Tanatosie — zamruczał, postąpił kilka kroków w przód, by lepiej widzieć okryty półmrokiem korytarz. — Tutaj, na przykład… — Dante obejrzał się w tył. — Słuchasz mnie?
Widownia ustawiła się w równym rządku, z Cerberem merdającym żywo ogonem na to niecodzienne poruszenie po prawej, nieco spiętym Tanatosem po lewej i Basharem trzymającym dłonie splecione za plecami w środku.
— Słuchamy — odpowiedział przewodnik, przyzwalająco skinąwszy głową.
— Dobrze. — Wiosna w swej najczystszej, promiennej postaci, lubująca się w atencji, przebijała się z uśmiechu Dantego, z okrytej ciepłą aurą sylwetki i niesfornych włosów przystrajających posadzkę słonecznikami. Palec wskazał na miejsce pod ścianą. — Tutaj powinna stanąć takiej wielkości kolumna, żeby mi do biodra sięgała, a na niej jakiś duży kryształ. — Tylko że po jednej wycieczce w głąb krainy Dante zdążył zobaczyć kilkadziesiąt dużych kryształów, a przecież w pałacu nie mógł stanąć pierwszy lepszy wyciągnięty z kamienia, choć wszystkie były tak piękne. Potrzebował mieć coś wyjątkowego w sobie, coś… Wspomnienie pewnej odmiany mgliście wróciło do niego. — Może ten taki specjalny, okrągły… taki w skale był…
— Masz na myśli geodę? — podsunął Bashar mimo okrojonego opisu.
— Oczywiście, że mam na myśli geodę. — Dante machnął lekceważąco ręką. — Albo wiem! Cały ten korytarz ozdobić kolumnami z geodami, każda inna! Czy to by nie było przyjemne, przechadzać się między nimi?
Odpowiedź nie padła od razu, zamysł musiał najwyraźniej jeszcze nie dotrzeć do boga śmierci. W międzyczasie Bashar poprawił ułożenie jednego ze skrzydeł, przypadkiem szturchnął nim Tanatosa.
— Prawdopodobnie — bąknął wreszcie władca.
— I na ścianach brakuje malunków — ciągnął Dante, puszczając złote fale wyobraźni wolno, by omyły puste korytarze i przeobraziły je w oczach boga. Charakterystyczny półuśmiech wkradł się na usta wraz z powstałym pod burzą loków pomysłem. — Wiesz, ja ci to mogę naprawić.
— Ależ nie trzeba… — odezwał się pospiesznie Tanatos, lecz Dante go już nie słuchał, bezwiednie bawiąc się miękkim himationem, gdy nakładał na obsydianowe ściany swoją wizję.
— O, tu takiego Cerbusia namalować — silne dłonie rozłożyły się na boki, wielki pies szczeknął radośnie, zdecydowanie popierają ten pomysł — gryzącego jakąś niegodziwą… — Bóg zawahał się, odchrząknął. Nie, nawet w takiej scenerii jego matka nie zasługiwała na znalezienie się na malowidle, lepiej by było przekuć to w rzeczywistość. — Gryzącego niegodziwego śmiertelnika. — Odwrócił się do Tanatosa. — Znajdziesz mi gdzieś materiały, prawda?
Onyksowe skrzydła bóstwa śmierci przylegały ciasno do jego pleców, dłonie zaciskały się na trzymanym zwoju, tworząc w nim nieładne zagięcia. Biedny Tanatos, pewnie sprawowanie pieczy nad rozległą krainą Podziemia musiało dawać mu się we znaki, gdyż w porównaniu do stojącego tuż obok Bashara, z tymi lekko podrygującymi lotkami, jakby poddawały się swawolnemu wiatrowi, i spojrzeniem uważnie wodzącym za Dantem, wyglądał na głęboko zmartwionego.
— To naprawdę nie będzie… — zaczął Tanatos, próbując przywołać na usta miły uśmiech.
— Jak się boisz, że coś zepsuję — przerwał mu gładko Dante, wzruszając ramionami — to każ Basharowi doglądać procesu. W ogóle to najlepiej będzie, jak mi pomoże.
Przewodnika wyraźnie zainteresowała propozycja, pochylił się nieco ku swemu panu, oczekując decyzji. Pan natomiast oczekiwał świętego spokoju, patrząc po jego bladym obliczu.
— R-racja, um… Bashar — skrzywił się przelotnie, jakby zwracanie się do poddanego było mu obce, władczy ton zastąpiła niepewność — ponieważ jesteś… wybitnym przewodnikiem, chciałbym, żebyś… przewodził temu przedsięwzięciu.
— Tak też uczynię — odrzekł Bashar, prostując się.
— W takim razie ustalone! — Donośne klaśnięcie Dantego poniosło się po korytarzu. — Ale tym się zajmiemy kiedy indziej, teraz czas na spacer.
Wszystkie trzy łby Cerbera zastygły, sprawdzając, czy się przypadkiem nie przesłyszały, lecz tego figlarnego błysku w błękicie i ciepłego śmiechu nie dało się wziąć za nic innego, jak początek kolejnej zabawy. Pies poderwał się, zakręcił kółka wokół boga, skomląc z niecierpliwości, a Dante próbował ugłaskać zwierza, drapiąc za każdym miękkim uchem, obiecując wszystkie piłki i kosteczki świata Cerberowi. Pożegnawszy się z Tanatosem, Bashar poprowadził ich ku jednemu z wyjść z pałacu, lecz zanim władca Podziemia zdążył na dobre zniknąć w którejś odnodze korytarza, oddalając się szybkim krokiem, Dante zakręcił się na pięcie, zaczepił go ostatni raz.
— Czy słyszałeś o jakichś… niecodziennych wieściach z Olimpu? — zapytał cicho.
Wcześniejsze napięcie w ciele boga śmierci nabrało drapieżnej bystrości, oczy zmrużyły się, niepotrzebnie szukając choćby małego, niepokojącego przebłysku w spojrzeniu Dantego, zdradzającego jego jakieś ukryte plany odnośnie tej całej szarady. Była tylko gorycz i pewność, że ta jedna osoba, która powinna go kochać, dawno przestała się nim naprawdę przejmować.
— Nie przypominam sobie — odpowiedział.
— Oczywiście — powiedział, krnąbrnie zadzierając brodę. — Dziękuję. Bashar, Cerbuś — zawołał do swych towarzyszy, zmierzając ku nim prędko i wypinając szeroką pierś, by na pewno każdy w Podziemiu doznał zaszczytu oglądania jego doskonałych szat i ozdób — idziemy.
Droga na powierzchnię nie tylko się wydłużała – Dante nie czuł oporu, by całkowicie ją sobie zamknąć. Nie miał tam czego więcej szukać.
— Tu w środku będzie na pewno jakaś geoda!
— Nie, to tylko skała.
— Skąd wiesz? Nie rozłupałeś jej!
— Silne przeczucie.
— O, to musi być złoto. A to co?
— Ruda molibdenu.
— Moli… Głupia nazwa.
Kopalnia, w większości składająca się z prostych tuneli i pochodni rozwieszonych w równych odstępach, nie wydawała się wymarzonym elementem pasjonującej wycieczki, lecz Dante radośnie skakał od ściany do ściany, z zaciekawieniem przyglądając się przemyślnie wydrążonym korytarzom, podążającym według odgórnie narzuconego schematu. Jaskinie z żyłami metali i wystającymi kryształami były dzikie, nierówne, zmieniające się jedynie z upływem wieków, nie wgryzały się w ciało tym samym uczuciem chłodu i przytłoczenia, co kopalnia. Niemniej stanowiła ona zjawisko niezwykłe i imponujące, wartki potok pytań o tunele wylewał się z ust Dantego.
Aż jakiś niepokojący cień nie mignął w oddali, wielki, nieforemny kształt poruszał się powoli w ich stronę. Przeróżne ostrza i kije istota niosła z przodu i z tyłu ciała, jej sapanie i dyszenie już ich dobiegało, choć jeszcze nikogo nie zauważyli.
— Bashar! — syknął Dante, nagle zaalarmowany. Złapał kawałek szaty przewodnika, zatrzymał go, by skoczyć przed niego. — Uważaj!
To, że drugi mężczyzna lepiej znał krainę, że chociaż Dante szczycił się muskularną sylwetką, to nie dorastał dobrze Basharowi do ramion, a pies obronny Podziemia nawet nie zawarczał, jakoś kompletnie przeleciało ponad tą złotą burzą. Została tylko obawa przed dziwnym stworzeniem mogącym komuś zagrozić i gotowość do walki. Choć ta rzadko kiedykolwiek Dantego opuszczała.
Bashar spojrzał w głąb korytarza, zerknął na stojącego przed nim bojowo boga wiosny.
— Na co?
— To coś, co rzuca cień, nie widzisz? Jeśli okaże się niebezpieczne, to…
Wtem istota wychynęła za zakrętu, Dante poprawił szatę na ramieniu. Mięśnie zadrgały pod skórą, tylko po to, by Bashar położył lekko dłoń na silnym ramieniu i zasugerował bogu, by zrobił więcej miejsca w korytarzu.
Dante nie wiedział, gdzie zacząć patrzeć – na ręce wyrastające z każdego miejsca na ciele istoty, na wciśnięte w jeden tułów twarze, na przeróżne narzędzia, których w większości bóg nie mógł nazwać? Istota kroczyła powoli, stąpając na, o dziwo, tylko dwóch silnych nogach, pewnie niosących cały ciężar. Groteskowa i przerażająca, a równocześnie budząca niesamowity respekt, gdy przyszło zastanowić się, ile pracy jednocześnie każda z tych spracowanych, startych od kamienia dłoni potrafiła wykonać. Dante słyszał o tytanach i tytanidach, o ich licznych potomkach i braciach, lecz jedynie wybrakowane historie, bez uwzględnienia, co działo się z nim obecnie, zaś po nazwach mógł się domyślać tylko ich wyglądu.
Istota chrząknęła stanowczo, mocnym, sypiącym pył z sufitu dźwiękiem, skinęła całym tułowiem ich dwójce i poszła dalej, zajmować się kolejnymi pracami w kopalni.
— Nie widziałeś nigdy sturękich? — Bashar wyminął swobodnie zastygłego z wrażenia boga wiosny, odbijające się od ścian echo miało sobie więcej z rozbawienia niż powagi. Dopiero po lekkim szturchnięciu przed mokre nosy Cerbera Dante potrząsnął głową, pobiegł za przewodnikiem. Czy dałby radę wygrać pojedynek na siłę z którąś z tych rąk?
Za zakrętem znajdowało się już przejście wiodące w górę, ich właściwy cel tego spaceru, końcowy element jedynej drogi prowadzącej pod największymi szczytami Podziemia.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał Dante, zadzierając wysoko głowę.
— W lesie, który stanowi przeciwieństwo rozległych ogrodów Podziemia.
Czarne, grube pnie myliły wzrok, zlewały się w jedną, potężną masę, przypominając bardziej ścianę nie do pokonania niż labirynt, z którego mimo trudów dało się wyjść. Nagie gałęzie sterczały na różnych wysokościach, w górze zaś ich zagęszczenie tworzyło własną, ciemną i ciernistą koronę bez liści. Bashar podszedł do jednego z drzew, musnął palcami pokrytą popiołem korę.
— Praktycznie żadna przyroda nie ma warunków, by przetrwać w krainie poza ogrodami. Nasiona drzew, które silne podmuchy przeniosły ponad górami i wrzuciły do ziemi po drugiej strony, wykiełkowały już martwe. — Wzrok z podziwem powędrował ku górze. — A mimo to przyjęły one przytłaczający charakter Podziemia, dojrzewając i dbając, by śmiertelnicy nie udali się w miejsce nieprzeznaczone dla ich rozmyślań. Niektórzy wiedzą o przejściu pod górami i liczą, że w ten sposób dostaną się do ogrodów…
— Co niby takiego jest w tych ogrodach, że chcą tam iść? — prychnął bóg wiosny, przechodząc obok. — Mniej rozmyślań?
— Powiedzmy. W każdym razie nie dostaną się tam – drzewa ich nie przepuszczą i śmiertelnicy zabłądzą, oczywiście dla własnego dobra. Z czasem zaś przybędzie Cerber i odprowadzi ich tam, gdzie pisane od początku im było pozostać.
Dante wyciągnął rękę za siebie, Cerber jakby już czekał na głaski, wpasował się pod silną dłoń, z zadowoleniem słuchając o tym, jakim to jest najgrzeczniejszym pieskiem w krainie i na pewno wszyscy go muszą uwielbiać za to, że wyciąga ludzi z pułapki lasu. Jedynie przypadkiem wzrok boga uciekł nieco w bok, wyłapawszy pod jakimś zasuszonym krzakiem kształt i kolor, który zdecydowanie nie pasowały do tego miejsca.
— Chyba nie tylko śmiertelnicy się tutaj gubią — parsknął, podrzucając w dłoni wyciągniętą spod rośliny piłeczkę. Średniej wielkości, materiałowe znalezisko, pomalowane w różne czerwone wzroki, hipnotyzowało wszystkie pary psich oczu. — Ile jeszcze piłek Cerbera znajdę tutaj?
Nagle Bashar okazał się mało skory do odpowiedzi, zapatrzył się z głębokim zainteresowaniem na sczerniały pień. Dante parsknął raz jeszcze, łobuzerska iskra przeskoczyła w oczach jak piłka w dłoniach.
— Pograjmy w coś razem! — rzucił, szczerząc się w uśmiechu.
Przewodnik z powątpiewaniem uniósł brew.
— W co?
— Porzucajmy do siebie piłkę i zobaczmy, ile razy damy radę sobie podać, zanim Cerber się do niej dobierze.
— A jak to zrobi?
— To będziemy go łapać.
Wydawało się, że Bashar zaraz odmówi, mierząc Dantego i jego pomysł nieprzeniknionym rubinem, lecz gdy wzrok zbiegł na Cerbera, przestępującego z łapy na łapę, wyczekującego zabawy, przewodnik zastanowił się raz jeszcze, westchnął bardzo cicho i skinął głową, luźno opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Dante roześmiał się w głos, aż zdawało się, że jakieś wiosenne liście zaszumiały wśród drzew.
Piłka poleciała po łuku, za nią pognał rozszczekany Cerber, ledwo dał radę się zatrzymać i nie wpaść na Bashara. Blade dłonie z łatwością przyjęły piłkę, lekkim, oszczędnym zamachem posłały ją z powrotem, a Dante złapał ją i pobiegł za jakieś drzewo, drażniąc się bez strachu z wielką bestią Podziemia. Cerber kręcił się na łapach i szczekał, dźwiękiem wprowadzającym w drżenie same kości, ale zawsze uważał, by Dantemu nic nie zrobić, tak jak nie robił Basharowi. Nie minęło wiele czasu, a wysuszona gleba pokryła się jaskrawą barwą żółtych tulipanów i lilii, gałęzie poruszały się w rytm boskiego śmiechu, gdzieś między pniami jakby migał obraz uniesionych kącików ust przewodnika, bądź to rozmazane w biegu widzenie płatało Dantemu figle.
Pierś unosiła się i opadała szybko przy płytkich oddechach, loki przykleiły się do skroni. Ganiał po całej granicy lasu i rzucał się zawsze w pogoń za Cerberem, gdy ten złapał piłkę, z kolei Bashar trwał na swoim miejscu, ledwie parę kroków w bok zdarzyło mu się wykonać w czasie zabawy. Dante nie przewidział, jak szybko zostanie na tym polu sam, nie miał też czasu, by o tym pomyśleć, teraz jednak musiał zatrzymać się, złapać oddech, oprzeć dłonie o kolana. Ktoś tu zdecydowanie za mało robił.
Cerber chwilę temu zgarnął piłkę, pomknął w las, widząc jednak, że nikt go nie goni, wrócił prędko, niezrozumiale popatrując na swoje wyrzutnie zabawki. W końcu zdecydował się podejść do Dantego, położyć mu piłkę pod nogami i szturchnąć troskliwie nosem, upewnić się, że jeszcze się pobawią.
Niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech wkradł się na wargi boga. Cerber na pewno mu wybaczy.
Dante wziął piłkę, wyprostował się, przygotowując do normalnego zamachu. I gdy już dłonie Bashara unosiły się do przejęcia zabawki, ta pofrunęła wysoko w powietrzę, wrzucona boską siłą między gałęzie. Piłka zaklinowała się na drzewie, Cerber wydał z siebie coś pomiędzy skomleniem a warknięciem.
— Ojej — sapnął Dante, triumfująco patrząc prosto w rubin. — Ktoś chyba będzie musiał po nią polecieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz