30 grudnia 2024

Od Klary – Yule

Weekend postanowiła (znowu) poświęcić na wyprawę do Medwii i krótką wspinaczkę. W górach zawsze mogła odciąć się na chwilę od zgiełku stolicy, pomyśleć na spokojnie. Tu zawsze znajdowała odpowiedzi, których potrzebowała. Krótką, weekendową wyprawę potraktowała jako prezent dla samej siebie z okazji nadchodzących świąt. Lada chwila zacznie się zgiełk przygotowań, ciągły pośpiech. Yule kojarzyło się Klarze z miłym czasem, kiedy zjedzie się całe rodzeństwo, bratankowie i kuzynostwo – z drugiej strony, ważnym wydarzeniem był też zbliżający się wieczór w galerii matki. Co roku dokładała starań, by świąteczna kolacja przebiegała w wystawnej i doniosłej atmosferze, co roku jej się to udawało; córka, zgodnie z zaproszeniem (nie do odrzucenia) zawsze się stawiała, ale było to dla niej męczące. Krótko mówiąc, najbliższe dni będą składać się z ciągłego pośpiechu i hałasu.
Wiatr hulał i dmuchał, mroźne podmuchy raz po raz uderzały z nieustępliwym zacięciem w ciało. Smużka pary unosiła się z każdym wydechem, lecz po ułamku sekundy rozpływała się, porwana przez kolejny gwiżdżący poryw. Klara skuliła się lekko, ale w gruncie rzeczy zimno zbytnio jej nie przeszkadzało – grube futro dobrze chroniło przed tego typu niedogodnościami. Niedźwiedzica wpatrywała się ze spokojem na otaczający ją krajobraz, dawno temu już straciła rachubę, kiedy tu przyszła. Słońce, schowane za chmurami, nie pozwalało tak łatwo odgadnąć pory.
Gdzieś mignął jej brąz piór, podmuch wiatru prawie zdołał ukraść słaby, piskliwy dźwięk. A jednak udało jej się zlokalizować stworzenie – orzeł, nieprzejęty zupełnie warunkami, leciał właśnie pomiędzy szczytami, niestrudzenie machając ogromnymi skrzydłami. Okrążył jeden wierzchołek, zniknął na chwilę między półkami skalnymi, by zaraz się wyłonić. Przysiadł na chwilę, jego spojrzenie jakby odnalazło wzrok Klary – patrzyli na siebie przez kilka sekund, aż wreszcie ptak mrugnął leniwie, rozwinął skrzydła w pełnej okazałości i zniknął na dobre.
Przez myśl jej przemknęło, że byłoby miło, gdyby mogła pokazać matce taki dzień. Mogłyby pochodzić po szlaku, wieczorem usiąść z kubkiem parującej herbaty w góralskiej chacie i porozmawiać, obejrzeć film. Spędzić razem czas. Margareta była przecież wilczycą, wytrzymałość przejawiała się w jej charakterze aż nadto wyraźnie. Klara zdawała sobie sprawę, że gatunek zwierzęcia nie determinuje zupełnie charakteru zmiennokształtnego, niemniej zwierzęca natura oddziaływała w jakiś sposób. Nie rozumiała, jak matka nie czuje się zamknięta w ciasnych murach galerii, otoczona ciżbą ludzi.
Wciągnęła po raz kolejny powietrze. Będzie tęskniła za tymi chwilami. Chłonęła jeszcze majestat gór, nieskończony spokój, którymi tchnęły. Zdawało jej się, że czas się zatrzymał; gdyby pozostała w bezruchu, wstrzymała oddech, to ta chwila mogłaby trwać bez końca.


Matka spojrzała kątem oka na córkę, uniosła do ust filiżankę parującej herbaty. Idealnie upięty kok, nienaganny makijaż, spódnica bez ani jednego zagniecenia; Margareta nawet w domowym zaciszu, otoczona najbliższą rodziną, prezentowała się bez zarzutu. Wyglądała jak matrona, która wyskoczyła z obrazu renesansowego klasyka.
– Widziałam się niedawno z Gustavem – zaczęła. – Wspominał, że w muzeum niedługo będzie nowa wystawa czasowa.
Dyrektor muzeum, w którym pracowała akrobatka, lubił od czasu do czasu zajrzeć do innych muzeów i galerii. Z natury był towarzyski i rozmowny, więc nierzadko zdarzało się, że o różnych nowinkach Margareta dowiadywała się wcześniej od niego niż od córki.
– Zgadza się. Bhart udostępnia nam kolekcję rzeźb tribhanga.
Westchnięcie. Sztuka z odległych krain, charakteryzująca się licznymi, często nienaturalnymi wygięciami sylwetki, raczej nie miała w jej opinii zbyt wiele wspólnego z dobrą sztuką, która powinna gościć w muzeum, nawet dość podrzędnym.
– Trudno powiedzieć, że to coś nazbyt przyjemnego do oglądania.
Klara nie odpowiedziała, w pomieszczeniu ponownie zawisła ciężka cisza. W tym momencie jednak do kuchni wszedł Bruno. Siostra nie mogła powstrzymać uśmiechu, patrząc na brata, którego policzek znaczyły tłuste ślady smaru.
– Siemano – rzucił. – Mama, naprawiłem sprężynę, ale zobaczymy, jak się sprawdzi na dłuższych dystansach. Będziesz jechała gdzieś dalej niż czterysta kilometrów?
– Nie planuję – odpowiedziała ze spokojem, choć oczy uważnie krytycznie zabrudzony kombinezon syna. – Pracuję na miejscu.
– Młoda też, a jakoś znowu wybyła w góry. Siostra, może tobie by się wóz wreszcie przydał?
Klara nie próbowała powstrzymać uśmiechu. Brat byłby przeszczęśliwy, gdyby zapewniła mu kolejną maszynę, nad którą mógłby całymi dniami pracować. Ona sama nie widziała jednak siebie nigdy za kierownicą.
– Pociągi dobrze się sprawdzają. Później mam autobus właściwie pod wioskę, w której zwykle nocuję.
– Rozklekotany i jedzie pewnie sto lat. Ale – wzruszył ramionami – twoja decyzja.
– Nie mówiłaś, że byłaś w górach – wtrąciła matka.
Klara ostrożnie przekręciła filiżankę herbaty między palcami. Cóż, nieprzypadkowo zapomniała wspomnieć matce o tym fakcie.
– Nie było okazji. To był krótki wyjazd, tylko na weekend.
– Gustav, zdaje się, rozdaje wolne na prawo i lewo.
– W sobotę skończyłam wcześnie, a niedzielę i poniedziałek miałam wolne. Poza tym potrzebowałam pomyśleć – westchnęła. – W teatrze zaczynają się wkrótce próby do kolejnego spektaklu.
Matka pokiwała głową. Klara już żałowała, że poruszyła ten temat – Margareta go zwykle unikała, więc jej córka starała się robić to samo.
– Oho. A co będzie? – zapytał Bruno.
Opowieść wigilijna. Samuel chciał zrobić przedstawienie dla dzieci.
W teatrze ogłosili początek prób do spektaklu, często wystawianego w okolicach Yule. Klara pamiętała historię z dzieciństwa, matka lubiła im ją czytać. Była to opowieść o skąpcu, którego nawiedzają kolejno duchy i ukazują konieczność zmiany życia. Klara miała grać pomniejszą rolę jednego z ptaków, które krążą nad głowami aktorów i przypominają o grozie śmierci – były to role krótkie, ze szczątkowymi dialogami, więc charakteryzacja powinna wystarczyć; chodziło raczej o to, by wykorzystać jej zdolności akrobatyczne. Reżyserowi zależało na dobrych scenach podniebnych, gdy wrony i kruki będą się unosić. Dziewczyna pracowała już zarówno z szarfami, jak i linkami, więc projekt przyjęła ze spokojem oraz z ciekawością.
– O, Erik będzie zachwycony. Jego dzieciaki jeszcze bardziej. I jak, kim będziesz? Nie kojarzę tam zbytnio kobiecych ról.
– Cóż, fakt. Będę jednym z ptasich demonów, czasem się je dodaje w przedstawieniach.
Przez twarz Margarety przemknął grymas; zapewne wyobraziła sobie córkę obwieszoną byle jak narzuconą sklejką wronich piór, które odlatują bez ładu i składu, kiedy ta biega po scenie.
– Ojciec pewnie się wybierze – rzuciła niespodziewanie matka.
– Będzie mi bardzo miło – zapewniła akrobatka. – Ucieszę się również, jeśli i ty przyjdziesz, mamo. Jeśli dacie mi znać wcześniej, kiedy chcielibyście przyjść, zarezerwuję wam odpowiednie miejsca. Ty, Brunonie, również.
– No pewnie – wyszczerzył się.
Chwila ciszy.
– Damy znać – odparła z kolei Margareta.
Dziewczyna skinęła głową. To była i tak bardziej optymistyczna reakcja od tej, którą zakładała, była pewna, że matka od razu wymiga się od oglądania spektaklu. 

Yule w galerii co roku było dokładnie takie samo – idealne
Przynajmniej w zamyśle Margarety.
Rokrocznie urządzała „małe przyjęcie” na chwilę przed Yule, na które zapraszała liczne grono. Artystów, obiecujących aspirujących artystów (w jej mniemaniu bardzo oddzielny rodzaj od poprzedniego), krytyków, historyków sztuki, stałych bywalców, obecnych i emerytowanych pracowników galerii, a także przyjaciół i rodzinę. Kobieta, kiedy chciała, potrafiła być bardzo przekonująca, ale zawsze odpowiadała miłym liścikiem i małym podarkiem tym osobom, które wymówiły udział, nie naciskała. Rodzina tego przywileju nie miała, każdy musiał wykonać obowiązkowy taniec rytualnych rozmów i uśmiechów. Trzeba było oddać Margarecie, że odznaczała się gościnnością i chętnie przyjmowała wszystkich, przy tym jednak była niezwykle wyczulona na punkcie tego, by zrobić jak najlepsze wrażenie i dopilnować, by wszyscy goście wyszli zachwyceni. Jaśniała najbardziej wtedy, gdy była otoczona ludźmi, gdy mogła dyskutować i trwać w pewności, że wszystko ma pod kontrolą. Przygotowania do Yule rozpoczynała już na wiele miesięcy wcześniej, więc ten wieczór był zwieńczeniem jej długotrwałych wysiłków. Uśmiechała się delikatnie, lecz wyraźnie, makijaż idealnie skrywał cienie pod oczami i nadrabiał brak rumieńców. Ojciec kręcił się ciągle w jej pobliżu, wziął jak zwykle urlop na tę okazję; brał czynny udział w rozmowie, wzrok jednak wciąż uciekał w stronę żony.
Klara tęsknie wyjrzała przez okno, smukłe palce oplotły kieliszek z szampanem. Właściwie w szkle pływały już ostatnie krople alkoholu, ale dziewczyna bardzo świadomie zostawiła resztkę. Nie lubiła tegi smaku, a miała dzięki temu wygodną wymówkę, by nie przyjmować kolejnych porcji. Wolałaby przemierzać właśnie przesmyki gór Medwii, pić lodowatą wodę spływającą dziko ze skał. Niemal słyszała ten szum drzew, czuła na skórze kąsania rozhulanego wiatru.
Ale Klara była właśnie w dusznej i zatłoczonej sali restauracyjnej, pełnej szumu kurtuazyjnych rozmów i eleganckiego przegryzania pasztecików. Uśmiechnęła się uprzejmie do pana Ronalda, profesora historii, który właśnie do niej szedł, nim po drodze zaczepił go inny badacz. Przepraszające skinienie głową, dziewczyna uniosła delikatnie dłoń, podniosła się i odeszła trochę dalej. Butelkowa zieleń długiej sukni ciągnęła się za nią, ciasne rękawy przeszkadzały, zaś obcasy uniemożliwiały swobodny krok; cały czas szła sztywno, ostrożnie. Gdyby ktoś położył jej teraz stos książek na głowie, wieża nawet by się nie zachwiała.
Podczas gdy inni goście przechadzali się w parach lub niewielkich grupach, wymieniając uprzejmości, Klara starała się nie rzucać w oczy. Stała raczej z boku, kontemplowała nad stolikiem przekąsek, próbując znaleźć odrobinę spokoju. Zastanawiała się właśnie, czy wybrać pasztecik z kapustą, czy skusić się może na coś słodkiego, gdy zobaczyła, że podszedł do niej profesor Ronald, tym razem niezatrzymany przez żadnego kolegę.
– Dobry wieczór, panno Melander – miał dokładnie taki sam głos, jaki zapamiętała z wykładów o historii sztuki senkawańskiej; głęboki i melodyjny, choć już z nutami zmęczonej chrypliwości. – To przyjemność znów panią spotkań.
– Dobry wieczór, profesorze – skinęła głową, uśmiechnęła się delikatnie. – Również miło pana widzieć. Mama była bardzo zadowolona, gdy dowiedziała się, że pan się zjawi.
– Cóż, w zeszłym roku miałem już inne zobowiązania, niestety – westchnął. – Zabiegany czas, ale od lat bardzo sobie cenię każdą sposobność, by zjawić się u pani Melander. Wyśmienite towarzystwo, znakomite jedzenie. Na koniec będzie, zdaje się, aukcja?
– Jak co roku, zgadza się.
To był jeden z najważniejszych elementów wieczoru – Klara już szczęśliwie nie musiała na niego zostawać, ale wielu gości zjawiało się właśnie ze względu na niego. Na aukcji sprzedawano wiele dzieł sztuki, zwłaszcza nowych i obiecujących artystów, a znaczącą część przychodów przeznaczano na wybrany cel charytatywny.
– Nie mogę się już doczekać, ten rok był pełen nowych talentów w świecie sztuki. Czy pan Gustav będzie również uczestniczył?
– Jest w Bharcie.
– No proszę, no proszę – profesor pokiwał z uznaniem głową. – Czyżby zasłużone wakacje?
– Niestety nie. Muzeum organizuje niedługo wystawę rzeźb tribhanga i pewne formalności wymagały osobistej obecności pana dyrektora.
Rozmowa spłynęła w stronę sztuki. Pomysł wystawy wydał się profesorowi nieoczywisty, obiecał zjawić się przy najbliższej sposobności. Temat naturalnie spłynął wkrótce na uczelnię, której progi Klara niedawno opuściła. Nowi studenci, stara gwardia – profesor nie należał raczej do zbyt wylewnych osób, więc temat wkrótce się urwał.
– A co słychać u twojej matki? – zapytał, spoglądając na Klarę przenikliwym wzrokiem. – Często rozmawiamy, przez okres twoich studiów była przekonana, że rozpoczniesz u niej pracę.
– Realizowałam u niej praktyki. To było bardzo pouczające doświadczenie.
– Pod kątem naukowym? Czy może tego, że lepiej nie pracować z rodziną?
Kobieta zmarszczyła brwi, niepewna, jak odpowiedzieć.
 – Praktyki wiele mnie nauczyły i było to bezcenne doświadczenie. Niemniej, w mniejszych instytucjach łatwiej o osobisty kontakt z dziełami i ich historią. Chciałabym zdobyć doświadczenie w różnych miejscach, by znaleźć to, w którym czuję się najlepiej.
– A może to po prostu wygoda? Mniej presji, mniej oczekiwań? – zasugerował. – Bez cienia matki?
– Sądzę, że to raczej inna specyfika wymagań. Zależało mi też na miejscu, gdzie będę miała większą styczność z historią. W galerii mam do czynienia raczej z nowszymi dziełami.
Profesor wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale wtedy, jakby znikąd, wyłoniła się postać Margarety. Wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny, ten nachylił się i z gracją ją ucałował.
– Cieszę się, że pan profesor się zjawił.
– To dla mnie czysta przyjemność, zapewniam.
Matka zaśmiała się, chwilę rozmawiali. Margareta szybko jednak przypomniała sobie, że chciała koniecznie przedstawić komuś profesora, odpłynęli więc w inną stronę sali.
– Cóż – uśmiechnął się na pożegnanie – życzę powodzenia. Z niecierpliwością będę oczekiwał rozwoju twojej kariery.
– Dziękuję.
Klara odetchnęła głęboko, dopiła naraz resztę szampana. Sala wciąż lśniła, szmery rozmów wypełniały każdy zakamarek przestrzeni, niemniej zegar nieuchronnie wskazywał coraz późniejszą godzinę. Lada chwila odpowiednią, by się ulotnić. Zerknęła jeszcze na koniec na matkę – stała już przy niewielkiej grupie i opowiadała, wciąż pełna energii i blasku, zupełnie pogrążona w swoim świecie.


Dwa dni później Klara przyszła w odwiedziny do rodzinnego domu. Drzwi otworzył jej ojciec, od niedawna coraz mniej pracował, myślał chyba o tym, by wkrótce przejść na emeryturę. Bank pochłonął wiele godzin jego życia, spędził z dziećmi mniej czasu niż by tego chciał, co próbował stopniowo nadrabiać już w ich dorosłym życiu. Skoro zaś miał już wnuki, chciał być przykładnym dziadkiem, który będzie obecny.
– Zrobię herbaty. Zielona, zgadza się?
– Tak, dziękuję.
Miał dobrą pamięć do takich szczegółów. Dlatego w domu zawsze były zapasy przekąsek i napojów, które wszystkie dzieci i wnuki Melanderów lubiły. Zaraz też obok kubków na stole w kuchni wylądowały ciastka owsiane i czekoladki miętowe.
– Mama dzisiaj będzie długo pracować?
– Powiedziała, że będzie wieczorem. Idzie jeszcze na kolację w galerii przyjaciółki.
– Nie chciała, żebyś z nią poszedł?
– Miała litość – zaśmiał się. – Dla niej to żywioł, ja się nie znam tam na sztuce, robię za tło.
– Przestań, przecież nigdy tak nie powiedziała.
– Wiem, wiem. Dla mnie już za dużo tych kolacji na Yule, w banku wczoraj też mieliśmy. A niedługo też rodzinna, ileż można.
Dziewczyna zaśmiała się, rozmowa toczyła się dalej swobodnym tokiem. Karl opowiadał o ostatniej wizycie Erika, Barbary i ich maluchów, w trakcie której dzieciaki prawie zrzuciły lustro z korytarza, Klara zrewanżowała się opowieścią o ostatniej wyprawie do Medwii.
– Zawsze, kiedy wracasz, wyglądasz na wypoczętą – zauważył ojciec.
– Bo jestem. Mama czuje się tym lepiej, im więcej ludzi, ja wolę wyjechać.
Karl uniósł brew, spojrzał na córkę.
– Wiesz, Klaro, twoja mama… – zaczął, szukając odpowiednich słów. – Jest niezwykłą osobą. Jej energia, pasja, to, co robi w galerii… To wszystko ma dla niej ogromne znaczenie.
– Rozumiem. Po prostu czasem na nią patrzę i zastanawiam się, skąd ma tyle energii. Wtedy, na Yule z galerii, zdawała się wręcz błyszczeć. Ale widzę też, że jest zmęczona.
– Czasem bywa. Ale to nie znaczy, że nie czerpie radości z tego, co robi. Wiesz, jakie są wilki, potrzebują watahy – spojrzał miękko na córkę. – Dlatego też dużo dla niej znaczy, że zawsze tam przychodzisz, nawet jeśli wie, że nie przepadasz za tą kolacją.
– Wie?
– Zdecydowanie. To dobra obserwatorka – chwila ciszy. – Może jeszcze herbaty?
– Zrobię.
Podniosła się z krzesła, nalała wody do czajnika. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło.
– Odnośnie mamy – odezwał się w końcu Karl, gdy podeszła z filiżankami wypełnionymi parującym naparem – zastanawiałem się nad pomysłem na prezent. Masz jakiś pomysł?
– Kupię jej kilka książek. Znalazłam też ostatnio ładny sweter.
– Ucieszy się. A chciałem zapytać, co sądzisz o moim pomyśle – nachylił się – weekend w górach. Mówiłaś, że bardzo lubisz tę chatkę, w której się zawsze zatrzymujesz.
Klara potrzebowała kilku sekund, by przemyśleć informację.
– Tato – zaczęła powoli – myślisz, że mamie się to spodoba? Wiesz, trudno jej się wyrwać z pracy. I nie wiem, czy lubi dłuższe piesze wycieczki.
– Kiedy byliście dzieciakami, jeździliśmy właściwie co roku. Zresztą – uśmiechnął się – z mamą poznaliśmy się właśnie w górach.
– Nie wiedziałam – zaśmiała się. – Zawsze myślałam, że poznaliście się w tym mieście.
– Nie, nie – machnął ręką. –Spotkałem ją na szlaku. Szedłem tego dnia sam, przyłączałem się od czasu do czasu do różnych grup, tak jak i wtedy. Ale ekipa nie miała najlepszej kondycji, więc szliśmy dość powoli, jak to bywa. Kiedy zdobyliśmy jeden szczyt, jedna dziewczyna, która nieźle sobie radziła, chciała pójść jeszcze dalej na przełęcz, cała reszta wolała wracać do schroniska. Ja jeszcze miałem czas, więc stwierdziłem, że chętnie się z nią wybiorę. Dobrze nam się rozmawiało, następnego dnia też wyszliśmy razem. I tak już zostało.
Klara uśmiechnęła się, przechyliła lekko głowę.
– Miła historia – stwierdziła.


Klara szykowała się właśnie do wyjścia na próbę, gdy zadzwonił jej telefon. Zerknęła kątem oka na wyświetlacz, spodziewając się, że zobaczy na nim imię przyjaciółki z teatru, Lilianny; wróżka wcześniej wspominała, że chciałaby się spotkać z nią po drodze.
– Hej, mamo – przywitała się. – Już na miejscu?
– Właśnie wypakowaliśmy rzeczy. A ty?
– Wychodzę właśnie do na próbę. Jak ci się podoba?
– Ciasno – westchnęła Margareta. – Zaraz tata będzie robił kolację, dzisiaj już nigdzie nie idziemy.
– Ale jutro ruszamy z samego rana! – stłumiony, podekscytowany głos Karla przebił się na drugą stronę. Klara uśmiechnęła się.
– Słyszałaś – westchnęła kobieta.
Akrobatka również westchnęła, usiadła na krześle. Mama chyba nie była zbytnio zadowolona.
– Jakąś godzinę drogi stąd jest też muzeum, mamo – rzuciła w nadziei, że to poprawi jej humor. – Pisarza i malarza, zaraz sobie przypomnę nazwisko.
– Wickersley – rzuciła bez namysłu. – Wiem, znakomita persona.
Klara pokiwała głową. Cóż, tata nie przepadał aż tak za muzeami, ale była pewna, że zawiezie mamę.
– Nie będzie czasu, ale dziękuję za informację – dodała Margareta. – Już znalazłam kilka szlaków, którymi inspirowali się artyści. Mamy już z tatą zaplanowany dokładnie cały wyjazd. Pójdziemy tam kiedyś razem, nie martw się.
Klara przycisnęła telefon do ucha, zaskoczona. Przez lata widziała matkę jako osobę, która nieustannie potrzebowała towarzystwa, jakby sama nie potrafiła odnaleźć radości w ciszy. Ciągle w ruchu, ciągle w poszukiwaniu nowego. Ale teraz słyszała zupełnie inne nuty w głosie matki, połączenie radości i zrelaksowania. Dawno tego nie słyszała.
– Nie mogę się doczekać jutra, dawno nie mieliśmy czasu dla siebie na taki wyjazd – dodała. – Nie przeszkadzam, jak już musisz wychodzić, baw się dobrze. Dobranoc.
– Dobranoc.
Patrzyła jeszcze kilka sekund na telefon, nim wreszcie wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Niemal przez całą drogę uśmiechała się sama do siebie, nawet Lilianna zdziwiła się, gdy zobaczyła przyjaciółkę.
– Ktoś chyba dostał prezenty z okazji Yule, co? – zagaiła.
– Najlepsze – odparła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz